- Dokumenty43 350
- Odsłony2 221 886
- Obserwuję1 467
- Rozmiar dokumentów64.9 GB
- Ilość pobrań1 772 889
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 27 - Hamish Macbeth i śmierć zimorod
Rozmiar : | 1.1 MB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Marion Chesney (jako M. C. Beaton) - Hamish Macbeth 27 - Hamish Macbeth i śmierć zimorod.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik wotson wgrał ten materiał 6 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
SERIA KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth TOM 27 Hamish Macbeth i śmierć zimorodka M.C. Beaton
W SERII KRYMINAŁÓW Hamish Macbeth ukażą się: Tom 1. Hamish Macbeth i śmierć plotkary Tom 2. Hamish Macbeth i śmierć łajdaka Tom 3. Hamish Macbeth i śmierć obcego Tom 4. Hamish Macbeth i śmierć żony idealnej Tom 5. Hamish Macbeth i śmierć bezwstydnicy Tom 6. Hamish Macbeth i śmierć snobki Tom 7. Hamish Macbeth i śmierć żartownisia Tom 8. Hamish Macbeth i śmierć obżartucha Tom 9. Hamish Macbeth i śmierć wędrowca Tom 10. Hamish Macbeth i śmierć uwodziciela Tom 11. Hamish Macbeth i śmierć zrzędy Tom 12. Hamish Macbeth i śmierć macho Tom 13. Hamish Macbeth i śmierć dentysty Tom 14. Hamish Macbeth i śmierć scenarzysty Tom 15. Hamish Macbeth i śmierć nałogowca Tom 16. Hamish Macbeth i śmierć śmieciarza Tom 17. Hamish Macbeth i śmierć celebrytki Tom 18. Hamish Macbeth i śmierć osady Tom 19. Hamish Macbeth i śmierć oszczercy Tom 20. Hamish Macbeth i śmierć nudziarza Tom 21. Hamish Macbeth i śmierć marzycielki Tom 22. Hamish Macbeth i śmierć pokojówki Tom 23. Hamish Macbeth i śmierć milusińskiej Tom 24. Hamish Macbeth i śmierć czarownicy Tom 25. Hamish Macbeth i śmierć walentynki Tom 26. Hamish Macbeth i śmierć kominiarza Tom 27. Hamish Macbeth i śmierć zimorodka
Tę książkę dedykuję mojej australijskiej przyjaciółce Rachel Shreeman z miłością
Rozdział pierwszy Gdy idziesz, chłodne wiatry powinny smagać polanę; Drzewa, pod którymi siadasz, winny tłoczyć się w cieniu; Gdziekolwiek stąpasz, kwitnące kwiaty powinny wyrastać, I wszystko zakwitać, gdzie tylko wzrok twój padnie. Alexander Pope To powszechnie znany fakt, że gdy mężczyzna przekroczy trzydziestkę i myśli, że miłość już jest za nim, to właśnie wtedy uczucie pojawia się na horyzoncie i grunt osuwa mu się spod nóg. To właśnie miało przydarzyć się sierżantowi policji Hamishowi Macbethowi. Pewnego szczególnie pięknego, słonecznego dnia góry Sutherland na północnym zachodzie Szkocji odcinały się na niebiesko na tle jeszcze bardziej niebieskiego nieba i ani jedna fala nie mąciła powierzchni jeziora, nad którym leży wioska Lochdubh. Hamish był w błogim stanie nieświadomości tego, jaki czeka go los. Jedynym utrapieniem jego życia było spotkanie z posterunkowym, który miał mu pomagać. Komenda główna w Strathbane odkryła, że mały posterunek policji w Lochdubh był znakomitym miejscem dla nierobów, których chcieli się pozbyć. Posterunkowy Dick Fraser odmierzał czas do emerytury. Był leniwym, siwym mężczyzną. Przyjechał do Lochdubh jakiś miesiąc temu i przez ten czas nie było ani jednego przestępstwa. To bardzo mu odpowiadało. Jakiś czas temu Hamish dowiedział się o nowej osadniczce. Starsza wdowa, pani Colchester kupiła starą leśniczówkę kilka mil od Braikie. Zimą miał zamiar ją odwiedzić, ale w jakiś dziwny sposób dni i miesiące przeciekały mu przez palce. Dick spał na leżaku w ogrodzie przed posterunkiem. Posapywał tak, że jego siwe wąsy to wznosiły się, to opadały.
- Wstawaj! - warknął Hamish. Jasnoniebieskie oczy Dicka otworzyły się powoli i niechętnie. Wstał z trudem z leżaka i stanął w miarę prosto. Większość jego ciężaru stanowił brzuch piwosza. Był dość niskim policjantem. Hamish, mierzący ponad sześć stóp wzrostu (Sześć stóp to około 183 cm), wyraźnie nad nim górował. - O co chodzi? - spytał zaspany. - Jedziemy odwiedzić nową mieszkankę, panią Colchester. - Ktoś zabił tę starą jędzę? - Dlaczego tak mówisz? - Słyszałem plotkę, że jest toksyczną osobą. Ma paskudną, niewyparzoną gębę. Razem z nią mieszka dwoje wnuków z piekła rodem. Co więcej, naprawdę jest wściekła, ponieważ lord Growther, który kiedyś był właścicielem tego miejsca, przekazał miastu Braikie najpiękniejszą część posiadłości, zwaną Lasem Buchana. Teraz jakaś dziewczyna z rady miejskiej Braikie, którą mianowano dyrektorką wydziału turystyki i środowiska, urządza wycieczki do tego lasu. Do tego zmieniła jego nazwę na Wąwóz Wróżek. - Na Boga, gdzie usłyszałeś te wszystkie plotki? - dziwił się Hamish. - Prawie się stąd nie ruszasz. - Gdy się siedzi przed domem, ludzie zazwyczaj zatrzymują się przy żywopłocie na krótką pogawędkę. Z pewnością nie musimy tam obaj jechać. - Och, musimy, ty leniuchu. Wyczyść swój mundur. Pełno na nim okruchów po herbatnikach. Zbierajmy się. Dom, który pani Colchester kupiła, znajdował się sześć mil na północ od Braikie. Był to nieciekawy obiekt, zbudowany na końcu długiego podjazdu, wzniesiony z szarego granitu, bez żadnych pnączy, które złagodziłyby jego surową, kanciastą formę.
Dzwonek do drzwi w staromodnym kształcie osadzono w kamieniu. Hamish nacisnął go energicznie. Czekali dłuższy czas, w końcu usłyszeli zbliżające się kroki osoby podchodzącej do drzwi. Kobieta, która im otworzyła, była przysadzista i zgarbiona. Wspierając się na dwóch laskach, wpatrywała w nich bystrymi czarnymi oczami spod gęstej grzywy kędzierzawych siwych włosów. - Pani Colchester? - spytał Hamish. - Tak. Czy coś się stało? Pewnie chodzi znów o moje wnuki? - Nie, nie - zaprzeczał Hamish uspokajająco. Zdjął czapkę z daszkiem i trącił Dicka łokciem, żeby zrobił to samo. - To tylko krótka wizyta towarzyska. - Proszę wejść do domu. Ale tylko na chwilę. Jej akcent był zdecydowanie angielski, chociaż wciąż słychać w nim było delikatne pozostałości tego ze szkockich gór. Chyba jest z Hebrydów, domyślał się Hamish. Zaprowadziła ich do ogromnego, prostokątnego korytarza. Podłoga była z biało - czarnych płytek, natomiast ściany pokryto boazerią. Przy drzwiach stało krzesło z twardym oparciem, a pod jedną ze ścian ustawiono stolik. Poza tymi rzeczami nie było tam żadnych innych mebli i ani jednego obrazu. - Salon jest na pierwszym piętrze - poinformowała pani Colchester. Podreptała przez korytarz do miejsca, gdzie zamontowano podnośnik. Usiadła na krześle i zapięła pas. - Proszę za mną. Podnośnik ruszył do góry, gładko i sprawnie, zatrzymując się na pierwszym piętrze. Z niebieskiej szklanej kopuły pod sufitem sączyło się światło. Gospodyni wstała z podnośnika i zaprowadziła ich do dużego salonu.
Hamish rozglądał się ciekawie i zastanawiał, czy kupiła umeblowanie razem z domem. Ściany zdobiło kilka pokrytych sadzą obrazów ze szkockimi krajobrazami. Meble były wiktoriańskie, ciężkie, solidne, misternie rzeźbione. Duże lustro w srebrnej ramie górowało nad marmurowym gzymsem kominka. W pomieszczeniu ustawiono kilka okrągłych stolików, to tu, to tam, niczym małe wysepki na morzu z dywanu w róże, wypłowiałe od słońca. Z okien widać było Las Buchana. Hamish zauważył autobus wycieczkowy. Właśnie zatrzymał się na polanie, która służyła jako parking. Kierowca otworzył drzwi i pasażerowie powoli opuszczali pojazd. Hamish odwrócił się. - Wydaje mi się, że zdenerwowało panią, że Las Buchana, a teraz Wąwóz Wróżek, na który został przemianowany, jak słyszałem, nie jest już częścią pani posiadłości. - Och, usiądźcie i przestańcie węszyć - ucięła pani Colchester. - Czy farbuje pan włosy? W promieniach słońca włosy Hamisha były płomiennie rude. - Nie - odparł lekko zdenerwowany. - No ale wracając do waszego pytania, początkowo byłam niezadowolona. Pewnego razu odwiedziła mnie Mary Leinster i przekonała, że wszyscy powinni mieć możliwość oglądania piękna tego miejsca. Wiecie, ona ma dar przepowiadania przyszłości. - Rzeczywiście, niektórzy twierdzą, że ma taką zdolność - powiedział ostrożnie Hamish. - Tak, ale ona naprawdę to potrafi. Dwoje moich wnucząt zatrzymało się u mnie na wakacje. Charles ma dwanaście lat, a Olivia szesnaście. Mary odwiedziła mnie w zeszłym tygodniu i przewidziała, że na Charlesa czyha niebezpieczeństwo, wpadnie do stawu pod wodospadami. Wiem, że nie potrafi pływać. Nie uwierzyłam jej, ale dwa dni później Charles
rzeczywiście wpadł do wody i gdyby jeden z turystów nie zanurkował i nie uratował go, toby utonął. - Chcielibyśmy się nieco tu rozejrzeć - zagadnął Hamish. - Śmiało. Jest pan tak głupi, na jakiego wygląda? Hamish zamrugał. Potem zebrał się i powiedział: - A pani taka niegrzeczna i wstrętna, na jaką wygląda? - Wynoś się stąd - warknęła. - Zabieraj ze sobą tego tłustego dupka. I nie wracajcie tu więcej. - Po takim gorącym powitaniu - uśmiechał się Hamish przymilnie - naprawdę trudno mi będzie trzymać się z daleka. Chodź, Dick. Zeszli po schodach na korytarz. Na dole zastali dwoje dzieci, które im się przypatrywały. - Domyślam się, że to wy jesteście Charles i Olivia - zagadnął Hamish. - Dość tych bzdur - burknął Charles. - Czy ten stary nietoperz już zdechł? - Jest bardzo żywotna - odparł Hamish chłodno. - Jezu, ona będzie żyć wiecznie - dodała posępnie Olivia. Hamish usiadł na dolnym schodku i przyjrzał im się z zaciekawieniem. Charles był niski, miał burzę jasnych, prawie białych włosów i szare oczy o obojętnym spojrzeniu. Olivia była nieco wyższa od brata, również o tym samym kolorze włosów i oczu. Oboje mieli bardzo jasną cerę, wąskie, blade usta i długie, wąskie nosy. - Dlaczego chcecie, żeby wasza babcia umarła? - spytał. - Ponieważ nasi rodzice twierdzą, że szkolne czesne jest za wysokie i straszą, że wyślą nas do miejscowego państwowego liceum, gdzie utkniemy z bandą idiotów i dresiarzy. Gdy babcia umrze, dostaną pieniądze. - Jesteście Anglikami?
- Tak, z Londynu - potwierdziła Olivia. - Wie pan, tam, gdzie mieszkają prawdziwi ludzie, nie tak jak tutaj, w tej wiosce kretynów. Podłoga zaskrzypiała na piętrze. - Nadchodzi - rzucił Charles. Dzieci czmychnęły przez otwarte drzwi i zniknęły na podjeździe. - Chodźmy - ponaglał Hamish. - Ta mała dawka babci Colchester wystarczy nam na długo. - Jestem głodny - narzekał Dick. - Mogła przynajmniej czymś nas poczęstować. - To stare krówsko? Zapomnij o tym. Rozejrzyjmy się po lesie. Dick, stękając, wcisnął swoje cielsko na siedzenie pasażera policyjnego land rovera. - Musisz nakarmić swoje zwierzęta - przypominał Dick. Hamish miał dwa zwierzaki, kundla wabiącego się Lugs oraz żbika o imieniu Sonsie. Polubiły Dicka. Na czas wyjazdu zostawili je na posterunku policji. - Rzucimy tylko okiem na Wąwóz Wróżek - obiecywał Hamish. - Potem chciałbym odwiedzić tę Mary Leinster. Pomyśl, jak łatwo jest nakłonić kogoś, żeby wepchnął dziecko do stawu i zorganizować pomoc przyjaciela, który byłby pod ręką i uratował chłopca. Dar przepowiadania przeszłości potwierdzony. Koniec kłótni z babcią na temat użytkowania lasu. Zaparkowali obok autobusu wycieczkowego. Hamish zauważył coś, co wyglądało jak sklep z pamiątkami w budowie. Pani Timoty, starsza emerytka z Braikie, stała przed wejściem do Wąwozu Wróżek, obok obrotowej bramki. - Proszę trzy funty za osobę - zażądała. - I pięć funtów za samochód. - To sprawa policyjnej wagi - rzucił Hamish, mijając ją.
Udali się w kierunku napisu wypalonego na drewnianym znaku: „Wąwóz Wróżek". Częste atlantyckie sztormy pojawiające się w Sutherland pozostawiły krajobraz usiany biednymi, powyginanymi maszkarami drzew. Jednak było tam też kilka pięknych wąwozów i wodospadów, które uchroniły swą urodę przed okrucieństwem wiatru. Bliskość Golfsztromu pozwoliła szkockim ogrodnikom, dbających dawniej o ten teren, posadzić rzadkie odmiany drzew i krzewów. Żwirowana ścieżka wiła się wśród piękna pochylających się starodrzewów i wielkich, rozłożystych fuksji. Stanęli z boku, żeby umożliwić turystom swobodny powrót do autobusu. Hamish, a tuż za nim Dick, weszli na wiejski most rozciągający się nad stawem. Huk wodospadu, który wpadał do stawu, i małe tęcze tańczące w promieniach słońca zatrzymywały każdego przechodnia wrażliwego na uroki przyrody. - Rany, naprawdę tu pięknie - szepnął Dick. - Cii! - Hamish wyciągnął rękę. - Spójrz na to! Zimorodek zanurkował nad stawem i znów wzleciał z rybą w dziobie, trzepocząc szafirowo - niebieskimi skrzydłami. Schował się pod powłóczystą gałęzią wierzby płaczącej i zniknął. Wielkie płaskie szare kamienie otaczały staw. Hamish domyślał się, że chłopiec musiał bawić się na jednym z nich, a potem został zepchnięty. Gdyby stał na moście razem ze zwiedzającymi, to całe zdarzenie byłoby zauważone, ponieważ ktoś musiałby wyrzucić go przez barierkę. Hamish miał ochotę zostać tutaj i pokontemplować w spokojnym zaciszu tego miejsca. Ale też coraz bardziej intrygowała go ta cała Mary Leinster. - Chyba powinniśmy pojechać do ratusza miejskiego w Braikie i złożyć wizytę pannie Leinster - postanowił. - Czy słyszałeś jakieś plotki o tym, skąd pani Colchester ma pieniądze?
- Wyszła za mąż za bankiera handlowego. Przed śmiercią sprzedał ich posiadłość amerykańskiemu bankowi, a ona sporo po nim odziedziczyła. Córka i zięć, czyli pan i pani Palfourowie, są naprawdę wściekli, ponieważ z trudem wiążą koniec z końcem. On jest projektantem ogrodów i właścicielem przedszkola, ale nastały czasy kryzysu. Nikt nie chce, żeby mu urządzać ogród. Dzieci idą do nowoczesnych szkół prywatnych, wiesz, takich, które pozwalają im wyrażać siebie, co innymi słowy oznacza, że z ich ust pada stek przekleństw i nie muszą się tam wysilać. Hamish po raz pierwszy spojrzał na swojego pomocnika z zadowoleniem. W każdym śledztwie doceniał wartość plotki. Roześmiał się i poklepał kolegę po plecach. - Może prawdziwy z ciebie Poirot (Poirot - a dokładniej Herkules Poirot, fikcyjna postać stworzona przez Agathę Christie, pojawia się w jej ponad trzydziestu książkach.), Dicku. Ale teraz siadaj na leżaku i wytęż swoje szare komórki. Gdzie to słyszałeś? - Pani McColl, która wyszła za mąż za tego gospodarza mieszkającego na wzgórzu w Lochdubh, dwa razy w tygodniu sprząta razem z Berthą Dunglass w leśniczówce. Opowiadała, że gdy babcia dostaje list od swojej córki, czyta go na głos i paskudnie zanosi się śmiechem. Chmura przemknęła, zasłaniając słońce. Staw zrobił się ciemny. Odbijały się w nim obłoki przepływające nad głowami. Dzień był wietrzny, ale wąwóz był osłonięty od wiatru. - Chodźmy - zdecydował Hamish. Braikie nie należało do dużych miejscowości i w Anglii byłoby uważane za większą wieś. Miejscowi mówili „wioska", czując, że brzmi to, cóż, bardziej wytwornie. Ratusz miejski mieścił się w masywnym budynku z czerwonego piaskowca. Mary Leinster zajmowała biuro na
parterze. Powiedziano im, że teraz jej nie ma, wyszła, ale w każdej chwili spodziewano się jej powrotu. Zajęli miejsce przy recepcji i oczekiwali w milczeniu. Dick wkrótce zasnął. Burczenie w jego brzuchu oraz delikatne chrapanie brzmiały jak cicha symfonia. Drobna kobieta podeszła do siedzącej za kontuarem recepcjonistki i porozmawiała z nią chwilę, a potem się odwróciła. - Pan Macbeth? Chciał się pan ze mną widzieć? Hamish szturchnął łokciem Dicka, by go obudzić, a ten zerwał się na równe nogi. Słońce sączyło się przez otwarte drzwi i świeciło mu prosto w oczy, dlatego nie widział zbyt wyraźnie. - Zapraszam do mojego biura - usłyszał. W głosie słychać było delikatny zaśpiew rodem ze szkockich gór. Weszła do pomieszczenia po lewej stronie korytarza i gestem zaprosiła ich do środka. Mary Leinster zajęła miejsce za biurkiem, a im wskazała dwa krzesła dla petentów. Hamish spojrzał na nią zdziwiony. Miała trójkątną twarz i duże niebieskie oczy w oprawie gęstych rzęs. Długie i kręcone włosy w kolorze truskawkowego blondu opadały jej na ramiona. Głęboki dekolt zielonej bluzki z jakiegoś jedwabistego materiału ukazywał krągłe białe piersi. Mary spojrzała na Hamisha i powoli uśmiech zagościł na jej twarzy. Miała różowe usta z kącikami skierowanymi do góry, nadającymi jej pogodny wyraz. Hamishowi nagle zabrakło tchu. - Co sprowadza do mnie sławnego funkcjonariusza policji z Sutherland? - spytała. Hamish wziął się w garść. Dick wgapiał się w Mary z otwartą buzią. Hamish pochylił się, przymknął Dickowi usta i spojrzał na niego.
- Chodzi o tego chłopca, Charlesa Palfoura - zaczął. - Słyszałem, że ma pani dar przewidywania przyszłości. Akcent Hamisha stał się bardziej śpiewny, jak wtedy, gdy był podekscytowany albo zdenerwowany. - Nie wiem, czy go posiadam - odparła Mary. - Miałam po prostu takie przeczucie. To dopada mnie znienacka. Zobaczyłam topiącego się chłopca. Często widziałam go, jak bawi się na tych kamieniach przy stawie. Ostrzegłam więc panią Colchester, żeby chłopiec tam nie chodził. Nie uwierzyła mi. A dziesięć dni temu stało się dokładnie to, co przewidziałam. Czy wierzy pan w dar przepowiadania przyszłości, panie Macbeth? - Mów do mnie Hamishu, proszę. - W takim razie, Hamishu. Mam przeczucie, że zostaniemy przyjaciółmi. - Mamy jasnowidza w wiosce Lochdubh, Angusa Macdonalda, który twierdzi, że też potrafi przewidywać przyszłość. Musisz mi wybaczyć, Mary. Rozumiesz, zanim cię poznałem, sądziłem, że to może być wybieg, by wypromować Wąwóz Wróżek. Zaśmiała się czarująco. - Hamishu, to miejsce już i tak jest niezwykle popularne. Potem zrobiła się poważna i położyła ręce na biurku. - W dobie kryzysu nie ma tu zbyt wielu miejsc pracy. Dzięki popularności wąwozu byliśmy w stanie zatrudnić parę osób, zbudować sklep z pamiątkami i wpompować trochę pieniędzy w rozwój ekonomiczny regionu. A teraz musicie mi wybaczyć, mam spotkanie. Hamish wstał. Dick zasnął. Hamish ukradkiem kopnął go w nogę, powodując nagłe przebudzenie. - Tu jest jedna z naszych broszur. Mary wręczyła Hamishowi niewielki folder. Na okładce było bardzo dobre kolorowe zdjęcie. Zimorodek wzlatuje nad
staw, a promienie słońca mienią się w jego trzepoczących skrzydłach. Hamish chciał jeszcze z nią porozmawiać, ale właśnie otworzyła im drzwi. Pożegnał się i skierował się smutny do policyjnego land rovera. Nic o niej nie wiedział. Czy nosiła obrączkę? Nie mógł sobie tego przypomnieć. Gdy odjeżdżał, odezwał się do posterunkowego: - Ciekawe, czy ma męża. Zaspane źródło plotek siedzące obok niego odparło: - Tak, ma. - Skąd to wiesz? - Och, z krótkiej pogawędki to tu, to tam. Jej mąż to Tim Leinster. On i dwaj bracia Mary to robotnicy budowlani. Nie mają w dzisiejszych czasach dużo pracy, ale domyślam się, że dostali kontrakt na budowę sklepu z pamiątkami. - To jest doprawdy nielegalne, jeśli daje zlecenia swoim krewnym. - Nie ona, przyznawała je rada miejska. To jedyni robotnicy budowlani w Braikie. - Dlaczego w takim razie nic o nich nie słyszałem? - jęknął Hamish. - Przeprowadzili się tu z Perth dopiero w zeszłym roku. - Dlaczego? - Wydaje mi się, że przyjechali tu za Mary, gdy ona dostała tę pracę. Poza tym, odkąd tu przybyli, pracowali trochę w różnych miejscach i wszyscy mówią, że są rozsądni i uczciwi. Takie jest życie - pomyślał ponuro Hamish. - W jednej chwili pojawia się szansa na romans, a w drugiej znika. Dlaczego w stosunkach z kobietami spotykają mnie same porażki? Przypomniał sobie, jak prawie oświadczył się prezenterce telewizyjnej Elspeth Grant i o tym, jak niegdyś był po uszy
zakochany w Priscilli Halburton - Smythe, córce pułkownika, który prowadzi hotel na zaniku Tommel. Był zmuszony zerwać zaręczyny z powodu seksualnej oziębłości Priscilli. Czy przeistaczał się w smutnego nieudacznika, który ciągle zakochuje się w kimś nieodpowiednim? Wziął się w garść. Prawdopodobnie nigdy więcej jej nie zobaczy. Gdy wrócił na posterunek, odsłuchał z automatycznej sekretarki wiadomość z komendy głównej policji. Kazano mu jechać natychmiast do Cnothan, gdzie została zgłoszona kradzież dwóch samochodów. Hamish zapakował psa i kota do land rovera. Dick całkiem się obudził i zaczął teraz narzekać na głód. Po drodze minęli wycieczkowy autobus z napisem „Wąwóz Wróżek". Wydawało się, że jest wypełniony ludźmi. Hamish zdał sobie sprawę, że Mary musi być świetna w marketingu. Uważał Cnothan za zgorzkniałe, nieprzyjazne miejsce i chociaż znajdowało się na terenie jego patrolu, odwiedzał je tak rzadko, jak tylko to było możliwe. Posępna główna ulica prowadziła do sztucznego jeziora. Miejscowi szczycili się tym, że „zatrzymują wszystko dla siebie". Wiedział, że na obrzeżach wioski znajduje się parking dla przyczep campingowych oraz pole namiotowe. Udał się w tym kierunku. Ukradziono forda fiestę oraz peugeota. Porozmawiał chwilę z kobietą o niechlujnym wyglądzie, która prowadziła pole namiotowe, żeby dowiedzieć się kto i kiedy tu przebywał. Twierdziła, że byli tu tylko dwaj bracia, Angus i Harry McAndrewsowie. Ich namiot stał rozstawiony na skraju pola. Obaj siedzieli przed nim, smażąc parówki na polowym piecu. Byli skinheadami i mieli mnóstwo więziennych tatuaży. - Czego ten pies od nas chce? - warknął jeden z nich.
- Poszukuję dwóch skradzionych samochodów - odparł Hamish. - Co to ma z nami wspólnego? Hamish rozejrzał się wokół. Obok namiotu braci znajdował się ogromny okrągły namiot z dokładnie zasznurowanym wejściem. - Co tam jest? - spytał. - Nie mamy z tym nic wspólnego - burknął ten, który zdawał się wyglądać na starszego. - W takim razie nie zaszkodzi, jeśli rzucę tam okiem. Obaj wstali. Jeden sięgnął po coś i podniósł łyżkę do opon. - Spadaj stąd, glino. Hamish wyciągnął się, chwycił go za rękę, w której trzymał łyżkę do opon, i wykręcił ją mocno. Mężczyzna stęknął z bólu i puścił narzędzie. Jego brat próbował uciekać, ale Dick sprytnie podstawił mu nogę. Zakuli obu w kajdanki. Hamish zajrzał do okrągłego namiotu i odnalazł samochody. Postawił braciom zarzut kradzieży. Zadzwonił do komendy głównej w Strathbane. Polecono mu zostać na straży, dopóki policyjny wóz nie przyjedzie, by ich zgarnąć. Żeby upewnić się, że bracia nie będą próbowali uciekać mimo skucia kajdankami, Hamish spuścił im spodnie do kostek i powalił ich na ziemię. Odwrócił się, żeby powiedzieć Dickowi, by zgasił ogień w piecu, ale okazało się, że posterunkowy nałożył sobie parówki na papierowy talerzyk i z przyjemnością się nimi zajadał. - Przynosisz wstyd - skarżył się Hamish. - Przecież to nie są dowody - zauważył Dick z ustami pełnymi parówek. - Są wyjątkowo dobre. Ciekawe, czy pochodzą z tej okolicy? W końcu dotarli na posterunek policji. Dzień zdawał się być bardzo długi. Po wypełnieniu niezbędnej papierkowej roboty Hamish wycofał się do kuchni, a Dick udał się do
salonu. Po chwili dobiegał stamtąd hałas teleturnieju. Sierżant wcisnął głowę przez drzwi i krzyknął: - Mielone z ziemniakami na kolację? Dick niechętnie ściszył głos, ściskając pilota w swojej pulchnej dłoni. - Co? - Pytałem, czy chcesz mielone z ziemniakami na kolację? - Och, tak, wspaniale. - Zawołam cię, gdy będzie gotowa. Dick posłał mu błagalne spojrzenie. - Nie mógłbym choć raz zjeść przed telewizorem? Tylko ten jeden raz? Hamish pomyślał ze zdumieniem, że Dick wygląda jak dziecko błagające o coś swojego surowego rodzica. - W porządku. Ale nie rzucaj jedzenia na podłogę! Dick uśmiechnął się i z powrotem pogłośnił dźwięk. Przecież gość nie jest głuchy - mamrotał Hamish sam do siebie. - To chyba jest tak, jakby pogłaśniając, sam stawał się częścią teleturnieju. - Rozpuściłem go - skarżył się Hamish Lugsowi i Sonsie. - Początkowo cieszyłem się, że mogę sobie dalej żyć tak, jakbym mieszkał sam. Ale od jutra koniec z leżakiem dla Dicka. Będzie wychodzić ze mną na patrole. Co więcej, powinniśmy gotować na zmianę. Wiedział, że Dick był wdowcem, któremu żona zmarła dziesięć lat temu. Wydawało się, że kompletnie nie ma pojęcia o obowiązkach domowych. Pewnego razu poprosił Hamisha płaczliwie, by pokazał mu, jak działa odkurzacz. Jednak gość był dość miły, a nie zanosiło się na to, żeby jakiekolwiek poważniejsze przestępstwo miało się tu jeszcze wydarzyć. Rano okaże się, że Hamish był w dużym błędzie. Rano zadzwonił telefon w biurze, podczas gdy Hamish smażył jajka z bekonem, a Dick oglądał program w telewizji.
Gdy odebrał, Mary Leinster szepnęła: - To ja. Mary. Przyjedź szybko. Powiesili go! W wąwozie - i rozłączyła się. Hamish wpadł do salonu i krzyknął: - Wyłącz to. Mamy morderstwo!
Rozdział drugi Piękna, mała istotko, sprytna, mata istotko, kochana, drobna istotko, byłaś ty moja, nosiłem cię w swoim sercu, żeby nie zgubić mojego klejnotu. Robert Burns Godzinę później Hamish Macbeth stał w pięknym Wąwozie Wróżek, a utrapienie jego życia, naczelny inspektor Blair, ostro go krytykował. - Ty tępy idioto! - ryczał. - Ściągnąłeś tu wszystkich z pracy, i tylko po to? Blair wlepiał swoje wyłupiaste oczy w zastępy policjantów, detektywów, agentów z kryminalistyki i reporterów lokalnej telewizji. Jego twarz alkoholika przybrała barwę purpury. Owo „to" było zwłokami zimorodka. Został powieszony. Bezwładne, martwe ciałko kołysało się na wietrze. Wokół szyi zaciśnięto pętlę z cienkiego sznurka, drugi koniec przywiązano do gałęzi wierzby płaczącej. - Proszę pana - zaczął powoli Hamish - obecna tu pani Leinster zgłosiła, że w wąwozie popełniono morderstwo. Nie powiedziała, że zabity został ptak. Moim obowiązkiem było zgłosić to telefonicznie i przyjechać niezwłocznie na miejsce zdarzenia. Próbowałem bezskutecznie się z panem skontaktować. Blair jęknął. W samochodzie miał wyłączone radio policyjne, ponieważ słuchał płyty Dolly Parton (Dolly Parton - amerykańska piosenkarka muzyki country oraz aktorka filmowa.). Inspektor był tłusty i przysadzisty, z rzednącymi włosami i nalaną twarzą ozdobioną małymi, czerwonymi, popękanymi naczynkami. Nie znosił wszystkich mieszkańców szkockich gór, a Hamisha Macbetha w szczególności.
Był zachwycony faktem, że Telewizja Strathbane filmowała jego atak na Hamisha. W końcu wtrąciła się Mary Leinster. - To wszystko moja wina. Ale to okropne, co się stało. Łzy niczym kryształy popłynęły jej po policzkach. - Zadzwoniłam do pana Macbetha, ponieważ wiedziałam, że w tych nieszczęsnych czasach policyjnej brutalności będzie na tyle uprzejmy, że mnie wysłucha. - Pani pewnie jest obrończynią środowiska - warknął Blair. - Cóż, nie będę tracić czasu na kogoś, kto przytula się do drzewa. Odwal się! Odszedł z przytupem. Całą scenę obserwowali turyści przez szyby autobusu stojącego na moście. Detektyw Jimmy Anderson posłał Hamishowi pełne współczucia spojrzenie, po czym ruszył za swoim szefem. Gdy zniknęli, Hamish podszedł do wierzby płaczącej, wołając przez ramię: - Chodź tu, Dicku. - Tak jest szefie. Złapiemy sprawcę. Znów naoglądał się „Prawa i bezprawia" („Prawo i bezprawie" - amerykański serial kryminalny.) - pomyślał Hamish ponuro. Usiadł na płaskim kamieniu, zdjął buty, skarpetki i podwinął nogawki spodni. Woda przy brzegu stawu, pod wierzbą płaczącą, gdzie powieszono nieżywego ptaka, była płytka i zimna. Wyjął nóż i odciął sznurek, a potem dokładnie przyjrzał się sękowi na gałęzi. Delikatnie dotknął palcami szyi ptaka. Po pierwsze, jak taki ruchliwy zimorodek dał się złapać? Czy miał ptasiego partnera i pisklęta? Czy był to samiec? Gdzie znajdowało się gniazdo? Nawet po śmierci ubarwienie ptaka było piękne, kobaltowoniebieski, pomarańczowy orzech oraz nóżki w kolorze czerwonego wosku do odciskania pieczęci.
Usłyszał głośne pluśnięcie. To Dick wpadł do wody. Hamish odwrócił głowę i warknął: - Wracaj na górę i wysusz się. - Czy mogę pomóc? - spytał ktoś cichym głosem za jego plecami. - Jestem ornitologiem. Frank Shepherd. Być może czytałeś moją książkę na temat ptactwa w Sutherland. - Tak, bardzo chętnie skorzystam z pomocy. Czy to samiec? Wręczył Frankowi martwego ptaka. - Samce i samice są bardzo podobne. Ale jestem pewien, że to samiec. Chciałbym zabrać ze sobą tego martwego ptaka, żeby bliżej mu się przyjrzeć. Domyślam się, że mógł najpierw zostać otruty. - Potrafisz znaleźć gniazdo? - spytał Hamish. - Jeśli pozwolisz mi tędy przejść, zrobię, co w mojej mocy. Hamish z wdzięcznością wspiął się z powrotem na wzgórze, zastanawiając się, z którego kamienia spadł chłopiec. Te bliżej brzegu wychodziły na głęboką wodę, więc prawdopodobnie stamtąd go zepchnięto. Hamish zmarszczył brwi. Dlaczego nikt nie zgłosił tego na policję? Dick siedział rozwalony w land roverze z włączonym ogrzewaniem. Hamish osuszył stopy papierowymi ręcznikami, które trzymał w części bagażowej, a potem włożył skarpetki i buty. Obszedł samochód i otworzył drzwi po stronie pasażera. - Wracaj sam na posterunek policji i się przebierz. Potem pojedziesz do posiadłości pani Colchester i odbierzesz mnie stamtąd. Dick posłusznie odjechał. Hamish zaczekał, aż Frank wszedł na wzgórze, trzymając w dłoniach ptaka. - Znalazłem gniazdo - poinformował Frank. - A w nim martwą samiczkę i martwe pisklęta.
Wyjął plastikowy worek z kieszeni. - Znalazłem tam też kawałki ryby. Zabiorę je do przyjaciela farmaceuty, żeby je zbadał. Myślę, że ta ryba mogła być zatruta. - Daj mi swoją wizytówkę - poprosił Hamish. - Będę z tobą w kontakcie. - Co się dzieje? - spytała Mary. Hamish przedstawił Franka, a potem zamrugał z wrażenia. Miał dziwne przeczucie, że zatapia się w dużych niebieskich oczach Mary. Wziął się w garść i wytłumaczył, że podejrzewają otrucie ptasiej rodziny. - Dopięłaś swego i ten wąwóz okazał się wielkim sukcesem, Mary - uśmiechnął się Hamish. - Myślisz, że to był tylko paskudny żart czy uważasz, że ktoś chce zniszczyć twój turystyczny interes? Zimorodek zdawał się być sporą atrakcją. - Spytałabym o to Charlesa Palfoura - odparła Mary. - To okropny chłopak. - Zamierzam teraz odwiedzić panią Colchester - oznajmił Hamish. - Dlaczego gdy zepchnięto Charlesa, nikt tego nie zgłosił policji? - Ależ pani Colchester mówiła, że to zrobiła! - Jeszcze tu wrócę. - Liczę na ciebie - odparła Mary. Położyła mu drobną dłoń na ramieniu, a on uśmiechnął się do niej. Hamish pożegnał się z Frankiem oraz Mary i pieszo wyruszył do leśniczówki. Gdy dotarł na miejsce, bolały go nogi. Doszedł do wniosku, że potrzebuje nowych butów. Tym razem drzwi otworzyła mu kobieta w kwiecistym fartuchu, poznał Berthę Dunglass. - Czy pani Colchester jest w domu? - spytał. - Chciałbym porozmawiać również z chłopcem.
- Pani nie lubi, gdy się jej przeszkadza - poinformowała Bertha. - Ale sądzę, że skoro jest pan z policji, to lepiej będzie, jak pana wpuszczę. Pani siedzi na tarasie. Zaprowadzę pana. Taras z kamienną posadzką i ozdobną balustradą rozciągał się na tyłach domu. Przy ogrodowym stole siedziała pani Colchester. Na trawniku dzieci grały w improwizowanego krykieta. - Czego chcesz? - niegrzecznie powitała sierżanta starsza pani. Hamish przysiadł na krześle obok niej. Widział, że jego zachowanie doprowadza ją do szału, ale musiał dać odpocząć swoim nogom. - Chodzi mi o tę sytuację, kiedy chłopiec został zepchnięty do wody. Dlaczego nie zgłosiła pani tego na policję? - Zgłosiłam. Zadzwoniłam do Strathbane. Czy kogoś przysłali? Nie. Jedynie ten człowiek, który go uratował, złożył mi wizytę. Bez wątpienia oczekiwał nagrody. - Pamięta pani jego nazwisko? - To był jakiś lekarz z Lairg, tylko tyle pamiętam. - Czy słyszała pani, że ktoś powiesił na gałęzi zimorodka i otruł pozostałe ptaki? Przyłożyła drżącą dłoń do piersi. - Nie - wyszeptała. - Niech się pan stąd wynosi. - Ale chcę jeszcze zamienić słowo z chłopcem. - Niech pan z nim porozmawia, a potem się wynosi! Hamish wstał i ruszył przez trawnik. Dwoje dzieci patrzyło dziwacznie nieobecnym wzrokiem, jak do nich podchodzi. - Charles - zaczął Hamish - gdy cię zepchnięto do stawu, widziałeś, kto to zrobił? - Nie. Bawiłem się na kamieniach pod mostem i nagle poczułem, że ktoś mnie mocno pchnął od tyłu.
Krzyczałem wniebogłosy. Jakiś mężczyzna zanurkował i wyciągnął mnie. Powtarzałem jemu i wszystkim pozostałym, że ktoś mnie wepchnął, ale nikt mnie nie chciał słuchać. - Jest jeszcze jedna sprawa. Został zabity zimorodek i cała jego rodzina - powiadomił ich Hamish. Dzieci spojrzały na niego, a potem zaczęły się śmiać. - Co was tak cholernie śmieszy? Olivia pierwsza się opanowała. - Wy, policjanci, naprawdę tropicie prawdziwe przestępstwa w szkockich górach - szydziła. - „Przychodzę tu w związku ze śledztwem w sprawie martwego ptaka". Co za obciach! - Mam nadzieję, że następnym razem ktoś wepchnie do stawu was oboje - podsumował Hamish. - Będzie to z pożytkiem dla wszystkich. Ich rechot towarzyszył mu, gdy ponownie wszedł do domu. Pani Colchester zniknęła. Odprowadziła go Bertha. - Pani położyła się do łóżka. Hamish przysiadł na schodku przed drzwiami leśniczówki i próbował przypomnieć sobie nazwisko lekarza w Lairg. W końcu poddał się i zadzwonił do doktora Brodie'ego w Lochdubh. - To pewnie doktor Askew - zgadywał doktor Brodie. - Miły gość. - Daj mi jego numer. - Chwila. Masz długopis? - Tak. Lekarz podał mu numer. Hamish zadzwonił i czekał dłuższą chwilę, aż doktor Askew podejdzie do telefonu, a potem zapytał go o akcję ratowniczą. - Pewnego razu, kiedy miałem wolny dzień, zdecydowałem się zobaczyć ten słynny wąwóz - relacjonował
Askew. - Wyszłoby taniej, gdybym pojechał na autobusową wycieczkę, ponieważ sporo kasują od kierowców. Nie wszedłem na most. Siedziałem obok na brzegu, mając nadzieję, że turyści pójdą sobie i będę mógł zażyć odrobinę ciszy i spokoju. Podniosłem wzrok i zobaczyłem, że zaczynają ruszać. Potem usłyszałem plusk i krzyk i ujrzałem, że topi się chłopiec. Zanurkowałem i wyciągnąłem go. Nic się mu nie stało. Prawdę mówiąc, myślę, że to dziecko po prostu się poślizgnęło. Nie widziałem nikogo obok, ale przyznam też, że nie patrzyłem w tamtą stronę. - Czy sądzi pan, że ktoś mógłby podejść dostatecznie blisko niezauważony? - Nie mam pojęcia. Wszyscy patrzyli w jedną stronę, żeby zobaczyć zimorodka, więc domyślam się, że ktoś z drugiej strony mógł kijem wepchnąć do wody tego małego brzydala. Co to za rodzina. Babcia Colchester zadzwoniła na policję, ale nikt się nie zjawił, żeby mnie przesłuchać. Hamish podziękował mu i rozłączył się w momencie, gdy policyjny land rover z Dickiem za kierownicą wtoczył się na podjazd. Dick kierował jedną ręką, a w drugiej trzymał ogromną kanapkę. Opuścił szybę i powiedział coś, co brzmiało jak: - Msimy chać stefben. - Przeżuj i połknij - denerwował się Hamish. - Co masz do powiedzenia? Dick skończył kanapkę, a potem oświadczył: - Musimy jechać do Strathbane. Gruba ryba chce cię widzieć. Grubą rybą nazywał nadinspektora Daviota. Co tym razem przeskrobałem? - zachodził w głowę Hamish, gdy Helen, sekretarka o skwaszonym wyrazie twarzy, zaprowadziła go do biura.