ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

02 Dotknięcie ognia - Marshall Paula

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

02 Dotknięcie ognia - Marshall Paula.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Marshall Paula Rodzina Schuylerów
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 280 stron)

PAULA MARSHALL Dotknięcie ognia

ROZDZIAŁ PIERWSZY „Bóg jeden wie, że w tragicznym życiu żaden łajdak nie jest potrzebny! Namiętność przędzie za­ sadzki: oszukuje nas ukrytym w nich fałszem". George Meredith Kate Schuyler, poprzednio Kate Craven, hrabina Otmoor - tytuł, którego właściwie nie używała od przedwczesnej śmierci swego młodego męża, zmarłego dziewięć lat temu wskutek wypadku podczas polowania - przyglądała się sobie w lustrze w sypialni, w domu swego brata Gerarda w Lon­ dynie na Park Lane. Jestem za szczupła, pomyślała, ale jakże elegancka, i uśmiechnęła się do siebie z przymusem. Lady Otmoor była niegdyś osóbką śmiałą, szczerą, nieprzywiązującą dużej wagi do strojów, radosną, hałaśliwą, lecz dziś należało to już do przeszłości, w której również nigdy nie siliła się na elegan­ cję! Przez minione osiem lat mieszkała w Stanach Zjedno­ czonych - albo w rezydencji na Piątej Alei, albo w nadmor­ skiej willi w Newport, prawdziwie wiejskim domku, zupeł­ nie niepodobnym do wielkiej i luksusowej jak pałace euro­ pejskie willi Seahorses, należącej do jej brata i jego żony. - Przestań się ukrywać przed ludźmi - zachęcała ją szwa-

6 gierka Torry, żona Gerarda. - Nic dobrego dla ciebie z tego nie wyniknie. Jesteś jeszcze młoda. Powinnaś po raz drugi wyjść za mąż. - Nie - zaprotestowała stanowczo Kate. - Nigdy. Justina i mnie łączyła przyjaźń ważniejsza od namiętności i nie przypuszczam, żebym mogła z kimś innym przeżywać to sa­ mo. Poza tym lubię to, co robię, a mąż mógłby nie chcieć, żebym nadal się tym zajmowała. - Miłość jest jednak treścią życia - odrzekła łagodnie Torry. Lady Schuyler -jako że Gerard, mając już obywatelstwo brytyjskie, osiem lat temu otrzymał od wdzięcznej monarchi­ ni tytuł szlachecki - choć przekroczyła czterdziestkę, wciąż była piękną kobietą. Dystyngowana, zawsze niezwykle dla wszystkich uprzejma i w każdej sytuacji zachowująca zimną krew, nigdy nie postępowała impulsywnie, co Kate niekiedy się zdarzało. Trójka dzieci i dwanaście lat małżeństwa ani nie pozbawiły Victorii Schuyler uroku, ani też nie umniejszyły miłości i oddania, które nadal okazywał jej mąż, czego oczy­ wistym dowodem był przepiękny brylantowy naszyjnik, jaki miała na sobie. Oboje z Gerardem kochali Kate i martwili się się jej sa­ motniczym życiem upływającym na zbieraniu funduszy na przeróżne nowojorskie szpitale oraz patronowaniu muzeum sztuki na Czwartej Alei, któremu wkrótce miano nadać jej imię w dowód wdzięczności za przekazane przez nią dary i pokaźne sumy pozyskiwane dzięki zabiegom Kate wśród możnych tego świata. Kate, która pochodziła z rodziny Schuylerów i po śmierci męża wróciła do swego rodowego nazwiska, była, jak wszys-

7 cy Schuylerowie, nieprawdopodobnie bogata. Grając z po­ wodzeniem na giełdzie na Wall Street, powiększyła jeszcze znacznie majątek otrzymany w spadku po ojcu zmarłym trzy łata temu. - Mówisz, jakbym żyła niczym zakonnica. Przeciwnie, jestem stale wśród ludzi. - Bo tego wymagają twoje zajęcia - rzekła Torry. - Nie masz jednak prywatnego życia. Nie utrzymujesz żadnych kontaktów towarzyskich i dlatego namawiałam cię, żebyś do nas przyjechała i trochę z nami pobyła. Gerard i ja będziemy cię terroryzować, żebyś tego sezonu wzięła udział we wszy­ stkich balach i przyjęciach, na których bywałaś, gdy jeszcze żył twój nieodżałowany Justin. Kate poprawiła lśniące czarne włosy upięte w wysoki kok. Podobała się sobie w wieczorowej sukni w kolorze ciemnego ametystu, w naszyjniku z pereł, z orchideą przy­ piętą na ramieniu oraz wachlarzem, prezentem od Gerarda, należącym kiedyś do japońskiej gejszy, ozdobionym nama­ lowanymi na kremowym tle delikatnymi kwiatami irysów. Te drobiazgi doskonale podkreślały elegancję całego stroju. - Czuję, że bardzo się zmieniłam - szepnęła - i sądzę, że Justin mógłby mnie nie poznać. Torry pomyślała z bólem o tej Kate, którą widywała szczęśliwą u boku męża. Wtedy Kate ubierała się zwyczaj­ nie, włosy nosiła luźno związane, zawsze towarzyszyły jej psy i śmiała się radośnie do Justina. Pamiętała ubraną w skromną sukienkę balową bardzo młodą jeszcze dziewczy­ nę, impulsywną, bezpośrednią, która nie przejmowała się strojami i traktowała niczym zwykłe błyskotki kupione w ja­ kimś tanim sklepiku zdobiące jej szyję perły Otmoorów, bę-

8 dące teraz w posiadaniu Edwarda Cravena, który odziedzi­ czył je po śmierci swego kuzyna Justina. Obecna Kate nosi­ łaby je jak trofeum, lecz wówczas o wiele cenniejszy był dla niej fakt, że Justin jest obok i trzyma ją za rękę. Kate z tamtych czasów nie była ani ładna, ani brzydka, ale jej twarz promieniała żywiołową radością. Lata wdowień­ stwa dodały jej rysom szlachetności i sprawiły, że teraz mężczyźni obracali głowy na widok tej niezwykłej piękności z bursztynowymi oczyma. Tymczasem ona sama chyba nie w pełni zdawała sobie sprawę ze zmiany, jaka w niej zaszła, i z pewnością Justin miałby powody do zdziwienia. Czy rzeczywiście Kate aż tak bardzo go kochała, że po tylu latach od jego śmierci nadal żyje jak mniszka, rozważała w duchu Torry, czy może jest jakaś inna przyczyna? Gerard powiedział kiedyś: „To sekret Kate. Nie wtrącajmy się i ra­ czej zniechęcajmy innych do zadawania takich pytań". Torry westchnęła, ujęła dłoń Kate, po czym pocałowała młodą kobietę w policzek i rzekła: - Dobrze, że dałaś się namówić. Kiedy zgodziłaś się pójść z nami do Keppelów, bardzo się z Gerardem ucieszyliśmy. Mam nadzieję, że jeśli będziesz się dobrze bawić, a jestem tego raczej pewna, skłoni cię to do opuszczenia tej twojej skorupy. Kate kiwnęła głową, co mogło oznaczać wszystko, a zna­ czyło pewnie tylko to, że w 1904 roku obiad w towarzystwie kochanki króla Edwarda VII był tak samo dobrym sposobem na spędzenie wieczoru jak każdy inny. - Nadarzy się tam z pewnością okazja do rozmowy z wieloma ciekawymi ludźmi - powiedziała Torry, kiedy schodziły na dół - no i spodziewam się, że Alice posadzi cię

obok najbardziej interesujących gości spośród zaproszonych na ten obiad... Już jesteśmy, Gerardzie - zwróciła się do swego męża, który w białym szalu na szyi i z cylindrem w ręku niecierpliwił się w holu. - Nie wątpię, że pragniesz, żeby obie twoje panie ładnie się prezentowały i nie przy­ niosły ci wstydu. Poza tym zanim wstąpiłam po Kate, ucało­ wałam dzieciaki na dobranoc. Słuchając miłego głosu Torry i czując rękę Gerarda na swoim ramieniu, Kate wsiadła do samochodu Schuylerów, którym pojechali przez Londyn, by wziąć udział w obiedzie wydawanym przez niekwestionowaną gwiazdę śmietanki to­ warzyskiej. Torry słusznie przewidywała, iż goście Keppelów okażą się znakomitościami. Sam król, z którym Gerarda i Kate łą­ czyła przyjaźń, wprawdzie nie był obecny, ale przybyło kilku bardzo wpływowych polityków z obu partii, nie wyłączając Herberta Asquitha i jego ekscentrycznej żony Margot, która na widok Kate krzyknęła: - A więc wróciłaś do nas, moja droga, i w samą porę! Kate ujrzała także pewnego pisarza, którego nazwisko uleciało jej z pamięci, kilku parów, członków Izby Lordów, i kilka pięknych dam, wśród nich panią Cornwallis West, kie­ dyś lady Randolph Churchill, matkę Winstona Churchilla za­ czynającego właśnie karierę polityka. Kate została przedstawiona wielu osobom, których wcześniej nie znała, i wielu innym, które już kiedyś spotkała. Szybko uświadomiła sobie, że każdy widzi, jak bardzo się zmieniła, co odgadywała choćby ze sposobu, w jaki się do niej zwracano. W oczekiwaniu na zaanonsowanie obiadu

10 wszyscy goście zgromadzili się w luksusowo urządzonym salonie pani Keppel, któremu szyku dodawały wykwintna porcelana, bibeloty i poukładane niedbale na małych stoli­ kach książki, które wyglądały, jakby nikt nigdy ich nie czytał i w przyszłości też nie miał zamiaru się nimi interesować. Lord Moidore, nie pierwszej już młodości przyjaciel Ge­ rarda, przeszedł przez pokój i po przywitaniu się z Gerardem pochylił się nad ręką Kate, szepcząc z zachwytem: - Niektóre młode damy zmieniają się z latami na nieko­ rzyść, ale ty, Kate, stałaś się po prostu piękna. Gdzie się ukry­ wałaś przez ten cały czas? Pamiętam spontaniczną, ciemno­ włosą trzpiotkę, która nie miała jeszcze tej wspaniałej urody. Gerard mówił mi, że nie wyszłaś ponownie za mąż, a to dla nas, wszystkich lordów, wielka strata. Kate zarumieniła się z lekka, cofnęła rękę i powiedziała: - Mieszkałam w Stanach Zjednoczonych i prowadziłam tam pracowity tryb życia, sir. Nie miałam wiele czasu na roz­ rywki towarzyskie. - Proszę, mów do mnie Tom - odrzekł z najbardziej uj- mującym ze swych uśmiechów. - Jestem po prostu Tomem dla twojego brata i szwagierki, nie ma więc powodu, żebyśmy się do siebie zwracali tak formalnie. Przepraszam, ale muszę cię opuścić, bo gospodyni daje mi znaki. Mam nadzieję, że porozmawiamy później, a poza tym Gerard musi cię przypro­ wadzić do mnie na obiad. Zawsze lubiłaś psy. Pamiętasz Wol­ fa? Zdechł kilka lat temu, ale Car jest godnym jego następcą. Otrzymałem tego psa w prezencie od cara Mikołaja. Jest na­ prawdę wyjątkowy. Na pewno przypadniecie sobie do serca. Kate, która wiedziała od Gerarda, iż Moidore stracił rok temu żonę, odniosła wrażenie, że jego lordowska mość nie

miałby nic przeciw temu, żeby wżenić się w dynastię Schuy­ lerów. Był bardzo bogaty, należały do niego środkowe hrab­ stwa Anglii, a dzięki pomocy Gerarda stał się jeszcze bogat­ szy. Kate pomyślała z pewną dozą cynizmu, że nikt nie uwa­ ża się za wystarczająco bogatego i że Tom Moidore nie sta­ nowi zapewne wyjątku od tej reguły. Czy chciałaby zostać lady Moidore? Nie, nie chciała zo­ stać w ogóle żadną lady. Całkowicie zadowalało ją to, że jest tylko Kate Schuyler. I właśnie w tym momencie, kiedy pomyślała, że przywi­ tała się już ze wszystkimi gośćmi zaproszonymi na obiad przez Keppelów, podeszła do niej Alice Keppel, elegancka, w pięknej ciemnoniebieskiej sukni, kochanka króla i zara­ zem wielka przyjaciółka królowej Aleksandry. - Droga Kate, tak się cieszę, że panią widzę. Kiedy do­ wiedziałam się, iż wróciła pani do Anglii, postanowiłam po­ zyskać dla nas pani towarzystwo. Dziś wieczór miał panią poprowadzić do stołu Jack Russell. Pamięta go pani? Nieste­ ty, odwołał swoją wizytę w ostatniej minucie. Szczęście mi jednak dopisało i znalazłam doskonałe zastępstwo. Richar­ dzie - zaczęła i wówczas stwierdziła, że jej towarzysza za­ trzymał jeden z gości, z którym teraz rozmawiał odwrócony plecami do Kate. Nie zmieszało to ani pozbawiło kontenansu pięknej Alice Keppel, tym opanowaniem przypominała Torry Schuyler. Delikatnie dotknęła białą dłonią rękawa mężczyzny. - Richardzie - powiedziała miłym głosem - odwróć się do nas. Chcę ci przedstawić twoją partnerkę na dzisiejszy wieczór. Myślę, że nie mieliście okazji się spotkać, bo oboje przebywaliście długo poza granicami Anglii. - Po czym

12 zwróciła się do Kate: - Moja droga Kate, pozwól sobie przedstawić sir Richarda Havillanda. Richardzie, to lady Ot­ moor. .. - spłoszona, zakryła ręką usta - co za gafa, wróciła pani przecież zwyczajem amerykańskim do swego poprzed­ niego nazwiska, prawda? Oto pani Kate Schuyler, którą po­ prowadzisz do stołu. Pokój zawirował wokół Kate, gdy ujrzała, po raz pierwszy po ośmiu latach, mężczyznę, którego miała nadzieję już nig­ dy więcej nie spotkać. Myślała, że za chwilę zemdleje, kiedy ten wysoki blondyn w wieczorowym ubraniu podkreślają­ cym jeszcze bardziej jego niezwykłą urodę zwrócił na nią spojrzenie swych niebieskich oczu. O, Boże, jak los może być do tego stopnia okrutny i spłatać jej takiego figla pier­ wszego wieczoru w Anglii? W jednej sekundzie prysnął z ta­ kim trudem osiągnięty spokój minionych ośmiu lat. On zaś, choć błyskawicznie zapanował nad zaskoczeniem, poczuł zupełnie to samo. Skłonił się przed Kate i zgodnie z wy­ mogami dwornej konwersacji, żeby nie obrazić Alice Keppel, powiedział: - Dobry wieczór, pani Schuyler. Uważam, że określenie „pani" jest równie zaszczytnym tytułem. Alice Keppel uchwyciła lekki ton ironii w głosie Havil- landa. Pospiesznie, żeby zapobiec jakiejkolwiek niezręcznej sytuacji, bo nic nie miało prawa zmącić wytwornej atmosfery jej przyjęcia, Alice, nie tracąc panowania, dodała: - Powinnam chyba poinformować cię, Richardzie, że w tym czasie, gdy ty przebywałeś w ambasadzie w Sanki Pe­ tersburgu, pani Schuyler mieszkała w Stanach Zjednoczo­ nych, gdzie, wiem to od Gerarda, jest znana w świecie sztuki ze swego mecenatu i zainteresowań.

13 Spojrzenie błyszczących niebieskich oczu stało się, o ile to w ogóle było możliwe, jeszcze bardziej przenikliwe i Richard Havilland ponownie skłonił się lekko, gdy Alice Keppel szykowała się do odejścia. - Jestem pewien - stwierdził niemal obojętnie - że dobre uczynki pani Schuyler są ogólnie znane, jak zresztą całej jej rodziny. Powinna się odezwać, jakoś zareagować, a nie stać przed nim i gospodynią wieczoru, jakby skamieniała pod spo­ jrzeniem Meduzy. Kiedy wreszcie odzyskała głos, ją samą zdziwił chłód i opanowanie, z jakimi odrzekła: - Nie mógł pan o nich słyszeć, sir Richardzie, gdyż moja działalność ograniczała się tylko do Stanów Zjednoczonych i niewiele osób w Europie o niej wiedziało, a już na pewno nie obiła się o uszy tych, którzy przebywają w mroźnym im­ perium rosyjskim. Kate spostrzegła, że wyraz tak dobrze znanej jej twarzy znowu się zmienił, a ponieważ Alice Keppel już odeszła, Ri­ chard pozwolił sobie na czytelną aluzję. - Z ogromną radością dowiaduję się, że oddaje się pani teraz pożytecznej działalności, a konkretnie czemu? Coś związanego ze sztuką. Jak sądzę, to zupełnie inne rejony niż tamto... życie towarzyskie, w które zaangażowała się pani, kiedy widzieliśmy się ostatnio. Postronnemu słuchaczowi te słowa mogły wydać się nie­ winne, ale Kate wyczuła od razu ich ukryty sens. Richard jest teraz o wiele przystojniejszy i bardziej pewny siebie niż osiem lat temu. Ma jakieś trzydzieści sześć lat, a dzięki ka­ rierze dyplomatycznej, która już zaprowadziła go wysoko,

14 nabrał jeszcze bardziej władczego sposobu bycia. I wszystko to skierował przeciw Kate Schuyler, żeby ją znowu znisz­ czyć. Ale nie tym razem. - A jak się ma, sir Richardzie, pańska córka, Sophie, mam nadzieję, że czuje się dobrze? - zapytała z uśmiechem. Twarz Richarda przypominająca oblicze greckiego boga z fryzu partenońskiego stężała jeszcze bardziej. Teraz stał przed Kate sam Jowisz Mściciel, gotowy rzucić w nią pio- runy. - Dziękuję, ma się dobrze - zapewnił lodowatym tonem. Sophie nie mogła, jak zauważyła smętnie Kate, stać się tematem ich rozmowy. Wszystko, co dotyczyło jego prywat­ nego życia, stanowiło zakazane rewiry. W porządku, będą oboje grać tę komedię, lecz ona miała w rękawie asa, o którym on nic nie wiedział. Zastanawiała się w duchu, czy Richard grywa w pokera, czy też uważa go za ordynarną grę jankesów. Zagra więc z nim w pokera, a dla niego bezpieczniej by było, gdyby znał zasady tej gry! - Miło mi to słyszeć - mówiąc to, zauważyła na jego ka­ miennej twarzy ledwo widoczne zdziwienie, jakby sam sie­ bie zapytywał: „Czy to ta sama Kate, którą kiedyś znałem?". Sprawiło jej to przyjemność, bo jeśli on zmienił się i dojrzał, to przecież ona, dzięki Bogu, także! Spostrzegła, że z drugiego końca pokoju patrzy na nią Ge­ rard. Uśmiechnął się do niej z daleka i, niestety, uznał myl­ nie, iż bawi ją rozmowa z tym potworem stojącym przed nią, który w jednej chwili zburzył jej wieloletni spokój. Kto by pomyślał, że ten twardy Gerard Schuyler, gdy w grę wchodzą bliskie mu kobiety, może zachowywać się niczym kwoka

15 czuwająca nad swymi pisklętami. Widać z tego, jak miłość potrafi zmienić człowieka. Na wspomnienie o miłości ponownie skoncentrowała się na słowach Richarda Havillanda. - Niedobrze się stało, że Alice Keppel postawiła nas w ta­ kiej sytuacji bez żadnego ostrzeżenia. Myślę, że przetrwamy jakoś ten obiad, tym bardziej że jako dyplomacie nieraz mi się zdarzało znaleźć w podobnie niemiłej sytuacji, a poza tym oboje wiemy, czego wymaga od nas dobre wychowanie. Te napuszone słowa, skierowane do niej, jakby była jedną z jego podwładnych urzędniczek gdzieś tam w odległej Ro­ sji, rozzłościły Kate. - Oczywiście - odrzekła zuchwale, z rumieńcami na po­ liczkach - pan musi być szczególnie ostrożny w rozmowie ze mną. Nie mam potrzeby martwić się o swoje zachowanie. Proszę sobie przypomnieć, że to pan ustalił warunki naszej znajomości. Mnie nie dano żadnej możliwości wypowiedze­ nia własnego zdania ani poinformowania pana o moich uczu­ ciach. Spotkaliśmy się jako obcy sobie ludzie, sir Richardzie, i mam nadzieję, że obcymi pozostaniemy. Proszę się nie oba­ wiać, że zacznę krzyczeć i złorzeczyć panu publicznie, choć uważam, że bez wątpienia zasłużył pan na coś takiego. Dziwny cień przemknął przez twarz Havillanda. Na jeden moment ten wytrawny dyplomata zdradził się ze swymi uczuciami. Kate wiedziała, że Richard cieszy się doskonałą opinią, bo czytywała czasami o nim w gazetach w ciągu mi­ nionych lat, a fakt, iż otrzymał tytuł szlachecki, stanowił tego najlepszy dowód. Słyszała niedawno pogłoski, iż Havilland mimo swego młodego wieku zostanie prawdopodobnie następnym amba-

16 sadorem w Stanach Zjednoczonych, co byłoby niemałym osiągnięciem dla człowieka, który jeszcze nigdzie nie pełnił tej funkcji. Przypuszczalnie Alice Keppel zaprosiła go dlate­ go, iż wiedziała, że wśród gości będzie tego wieczora Orrin Tunstall, także znajomy Gerarda, amerykański ambasador w Wielkiej Brytanii. Sądząc po ogólnym szmerze zainteresowania, jaki rozległ się w salonie, Kate domyśliła się, że przybył wreszcie ambasador Tunstall i wobec tego wszyscy wkrótce zostaną poproszeni do stołu, gdzie, na szczęście, w obecności innych ludzi konwersa­ cja między nią i Richardem siłą rzeczy będzie ograniczona. - Obcymi ludźmi - powtórzył wolno. - Tak, pani Schuy­ ler, ma pani chyba rację. Najlepiej, jeśli będziemy się zacho­ wywać tak, jakbyśmy dopiero teraz się poznali. - Jeszcze lepiej byłoby, gdybyśmy się nigdy nie spotkali, ani wtedy, ani dziś - odparowała Kate, śmiało patrząc w oczy Richardowi Havillandowi, by wiedział, że teraz nic dla niej nie znaczy, że minione osiem lat dokończyły dzieła zaczęte­ go tamtego odległego ranka i że Kate Schuyler nie pragnie żadnego mężczyzny, a najmniej tego stojącego w tej chwili przed nią. - Jestem pewna, iż edukacja dyplomatyczna - do­ dała, nie mogąc się powstrzymać - pomoże panu prowadzić uprzejmą konwersację z sąsiadką przy stole. Ja natomiast miałam szczęście przeżyć te osiem lat w Stanach Zjednoczo­ nych, gdzie nauczyłam się patrzyć chłodnym okiem na to, co się wokół mnie dzieje. A potem, jakby tego było za mało, żeby przekonać go, iż nic dla niej znaczy, nic absolutnie, otworzyła wachlarz i spo­ glądając zza niego wrogim wzrokiem, rzuciła banalne py­ tanie:

17 - Ma pan zamiar zostać dłużej w Anglii, sir Richardzie? - Ton jednoznacznie sugerował, iż nie obchodzi jej wcale, czy dyplomata zostanie w Anglii, czy wyniesie się do diabła. Na twarzy Havillanda pojawił się mimowolny podziw. Podobnie jak Kate, zaskoczyło go ich niefortunne spotkanie w obecności tak wielu ludzi, zwłaszcza że nawet o nim nie śnił. Savoir-faire*, którą popisała się przed chwilą Kate, po­ kazała mu, jak bardzo różni się ona dziś od tej kobiety, którą znał poprzednio. Ku własnemu zaskoczeniu poczuł żal na wspomnienie o bezpośredniej i impulsywnej dziewczynie, jaką wówczas była, a która zniknęła bezpowrotnie. Powściągnął jednak niewczesne emocje i chłodno odparł: - Nie wiem jeszcze, co postanowią moi zwierzchnicy. Na razie pozostaję w dyspozycji Ministerstwa Spraw Zagranicz­ nych. Słysząc jego napuszone słowa, wypowiedziane w taki sam oficjalny sposób, jakim ona odezwała się do niego, Kate niespodzianie poczuła, że ma ochotę się głośno roześmiać, co nie zdarzyło się jej od ośmiu lat. Rozbawiła ją sztuczna pompatyczność tej konwersacji, bo przecież tak naprawdę najchętniej wydrapałaby mu oczy, wrzeszcząc przy tym jak ordynarna handlarka ryb. Udawała tylko obojętność, nie chcąc mu pokazać, jak bardzo ją zranił. Znaleźli się jednak w pułapce czasu, miejsca i konwenan­ sów środowiska, w którym żyli. Sir Richard Havilland mu­ siał zwracać się do Kate Schuyler, niegdyś hrabiny Otmoor, z największą uprzejmością, a Kate nie zostawało nic innego, tylko w odpowiedzi wdzięcznie się uśmiechać, jakby każde * savoir-faire: zręczność w realizowaniu swych zamiarów, w postępowaniu z ludźmi (przyp. red.)

jego słowo do niej skierowane było perełką, a nie ostrym sztyletem wymierzonym w jej serce. Kate zastanawiała się, czy w ogóle jeszcze miała serce dla kogoś poza najbliższą rodziną. Zrozumiała jednak, że, nieste­ ty, Richard Havilland, którego wyrzuciła ze swej pamięci i duszy wiele lat temu, nadal miał władzę nad nią i sam jego widok wystarczył, by otworzyły się zabliźnione, jak sądziła, rany. Uratował ją, a właściwie ich oboje, Tom Moidore. Pod­ szedł do nich i skłonił się Richardowi ze słowami: - Milo mi pana wiedzieć, Havilland. - Po czym zwrócił się do Kate. - Ponieważ dowiedziałem się od Alice, że przed chwilą dopiero poznałaś Richarda, to przypuszczam, iż nie wiesz o roli, którą odegrał w załatwieniu pożyczki od rządu Jego Królewskiej Wysokości dla Rosjan. Z tego powodu po­ zostawał także w bliskim kontakcie z twoim bratem Gerar­ dem, organizującym tę sprawę od strony finansowej. Kate, słysząc te nowiny, miała ochotę roześmiać się Ri­ chardowi w twarz i zapytać go, jak wiele satysfakcji sprawiła jego ekscelencji ta działalność, głośno jednakże słodko za­ pewniła: - Nie, nic o tym nie wiedziałam. Jak sądzę, ciekawym doświadczeniem dla sir Richarda była współpraca z byłym jankeskim finansistą. - Musiałem współpracować i z innymi cudzoziemcami - padła lodowata odpowiedź. Kate, dodawszy w duchu, że zmuszony został do niemi­ łego dla niego kontaktu także z Kate, siostrą Gerarda, więcej się nie odezwała, pozwalając, aby Tom Moidore przejął cię­ żar rozmowy, narzekając na trudności w interesach z Rosja-

19 nami, których pojęcie o dyplomacji i finansach różniło się nieco od poglądów większości rządów europejskich. - Wynika to z pewnością - zakończył, wpadając w charakterystyczny dla niego mentorski ton - z tego, iż ma­ ją tak ścisłe związki z Azją i Środkowym Wschodem, gdzie wszystko odbywa się inaczej niż u nas. Kate pomyślała, że napięcie istniejące między nią i Ri­ chardem w jakiś sposób udzieliło się też lordowi Moidore'o- wi, gdyż nie był tak uprzedzająco dworny jak zawsze. Ri­ chard natomiast nie zauważył chyba lekkiej konsternacji lorda i stwierdził, że jedno z wyzwań, jakie stoją przed dyplomatą, to umieć porozumieć się z ludźmi, których widzenie świata różni się diametralnie od jego własnego. - Te trudności nie dotyczą chyba tylko ludzi Wschodu - rzuciła od niechcenia Kate. - Wróciwszy do Anglii po ośmiu latach pobytu w Stanach Zjednoczonych, doszłam do wnios­ ku, iż jedyną rzeczą, jaka łączy te dwa kraje, jest język, choć i tu są pewne różnice, a to sprawia, że stosunki między nami a Brytyjczykami nie zawsze są zadowalające. Sir Richard skłonił swą wspaniałą głowę i spytał wprost: - Doświadczyła tego pani osobiście, pani Schuyler? Odpowiedziała błyskawicznie i bez wahania. - Tak, osobiście, sir Richardzie. Jak pan to odgadł? W tym momencie Tom Moidore spojrzał na swoich roz­ mówców uważnie, zastanawiając się w duchu, co takiego mogło zajść między tym dwojgiem, którzy poznali się dopie­ ro tego wieczora. Wygląda na to, że sir Gerard Schuyler i sir Richard Havilland w kwestiach osobistych nie mają zbież­ nych poglądów, co jednak nie przeszkadzało im współpraco­ wać pomyślnie na niwie publicznej.

Kamerdyner, oznajmiając wreszcie, że obiad został poda­ ny, uwolnił Kate od dalszej szermierki słownej i ryzyka zdra­ dzenia się z własnymi uczuciami nie tylko przed Tomem Moidore'em, ale także przed tym mężczyzną, którego sama obecność doprowadzała ją do rozpaczy i burzyła wypraco­ wany chłodny sposób bycia i mówienia. Nie okazał się tak niewzruszony, jak chciała wierzyć. Procesja znakomitych i słynnych osobistości ruszyła w kierunku jadalni. Kate usiadła przy stole między Tomem Moidore'em a Richardem. Gerard zajął miejsce naprzeciw niej i kiedy posłał siostrze szybki, wspierający uśmiech, Kate pomyślała, że mimo wysiłków musiała zdradzić się ze swoim smutkiem. Obiad jednak nie okazał się taką torturą, jakiej się spodzie­ wała. Czy to dlatego, że byli wystawieni na obserwację wielu par oczu, czy dlatego, że postanowił okazać jej nieoczekiwa­ ną litość, Richard prowadził z Kate nienagannie poprawną konwersację. Odpowiadając na jej pytanie, zrelacjonował po­ krótce swój pobyt w Sankt Petersburgu. - Czy był pan w Ermitażu? Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto mieszka w Sankt Petersburgu, mógł nie zobaczyć największych europejskich skarbów sztuki. - Cały Sankt Petersburg jest jedną wielką skarbnicą sztu­ ki. Szczególnie wspaniałe są budynki z czasów panowania Katarzyny Wielkiej. Widzę, że nie straciła pani zaintereso­ wania dla kultury, lecz to jest, jak mi się wydaje, charakterys­ tyczna cecha Amerykanek. Ta konkluzja rozzłościła Kate, choć nie umiałaby wyjaśnić dlaczego. - Proszę sobie darować te protekcjonalne uwagi. Co zaś

do moich zainteresowań, to rzeczywiście się nie zmieniły, choć wyraża się to, oczywiście, w innej formie niż w prze­ szłości. Na ostry ton tych słów odpowiedział ostrym spojrzeniem, oceniając jednocześnie jej zmieniony wygląd. - Rzeczywiście, zaszła w pani ogromna zmiana - przyznał, zniżając głos. - Ale pani bursztynowe oczy pozostały takie sa­ me - dodał niemal wbrew sobie. - Identyczne jak u niego. - Wzrokiem wskazał na siedzącego po drugiej stronie stołu Ge­ rarda zajętego rozmową ze szwagierką Kate, Daisy Gascoyne. Kate straciła panowanie nad sobą. Odwróciła od Havillan­ da oczy pełne łez, których powodem były wywołane jego słowami niechciane wspomnienia. By nie być zmuszoną do kontynuowania rozmowy z Richardem, zwróciła się do Toma Moidore'a, z nadzieją, że uzna te łzy za odbicie światła, a nie oznakę jej słabości. - Mówił pan, lordzie, że car ofiarował panu psa. Czy to znaczy, że pan także odwiedził Rosję? - Kiedy negocjowano pożyczkę - odrzekł - należało za­ łatwić różne związane z tym sprawy, jak chociażby rozmowy dyplomatyczne na temat naszego ewentualnego przymierza z Rosją. Byłem jednym z przedstawicieli rządu wysłanych do wzięcia udziału w tych negocjacjach. Nie wiem, czy zdaje pani sobie sprawę, jak bardzo niepokoją naszego króla am­ bicje Niemców. Zwrócił niedawno uwagę na to, że Francuzi podpisali z Rosjanami traktat, którego celem jest osłabienie agresywnych zapędów Niemiec, omawialiśmy więc pomysł podobnego układu. - Czy to znaczy - zainteresowała się Kate - że jest pan członkiem rządu?

22 - Jestem tylko reprezentantem Ministerstwa Spraw Za­ granicznych w Izbie Lordów. - I stąd zna pan sir Richarda. - Oczywiście. Może to panią zainteresuje, że istnieje du­ że prawdopodobieństwo, iż Gerardowi, jako członkowi par­ lamentu, zostanie zaproponowane objęcie wysokiego urzędu, ale ja przypuszczam, że zrezygnuje z tego zaszczytu, bo mo­ głoby to ograniczyć jego swobodę w sprawach finansowych. Już niedługo okaże się, co postanowi w tej sprawie. Starzejemy się wszyscy, pomyślała nagle Kate. Kilka lat temu byłam jeszcze młodą dziewczyną, a teraz mam już dwadzieścia dziewięć lat, Moidore zaś dobiega pięćdziesiąt­ ki, a kiedy go poznałam, miał tyle lat, ile ma dziś Richard. Obaj wybrali karierę polityka - Richard wkrótce zostanie mianowany ambasadorem. Kate zadrżała. Aż do dziś sądziła, że jej życie toczy się właściwym torem, spokojnie, choć może zwyczajnie. Coś jednak, zapewne ponowne spotkanie z Richardem i przypo­ mnienie przeszłości, o której usiłowała nie pamiętać, kazało jej pomyśleć o miłości wspominanej przez Torry, o tym, że w życiu każdy ma wiele możliwości wyboru, a ona ich sobie odmówiła. Wydawało się jej, że pogodziła się już z myś­ lą, iż na zawsze pozostanie samotna, ale czy naprawdę? Nakazała sobie skupienie, bo lord Moidore wciąż coś do niej mówił. Słuchała, jak zajmująco opowiadał o swojej rosyjskiej mi­ sji, o spotkaniu z carem w Carskim Siole, o carycy, z pocho­ dzenia Niemce, której Rosjanie nie ufają. - To jeszcze jeden przykład na to, o czym wcześniej wspomniałaś, na różnicę kultur - podsumował i odwołał się

23 do Richarda, żeby poparł jego opinię, iż cały przepych ary­ stokracji rosyjskiej nie przesłoni jej barbarzyństwa. Richard odwróciwszy się do nich, przytaknął słowom lor­ da, wyzbywając się maski chłodu, jaką miał poprzednio dla Kate. Ta zmiana na jego twarzy, teraz ożywionej i pełnej wyra­ zu, zrobiła na Kate ogromne wrażenie. Odchyliła się do tyłu, a drżące dłonie stały się tak nieudolne, że jej nakrycie oraz sztućce spadły z brzękiem na podłogę, między nią a Richardem. Zanim obsługujący gości lokaj zdążył jej pomóc, z okrzy­ kiem rozpaczy nieadekwatnym do całej sytuacji schyliła się w tym samym momencie co Richard, by podnieść sztućce. Ich ręce spotkały się pod stołem. I mimo iż było to zale­ dwie muśnięcie, zadrżała jak rażona prądem. Odsunęli się od siebie gwałtownie i wówczas stało się dla Kate jasne, że Ri­ chard, choć zachowywał wobec niej lodowatą uprzejmość, przy zetknięciu ich rąk odczuł tak samo silne wibracje. Cokolwiek istniało między nimi, a co uważała za całko­ wicie unicestwione jego okrucieństwem, nagle dało o sobie znać i w dodatku ze zdwojoną siłą. - Proszę mi wybaczyć moją gapowatość - wymamrotała głupio, zdając sobie sprawę, że zachowuje się równie niezrę­ cznie, jak wtedy, gdy była dziewczyną. W całej tej idiotycznej sytuacji, gdyż ostatecznie lokaj rzucił się, żeby im pomóc, pocieszało ją jedynie to, że, sądząc po nagłej bladości twarzy Havillanda oraz jego zaciśniętych ustach, był wzburzony nie mniej niż Kate, lecz jemu przyszła w sukurs rutyna dyplomatyczna, niezmiernie pomocna w maskowaniu prawdziwych uczuć.

- Nic się nie stało, pani Schuyler - odrzekł krótko. - To drobiazg. Kate nie była pewna, czy ma na myśli strącenie przez nią sztućców na podłogę, czy ów płomień, który tak niespodzia­ nie znowu w nich zagorzał. Nie wątpiła bowiem, że Richard odczuł to samo, i ta świa­ domość sprawiała jej niemal dziką radość. Okazuje się, że sir Richard Havilland wcale nie jest taki niewzruszony! I choć­ by nawet temu zaprzeczał, jego uczucie dla Kate Schuyler wcale się nie zmieniło, a fakt, iż przez resztę obiadu niewiele z nią rozmawiał, siląc się przy tym na obojętny ton, tylko utwierdził ją w tym przekonaniu. Kate nie zwracała w ogóle uwagi na to, co je. Gotowany łosoś, podana później pieczona baranina, a następnie sorbet cytrynowy oraz bezy z truskawkami wydawały się jej pozba­ wione wszelkiego smaku. W końcu, gdy na stole postawiono patery z owocami, sięgnęła po brzoskwinię wyhodowaną w cieplarni i jadła ją z taką miną, że Gerard, obserwujący wszystko z drugiej strony stołu, postanowił porozmawiać z Kate, gdy tylko panowie po wypiciu porto i wypaleniu cy­ gar wrócą do salonu, do którego panie przejdą już wcześniej. Spojrzawszy na siostrę ostatni raz, gdy szła przez jadalnię wyprostowana, z bladą twarzą, najwyraźniej z jakiegoś po­ wodu spięta, pomyślał, że oboje z Torry postąpili mądrze, na­ mawiając ją, by znowu zaczęła bywać. Przeżycia, których doświadczyła Kate w ciągu tych kilku lat po śmierci Justina, a o których Torry nic nie wiedziała, odcisnęły na niej, jak widać, trwałe piętno. Muszę się wziąć w garść, skarciła się gorączkowo w du­ chu Kate, gdy usadowiwszy się w fotelu w salonie Alice

25 Keppel, czekała, aż lokaj, zgodnie z jej życzeniem, przynie­ sie kawę, napój szczególnie lansowany w ostatnim czasie, choć jeszcze niedawno po obiedzie paniom podawano tylko herbatę. Torry podniosła się ze swego krzesła i podeszła do Kate. - Czy dobrze się czujesz, moja droga? - zapytała z nie­ pokojem w głosie. - Jesteś niezwykle blada. Jeśli chcesz, wytłumaczę cię przed Alice Keppel, że musiałaś wcześniej wyjść. Kate wyprostowała się i może trochę za szybko, z lekka się przy tym rumieniąc, odpowiedziała: - Nic mi nie jest, po prostu chwilowa niedyspozycja. Za moment dojdę do siebie. Myślę, że dobrze zrobi mi kawa. - Podniosła filiżankę i zaczęła pić gorący napój, zdecydowa­ wszy w duchu, że Richard Havilland w żadnym wypadku nie doprowadzi do tego, żeby się nad nią rozczulano, bo szczerze tego nie lubiła. Kiedy więc Gerard wraz z pozostałymi panami, rozsiewa­ jąc wokół siebie zapach cygar i alkoholu, dołączył do pań w salonie, aby wypić z nimi kawę, zastał Kate w dobrej for­ mie, zatopioną w ożywionej rozmowie z Daisy Gascoyne. Nadal jednak o nią zatroskany, podszedł do miejsca, gdzie siedziała, i z wyraźnie słyszalnym akcentem brooklyńskim, który niekiedy dawał o sobie znać, spytał: - Wszystko w porządku, Kate? Dobrze się czujesz? W jadalni nie wyglądałaś najlepiej. Uspokoiła go, podobnie jak wcześniej Torry, i zauważyła wyraz ulgi na twarzy brata. W tym samym jednak momencie dostrzegła, że zbliża się do nich Havilland. Pamiętając stale o minionych ośmiu latach, miała nadzieję, że Richard nie za-

mierza rozmawiać z Gerardem. Okazało się jednak, że miał właśnie taki zamiar. Najpierw jednak skłonił się Kate i powiedział: - Widzę, że czuje się pani już lepiej, pani Schuyler. Przy stole robiła pani wrażenie mocno rozstrojonej. Pewnie z po­ wodu gorąca. - Patrzył na nią przy tym prowokująco. Kate, wściekła, że się przy nim zdradziła, zwłaszcza że wyczuła szyderstwo w jego słowach, z lodowatą uprzej­ mością odparła: - Dziękuję panu za troskliwość, sir Richardzie. To było tylko chwilowe niedomaganie i już minęło. Muszę przyznać, że miałam szczęście, iż tak szybko doszłam do siebie po tej przelotnej niedyspozycji. Spojrzał na nią z uznaniem, jak na szermierza, który trafił przeciwnika, a Kate zastanawiała się, czy spostrzegawczy Gerard domyślił się, że coś się dzieje między nią a Richar­ dem. Jeśli nawet istotnie coś podejrzewał, to nie dał tego po sobie znać. - Cieszę się, że podszedł pan do nas, Havilland - zapew­ nił. - Chciałbym jeszcze podzielić się z panem moimi uwa­ gami na temat naszych niedawnych kontaktów z Rosją, ale sądzę, że salon Alice Keppel nie jest do tego najlepszym miejscem. Spotkajmy się w mniej oficjalnym otoczeniu. Dai­ sy Gascoyne mówiła mi, że jest pan teraz na urlopie i zamie­ rza odnowić dawne znajomości w Londynie. - Skłonił się przed swoją siostrą i dodał: - Przepraszam cię, Kate, ale za­ bieram na moment sir Richarda. Widzę idącego w tę stronę Toma, będziesz więc miała towarzystwo - stwierdził, po czym poprowadził Richarda w kierunku Herberta Asquitha,

który pozwoliwszy sobie na sporą ilość porto po obiedzie, robił wrażenie, iż jest zdolny tylko do niezobowiązującej po­ gawędki z najśliczniejszymi dziewczętami, którymi, jak mó­ wiono, lubił się otaczać. Gerard wie, pomyślała natychmiast Kate. Oczywiście nie zna całej prawdy, lecz zapewne się domyśla. Ma niezwykłą zdolność odczytywania cudzych myśli i uczuć, niewiele więc rzeczy może się przed nim ukryć i dlatego odnosi sukcesy we wszystkim, czego się podejmie. Ten jego wewnętrzny głos podpowiedział mu, że potrzebuję obrony, postanowił więc uwolnić mnie od towarzystwa Richarda. Odejście Havillanda nie przywróciło jej jednak spokoju. Mimo iż go nie widziała, bo wraz z Gerardem i Asquithem zniknęli w holu, gdzie zapewne zamierzali przedyskutować jakieś problemy polityczne, czuła się jeszcze gorzej niż wte­ dy, gdy stał tuż obok. Cierpliwie słuchała miłej, acz nic nieznaczącej paplaniny Daisy Gascoyne. Daisy była siostrą Justina i chociaż w prze­ szłości nie łączyła ich bliska przyjaźń, to jej obecność przy­ pominała Kate dwa idylliczne i beztroskie lata spędzone z Justinem na nieustających rozrywkach. Nie po raz pierwszy zadawała sobie pytanie, co by się sta­ ło z ich małżeństwem po okresie pierwszego zauroczenia. Były to naturalnie bezprzedmiotowe spekulacje, podobnie jak zastanawianie się, jak wyglądałyby dziś stosunki między nią a Richardem, gdyby osiem lat temu wydarzenia potoczy­ ły się zupełnie inaczej. - No i Tom Moidore - doszedł ją monotonny głos Daisy - rozgląda się teraz za żoną. Może byś to wzięła pod uwagę, Kate. Widziałam, jak patrzył na ciebie, kiedy się tu pojawiłaś.

Nie ulega wątpliwości, że byłby dla ciebie dobry. Wszyscy wiedzą, jak bardzo dbał o Dolly w czasie jej choroby. Może to zabrzmi głupio, lecz z biegiem lat zaczynam docho­ dzić do wniosku, że dobroć jest ważniejsza od wszystkiego innego. Według powszechnej opinii, pomyślała z goryczą Kate, każda samotna kobieta lub wdowa marzy tylko o jednym - żeby jak najszybciej wyjść za mąż. Z tego, co mówili Daisy i inni, wynika jasno, że dla nich wszystkich jest rzeczą w naj­ wyższym stopniu dziwną, iż Kate mimo upływu dziewięciu lata od śmierci Justina nadal uporczywie odmawiała powtór­ nego wyjścia za mąż. Kate podniosła się, żeby położyć kres tej rozmowie, która jakoś nie sprawiała jej przyjemności, i powiedziała swoim zwykłym, zdecydowanym tonem: - Wiesz przecież, Daisy, jak bardzo byłam szczęśliwa z Justinem, i nie sądzę, żebym mogła znaleźć podobne szczę­ ście z innym mężczyzną. Nie gniewaj się, ale podejdę do Vic­ torii i zapytam, jak długo tu jeszcze zostaniemy. Mówiła mi przedtem, że Gerard nie zamierza wychodzić późno, bo jutro, wcześnie rano, ma ważne spotkanie. - Ach, ci niestrudzeni biznesmeni - westchnęła Daisy. - Przecież Gerard jest wystarczająco bogaty i chyba nie musi tak ciężko pracować? - Gerard po prostu lubi pracę - odparła krótko Kate i odeszła. Kiedy dotarła do szwagierki, ta obrzuciła ją szybkim spo­ jrzeniem i powiedziała cicho: - Widzę, że zmęczyło cię to pierwsze przyjęcie. Zaraz wyciągnę Gerarda z tego miniaturowego parlamentu, który