ROZDZIAŁ 1
Róża, przebita igłą, pojawiła się na progu domu Kimberly
Sawyer pewnego ranka. Darius Cavenaugh, mężczyzna
o szmaragdowych oczach, zjawił się następnego dnia wieczo
rem. Oba te zdarzenia miały zmienić życie Kim.
Początkowo nie widziała w tym nic dziwnego, że ktoś
podrzucił jej różę... no, może poza jednym drobnym szcze
gółem: nie zostawiono przy niej żadnego liściku. Znalazła ją,
kiedy rano otworzyła drzwi, żeby pójść na plażę. Mile zasko
czona i lekko zaintrygowana - jak to kobieta - podniosła
szkarłatny kwiat i umieściła go w starej butelce po winie.
Pomyślała, że będzie się ładnie prezentował na parapecie, za
maszyną do pisania.
Następnego ranka, gdy płatki zaczęły się rozchylać, Kim
berly podniosła wzrok znad klawiatury i dostrzegła cienką
stalową igłę, przeszywającą sam środek kwiatu. Przemyślnie
wbita w stulony pąk, miała się odsłonić dopiero wtedy, kiedy
róża rozkwitnie.
Wstrząśnięta tak wyrafinowanym aktem okrucieństwa,
dokonanym na bezbronnej róży, Kimberly zamarła ze wzro-
6 CZARODZIEJKA...
kiem wbitym w złowieszcze ostrze, czując pełznący po ple
cach zimny dreszcz.
A potem pomyślała o Dariusie Cavenaughu.
Przypomniała sobie jego smagłą twarz o ostrych rysach
i przenikliwych, szmaragdowych oczach.
Nie spuszczając wzroku z igły, zaczęła drżącymi rękami
szukać wizytówki, którą Darius Cavenaugh dał jej przed
dwoma miesiącami.
A kiedy ją znalazła, sięgnęła po słuchawkę i bez zastano
wienia wykręciła numer.
Dopiero wtedy dotarło do niej, że zachowuje się irracjo
nalnie. Przecież to śmieszne! Ktoś po prostu zrobił jej głu
pi kawał, to wszystko. Ale telefon zaczął już dzwonić
i nim zdążyła się rozłączyć, w słuchawce zabrzmiał kobiecy
głos:
- Halo?
- Przepraszam... to pomyłka... - wyjąkała, usiłując się
wycofać. - Ja... ja wykręciłam nie ten numer.
- Ten numer jest zastrzeżony - zimno odparła kobieta.
- Mogę zapytać, kto go pani dał i kim pani jest?
- Jeszcze raz przepraszam, pomyliłam się. - Kimberly,
w panice, rzuciła słuchawkę na widełki. Ale z niej idiotka! Co
za pomysł, żeby dzwonić do Cavenaugha tylko dlatego, że
spotkała ją niezbyt miła przygoda!
W końcu zdołała się jakoś opanować i teraz, patrząc na
okaleczoną różę, zaczęła się zastanawiać, kto spośród nielicz
nych sąsiadów mógł być autorem tak niesmacznego dowcipu.
Szorstki, opryskliwy pan Wilcox, który mieszkał nieco dalej,
przy plaży? Elwira Eden, podstarzała hipiska, o mentalności
ukształtowanej przez ideologię dzieci-kwiatów? Elwira ma
CZARODZIEJKA... 7
wprawdzie olbrzymi ogród, jednak Kimberly uznała, że to
absolutnie niemożliwe, aby tej naiwnej, życzliwej całemu
światu istocie mógł przyjść do głowy równie odrażający po
mysł. A stary Wilcox, choć nie należał do ludzi szczególnie
sympatycznych, też by Chyba czegoś takiego nie zrobił.
Kimberly poderwała się, rozdrażniona, wsunęła ręce do
kieszeni i podeszła do okna, z którego rozpościerał się rozle
gły widok na ocean.
Był to wyjątkowo odludny, dziki zakątek wybrzeża pół
nocnej Kalifornii. Tłumy turystów z San Francisco pojawiały
się tu dopiero w sezonie. Wczesną wiosną, wzdłuż skalistego
wybrzeża na północ od Fort Bragg rezydowała jedynie gar
stka stałych mieszkańców.
Kimberly nabrała absolutnej pewności, że żadna z pozna
nych do tej pory osób nie zdobyłaby się na coś równie przy
krego, jak ten pseudodowcip z różą.
- Chyba coś padło ci na mózg, Kimberly - zganiła samą
siebie, nalewając wody do czajnika i stawiając go na kuchni.
- To pewnie robota kogoś o wyjątkowo spaczonym poczuciu
humoru.
Znowu przypomniała sobie o Cavenaughu. Kim była ko
bieta, która odebrała telefon? Może jakaś krewna albo ktoś
z pracowników? Musiał przecież zatrudniać sporo ludzi
w swojej winnicy. Z tego, co wiedziała od samego Dariusa
Cavenaugha, w Napa Valley mieszkała z nim jego siostra
Julia z synkiem Scottem oraz ciotka o imieniu Millicent.
A może jeszcze ktoś... ?
Na samą myśl o takiej masie ludzi, z którą człowiek, chcąc
nie chcąc, jest związany, Kimberly przeszły ciarki. Na jej
prywatnej liście marzeń, planów i zamierzeń otoczenie się
8 CZARODZIEJKA...
wielopokoleniową rodziną znajdowało się na szarym końcu.
Prawdę mówiąc, jakakolwiek rodzina, bez względu na swą
liczebność, wydawała jej się czymś wysoce męczącym, wręcz
niepożądanym.
W tym momencie, naturalnym biegiem skojarzeń, przypo
mniała sobie o brązowej kopercie, która nadeszła z pocztą
poprzedniego dnia, i wciąż leżała na stole w kuchni. To był
kolejny list, noszący zwrotny adres pewnej kancelarii adwo
kackiej w Los Angeles. Po przeczytaniu pierwszego, przed
paroma miesiącami, Kimberly postanowiła, że nie zajrzy już
więcej do ani jednego. Jednak z jakichś niejasnych przyczyn
nie mogła się zdobyć na to, żeby je po prostu wyrzucać do
śmieci.
Kiedy woda się zagotowała, Kimberly zaparzyła sobie
olbrzymi kubek herbaty. Powinna znowu zabrać się do pracy.
Już i tak poświęciła zbyt wiele uwagi temu głupiemu incy
dentowi z różą. Bohaterowie jej książki zdawali się przywo
ływać ją do porządku. Zmarszczyła w skupieniu brwi i za
siadła do maszyny, żeby dokończyć trzeci rozdział.
Na jakiś czas udało jej się zapomnieć o nieszczęsnej róży.
Kiedy jednak po godzinie podniosła nieobecny wzrok znad
klawiatury, przyłapała się na tym, że zamiast głowić się nad
rozwikłaniem karkołomnych zawiłości intrygi, wpatruje się
w szkarłatny kwiat.
Igła została umieszczona między płatkami celowo. Nie
warto nawet wmawiać sobie, że to czysty przypadek. Fakt, że
róża znalazła się akurat na progu jej domu, również nie był
przypadkowy.
Samotny promień słońca wyłuskał spomiędzy płatków
ostrze, które na moment zalśniło złotym blaskiem. W chwi-
CZARODZIEJKA.., 9
lę później niebo zasnuły nadpływające znad oceanu ołowiane
chmury. Promyk zgasł, ale igła wciąż rzucała stalowe błyski.
Kimberly pomyślała, że właściwie powinna bez skrupu
łów pozbyć się i kwiatu, i listu od adwokata. Pytania, które
zrodziły się wraz z pojawieniem się na progu jej domu tej
dziwnej róży, natarczywie domagały się odpowiedzi, spra
wiając, że nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad
całym incydentem.
Przyłapała się na tym, że znowu spogląda w kierunku
telefonu. Bez zastanowienia podniosła słuchawkę i pospiesz
nie -jakby z obawy, że się jeszcze rozmyśli - wykręciła nu
mer widniejący na wizytówce.
- To śmieszne - mruknęła, wsłuchując się w cichy syg
nał. Wzięła głęboki oddech i szybko rozłączyła się, zanim
ktokolwiek w Napa Valley zdążył odebrać.
Jednak przez całe popołudnie myśli Kimberly nie przesta
wały krążyć wokół osoby Dariusa Cavenaugha oraz okale
czonej róży stojącej na parapecie. Parokrotnie przyłapała się
na tym, że sięga po słuchawkę, jakby jakaś dziwna siła naka
zywała jej to uczynić. I za każdym razem, z pogardliwym
prychnięciem, odkładała słuchawkę na widełki. Przecież nie
wypada dzwonić do Cavenaugha. Nie z tak błahego powodu.
Około piątej dobrnęła wreszcie do końca trzeciego roz
działu. Tego dnia wyjątkowo trudno było jej się skoncentro
wać. Z uczuciem ulgi nakryła maszynę pokrowcem. Tymcza
sem nad oceanem zgromadziły się burzowe chmury. Na dwo
rze gwałtownie pociemniało, a silne podmuchy wiatru zaczę
ły wściekle atakować mały domek.
Kimberly włączyła kilka dodatkowych lamp, żeby rozjaś
nić mrok, po czym rozpaliła ogień w starym, kamiennym
10 CZARODZIEJKA...
kominku. Awarie prądu podczas burzy zdarzały się dość czę
sto, a ona nie miała najmniejszej ochoty szczękać zębami
w ciemnościach.
Gdy rozpalała ogień, a także później, kiedy szykowała
w kuchni kolację, z trudem panowała nad narastającym
poirytowaniem.
Przywykła od dawna do braku towarzystwa, Kimberly
znajdowała zazwyczaj kojącą przyjemność w samotnie spo
żywanych posiłkach. Nalała sobie kieliszek merlota z winni
cy Cavenaughow i popijając wino, przygotowała zapiekankę
z ziemniaków i półmisek sałaty. Po kolacji skończy wreszcie
to cudownie kiczowate powieścidło, które zaczęła czytać
ubiegłego wieczoru.
Nakryła starannie do stołu, po czym wyjęła z pieca swoją
ulubioną zapiekankę z masą kwaśnej śmietany, tartego sera,
czarnych oliwek, mielonych orzechów i pieprzu. Idąc po bu
telkę pikantnego sosu, od którego była mile uzależniona,
ponownie napełniła kieliszek.
Butelkę wina Merlot Cavenaugh kupiła przed tygodniem,
wiedziona jakimś dziwnym odruchem, gdy tylko pojawiło się
ono na półkach sklepiku w najbliższym miasteczku. Była to
dość kosztowna zachcianka, a ona rzadko pozwalała sobie na
dodatkowe wydatki, ograniczając się na ogół do niezbęd
nych. Pisarze utrzymujący się z tantiem to na ogół koneserzy
win sprzedawanych w wielkich butlach z blaszaną nakrętką.
Żeby otworzyć merlota z winnicy Cavenaughow, musiała
przetrząsnąć wszystkie szuflady w poszukiwaniu korkocią
gu, którego z reguły nie potrzebowała. Wino okazało się wy
śmienite, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Wszystko, do
czego wziął się Darius Cavenaugh, musiało być zrobione
CZARODZIEJKA... 11
dobrze. A nawet więcej niż dobrze - doskonale. Od początku
do końca. Spędziła w towarzystwie Dariusa zaledwie kilka
godzin, czas ten jednak wystarczył, by Kimberly przekonała
się, że dążenie do perfekcji to podstawowa cecha charakteru
tego mężczyzny.
Miała nadzieję, że dodatkowe pół kieliszka, które zafun
dowała sobie tego wieczora, pozwoli jej pozbyć się napięcia,
a jednak się pomyliła.
Właśnie zamierzała wbić widelec w chrupiącą skorupkę
smakowicie pachnącej zapiekanki, gdy światło zamigotało,
a zaraz potem zgasło.
- Niech to diabli - mruknęła z westchnieniem. - Chyba
jednak nie skończę dziś tego czytadła.
W oddalonym rogu pokoju trzasnęło płonące polano.
Kimberly wzięła talerz, butelkę z sosem oraz kieliszek i ru
szyła w stronę ognia, zdecydowana dokończyć kolację przy
kominku.
Kiedy znalazła się w połowie pokoju, usłyszała warkot
samochodu na podjeździe. Szum silnika wzbił się na moment
ponad głuche wycie wiatru, a potem umilkł. Ktoś wybrał
sobie wyjątkowo niestosowną porę na wizytę.
Po chwili rozległo się pukanie. Kimberly zdążyła już od
stawić talerz i podeszła do drzwi, żeby wyjrzeć przez wycięte
w nich małe okienko. Niestety, ciemność spowiła stojącą na
ganku postać.
- Kto tam? - W głosie Kimberly zabrzmiała obawa.
Wprawdzie okolica uchodziła za bezpieczną, poza pew
nym zdarzeniem, które miało miejsce dwa miesiące temu,
jednak tego wieczoru Kimberly była podenerwowana i nie
spokojna. Incydent z różą wytrącił ją z równowagi bardziej,
12 CZARODZIEJKA.,,
niż się tego mogła spodziewać. Za drzwiami panowała cisza.
Może ten ktoś nie usłyszał pytania? Kimberly, z duszą na
ramieniu, przekręciła klucz i uchyliła drzwi, zamknięte na
łańcuch.
- Kto tam? - zapytała surowym tonem, wyglądając przez
szczelinę.
Stojący w ciemnościach mężczyzna odwrócił głowę. Po
świata padająca z kominka wydobyła na moment z mroku
twarz wieczornego gościa. Głęboko osadzone oczy, w dzień
szmaragdowozielone, spojrzały przenikliwie na Kimberly.
- To ja, Cavenaugh - odpowiedział.
- Cavenaugh - powtórzyła z ulgą, przypominając sobie
ich ostatnie spotkanie. Nagle, z niepojętej przyczyny, poczuła
się wzruszona.
Patrzyła na niespodziewanego gościa, a wiatr świstał i za
wodził podobnie jak tamtej nocy dwa miesiące temu, kiedy to
znalazła się w dramatycznej sytuacji, która doprowadziła
do ich spotkania. Po chwili otrząsnęła się i uświadomiła so
bie, że Cavenaugh pewnie już przemarzł na ganku. Otworzy
ła drzwi z łańcucha i wpuściła go do środka. Gdy wszedł do
pokoju tonącego w ciepłym blasku ognia, cofnęła się i stała,
patrząc na niego bez słowa, jakby wciąż dziwiła ją jego
obecność.
- Co za zbieg okoliczności, że zjawia się pan właśnie
dzisiaj - odezwała się w końcu, wskazując mu wygodny fotel
przed kominkiem. - Myślałam dziś o panu. Co pan robi w tej
okolicy? Przyjechał pan w sprawie tego zamieszania sprzed
dwóch miesięcy? Proszę mi dać swoją kurtkę. Nie ma prądu,
ale rozpaliłam na kominku, więc w domu jest ciepło. Właśnie
miałam coś zjeść. Jadł pan już kolację?
CZARODZIEIKA,,. 13
Kiedy Cavenaugh bez słowa podał jej zamszową kurtkę,
Kimberiy uświadomiła sobie poniewczasie, że z niewiadomej
przyczyny paple jak najęta. Przecież to do niej niepodobne.
Zła na siebie zamilkła i wzięła z jego rąk kurtkę, która zacho
wała jeszcze w sobie ciepło pochodzące od silnego, szczupłe
go ciała Dariusa i ślad jego zapachu. W chwili gdy poczuła
ten specyficzny zapach, Kimberiy pojęła, że musiał on jej
zapaść głęboko w pamięć.
Co za żenująco intymne odczucia wzbudzał ten prawie jej
nie znany mężczyzna! Człowiek, z którym zetknęła się tylko
raz, z okazji owego wydarzenia sprzed dwóch miesięcy.
- Sądzę - powiedział spokojnie Cavenaugh, sadowiąc się
w fotelu - że pani o mnie nie tylko myślała.
Kimberiy powiesiła w korytarzyku kurtkę i wróciła do
pokoju.
- O czym pan mówi, na Boga? - spytała zaskoczona.
- To pani dzwoniła dziś rano, prawda? Kiedy Julia powie
działa mi, że telefonowała jakaś kobieta, która upierała się, że
to pomyłka, odniosłem wrażenie... - Urwał i uśmiechnął się.
- A później telefon znowu zadzwonił, ale ktoś zrezygnował
w ostatniej chwili i odłożył słuchawkę, zanim zdążyłem ode
brać. To była pani, prawda?
Jasne brwi Kimberiy połączyły się w jedną, długą kreskę.
Wolnym krokiem poszła do kuchni, wyjęła drugi kieliszek
i napełniła go winem.
- Skąd pan to wie?
- Domyśliłem się. Mój numer jest zastrzeżony, dlatego
rzadko trafiają się pomyłki. A dwa czy trzy takie przypadki
w ciągu jednego dnia to już trochę podejrzane. Jakiś wewnę
trzny głos podpowiedział mi, że to pani. Nie mówiąc już
14 CZARODZIEJKA..
o tym, że nie znam nikogo, kto by się wahał, czy do mnie
zadzwonić, czy nie. - Usta wykrzywił mu lekki grymas. -
Ludzie na ogół nie mają najmniejszych skrupułów i potrafią
do mnie wydzwaniać z byle powodu.
- Ale pan do mnie nie zatelefonował, żeby się upewnić,
czy to ja - zauważyła spokojnie, wracając na swoje miejsce
przed kominkiem.
Wyciągnął rękę po kieliszek, który mu podała, i uniósł go
pod światło. Ciepły blask ognia rozjaśnił rubinowy płyn. Ca-
venaugh mierzył go przez chwilę oczami znawcy, a potem
upił mały łyk.
- Świetne wino - powiedział, patrząc na Kimberly ponad
szkłem.
- Powinno być świetne. W końcu to Merlot Cavenaugh
- zauważyła. - Kosztowało mnie połowę moich wpływów
z tantiem.
- Wiem. - Z uśmiechem obrócił w palcach kieliszek. -
Musiała pani wiedzieć, że przyjadę dziś wieczorem.
Kimberly aż zamrugała ze zdumienia.
- Niby skąd miałam to wiedzieć?
- Z tego samego powodu, z jakiego ja domyśliłem się, że
to pani dzwoniła dziś rano. - Nie spuszczając z niej wzroku,
upił kolejny łyk.
- Zbieg okoliczności - zapewniła go sucho. Jego słowa
znowu obudziły w niej jakieś krępujące skojarzenia. Miała tę
butelkę w kredensie od kilku dni, obok paru innych. To rze
czywiście dość dziwne, że otworzyła ją akurat tego wieczora.
Chociaż... - No, może to coś więcej niż czysty przypadek
- przyznała. - Rzeczywiście myślałam dziś o panu. Ma pan
rację. To ja dzwoniłam. A co do wina: pana nazwisko wciąż
CZARODZIEIKA... 15
mi chodziło po głowie, więc kiedy wybierałam alkohol, auto
matycznie sięgnęłam po butelkę Merlot Cavenaugh.
- Automatycznie - powtórzył, kiwając głową. - To prze
cież klasyczny przykład oddziaływania na podświado
mość. Muszę wspomnieć moim konsultantom od reklamy
o tej technice.
- A czemu pan do mnie nie zadzwonił, żeby sprawdzić,
czy to nie ja byłam tą tajemniczą osobą? - zapytała, po czym
sięgnęła po talerz. - Jest pan głodny?
- Owszem, chętnie bym coś zjadł. Jestem prosto z drogi.
- Ma pan ochotę na zapiekankę z ziemniaków i sałatę?
- Czy to jest to? - Uważnym wzrokiem zlustrował zawar
tość półmiska, niczym jakąś obcą formę materii. - No cóż,
jestem na tyle głodny, że mogę zaryzykować.
Kimberly przyniosła drugi talerz, a potem precyzyjnie po
dzieliła na dwie części wciąż gorące ziemniaki.
- No więc? - zapytała.
- Więc co? - Cavenaugh wziął z jej rąk talerz, a potem
patrzył zafascynowany, jak obficie skrapiała sosem swoją
porcję.
- Czemu nie zatelefonował pan do mnie, żeby się dowie
dzieć, czy to ja dzwoniłam?
- Już od tygodnia planowałem sobie, że tu wstąpię. Kiedy
doszedłem do wniosku, że to była pani, postanowiłem nie
odkładać wizyty na weekend i przyjechać jeszcze dziś wie
czorem. - Zdecydowanym ruchem wbił widelec w plasterek
ziemniaka. - Co jest w tej potrawie?
- Wszystko, co tylko przyszło mi do głowy.
- Intrygujące.
- To zapiekanka według mojego własnego przepisu - po-
16 CZARODZIEJKA...
wiedziała z uśmiechem. - Jedną z wielu korzyści płynących.
z życia w samotności jest to, że można jeść, co się chce
i kiedy się chce. Może trochę sosu?
Po krótkim zastanowieniu Cavenaugh wziął butelkę.
- Czemu nie? Jak już iść, to na całego. Lubi pani swoją
samotność, prawda? - zapytał, patrząc na Kimberly. - Zrozu
miałem to już wtedy, dwa miesiące temu, kiedy się poznali
śmy. Jest pani całkowicie samowystarczalna. Zawsze była
pani sama?
Potrząsnęła z uśmiechem głową, jakby jego słowa ją roz
bawiły.
- Szczerze mówiąc, nie uważam się za samotnicę. Jestem
po prostu niezależna i przywykłam robić wszystko wedle
własnego uznania. W ten sposób zostałam wychowana. Przez
wiele lat byłyśmy z matką tylko we dwie. Panu, otoczonemu
zawsze rodziną i zatrudniającemu wielu pracowników, pew
nie wydaje się to dziwne. Z mojego punktu widzenia, tego
rodzaju nieustanna presja jest nie do przyjęcia. Doprowadzi
łaby mnie w końcu do szału!
- Presja?
Skinęła głową.
- Liczna rodzina pociąga za sobą szereg zobowiązań.
A w pańskim przypadku w grę wchodzą też dodatkowe ob
ciążenia, związane z zarządzaniem winnicą. Część jej pra
cowników z czasem nabrała pewnie statusu niemal domow
ników. Mówił mi pan, że winnice Cavenaughow istnieją od
wielu, wielu lat, więc podejrzewam, że związały się z nimi
kolejne pokolenia.
Cavenaugh pokiwał głową, a jego zielone oczy uważnie
prześlizgnęły się po jej twarzy, oświetlonej blaskiem płomieni.
CZARODZIEJKA.,, 17
- Ma pani rację. Człowiek w mojej sytuacji ma pewne
zobowiązania.
- No cóż - powiedziała Kimberly po namyśle - przynaj
mniej jest pan na samym wierzchołku, a nie na dole tej pira
midy. Jak się już musi żyć wśród takiej masy ludzi, lepiej, jak
sądzę, być tym, który rządzi.
- Owszem, ma to swoje zalety - przyznał chłodno. - Jed
nak odnoszę wrażenie, że nie chciałaby się pani ze mną
zamienić.
- Za nic w świecie. - Podobna możliwość przyprawiła
Kimberly o dreszcz. - Obawiam się, że za bardzo przywy
kłam do wolności, jaką daje samotność.
- Może jednak nie miałaby pani nic przeciwko temu,
żeby dzielić życie z jakimś innym samotnikiem?
Kimberly zawahała się.
- Na jakiej podstawie pan tak twierdzi?
- Przeczytałem dwie pierwsze książki z serii o Amy Soli
taire. ,Błędne koło" i,Nie dokończona sprawa".
Kimberly z uśmiechem pokręciła głową.
- Zaskakuje mnie pan. Nie podejrzewałabym pana o to,
że znajdzie pan w nich coś dla siebie.
- Jako dłużnik autorki odczułem pewnego rodzaju cieka
wość, związaną z jej osobą - odparł z uśmieszkiem Cave-
naugh. - A czytanie pani książek w pewnym sensie tę cieka
wość zaspokaja.
- No i czego się pan z nich dowiedział? - zapytała, żałując
że w ogóle padło między nimi słowo „dłużnik". Choć, prawdę
mówiąc, tego dnia parokrotnie wspominała jego obietnicę re
wanżu. Myśl ta nie opuszczała jej od chwili, gdy pomiędzy
rozchylającymi się płatkami róży ujrzała połyskującą igłę.
18 CZARODZIEJKA...
Kimberly doskonale pamiętała słowa, które Darius Cave
naugh wypowiedział dwa miesiące temu. Powracały do niej
przez cały dzień: „Niech mi pani da słowo honoru, że jeżeli
kiedykolwiek będzie pani potrzebowała pomocy, zwróci się
pani do mnie, a ja zrobię wszystko, żeby się pani odwdzię
czyć. Zrozumiała mnie pani, Kimberly Sawyer? Przyjadę na
pewno, choćby na koniec świata".
Już wtedy, dwa miesiące temu, jego gorejące spojrzenie
powiedziało jej, że Cavenaugh nie zwykł rzucać słów na
wiatr. Jednak przez myśl jej nie przeszło, że będzie kiedykol
wiek zmuszona do niego dzwonić. Co więcej, jakiś wewnę
trzny głos ostrzegał ją, że jeśli do niego zatelelefonuje, może
się to okazać dla niej niebezpieczne. To właśnie dlatego wciąż
odkładała słuchawkę.
- Z książki „Nie dokończona sprawa" dowiedziałem się,
że Amy Solitaire jest zdolna do wielkich namiętności, nawet
jeśli ma pełne ręce roboty w związku ze śledztwem w spra
wie pewnego wyższego rangą urzędnika, który popełnił mor
derstwo. A ponieważ nie uśmierciła pani pod koniec książki
kochanka Amy, Josha Valeriana, rozumiem, że pojawi się on
jeszcze w kolejnym tomie.
Kimberly skończyła swoją porcję zapiekanki i z uśmie
chem odsunęła talerz.
- Muszę przyznać, że nawet go polubiłam.
- Amy Solitaire też go lubiła.
- Hm - niezobowiązująco mruknęła Kimberly.
- Czy dlatego, że jest taki podobny do niej samej? To on
w końcu zostanie partnerem pani bohaterki, prawda? Dosko
nale zgrana para kochanków, zjednoczonych przeciwko całe
mu światu, całkowicie niezależnych i samowystarczalnych.
CZARODZIEJKA... 19
Ludzie, którzy nigdy nie dadzą się wciągnąć w prozaiczne
kłopoty życia codziennego.
- Idealny związek, nie uważa pan? - stwierdziła Kimber-
ly wygodnie rozsiadając się w fotelu. - Moim zdaniem Amy
Solitaire i Josh Valerian osiągnęli ten rzadki stopień porozu
mienia, w którym słowa nie są im już potrzebne, bo jedno
potrafi czytać w myślach drugiego.
- Czy rzeczywiście wierzy pani, że tego rodzaju idealne
porozumienie między ludźmi jest możliwe? - zapytał cicho
Cavenaugh.
- A niby czemu nie?
- Między mężczyzną a kobietą istnieją fundamentalne
różnice, jeśli nie zdążyła pani dotąd tego zauważyć. I nie
mam na myśli jedynie oczywistych różnic biologicznych.
My... my po prostu myślimy w inny sposób.
Zerknęła na niego, zdumiona pewnością siebie, z jaką wy
głaszał swoje sądy.
- Może w prawdziwym życiu to nierealne i człowiek nie
powinien się spodziewać tego rodzaju idealnego porozumie
nia. Ale cała przyjemność bycia pisarką polega na tym, że
w moich powieściach mogę stworzyć świat fikcji według
własnych zapatrywań, oczekiwań i poglądów, również w od
niesieniu do więzi łączącej kobietę i mężczyznę
Usta Cavenaugha drgnęły w kpiącym uśmiechu.
- Oto doskonały przykład na to, dlaczego w życiu nie
może być mowy o idealnym porozumieniu między kobietą
a mężczyzną. Kiedy mówi pani „idealne porozumienie",
pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to żeby pójść
z panią do łóżka. Żeby widzieć panią nagą i kompletnie zatra
coną w namiętności. Ale nie o to pani chodziło, prawda?
20 CZARODZIEJKA...
- Nie - odparła, czując, że mimowolnie oblewa się ru
mieńcem. Zapatrzyła się w ogień. - Nie o to mi chodziło.
- Pani zdaniem, idealne porozumienie to coś w rodzaju
telepatii, prawda? To umiejętność czytania w myślach dru
giej osoby. I jeszcze coś więcej: pełna akceptacja jej po
glądów.
- Przyznaję, że jest to model idealny, a nie realistyczny.
Jak już powiedziałam, na szczęście jestem pisarką i mogę
stwarzać tak idealne sytuacje.
- Czy nie obawia się pani, że traci pani w życiu coś napra
wdę istotnego, zamykając się w kręgu powieściowej fikcji?
- Wybrałam samotne życie, Cavenaugh, ale to nie ozna
cza, że spędzam cały mój czas samotnie lub w towarzystwie
moich powieściowych bohaterów - poinformowała go lodo
watym tonem.
- Ale dopóki nie znajdzie pani pokrewnej duszy, nie zde
cyduje się pani na trwalszy związek z mężczyzną, prawda?
Kimberly poczuła, że ma już dość tej absurdalnej konwer
sacji.
- Myślę, że najwyższa pora zmienić temat. Czemu za
wdzięczam pańską wizytę?
- Mało brakowało, a dziś by mnie pani wezwała - powie
dział. - A poza tym, chciałem panią odwiedzić. Tydzień temu
doszedłem do wniosku, że nie będę już dłużej odwlekać
pewnych spraw.
- Jakich spraw? - W głosie Kimberly zabrzmiała nuta
niepokoju.
- Dotyczących ciebie i mnie - odparł po prostu. - Pod
czas minionych dwóch miesięcy dużo o tobie myślałem, Kim
- mówił dalej, porzucając oficjalną formę i nie spuszczając
CZARODZIEJKA... 21
wzroku z jej twarzy. Malujące się w jego oczach przesłanie
było zupełnie jednoznaczne.
Kimberly patrzyła na niego, na jego kruczoczarne włosy,
rozświetlone blaskiem ognia, na srebrne nitki na skroniach,
i nie wiadomo dlaczego przyszedł jej na myśl ocean skąpany
w blasku księżyca. Darius Cavenaugh musiał już dość dawno
przekroczyć trzydziestkę, a przeżyte lata odcisnęły piętno na
jego surowych rysach.
Ciało miał szczupłe, zahartowane ciężką pracą w winni
cach Cavenaughow. Jednak atrakcyjna powierzchowność to
nie wszystko, co składało się na magnetyzm tego mężczyzny.
Darius sprawiał wrażenie człowieka błyskotliwego, inteli
gentnego, a ponadto zdolnego do wielkich namiętności. Na
gle zadała sobie pytanie, po co właścicielowi winnic taka nie
dająca się zakwestionować wewnętrzna siła?
Biała koszula, dżinsy i znoszone, skórzane buty, które
miał na sobie tego wieczora, bynajmniej nie świadczyły o for
tunie, a z pewnością musiał ją posiadać. Natomiast jego pro
sty strój w jakiś dziwny sposób oddziaływał na zmysły Kim
berly.
- O czym myślisz? - zapytał, gdy zapadła cisza.
- Że nie wyglądasz na producenta win - odparła sucho.
Cavenaugh zmrużył oczy.
- Pewnie dlatego, że nie zawsze nim byłem. Ale to już
inna sprawa. Zapomnijmy o interesach. Dlaczego chciałaś
dziś do mnie zadzwonić?
Westchnęła, a jej wzrok mimowolnie powędrował w kie
runku parapetu, który tonął teraz w mroku.
- Właściwie to głupstwo.
- Nie wierzę. Może i masz jakieś dziwne wyobrażenia na
22 CZARODZIEJKA...
temat związku między kobietą a mężczyzną, ale przecież nie
jesteś głupia. Moja rodzina ma wobec ciebie poważny dług
wdzięczności, który ciężko będzie spłacić. A ja gotów jestem
zrobić wszystko, żeby te zobowiązania pomniejszyć.
Kimberly poruszyła się nerwowo w fotelu.
- Wolałabym, żebyś nie mówił w ten sposób. Zważywszy
na okoliczności, postąpiłam racjonalnie. Nic ponadto.
- Uratowałaś życie mojemu siostrzeńcowi. A tak przy
okazji, Scott przesyła ci pozdrowienia. Kiedy mu powiedzia
łem, że wybieram się do ciebie nad morze, prosił, by ci
powtórzyć, iż chciałby którejś nocy pobawić się jeszcze raz
w „ucieczkę".
Kimberly z westchnieniem wzniosła oczy do nieba.
- Powiedz mu, że następnym razem będzie musiał sam się
w to bawić. Ja już nie mam ochoty na takie przyjemności.
Szczerze mówiąc, byłam wtedy śmiertelnie przerażona. -
Zbyt dobrze pamiętała tę noc sprzed dwóch miesięcy. Wyj
rzała wtedy przez okno i zobaczyła światło w domu, oddalo
nym o kilkaset jardów od jej domku.
Stary, piętrowy budynek, położony na stromym zboczu,
był wynajmowany wyłącznie na lato. Kimberly wydało się
intrygujące, że ktoś zamieszkał w nim poza sezonem, a wy
darzenia poprzedzające feralną noc tylko tę ciekawość podsy
cały. Zobaczyła, jak pod dom zajeżdża samochód, z którego
wysiedli mężczyzna, kobieta i małe, ciemnowłose dziecko.
Chłopczyk miał na sobie jaskrawopomarańczową kurtkę. Ca
ła trójka zniknęła w głębi domu i już się więcej nie pojawiła.
Kimberly uznała to za mocno podejrzane. Po co ktoś wybrał
się nad morze, żeby potem nie wychodzić na dwór przez bite
trzy dni? Ludzie, którzy tu przyjeżdżali, chcieli na ogół spa-
CZARODZIEJKA... 23
cerować po plaży, szukać muszelek i oczywiście podziwiać
piękne widoki.
Na trzeci dzień Kimberly postanowiła złożyć sąsiadom
wizytę, ale już w progu została dość niegrzecznie odprawiona
przez uderzająco piękną kobietę, która dała jej jasno do zro
zumienia, że nie życzy sobie, by im przeszkadzano. W drodze
powrotnej Kimberly przypadkiem spojrzała w górę i w oknie,
na piętrze, zobaczyła twarz chłopczyka, który także na nią
patrzył.
W tym samym momencie uświadomiła sobie, że nigdy
w życiu nie widziała twarzy tak kompletnie bez wyrazu - czy
to starej, czy młodej. Kiedy tak stała, patrząc na chłopca, ktoś
nagle odciągnął dziecko od okna.
Zaniepokojona, a zarazem zdezorientowana, natychmiast
po powrocie do domu odszukała w książce telefonicznej nu
mer agencji nieruchomości, która zajmowała się sprzedażą
i wynajmem posiadłości na tym terenie. Zadzwoniła i zapyta
ła, czy wynajmowali komuś sąsiedni dom.
Kiedy dowiedziała się, że nie, poinformowała ich, że ktoś
w nim zamieszkał, a oni obiecali skontaktować się z właści
cielami i zapytać, czy nie wynajęli domu na własną rękę. Gdy
się okazało, że właściciele wyjechali na Jamajkę i są nie
uchwytni, agent zdecydował, że sam przyjedzie następnego
dnia, by sprawdzić, co się dzieje. Najprawdopodobniej ktoś
się włamał, żeby pomieszkać sobie za darmo.
Tego dnia Kimberly niemal bez przerwy obserwowała
sąsiedni dom. Wspomnienie pięknej i opryskliwej kobiety
budziło niepokój. Czuła, że powinna zareagować, ale nie
bardzo wiedziała, co właściwie mogłaby zrobić.
Bezradność wywoływała niejasne poczucie zagrożenia,
24 CZARODZIEJKA...
wzmagane dręczącą świadomością wyrazu pustki malującej
się na twarzy dziecka.
O porwaniu Kimberly dowiedziała się dopiero z wieczor
nych wiadomości. Miało miejsce trzy dni temu. Rodzina
dziecka usiłowała zachować tajemnicę, obawiając się o los
chłopca, jednak media tylko sobie znanymi kanałami dotarły
do sensacyjnego wydarzenia.
Kimberly słuchała rysopisu chłopca z narastającym napię
ciem, „...ciemnowłosy, a kiedy go po raz ostatni widziano,
miał na sobie pomarańczową kurtkę". Kiedy komunikat do
biegł końca, Kimberly miała już pewność, że chłopczyk,
którego widziała w oknie, to Scott Emery. Jego zamożny wuj,
Darius Cavenaugh, otrzymał właśnie od porywaczy list z żą
daniem okupu.
Ubiegłej nocy, podobnie jak tego wieczora, na morzu
szalał sztorm. Kimberly próbowała skontaktować się z lokal
ną policją, ale okazało się, że telefony nie działały.
W tej sytuacji postanowiła pojechać do najbliższego mia
steczka, oddalonego o kilka mil. Założyła nieprzemakalną
kurtkę i kalosze i wyszła na dwór, trzymając w ręku kluczyki.
Machinalnie spojrzała w stronę sąsiedniego domu i zobaczy
ła, że na piętrze jest ciemno. Pewnie chłopczyk już spał.
Wtedy przyszło jej do głowy, żeby zaryzykować i wspiąć
się na dach werandy. Całkiem niegłupi pomysł. Odgłosy bu
rzy zagłuszą wszelkie ewentualne hałasy, jakie mogłaby spo
wodować, wdrapując się po trzeszczących belkach.
Bez trudu wspięła się na dach werandy i podpełzła do
okna, w którym ostatnio widziała dziecko.
Zajrzała do środka i zobaczyła w mroku sylwetkę chłopca.
Leżał w łóżku. Był w pokoju sam.
CZARODZIE1KA,., 25
Kiedy cicho zapukała w szybę, przestraszył się, ale nawet
nie pisnął, tylko spojrzał na ciemny kształt, rysujący się w ok
nie. Kimberly ponownie zapukała.
Scott Emery podszedł powoli do okna. Zobaczył uśmiech
niętą twarz i rozpoznał kobietę, którą widział już wcześniej tego
dnia. Bez wahania podporządkował się jej poleceniom. Wspól
nymi siłami otworzyli stare okno. Ruchy chłopca były powolne
i jakieś niezborne. Dopiero gdy okno zostało szeroko otwarte,
Kimberly poczuła dziwny zapach. Pomyślała, że dziecko może
być pod wpływem narkotyków. Zaczęło ją szczypać w nosie od
gorzkiego aromatu kadzidła. Wstrzymała oddech i przeciągnęła
chłopca przez parapet. Miał na sobie jedynie cienką piżamkę.
Nie było czasu, żeby szukać pomarańczowej kurtki. Szeptem
wydała mu polecenie, po czym w milczeniu zsunęli się na we
randę, a potem pobiegli w stronę zaparkowanego samochodu.
Tym razem krnąbrny na ogół silnik okazał się wyjątkowo uległy
i od razu zaskoczył. W ciągu paru minut Kimberly dotarła na
posterunek lokalnej policji.
Podczas jazdy Scott Emery powiedział jej, że został po
rwany przez parę czarowników. Kimberly pomyślała, że na
rkotyczne zioła miały jednak pewien dodatni skutek, łago
dząc emocjonalny wstrząs, jaki przeżywała większość ofiar
porywaczy. Chłopczyk nawet nie zdawał sobie sprawy z te
go, ile czasu minęło, odkąd został uprowadzony. Myślał tylko
o jednym - żeby jak najprędzej spotkać się z wujkiem. Potem
nastąpiło wielkie zamieszanie, któremu kres położyło dopie
ro przybycie Dariusa Cavenaugha. Właściciel winnic w Napa
Valley przyjechał odebrać siostrzeńca.
Jeżeli nawet dziecko odurzano narkotycznymi wyziewa
mi, to otumanienie szybko mijało. Chłopczyk ożywił się i za-
26 CZARODZIEJKA...
czął paplać o czarownikach, którzy go więzili. Wuj słuchał
go bardzo uważnie. Policja wysłała patrol pod dom, gdzie
chłopca przetrzymywano, ale w środku nie było już nikogo.
Nie znaleziono też żadnych śladów, które mogłyby być po
mocne w ustaleniu tożsamości porywaczy. Opowieść Scotta
o tym, że był więziony przez czarowników, potraktowano
więc jako wytwór dziecięcej fantazji albo efekt narkotycz
nych majaków. Jedynie Darius Cavenaugh wydawał się wie
rzyć w opowiadanie siostrzeńca.
Tamtej nocy Kimberly spędziła kilka godzin z wujem Scotta.
Przesłuchania i formalności zdawały się ciągnąć bez końca. Ca
venaugh znosił to wszystko cierpliwie, z powagą, która wiele
mówiła o nim samym. Wtedy właśnie wyczuła tkwiącą w nim
siłę, znamionującą człowieka, na którym można polegać. Darius
Cavenaugh należał do ludzi, którzy zawsze wypełniają swoje
obowiązki, bez względu na związane z tym koszty.
- Czemu dziś rano chciałaś do mnie zadzwonić, Kim?
- powtórzył Cavenaugh.
Kimberly zaczerpnęła tchu.
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale próbowałam się do
ciebie dodzwonić, bo ktoś podrzucił mi różę.
Zapadło milczenie.
- Ktoś podrzucił ci różę? - powtórzył po chwili, jakby
chciał się upewnić, czy dobrze ją zrozumiał.
Kimberly wstała bez słowa i podeszła do okna. Wzięła
butelkę z tkwiącą w niej różą i wróciła do gościa.
- Pamiętasz, co wtedy opowiadał Scott? Mówił, że był
więziony przez czarowników - wyszeptała.
- Pamiętam - potwierdził, oglądając z uwagą igłę, tkwią
cą między płatkami.
CZARODZIEJKA... 27
Kimberly usiadła.
- Czy nie uważasz, że poniosła mnie fantazja? - spytała,
splatając nerwowo palce.
Cavenaugh spojrzał jej prosto w oczy.
- Nie. Myślę, że można ten mały podarunek potraktować
jako pogróżkę. - Znowu przyjrzał się róży. - To dlatego
dzwoniłaś, prawda? Albo raczej próbowałaś się do mnie do
dzwonić. Przestraszyłaś się.
- Tak. - Co za ulga móc to głośno powiedzieć. Dopiero
potem zwróciła uwagę na ton, jakim zadał jej to pytanie.
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. - W jakim innym celu
miałabym się z tobą kontaktować?
Darius z dziwnym uśmiechem zapatrzył się w ogień.
- Pomyślałem sobie, że może chciałabyś się ze mną spot
kać z tego samego powodu, z jakiego ja chciałem się z tobą
zobaczyć.
Kimberly odniosła nagle wrażenie, że przestrzeń między
nimi naładowana jest elektrycznością i zaraz eksploduje.
Oszukując samą siebie, uznała, że to efekt burzowej aury.
- Czemu chciałeś się ze mną zobaczyć?
- Nigdy nie miałem pewności co do tego, na ile poważnie
powinienem był potraktować opowieść Scotta - odparł z na
mysłem Cavenaugh. - Ale jednego jestem pewien. Tamtej
nocy, kiedy przyjechałem po niego do biura szeryfa, pozna
łem najprawdziwszą czarownicę. Nie mogłem o niej zapo
mnieć przez całe dwa miesiące. Powtarzałem sobie jednak, że
lepiej będzie poczekać, aż sama zadzwoni w sprawie długu.
Twój telefon trafił na moment, w którym się poddałem i mia
łem do ciebie jechać. Idealna synchronizacja, prawda, Kim?
Powiedziałbym nawet: telepatia.
ROZDZIAŁ 2
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy Cavenaugh wyobrażał
sobie najrozmaitsze okoliczności, w jakich Kimberly Sawyer
mogłaby prosić go o pomoc. W większości scenariuszy cho
dziło, rzecz jasna, o pieniądze. Przywykł już do tego, że
ludzie prosili go głównie o wsparcie finansowe.
Zresztą nie miałoby to dla niego większego znacze
nia, gdyby się okazało, że Kimberly tego właśnie od niego
chce. Na widok jej rozklekotanego chevroleta i zniszczonych
mebli pomyślał, że taka prośba wcale by go nie zdziwiła.
A ponieważ szukał jakiegoś pretekstu, który pomógłby mu
zbliżyć się do niej, uznał, że równie dobrze mogą być to
i pieniądze.
W ostatecznym rezultacie chodzi przede wszystkim o to,
żeby Kimberly Sawyer znowu zjawiła się w jego życiu i po
została w nim na tyle długo, by mógł bliżej zbadać przyczyny
tej dziwnej fascynacji, jakiej uległ w jej obecności. Miał trzy
dzieści osiem lat i wiedział z własnego doświadczenia, że to
zauroczenie powinno minąć wkrótce po powrocie do Napa
Valley. Ale tak się nie stało. Coś w niej urzekło go na tyle
JAYNE ANN KRENTZ Czarodziejka Z morskiej piany
ROZDZIAŁ 1 Róża, przebita igłą, pojawiła się na progu domu Kimberly Sawyer pewnego ranka. Darius Cavenaugh, mężczyzna o szmaragdowych oczach, zjawił się następnego dnia wieczo rem. Oba te zdarzenia miały zmienić życie Kim. Początkowo nie widziała w tym nic dziwnego, że ktoś podrzucił jej różę... no, może poza jednym drobnym szcze gółem: nie zostawiono przy niej żadnego liściku. Znalazła ją, kiedy rano otworzyła drzwi, żeby pójść na plażę. Mile zasko czona i lekko zaintrygowana - jak to kobieta - podniosła szkarłatny kwiat i umieściła go w starej butelce po winie. Pomyślała, że będzie się ładnie prezentował na parapecie, za maszyną do pisania. Następnego ranka, gdy płatki zaczęły się rozchylać, Kim berly podniosła wzrok znad klawiatury i dostrzegła cienką stalową igłę, przeszywającą sam środek kwiatu. Przemyślnie wbita w stulony pąk, miała się odsłonić dopiero wtedy, kiedy róża rozkwitnie. Wstrząśnięta tak wyrafinowanym aktem okrucieństwa, dokonanym na bezbronnej róży, Kimberly zamarła ze wzro-
6 CZARODZIEJKA... kiem wbitym w złowieszcze ostrze, czując pełznący po ple cach zimny dreszcz. A potem pomyślała o Dariusie Cavenaughu. Przypomniała sobie jego smagłą twarz o ostrych rysach i przenikliwych, szmaragdowych oczach. Nie spuszczając wzroku z igły, zaczęła drżącymi rękami szukać wizytówki, którą Darius Cavenaugh dał jej przed dwoma miesiącami. A kiedy ją znalazła, sięgnęła po słuchawkę i bez zastano wienia wykręciła numer. Dopiero wtedy dotarło do niej, że zachowuje się irracjo nalnie. Przecież to śmieszne! Ktoś po prostu zrobił jej głu pi kawał, to wszystko. Ale telefon zaczął już dzwonić i nim zdążyła się rozłączyć, w słuchawce zabrzmiał kobiecy głos: - Halo? - Przepraszam... to pomyłka... - wyjąkała, usiłując się wycofać. - Ja... ja wykręciłam nie ten numer. - Ten numer jest zastrzeżony - zimno odparła kobieta. - Mogę zapytać, kto go pani dał i kim pani jest? - Jeszcze raz przepraszam, pomyliłam się. - Kimberly, w panice, rzuciła słuchawkę na widełki. Ale z niej idiotka! Co za pomysł, żeby dzwonić do Cavenaugha tylko dlatego, że spotkała ją niezbyt miła przygoda! W końcu zdołała się jakoś opanować i teraz, patrząc na okaleczoną różę, zaczęła się zastanawiać, kto spośród nielicz nych sąsiadów mógł być autorem tak niesmacznego dowcipu. Szorstki, opryskliwy pan Wilcox, który mieszkał nieco dalej, przy plaży? Elwira Eden, podstarzała hipiska, o mentalności ukształtowanej przez ideologię dzieci-kwiatów? Elwira ma
CZARODZIEJKA... 7 wprawdzie olbrzymi ogród, jednak Kimberly uznała, że to absolutnie niemożliwe, aby tej naiwnej, życzliwej całemu światu istocie mógł przyjść do głowy równie odrażający po mysł. A stary Wilcox, choć nie należał do ludzi szczególnie sympatycznych, też by Chyba czegoś takiego nie zrobił. Kimberly poderwała się, rozdrażniona, wsunęła ręce do kieszeni i podeszła do okna, z którego rozpościerał się rozle gły widok na ocean. Był to wyjątkowo odludny, dziki zakątek wybrzeża pół nocnej Kalifornii. Tłumy turystów z San Francisco pojawiały się tu dopiero w sezonie. Wczesną wiosną, wzdłuż skalistego wybrzeża na północ od Fort Bragg rezydowała jedynie gar stka stałych mieszkańców. Kimberly nabrała absolutnej pewności, że żadna z pozna nych do tej pory osób nie zdobyłaby się na coś równie przy krego, jak ten pseudodowcip z różą. - Chyba coś padło ci na mózg, Kimberly - zganiła samą siebie, nalewając wody do czajnika i stawiając go na kuchni. - To pewnie robota kogoś o wyjątkowo spaczonym poczuciu humoru. Znowu przypomniała sobie o Cavenaughu. Kim była ko bieta, która odebrała telefon? Może jakaś krewna albo ktoś z pracowników? Musiał przecież zatrudniać sporo ludzi w swojej winnicy. Z tego, co wiedziała od samego Dariusa Cavenaugha, w Napa Valley mieszkała z nim jego siostra Julia z synkiem Scottem oraz ciotka o imieniu Millicent. A może jeszcze ktoś... ? Na samą myśl o takiej masie ludzi, z którą człowiek, chcąc nie chcąc, jest związany, Kimberly przeszły ciarki. Na jej prywatnej liście marzeń, planów i zamierzeń otoczenie się
8 CZARODZIEJKA... wielopokoleniową rodziną znajdowało się na szarym końcu. Prawdę mówiąc, jakakolwiek rodzina, bez względu na swą liczebność, wydawała jej się czymś wysoce męczącym, wręcz niepożądanym. W tym momencie, naturalnym biegiem skojarzeń, przypo mniała sobie o brązowej kopercie, która nadeszła z pocztą poprzedniego dnia, i wciąż leżała na stole w kuchni. To był kolejny list, noszący zwrotny adres pewnej kancelarii adwo kackiej w Los Angeles. Po przeczytaniu pierwszego, przed paroma miesiącami, Kimberly postanowiła, że nie zajrzy już więcej do ani jednego. Jednak z jakichś niejasnych przyczyn nie mogła się zdobyć na to, żeby je po prostu wyrzucać do śmieci. Kiedy woda się zagotowała, Kimberly zaparzyła sobie olbrzymi kubek herbaty. Powinna znowu zabrać się do pracy. Już i tak poświęciła zbyt wiele uwagi temu głupiemu incy dentowi z różą. Bohaterowie jej książki zdawali się przywo ływać ją do porządku. Zmarszczyła w skupieniu brwi i za siadła do maszyny, żeby dokończyć trzeci rozdział. Na jakiś czas udało jej się zapomnieć o nieszczęsnej róży. Kiedy jednak po godzinie podniosła nieobecny wzrok znad klawiatury, przyłapała się na tym, że zamiast głowić się nad rozwikłaniem karkołomnych zawiłości intrygi, wpatruje się w szkarłatny kwiat. Igła została umieszczona między płatkami celowo. Nie warto nawet wmawiać sobie, że to czysty przypadek. Fakt, że róża znalazła się akurat na progu jej domu, również nie był przypadkowy. Samotny promień słońca wyłuskał spomiędzy płatków ostrze, które na moment zalśniło złotym blaskiem. W chwi-
CZARODZIEJKA.., 9 lę później niebo zasnuły nadpływające znad oceanu ołowiane chmury. Promyk zgasł, ale igła wciąż rzucała stalowe błyski. Kimberly pomyślała, że właściwie powinna bez skrupu łów pozbyć się i kwiatu, i listu od adwokata. Pytania, które zrodziły się wraz z pojawieniem się na progu jej domu tej dziwnej róży, natarczywie domagały się odpowiedzi, spra wiając, że nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad całym incydentem. Przyłapała się na tym, że znowu spogląda w kierunku telefonu. Bez zastanowienia podniosła słuchawkę i pospiesz nie -jakby z obawy, że się jeszcze rozmyśli - wykręciła nu mer widniejący na wizytówce. - To śmieszne - mruknęła, wsłuchując się w cichy syg nał. Wzięła głęboki oddech i szybko rozłączyła się, zanim ktokolwiek w Napa Valley zdążył odebrać. Jednak przez całe popołudnie myśli Kimberly nie przesta wały krążyć wokół osoby Dariusa Cavenaugha oraz okale czonej róży stojącej na parapecie. Parokrotnie przyłapała się na tym, że sięga po słuchawkę, jakby jakaś dziwna siła naka zywała jej to uczynić. I za każdym razem, z pogardliwym prychnięciem, odkładała słuchawkę na widełki. Przecież nie wypada dzwonić do Cavenaugha. Nie z tak błahego powodu. Około piątej dobrnęła wreszcie do końca trzeciego roz działu. Tego dnia wyjątkowo trudno było jej się skoncentro wać. Z uczuciem ulgi nakryła maszynę pokrowcem. Tymcza sem nad oceanem zgromadziły się burzowe chmury. Na dwo rze gwałtownie pociemniało, a silne podmuchy wiatru zaczę ły wściekle atakować mały domek. Kimberly włączyła kilka dodatkowych lamp, żeby rozjaś nić mrok, po czym rozpaliła ogień w starym, kamiennym
10 CZARODZIEJKA... kominku. Awarie prądu podczas burzy zdarzały się dość czę sto, a ona nie miała najmniejszej ochoty szczękać zębami w ciemnościach. Gdy rozpalała ogień, a także później, kiedy szykowała w kuchni kolację, z trudem panowała nad narastającym poirytowaniem. Przywykła od dawna do braku towarzystwa, Kimberly znajdowała zazwyczaj kojącą przyjemność w samotnie spo żywanych posiłkach. Nalała sobie kieliszek merlota z winni cy Cavenaughow i popijając wino, przygotowała zapiekankę z ziemniaków i półmisek sałaty. Po kolacji skończy wreszcie to cudownie kiczowate powieścidło, które zaczęła czytać ubiegłego wieczoru. Nakryła starannie do stołu, po czym wyjęła z pieca swoją ulubioną zapiekankę z masą kwaśnej śmietany, tartego sera, czarnych oliwek, mielonych orzechów i pieprzu. Idąc po bu telkę pikantnego sosu, od którego była mile uzależniona, ponownie napełniła kieliszek. Butelkę wina Merlot Cavenaugh kupiła przed tygodniem, wiedziona jakimś dziwnym odruchem, gdy tylko pojawiło się ono na półkach sklepiku w najbliższym miasteczku. Była to dość kosztowna zachcianka, a ona rzadko pozwalała sobie na dodatkowe wydatki, ograniczając się na ogół do niezbęd nych. Pisarze utrzymujący się z tantiem to na ogół koneserzy win sprzedawanych w wielkich butlach z blaszaną nakrętką. Żeby otworzyć merlota z winnicy Cavenaughow, musiała przetrząsnąć wszystkie szuflady w poszukiwaniu korkocią gu, którego z reguły nie potrzebowała. Wino okazało się wy śmienite, co zresztą wcale jej nie zdziwiło. Wszystko, do czego wziął się Darius Cavenaugh, musiało być zrobione
CZARODZIEJKA... 11 dobrze. A nawet więcej niż dobrze - doskonale. Od początku do końca. Spędziła w towarzystwie Dariusa zaledwie kilka godzin, czas ten jednak wystarczył, by Kimberly przekonała się, że dążenie do perfekcji to podstawowa cecha charakteru tego mężczyzny. Miała nadzieję, że dodatkowe pół kieliszka, które zafun dowała sobie tego wieczora, pozwoli jej pozbyć się napięcia, a jednak się pomyliła. Właśnie zamierzała wbić widelec w chrupiącą skorupkę smakowicie pachnącej zapiekanki, gdy światło zamigotało, a zaraz potem zgasło. - Niech to diabli - mruknęła z westchnieniem. - Chyba jednak nie skończę dziś tego czytadła. W oddalonym rogu pokoju trzasnęło płonące polano. Kimberly wzięła talerz, butelkę z sosem oraz kieliszek i ru szyła w stronę ognia, zdecydowana dokończyć kolację przy kominku. Kiedy znalazła się w połowie pokoju, usłyszała warkot samochodu na podjeździe. Szum silnika wzbił się na moment ponad głuche wycie wiatru, a potem umilkł. Ktoś wybrał sobie wyjątkowo niestosowną porę na wizytę. Po chwili rozległo się pukanie. Kimberly zdążyła już od stawić talerz i podeszła do drzwi, żeby wyjrzeć przez wycięte w nich małe okienko. Niestety, ciemność spowiła stojącą na ganku postać. - Kto tam? - W głosie Kimberly zabrzmiała obawa. Wprawdzie okolica uchodziła za bezpieczną, poza pew nym zdarzeniem, które miało miejsce dwa miesiące temu, jednak tego wieczoru Kimberly była podenerwowana i nie spokojna. Incydent z różą wytrącił ją z równowagi bardziej,
12 CZARODZIEJKA.,, niż się tego mogła spodziewać. Za drzwiami panowała cisza. Może ten ktoś nie usłyszał pytania? Kimberly, z duszą na ramieniu, przekręciła klucz i uchyliła drzwi, zamknięte na łańcuch. - Kto tam? - zapytała surowym tonem, wyglądając przez szczelinę. Stojący w ciemnościach mężczyzna odwrócił głowę. Po świata padająca z kominka wydobyła na moment z mroku twarz wieczornego gościa. Głęboko osadzone oczy, w dzień szmaragdowozielone, spojrzały przenikliwie na Kimberly. - To ja, Cavenaugh - odpowiedział. - Cavenaugh - powtórzyła z ulgą, przypominając sobie ich ostatnie spotkanie. Nagle, z niepojętej przyczyny, poczuła się wzruszona. Patrzyła na niespodziewanego gościa, a wiatr świstał i za wodził podobnie jak tamtej nocy dwa miesiące temu, kiedy to znalazła się w dramatycznej sytuacji, która doprowadziła do ich spotkania. Po chwili otrząsnęła się i uświadomiła so bie, że Cavenaugh pewnie już przemarzł na ganku. Otworzy ła drzwi z łańcucha i wpuściła go do środka. Gdy wszedł do pokoju tonącego w ciepłym blasku ognia, cofnęła się i stała, patrząc na niego bez słowa, jakby wciąż dziwiła ją jego obecność. - Co za zbieg okoliczności, że zjawia się pan właśnie dzisiaj - odezwała się w końcu, wskazując mu wygodny fotel przed kominkiem. - Myślałam dziś o panu. Co pan robi w tej okolicy? Przyjechał pan w sprawie tego zamieszania sprzed dwóch miesięcy? Proszę mi dać swoją kurtkę. Nie ma prądu, ale rozpaliłam na kominku, więc w domu jest ciepło. Właśnie miałam coś zjeść. Jadł pan już kolację?
CZARODZIEIKA,,. 13 Kiedy Cavenaugh bez słowa podał jej zamszową kurtkę, Kimberiy uświadomiła sobie poniewczasie, że z niewiadomej przyczyny paple jak najęta. Przecież to do niej niepodobne. Zła na siebie zamilkła i wzięła z jego rąk kurtkę, która zacho wała jeszcze w sobie ciepło pochodzące od silnego, szczupłe go ciała Dariusa i ślad jego zapachu. W chwili gdy poczuła ten specyficzny zapach, Kimberiy pojęła, że musiał on jej zapaść głęboko w pamięć. Co za żenująco intymne odczucia wzbudzał ten prawie jej nie znany mężczyzna! Człowiek, z którym zetknęła się tylko raz, z okazji owego wydarzenia sprzed dwóch miesięcy. - Sądzę - powiedział spokojnie Cavenaugh, sadowiąc się w fotelu - że pani o mnie nie tylko myślała. Kimberiy powiesiła w korytarzyku kurtkę i wróciła do pokoju. - O czym pan mówi, na Boga? - spytała zaskoczona. - To pani dzwoniła dziś rano, prawda? Kiedy Julia powie działa mi, że telefonowała jakaś kobieta, która upierała się, że to pomyłka, odniosłem wrażenie... - Urwał i uśmiechnął się. - A później telefon znowu zadzwonił, ale ktoś zrezygnował w ostatniej chwili i odłożył słuchawkę, zanim zdążyłem ode brać. To była pani, prawda? Jasne brwi Kimberiy połączyły się w jedną, długą kreskę. Wolnym krokiem poszła do kuchni, wyjęła drugi kieliszek i napełniła go winem. - Skąd pan to wie? - Domyśliłem się. Mój numer jest zastrzeżony, dlatego rzadko trafiają się pomyłki. A dwa czy trzy takie przypadki w ciągu jednego dnia to już trochę podejrzane. Jakiś wewnę trzny głos podpowiedział mi, że to pani. Nie mówiąc już
14 CZARODZIEJKA.. o tym, że nie znam nikogo, kto by się wahał, czy do mnie zadzwonić, czy nie. - Usta wykrzywił mu lekki grymas. - Ludzie na ogół nie mają najmniejszych skrupułów i potrafią do mnie wydzwaniać z byle powodu. - Ale pan do mnie nie zatelefonował, żeby się upewnić, czy to ja - zauważyła spokojnie, wracając na swoje miejsce przed kominkiem. Wyciągnął rękę po kieliszek, który mu podała, i uniósł go pod światło. Ciepły blask ognia rozjaśnił rubinowy płyn. Ca- venaugh mierzył go przez chwilę oczami znawcy, a potem upił mały łyk. - Świetne wino - powiedział, patrząc na Kimberly ponad szkłem. - Powinno być świetne. W końcu to Merlot Cavenaugh - zauważyła. - Kosztowało mnie połowę moich wpływów z tantiem. - Wiem. - Z uśmiechem obrócił w palcach kieliszek. - Musiała pani wiedzieć, że przyjadę dziś wieczorem. Kimberly aż zamrugała ze zdumienia. - Niby skąd miałam to wiedzieć? - Z tego samego powodu, z jakiego ja domyśliłem się, że to pani dzwoniła dziś rano. - Nie spuszczając z niej wzroku, upił kolejny łyk. - Zbieg okoliczności - zapewniła go sucho. Jego słowa znowu obudziły w niej jakieś krępujące skojarzenia. Miała tę butelkę w kredensie od kilku dni, obok paru innych. To rze czywiście dość dziwne, że otworzyła ją akurat tego wieczora. Chociaż... - No, może to coś więcej niż czysty przypadek - przyznała. - Rzeczywiście myślałam dziś o panu. Ma pan rację. To ja dzwoniłam. A co do wina: pana nazwisko wciąż
CZARODZIEIKA... 15 mi chodziło po głowie, więc kiedy wybierałam alkohol, auto matycznie sięgnęłam po butelkę Merlot Cavenaugh. - Automatycznie - powtórzył, kiwając głową. - To prze cież klasyczny przykład oddziaływania na podświado mość. Muszę wspomnieć moim konsultantom od reklamy o tej technice. - A czemu pan do mnie nie zadzwonił, żeby sprawdzić, czy to nie ja byłam tą tajemniczą osobą? - zapytała, po czym sięgnęła po talerz. - Jest pan głodny? - Owszem, chętnie bym coś zjadł. Jestem prosto z drogi. - Ma pan ochotę na zapiekankę z ziemniaków i sałatę? - Czy to jest to? - Uważnym wzrokiem zlustrował zawar tość półmiska, niczym jakąś obcą formę materii. - No cóż, jestem na tyle głodny, że mogę zaryzykować. Kimberly przyniosła drugi talerz, a potem precyzyjnie po dzieliła na dwie części wciąż gorące ziemniaki. - No więc? - zapytała. - Więc co? - Cavenaugh wziął z jej rąk talerz, a potem patrzył zafascynowany, jak obficie skrapiała sosem swoją porcję. - Czemu nie zatelefonował pan do mnie, żeby się dowie dzieć, czy to ja dzwoniłam? - Już od tygodnia planowałem sobie, że tu wstąpię. Kiedy doszedłem do wniosku, że to była pani, postanowiłem nie odkładać wizyty na weekend i przyjechać jeszcze dziś wie czorem. - Zdecydowanym ruchem wbił widelec w plasterek ziemniaka. - Co jest w tej potrawie? - Wszystko, co tylko przyszło mi do głowy. - Intrygujące. - To zapiekanka według mojego własnego przepisu - po-
16 CZARODZIEJKA... wiedziała z uśmiechem. - Jedną z wielu korzyści płynących. z życia w samotności jest to, że można jeść, co się chce i kiedy się chce. Może trochę sosu? Po krótkim zastanowieniu Cavenaugh wziął butelkę. - Czemu nie? Jak już iść, to na całego. Lubi pani swoją samotność, prawda? - zapytał, patrząc na Kimberly. - Zrozu miałem to już wtedy, dwa miesiące temu, kiedy się poznali śmy. Jest pani całkowicie samowystarczalna. Zawsze była pani sama? Potrząsnęła z uśmiechem głową, jakby jego słowa ją roz bawiły. - Szczerze mówiąc, nie uważam się za samotnicę. Jestem po prostu niezależna i przywykłam robić wszystko wedle własnego uznania. W ten sposób zostałam wychowana. Przez wiele lat byłyśmy z matką tylko we dwie. Panu, otoczonemu zawsze rodziną i zatrudniającemu wielu pracowników, pew nie wydaje się to dziwne. Z mojego punktu widzenia, tego rodzaju nieustanna presja jest nie do przyjęcia. Doprowadzi łaby mnie w końcu do szału! - Presja? Skinęła głową. - Liczna rodzina pociąga za sobą szereg zobowiązań. A w pańskim przypadku w grę wchodzą też dodatkowe ob ciążenia, związane z zarządzaniem winnicą. Część jej pra cowników z czasem nabrała pewnie statusu niemal domow ników. Mówił mi pan, że winnice Cavenaughow istnieją od wielu, wielu lat, więc podejrzewam, że związały się z nimi kolejne pokolenia. Cavenaugh pokiwał głową, a jego zielone oczy uważnie prześlizgnęły się po jej twarzy, oświetlonej blaskiem płomieni.
CZARODZIEJKA.,, 17 - Ma pani rację. Człowiek w mojej sytuacji ma pewne zobowiązania. - No cóż - powiedziała Kimberly po namyśle - przynaj mniej jest pan na samym wierzchołku, a nie na dole tej pira midy. Jak się już musi żyć wśród takiej masy ludzi, lepiej, jak sądzę, być tym, który rządzi. - Owszem, ma to swoje zalety - przyznał chłodno. - Jed nak odnoszę wrażenie, że nie chciałaby się pani ze mną zamienić. - Za nic w świecie. - Podobna możliwość przyprawiła Kimberly o dreszcz. - Obawiam się, że za bardzo przywy kłam do wolności, jaką daje samotność. - Może jednak nie miałaby pani nic przeciwko temu, żeby dzielić życie z jakimś innym samotnikiem? Kimberly zawahała się. - Na jakiej podstawie pan tak twierdzi? - Przeczytałem dwie pierwsze książki z serii o Amy Soli taire. ,Błędne koło" i,Nie dokończona sprawa". Kimberly z uśmiechem pokręciła głową. - Zaskakuje mnie pan. Nie podejrzewałabym pana o to, że znajdzie pan w nich coś dla siebie. - Jako dłużnik autorki odczułem pewnego rodzaju cieka wość, związaną z jej osobą - odparł z uśmieszkiem Cave- naugh. - A czytanie pani książek w pewnym sensie tę cieka wość zaspokaja. - No i czego się pan z nich dowiedział? - zapytała, żałując że w ogóle padło między nimi słowo „dłużnik". Choć, prawdę mówiąc, tego dnia parokrotnie wspominała jego obietnicę re wanżu. Myśl ta nie opuszczała jej od chwili, gdy pomiędzy rozchylającymi się płatkami róży ujrzała połyskującą igłę.
18 CZARODZIEJKA... Kimberly doskonale pamiętała słowa, które Darius Cave naugh wypowiedział dwa miesiące temu. Powracały do niej przez cały dzień: „Niech mi pani da słowo honoru, że jeżeli kiedykolwiek będzie pani potrzebowała pomocy, zwróci się pani do mnie, a ja zrobię wszystko, żeby się pani odwdzię czyć. Zrozumiała mnie pani, Kimberly Sawyer? Przyjadę na pewno, choćby na koniec świata". Już wtedy, dwa miesiące temu, jego gorejące spojrzenie powiedziało jej, że Cavenaugh nie zwykł rzucać słów na wiatr. Jednak przez myśl jej nie przeszło, że będzie kiedykol wiek zmuszona do niego dzwonić. Co więcej, jakiś wewnę trzny głos ostrzegał ją, że jeśli do niego zatelelefonuje, może się to okazać dla niej niebezpieczne. To właśnie dlatego wciąż odkładała słuchawkę. - Z książki „Nie dokończona sprawa" dowiedziałem się, że Amy Solitaire jest zdolna do wielkich namiętności, nawet jeśli ma pełne ręce roboty w związku ze śledztwem w spra wie pewnego wyższego rangą urzędnika, który popełnił mor derstwo. A ponieważ nie uśmierciła pani pod koniec książki kochanka Amy, Josha Valeriana, rozumiem, że pojawi się on jeszcze w kolejnym tomie. Kimberly skończyła swoją porcję zapiekanki i z uśmie chem odsunęła talerz. - Muszę przyznać, że nawet go polubiłam. - Amy Solitaire też go lubiła. - Hm - niezobowiązująco mruknęła Kimberly. - Czy dlatego, że jest taki podobny do niej samej? To on w końcu zostanie partnerem pani bohaterki, prawda? Dosko nale zgrana para kochanków, zjednoczonych przeciwko całe mu światu, całkowicie niezależnych i samowystarczalnych.
CZARODZIEJKA... 19 Ludzie, którzy nigdy nie dadzą się wciągnąć w prozaiczne kłopoty życia codziennego. - Idealny związek, nie uważa pan? - stwierdziła Kimber- ly wygodnie rozsiadając się w fotelu. - Moim zdaniem Amy Solitaire i Josh Valerian osiągnęli ten rzadki stopień porozu mienia, w którym słowa nie są im już potrzebne, bo jedno potrafi czytać w myślach drugiego. - Czy rzeczywiście wierzy pani, że tego rodzaju idealne porozumienie między ludźmi jest możliwe? - zapytał cicho Cavenaugh. - A niby czemu nie? - Między mężczyzną a kobietą istnieją fundamentalne różnice, jeśli nie zdążyła pani dotąd tego zauważyć. I nie mam na myśli jedynie oczywistych różnic biologicznych. My... my po prostu myślimy w inny sposób. Zerknęła na niego, zdumiona pewnością siebie, z jaką wy głaszał swoje sądy. - Może w prawdziwym życiu to nierealne i człowiek nie powinien się spodziewać tego rodzaju idealnego porozumie nia. Ale cała przyjemność bycia pisarką polega na tym, że w moich powieściach mogę stworzyć świat fikcji według własnych zapatrywań, oczekiwań i poglądów, również w od niesieniu do więzi łączącej kobietę i mężczyznę Usta Cavenaugha drgnęły w kpiącym uśmiechu. - Oto doskonały przykład na to, dlaczego w życiu nie może być mowy o idealnym porozumieniu między kobietą a mężczyzną. Kiedy mówi pani „idealne porozumienie", pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to żeby pójść z panią do łóżka. Żeby widzieć panią nagą i kompletnie zatra coną w namiętności. Ale nie o to pani chodziło, prawda?
20 CZARODZIEJKA... - Nie - odparła, czując, że mimowolnie oblewa się ru mieńcem. Zapatrzyła się w ogień. - Nie o to mi chodziło. - Pani zdaniem, idealne porozumienie to coś w rodzaju telepatii, prawda? To umiejętność czytania w myślach dru giej osoby. I jeszcze coś więcej: pełna akceptacja jej po glądów. - Przyznaję, że jest to model idealny, a nie realistyczny. Jak już powiedziałam, na szczęście jestem pisarką i mogę stwarzać tak idealne sytuacje. - Czy nie obawia się pani, że traci pani w życiu coś napra wdę istotnego, zamykając się w kręgu powieściowej fikcji? - Wybrałam samotne życie, Cavenaugh, ale to nie ozna cza, że spędzam cały mój czas samotnie lub w towarzystwie moich powieściowych bohaterów - poinformowała go lodo watym tonem. - Ale dopóki nie znajdzie pani pokrewnej duszy, nie zde cyduje się pani na trwalszy związek z mężczyzną, prawda? Kimberly poczuła, że ma już dość tej absurdalnej konwer sacji. - Myślę, że najwyższa pora zmienić temat. Czemu za wdzięczam pańską wizytę? - Mało brakowało, a dziś by mnie pani wezwała - powie dział. - A poza tym, chciałem panią odwiedzić. Tydzień temu doszedłem do wniosku, że nie będę już dłużej odwlekać pewnych spraw. - Jakich spraw? - W głosie Kimberly zabrzmiała nuta niepokoju. - Dotyczących ciebie i mnie - odparł po prostu. - Pod czas minionych dwóch miesięcy dużo o tobie myślałem, Kim - mówił dalej, porzucając oficjalną formę i nie spuszczając
CZARODZIEJKA... 21 wzroku z jej twarzy. Malujące się w jego oczach przesłanie było zupełnie jednoznaczne. Kimberly patrzyła na niego, na jego kruczoczarne włosy, rozświetlone blaskiem ognia, na srebrne nitki na skroniach, i nie wiadomo dlaczego przyszedł jej na myśl ocean skąpany w blasku księżyca. Darius Cavenaugh musiał już dość dawno przekroczyć trzydziestkę, a przeżyte lata odcisnęły piętno na jego surowych rysach. Ciało miał szczupłe, zahartowane ciężką pracą w winni cach Cavenaughow. Jednak atrakcyjna powierzchowność to nie wszystko, co składało się na magnetyzm tego mężczyzny. Darius sprawiał wrażenie człowieka błyskotliwego, inteli gentnego, a ponadto zdolnego do wielkich namiętności. Na gle zadała sobie pytanie, po co właścicielowi winnic taka nie dająca się zakwestionować wewnętrzna siła? Biała koszula, dżinsy i znoszone, skórzane buty, które miał na sobie tego wieczora, bynajmniej nie świadczyły o for tunie, a z pewnością musiał ją posiadać. Natomiast jego pro sty strój w jakiś dziwny sposób oddziaływał na zmysły Kim berly. - O czym myślisz? - zapytał, gdy zapadła cisza. - Że nie wyglądasz na producenta win - odparła sucho. Cavenaugh zmrużył oczy. - Pewnie dlatego, że nie zawsze nim byłem. Ale to już inna sprawa. Zapomnijmy o interesach. Dlaczego chciałaś dziś do mnie zadzwonić? Westchnęła, a jej wzrok mimowolnie powędrował w kie runku parapetu, który tonął teraz w mroku. - Właściwie to głupstwo. - Nie wierzę. Może i masz jakieś dziwne wyobrażenia na
22 CZARODZIEJKA... temat związku między kobietą a mężczyzną, ale przecież nie jesteś głupia. Moja rodzina ma wobec ciebie poważny dług wdzięczności, który ciężko będzie spłacić. A ja gotów jestem zrobić wszystko, żeby te zobowiązania pomniejszyć. Kimberly poruszyła się nerwowo w fotelu. - Wolałabym, żebyś nie mówił w ten sposób. Zważywszy na okoliczności, postąpiłam racjonalnie. Nic ponadto. - Uratowałaś życie mojemu siostrzeńcowi. A tak przy okazji, Scott przesyła ci pozdrowienia. Kiedy mu powiedzia łem, że wybieram się do ciebie nad morze, prosił, by ci powtórzyć, iż chciałby którejś nocy pobawić się jeszcze raz w „ucieczkę". Kimberly z westchnieniem wzniosła oczy do nieba. - Powiedz mu, że następnym razem będzie musiał sam się w to bawić. Ja już nie mam ochoty na takie przyjemności. Szczerze mówiąc, byłam wtedy śmiertelnie przerażona. - Zbyt dobrze pamiętała tę noc sprzed dwóch miesięcy. Wyj rzała wtedy przez okno i zobaczyła światło w domu, oddalo nym o kilkaset jardów od jej domku. Stary, piętrowy budynek, położony na stromym zboczu, był wynajmowany wyłącznie na lato. Kimberly wydało się intrygujące, że ktoś zamieszkał w nim poza sezonem, a wy darzenia poprzedzające feralną noc tylko tę ciekawość podsy cały. Zobaczyła, jak pod dom zajeżdża samochód, z którego wysiedli mężczyzna, kobieta i małe, ciemnowłose dziecko. Chłopczyk miał na sobie jaskrawopomarańczową kurtkę. Ca ła trójka zniknęła w głębi domu i już się więcej nie pojawiła. Kimberly uznała to za mocno podejrzane. Po co ktoś wybrał się nad morze, żeby potem nie wychodzić na dwór przez bite trzy dni? Ludzie, którzy tu przyjeżdżali, chcieli na ogół spa-
CZARODZIEJKA... 23 cerować po plaży, szukać muszelek i oczywiście podziwiać piękne widoki. Na trzeci dzień Kimberly postanowiła złożyć sąsiadom wizytę, ale już w progu została dość niegrzecznie odprawiona przez uderzająco piękną kobietę, która dała jej jasno do zro zumienia, że nie życzy sobie, by im przeszkadzano. W drodze powrotnej Kimberly przypadkiem spojrzała w górę i w oknie, na piętrze, zobaczyła twarz chłopczyka, który także na nią patrzył. W tym samym momencie uświadomiła sobie, że nigdy w życiu nie widziała twarzy tak kompletnie bez wyrazu - czy to starej, czy młodej. Kiedy tak stała, patrząc na chłopca, ktoś nagle odciągnął dziecko od okna. Zaniepokojona, a zarazem zdezorientowana, natychmiast po powrocie do domu odszukała w książce telefonicznej nu mer agencji nieruchomości, która zajmowała się sprzedażą i wynajmem posiadłości na tym terenie. Zadzwoniła i zapyta ła, czy wynajmowali komuś sąsiedni dom. Kiedy dowiedziała się, że nie, poinformowała ich, że ktoś w nim zamieszkał, a oni obiecali skontaktować się z właści cielami i zapytać, czy nie wynajęli domu na własną rękę. Gdy się okazało, że właściciele wyjechali na Jamajkę i są nie uchwytni, agent zdecydował, że sam przyjedzie następnego dnia, by sprawdzić, co się dzieje. Najprawdopodobniej ktoś się włamał, żeby pomieszkać sobie za darmo. Tego dnia Kimberly niemal bez przerwy obserwowała sąsiedni dom. Wspomnienie pięknej i opryskliwej kobiety budziło niepokój. Czuła, że powinna zareagować, ale nie bardzo wiedziała, co właściwie mogłaby zrobić. Bezradność wywoływała niejasne poczucie zagrożenia,
24 CZARODZIEJKA... wzmagane dręczącą świadomością wyrazu pustki malującej się na twarzy dziecka. O porwaniu Kimberly dowiedziała się dopiero z wieczor nych wiadomości. Miało miejsce trzy dni temu. Rodzina dziecka usiłowała zachować tajemnicę, obawiając się o los chłopca, jednak media tylko sobie znanymi kanałami dotarły do sensacyjnego wydarzenia. Kimberly słuchała rysopisu chłopca z narastającym napię ciem, „...ciemnowłosy, a kiedy go po raz ostatni widziano, miał na sobie pomarańczową kurtkę". Kiedy komunikat do biegł końca, Kimberly miała już pewność, że chłopczyk, którego widziała w oknie, to Scott Emery. Jego zamożny wuj, Darius Cavenaugh, otrzymał właśnie od porywaczy list z żą daniem okupu. Ubiegłej nocy, podobnie jak tego wieczora, na morzu szalał sztorm. Kimberly próbowała skontaktować się z lokal ną policją, ale okazało się, że telefony nie działały. W tej sytuacji postanowiła pojechać do najbliższego mia steczka, oddalonego o kilka mil. Założyła nieprzemakalną kurtkę i kalosze i wyszła na dwór, trzymając w ręku kluczyki. Machinalnie spojrzała w stronę sąsiedniego domu i zobaczy ła, że na piętrze jest ciemno. Pewnie chłopczyk już spał. Wtedy przyszło jej do głowy, żeby zaryzykować i wspiąć się na dach werandy. Całkiem niegłupi pomysł. Odgłosy bu rzy zagłuszą wszelkie ewentualne hałasy, jakie mogłaby spo wodować, wdrapując się po trzeszczących belkach. Bez trudu wspięła się na dach werandy i podpełzła do okna, w którym ostatnio widziała dziecko. Zajrzała do środka i zobaczyła w mroku sylwetkę chłopca. Leżał w łóżku. Był w pokoju sam.
CZARODZIE1KA,., 25 Kiedy cicho zapukała w szybę, przestraszył się, ale nawet nie pisnął, tylko spojrzał na ciemny kształt, rysujący się w ok nie. Kimberly ponownie zapukała. Scott Emery podszedł powoli do okna. Zobaczył uśmiech niętą twarz i rozpoznał kobietę, którą widział już wcześniej tego dnia. Bez wahania podporządkował się jej poleceniom. Wspól nymi siłami otworzyli stare okno. Ruchy chłopca były powolne i jakieś niezborne. Dopiero gdy okno zostało szeroko otwarte, Kimberly poczuła dziwny zapach. Pomyślała, że dziecko może być pod wpływem narkotyków. Zaczęło ją szczypać w nosie od gorzkiego aromatu kadzidła. Wstrzymała oddech i przeciągnęła chłopca przez parapet. Miał na sobie jedynie cienką piżamkę. Nie było czasu, żeby szukać pomarańczowej kurtki. Szeptem wydała mu polecenie, po czym w milczeniu zsunęli się na we randę, a potem pobiegli w stronę zaparkowanego samochodu. Tym razem krnąbrny na ogół silnik okazał się wyjątkowo uległy i od razu zaskoczył. W ciągu paru minut Kimberly dotarła na posterunek lokalnej policji. Podczas jazdy Scott Emery powiedział jej, że został po rwany przez parę czarowników. Kimberly pomyślała, że na rkotyczne zioła miały jednak pewien dodatni skutek, łago dząc emocjonalny wstrząs, jaki przeżywała większość ofiar porywaczy. Chłopczyk nawet nie zdawał sobie sprawy z te go, ile czasu minęło, odkąd został uprowadzony. Myślał tylko o jednym - żeby jak najprędzej spotkać się z wujkiem. Potem nastąpiło wielkie zamieszanie, któremu kres położyło dopie ro przybycie Dariusa Cavenaugha. Właściciel winnic w Napa Valley przyjechał odebrać siostrzeńca. Jeżeli nawet dziecko odurzano narkotycznymi wyziewa mi, to otumanienie szybko mijało. Chłopczyk ożywił się i za-
26 CZARODZIEJKA... czął paplać o czarownikach, którzy go więzili. Wuj słuchał go bardzo uważnie. Policja wysłała patrol pod dom, gdzie chłopca przetrzymywano, ale w środku nie było już nikogo. Nie znaleziono też żadnych śladów, które mogłyby być po mocne w ustaleniu tożsamości porywaczy. Opowieść Scotta o tym, że był więziony przez czarowników, potraktowano więc jako wytwór dziecięcej fantazji albo efekt narkotycz nych majaków. Jedynie Darius Cavenaugh wydawał się wie rzyć w opowiadanie siostrzeńca. Tamtej nocy Kimberly spędziła kilka godzin z wujem Scotta. Przesłuchania i formalności zdawały się ciągnąć bez końca. Ca venaugh znosił to wszystko cierpliwie, z powagą, która wiele mówiła o nim samym. Wtedy właśnie wyczuła tkwiącą w nim siłę, znamionującą człowieka, na którym można polegać. Darius Cavenaugh należał do ludzi, którzy zawsze wypełniają swoje obowiązki, bez względu na związane z tym koszty. - Czemu dziś rano chciałaś do mnie zadzwonić, Kim? - powtórzył Cavenaugh. Kimberly zaczerpnęła tchu. - Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale próbowałam się do ciebie dodzwonić, bo ktoś podrzucił mi różę. Zapadło milczenie. - Ktoś podrzucił ci różę? - powtórzył po chwili, jakby chciał się upewnić, czy dobrze ją zrozumiał. Kimberly wstała bez słowa i podeszła do okna. Wzięła butelkę z tkwiącą w niej różą i wróciła do gościa. - Pamiętasz, co wtedy opowiadał Scott? Mówił, że był więziony przez czarowników - wyszeptała. - Pamiętam - potwierdził, oglądając z uwagą igłę, tkwią cą między płatkami.
CZARODZIEJKA... 27 Kimberly usiadła. - Czy nie uważasz, że poniosła mnie fantazja? - spytała, splatając nerwowo palce. Cavenaugh spojrzał jej prosto w oczy. - Nie. Myślę, że można ten mały podarunek potraktować jako pogróżkę. - Znowu przyjrzał się róży. - To dlatego dzwoniłaś, prawda? Albo raczej próbowałaś się do mnie do dzwonić. Przestraszyłaś się. - Tak. - Co za ulga móc to głośno powiedzieć. Dopiero potem zwróciła uwagę na ton, jakim zadał jej to pytanie. Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie. - W jakim innym celu miałabym się z tobą kontaktować? Darius z dziwnym uśmiechem zapatrzył się w ogień. - Pomyślałem sobie, że może chciałabyś się ze mną spot kać z tego samego powodu, z jakiego ja chciałem się z tobą zobaczyć. Kimberly odniosła nagle wrażenie, że przestrzeń między nimi naładowana jest elektrycznością i zaraz eksploduje. Oszukując samą siebie, uznała, że to efekt burzowej aury. - Czemu chciałeś się ze mną zobaczyć? - Nigdy nie miałem pewności co do tego, na ile poważnie powinienem był potraktować opowieść Scotta - odparł z na mysłem Cavenaugh. - Ale jednego jestem pewien. Tamtej nocy, kiedy przyjechałem po niego do biura szeryfa, pozna łem najprawdziwszą czarownicę. Nie mogłem o niej zapo mnieć przez całe dwa miesiące. Powtarzałem sobie jednak, że lepiej będzie poczekać, aż sama zadzwoni w sprawie długu. Twój telefon trafił na moment, w którym się poddałem i mia łem do ciebie jechać. Idealna synchronizacja, prawda, Kim? Powiedziałbym nawet: telepatia.
ROZDZIAŁ 2 W ciągu ostatnich dwóch miesięcy Cavenaugh wyobrażał sobie najrozmaitsze okoliczności, w jakich Kimberly Sawyer mogłaby prosić go o pomoc. W większości scenariuszy cho dziło, rzecz jasna, o pieniądze. Przywykł już do tego, że ludzie prosili go głównie o wsparcie finansowe. Zresztą nie miałoby to dla niego większego znacze nia, gdyby się okazało, że Kimberly tego właśnie od niego chce. Na widok jej rozklekotanego chevroleta i zniszczonych mebli pomyślał, że taka prośba wcale by go nie zdziwiła. A ponieważ szukał jakiegoś pretekstu, który pomógłby mu zbliżyć się do niej, uznał, że równie dobrze mogą być to i pieniądze. W ostatecznym rezultacie chodzi przede wszystkim o to, żeby Kimberly Sawyer znowu zjawiła się w jego życiu i po została w nim na tyle długo, by mógł bliżej zbadać przyczyny tej dziwnej fascynacji, jakiej uległ w jej obecności. Miał trzy dzieści osiem lat i wiedział z własnego doświadczenia, że to zauroczenie powinno minąć wkrótce po powrocie do Napa Valley. Ale tak się nie stało. Coś w niej urzekło go na tyle