ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 432
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 303 148

Harrod-Eagles Cynthia - Dynastia Morlandów 04 - Czarna róża 02

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Harrod-Eagles Cynthia - Dynastia Morlandów 04 - Czarna róża 02.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK H Harrod-Eagles Cynthia Harrod-Eagles Cynthia - Dynastia Morlandów
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 330 stron)

Harrod-Eagles Cynthia Dynastia Morlandów 04 Czarna róża 02

Księga druga Sokółikruk

Rozdziałpierwszy Na werandzie Morland Place siedziały trzy kobiety zajęte szyciem. Były prawie równolatkami, ale wyraźnie różniły się od siebie. Dwie z nich, ciężarne, miały na sobie suknie z dobrego materiału, ale o prostym kroju i nieozdobne, głęboko nasunięte na czoło kornety z welonami dokładnie zakrywającymi włosy, jak przystało nobliwym matronom. O ich zamożności i wysokiej pozycji spo- łecznej świadczyły tylko sute koronkowe riusze przy rękawach i złota biżuteria, gęsto zdobiąca szyje i gorsy. Trzecia niewiasta ubrana była w suknię ze szkarłatnego adamaszku, której rozcięcie ukazywało spódnicę z zielonego jedwabnego brokatu. Rękawy wierzchniej sukni były rozcięte i odrzucone do tyłu, aby ukazać bufiaste rękawy sukni spodniej, przez które, prześwitywało cienkie płótno koszuli. Na głowie miała półkolisty czepeczek w stylu francuskim, naszywany perełkami, z krótkim welonem, spod którego widać było kaskadę włosów sięgających pasa. Karczek sukni i rękawy zdobiły takie same perełki i diamenciki; miała je również w pierścieniach. Krótko mówiąc, wyglądała na prawdziwą damę dworu. - Ciekawam, jak się udał ślub Katarzyny? - wypytywała Nanette. - Nudny jak flaki z olejem. - Małgorzata poparła swoje słowa wymowną miną. Dopiero teraz, po pięciu latach małżeństwa, udało jej się zajść w ciążę, co przypłacała złym samopoczuciem i kwaśnym humorem. - Mało jej było jednego starego dziada, to wzięła sobie drugiego! Lord Latimer jest tak samo siwy i zasuszony jak lord Borough, a przecież sama go wybrała, bo jej matka już nie żyje. Ciekawe, co też ona w nim widzi. Lord Borough zostawił jej taki spadek, że mogłaby wyjść, za kogo by chciała.

- Tak, ale to jej kuzyn, jeden z Neville'ów - wyjaśniła Nanette. -Pamiętam, że jeszcze kiedy mieszkałam w ich domu, często u nich bywał. Myślę, że ona go kocha, a równocześnie szanuje. O ile sobie przypominam, był bardzo sympatyczny. - Dobrze jest mieć sympatycznego męża. - Elżbieta wygłosiła ogólnikowe stwierdzenie, nie podnosząc wzroku, toteż Nanette zaczęła się zastanawiać, czy te słowa zawierają jakąś aluzję. Elżbieta była już siódmy raz przy nadziei: dwóch jej najmłodszych synków zmarło wskutek epidemii złośliwej gorączki panującej w dwudziestym ósmym roku. W ostatnich miesiącach ciąży dawała się jej we znaki puchlina wodna - z potężnym brzuchem, obrzękłą twarzą i dłońmi Elżbieta wyglądała żałośnie. Zachowywała jednak olimpijski spokój, jakby nie wiedziała, że jej małżonek Amyas znany jest w całym Yorku ze swych podbojów miłosnych. - Nosiła żałobę wszystkiego pół roku - rozprawiała dalej Małgorzata, puszczając mimo uszu wypowiedź bratowej. - Gdyby jej kolejni mężowie nie byli tak starzy, można by pomyśleć, że miała powody, aby tak się spieszyć z następnym ślubem. Wątpię jednak, czy Katarzyna Parr ma szansę na macierzyństwo. Jeżeli regularnie co cztery lata będzie wychodzić za coraz to innego staruszka, ma raczej szansę zostać najbogatszą panną na wydaniu w kraju! - Ale, Małgorzato, nie godzi się tak mówić! - skarciła ją Nanette. - Nie godzi się także zostawać macochą osób o tyle starszych od siebie! - odparowała niezrażona Małgorzata. Nanette wzdrygnęła się wewnętrznie, gdyż mało brakowało, a sama znalazłaby się w takiej sytuacji! - Katarzyna Latimer jest moją przyjaciółką, więc nie życzę sobie, abyś mówiła o niej w ten sposób - oświadczyła stanowczo. Małgorzata odpowiedziała ze złośliwym uśmieszkiem: - Nie taką znów wielką przyjaciółką, skoro nawet nie zaprosiła cię na swój ślub! - Mnie też wydało się to dziwne - dodała Elżbieta. - Zaprosiła , przecież Amyasa i mnie, Jakuba i Małgorzatę, a ciebie nie. Nanette wzruszyła ramionami, czego nauczyła się od Anny Boleyn.

- Pewnie ma to związek z niesławą, jaka przylgnęła do wszystkich ludzi z otoczenia lady Anny. - Ludzie gadają, że król mianował sir Tomasza Boleyna hrabią Wiltshire w nagrodę za usługi świadczone przez jego córkę - podjęła wątek Elżbieta. - To nieprawda! - zaprzeczyła Nanette, odkładając igłę. -Chciałabym, aby ludzie nareszcie uwierzyli, że ona nie jest jego kochanką,' ale tu, daleko od Londynu, prawda dociera wolniej niż plotka. To głównie królowa szerzy te pogłoski, bo ubrdała sobie, że Anna nie różni się niczym od Marii Boleyn czy Elżbiety Blunt. Król próbuje ją przekonać, że jest inaczej, ale to uparta kobieta. - Trudno się jej dziwić. - Elżbieta stanęła w obronie królowej. - A niby z jakiej racji? - zaoponowała Nanette. - Przypomina ciągle królowi o obowiązku, a jak ona wypełniła swoje powinności? Mało tego, że nie dała krajowi następcy tronu, to jeszcze nie chce usunąć się do klasztoru, przez co stwarza zagrożenie dla ciągłości dynastii Prawi nam o cnotach i obowiązkach, a przemawiają przez nią tylko pycha i upór. - Może to dlatego, że kocha króla? - Elżbieta szukała dalszych argumentów. - Gdyby go naprawdę kochała, to wyznałaby prawdę i dobrowolnie wycofała się do klasztoru - odparowała Nanette. - Może ona nie uważa tego za prawdę? - nie ustępowała Elżbieta. - Przecież zeznała pod przysięgą w obecności papieża i kardynała Campeggio, że jej małżeństwo z księciem Arturem nie zostało skonsumowane. Myślę, że nie kłamałaby przy tak wysokich dostojnikach kościelnych. -Jeśli nawet nie kłamała, to przecież mogła się mylić. - Nanette zaczynała już tracić cierpliwość. - Zresztą czy wiemy dokładnie, jakie małżeństwo w oczach Boga uchodzi za skonsumowane? Cokolwiek było między nią a księciem Arturem, na pewno przed Bogiem ich małżeństwo miało moc obowiązującą. Gdyby było inaczej, Wszechmocny nie pokarałby jej niemożnością urodzenia syna. Teraz więc jej obowiązkiem jest ustąpić miejsca kobiecie, która zapewni ciągłość dynastii Przez swój upór tylko zatruwa lady Annie najlepsze lata życia.

- Kto by pomyślał - zauważyła Małgorzata nie bez złośliwości -ze oczekiwanie na rozwód potrwa aż tak długo. Kiedy pisałaś do nas trzy lata temu o królewskim zamiarze poślubienia Anny, miało to być kwestią miesięcy. - Nikt, nawet kardynał Wolsey, nie przypuszczał, że papież odmówi udzielenia rozwodu. Nawet gdy znalazł się w rękach cesarza, trudno było go posądzić, że w tym sporze stanie po jego stronie. A teraz kręci i gra na zwłokę, jak może, bo z jednej strony boi się narazić naszemu królowi, ale jeszcze bardziej cesarzowi. Z kolei kardynał Wolsey nie chce go za bardzo naciskać, bo wie, że zawdzięcza mu stanowisko. Książę Suffolku słusznie mówi, że źle się dzieje w Anglii, odkąd ma własnych kardynałów. - Pewnie kardynał jest teraz w niełasce? - dociekała Elżbieta. - Słyszeliśmy, że został odwołany i zesłany na prowincję - dodała Małgorzata. - Rzeczywiście, ale czy ktokolwiek jest w stanie przewidzieć następne posunięcie króla? Moja pani obawia się, że może on równie dobrze przywrócić kardynała do łask, a ten wpłynie nań wówczas, aby zrezygnował z ożenku z Anną. Byłaby to dla niej klęska, bo przecież poświęciła dla króla swoją młodość i dobre imię. Biedactwo ma nerwy tak stargane tymi wiecznymi zmartwieniami, że nieraz popada w histerię. - Czym ona znów tak się martwi? - przycięła zgryźliwie Małgorzata. - Czy nie ma własnego dworu, równie świetnego jak królewski? Słyszeliśmy, że Whitehall jest wyposażony z jeszcze większym przepychem niż Greenwich. A czyż nie ukazuje się oficjalnie u boku króla? Podobno rości sobie prawo do pierwszeństwa nawet przed księżną Suffolku. Nanette znów wzruszyła ramionami. - Owszem, ale może to stracić w każdej chwili, jeśli król nie zechce jednak jej poślubić. To znaczy - dodała pospiesznie - on ją kocha tak samo jak przedtem, albo i bardziej, jeśli to w ogóle możliwe. Jest dla niej taki dobry... Kiedy trafi się jej napad złego humoru, łagodnie ją uspokaja, a kiedy płacze, pieści ją jak rozkapryszone dziecko. Przez to Anna czuje się jeszcze bardziej z nim związana,

gdyż ma wielu wrogów i żyje w ciągłym napięciu. Może teraz wolałaby już raczej zostać jego kochanką, ale król zapowiedział, że albo się z nią ożeni, albo niczego między nimi nie będzie. Pozostałe kobiety potrzebowały trochę czasu, aby przetrawić usłyszaną wiadomość, więc przez chwilę żadna się nie odzywała. Dopiero Małgorzata stwierdziła z westchnieniem: - Ciekawa sprawa, bo co innego do nas docierało, a co innego słyszymy od ciebie. Krążą plotki, że Anna od dawna jest kochanką króla i opętała go za pomocą czarów. Ludzie gadają też, że ma po sześć palców u rąk i nóg, że zamierza otruć królową i księżniczkę Marię! Jeszcze inna plotka głosi, że Anna celowo trzyma króla na dystans, aby rozpalić jego żądze tak, że albo się z nią ożeni, albo umrze- Nato- miast z tego, co mówisz, wynika, że prawda jest całkiem inna. - Prostym ludziom trudno byłoby przyjąć do wiadomości taką prawdę - uzupełniła Elżbieta. - To bardzo skomplikowana sytuacja, tym smutniejsza, że wielu przez nią cierpi. - Za to ty, Nanette, wyszłaś na tym całkiem dobrze - podsumowała Małgorzata. - Urządziłaś się na dworze drugiej osoby w państwie, która nawet jeśli nie jest królową, to przypuszczalnie nią będzie. I proszę, co za suknia, a ile klejnotów! Tylko dziwne, że dotąd nie wyszłaś za mąż. Jako bliska przyjaciółka lady Anny powinnaś mieć duże powodzenie. Nanette uśmiechnęła się tylko, wyczuwając ironię w tych słowach. Małgorzata po prostu zazdrościła jej pozycji na dworze, toteż ulżyła sobie, czyniąc złośliwe aluzje do panieńskiego staną Istotnie, dwudziestodwuletnia Nanette mogła wydawać się Małgorzacie starą panną, ale czuła się młodo przy Annie, która zbliżała się już do trzydziestki Na dziedzińcu dał się zauważyć jakiś ruch, toteż Elżbieta wyjrzała przez okno, aby sprawdzić, co się tam dzieje. - Wrócili z polowania - oznajmiła. - Dziewczęta na pewno zaraz tu wpadną. Jutro i ty powinnaś z nimi wyjechać. Nie musisz siedzieć tu z nami, Nanette. Przyzwyczaiłyśmy się już do swojego towarzystwa. - Owszem, jutro chętnie wezmę udział w polowaniu. W sezonie łowieckim prawie codziennie polujemy z lady Anną. Ale co wy będziecie robić?

- Muszę odwiedzić kilkoro chorych we wsi - odpowiedziała Elżbieta. - Powinnam była zrobić to już dzisiaj, ale nie chciałam zostawiać was samych. Spełnisz więc dobry uczynek, jeśli pojedziesz na polowanie, bo nie będziesz mnie odwodzić od moich obowiązków. Mówiła to z uśmiechem, więc Nanette nie odebrała tego jako nagany. - Masz dobre serce, Elżbieto - pochwaliła - że tak troszczysz się o dzierżawców. - To właściwie nie są dzierżawcy - wtrąciła się Małgorzata. -Po prostu biedacy z okolicznych wiosek. Dziwię się, że chce się jej poświęcać im tyle czasu. Przecież wcale nie musi tego robić! - Myślę, że muszę - sprostowała Elżbieta. - Dopóki ojciec się nie ożeni, ja pełnię obowiązki dziedziczki, więc muszę, tak jak on, dbać o naszych chłopów. - Rzeczywiście, ojciec lubi pozować na dobrego pana - rzuciła niedbale Małgorzata. - Niechby już jak najprędzej się ożenił, to nie musiałabyś ciągać mnie ze sobą po najbardziej zatęchłych norach w całym hrabstwie. Nie masz pojęcia, Nanette, jak tam cuchnie! - Przecież nie musisz mi towarzyszyć, jeśli sprawia ci to przykrość! - łagodnie odrzekła Elżbieta, ale Małgorzata tylko potrząsnęła głową. - Wolę już to, niż siedzieć w domu i nic nie robić, bo nie mogę przecież polować w tym stanie! Zresztą potrzebuję dobrych uczynków, aby zrównoważyły moje grzechy... No, dziewczęta zaraz tu będą. Same robią więcej hałasu niż sfora psów gończych! - Rzeczywiście, na schodach dał się słyszeć gwar podniesionych głosów przeplatanych wybuchami śmiechu. - Odkąd Mama Katarzyna nie żyje, rozhukały się jak dzikie zwierzęta, bo oprócz jednej roztrzepanej służącej nikt ich nie pilnuje. Prawdziwy dopust boski! Mówiłam ojcu już dawno, żeby wysłał je gdzieś na naukę albo przynajmniej zaangażował dobrą guwernantkę. Spojrzyj tylko na nie, takie wielkie dziewuszyska, osiemnaście i dziewiętnaście lat, a jeszcze nie wyszły za mąż. Toż to wstyd! Akurat otworzyły się drzwi i na werandę wpadły Katarzyna i Jane, zdyszane i rozczochrane. - Miałyśmy cudowny dzień! - wykrzyknęła radośnie Katarzyna, nie bawiąc się w oficjalne formuły powitalne. - Jakie wspaniałe pędzenie!

- Ubiłyśmy dwa tłuste kozły! - dodała Jane i zwróciła się do Nanette: - Jaka szkoda, że cię z nami nie było! Na pewno u was na południu nie ma takich wspaniałych polowań. - Ręczę ci, że mamy nawet lepsze - osadziła ją Nanette, lekko ubawiona. Dziewczęta były blondynkami, co odziedziczyły po rodzinie Buttsów. Prezentowały się zgrabnie w strojach myśliwskich - sukniach z zielonego aksamitu i takichże beretach z piórami. Policzki miały zaróżowione od wysiłku, a oczy błyszczące. Swoją nieskrępowaną wesołością przypominały Annę Boleyn w okresie, zanim jeszcze król upatrzył ją sobie na żonę. Natomiast Małgorzacie nie spodobał się ich wygląd. - Katarzyno, obciągnij sobie sukienkę! - upomniała. - A tobie, Jane, rozwiązały się włosy. Doprawdy, dziewczęta, powinnyście już starać się wyglądać jak damy, a nie jak latawice. I nie musiałyście przez cały czas galopować aż do zadyszki. - Nie przesadzaj, Małgorzato! - Katarzyna zrobiła do niej minę. -Przecież to nic takiego. Słuchaj, Nanette, przejechałyśmy dzisiaj najdłuższą trasę. Zapędziłyśmy się aż do Rufford, a wracając, zawa- dziłyśmy o Shawes. - Zatrzymałyśmy się tam, żeby coś przekąsić. Wtedy Ezechiel postanowił do nas dołączyć. Arabella była wściekła, miała taką samą minę jak Małgorzata. Jakby gryzła cytrynę! - dodała ze śmiechem Jane. Obie siostry wymieniły porozumiewawcze spojrzenia i Zaniosły się piskliwym chichotem. - To Ezechiel tu jest? - podchwyciła Elżbieta. - Przyjechał z wami? - Tak, jest na dole razem ze stryjkiem Pawłem. Arabella i stryjeczny dziadzio Ryszard przyjadą na obiad. - W takim razie muszę pomówić o tym z kucharzem - oświadczyła Elżbieta. - Czemuście od razu tego nie powiedziały? - Po to właśnie przyszłyśmy! - odpaliła z całą bezczelnością Jane.

- Zejdę z wami na dół - postanowiła Nanette. - Muszę przywitać się z Ezechielem, bo nie widziałam go od dnia jego ślubu. Do obiadu zasiadło więc liczniejsze towarzystwo niż zwykle. Na honorowym miejscu usiadł Paweł, mając po prawej ręce Elżbietę, a po lewej Nanette. Amyas nie powrócił jeszcze z Yorku, toteż do Elżbiety przysiadł się stryj Ryszard i zabawiał ją rozmową. Nanette z przerażeniem zauważyła, jak bardzo się zmienił. Wysoki jak zawsze, robił jednak wrażenie, jakby się skurczył i coś w nim zapadło. Cała postać wydawała się teraz krucha i wiotka, a bujna czupryna i broda, kompletnie posiwiałe, wręcz go przytłaczały. Nawet jego donośny głos wyraźnie osłabł, a oczy stawały się nieraz zamglone i nieobecne, jakby widziały już to, czego człowiek normalnie nie mógł dostrzec. Za stryjem Ryszardem siedział Ezechiel z żoną Arabellą, którą Nanette od razu polubiła. Nie była specjalnie ładna, ale twarz miała miłą, a nade wszystko potrafiła prowadzić żywą, inteligentną konwersację. Natomiast z przeciwnej strony Nanette siedział Jakub Chapham, czarujący jak zawsze. Małgorzata rrie zeszła na obiad, ponieważ raptem zrobiło się jej słabo, toteż z drugiej strony Jakuba zasiadła Jane, a Ezechielowi asystowała Katarzyna. Nanette z niesmakiem musiała stwierdzić, że jej siostry podczas całego posiłku trajkotały i chichotały za dużo i za głośno, niżby przystało młodym panienkom. Zauważyła także, że Katarzyna ostentacyjnie uwodziła Ezechiela, co jego bawiło, natomiast Arabella przyglądała się temu z pogardliwą wyższością. Z kolei Jane próbowała zwrócić na siebie uwagę Jakuba Chaphama, jednak bez powodzenia, gdyż on wolał wysłuchiwać dworskich ploteczek Nanette niż wynurzeń Jane o urokach dzisiejszego polowania. Po obiedzie na salę zeszli chłopcy z chóru i zainscenizowali widowisko baletowe o miłości Jowisza do Semele. W tym czasie przybyli następni goście - Jan Butts z żoną Łucją i synami, Janem i Bartłomiejem, liczącymi dwadzieścia i dziewiętnaście lat. Po zakończonym przedstawieniu do towarzystwa dołączyły dzieci Amyasa i Elżbiety - Robert, Edward, Eleonora i mały Paweł w asyście nowej opiekunki i kapelana, ojca Fenelona. Nawet Małgorzata

zeszła na dół, aby posłuchać muzyki - brakowało tylko Amyasa. Popołudnie upłynęło więc na samych rozrywkach. Nanette, akompaniując sobie na lutni, śpiewała najnowsze piosenki, modne w kręgach dworskich. Siedmioletnia córka Amyasa, Eleonora, tańczyła w takt muzyki. Chłopcy grali w bierki, a Elżbieta z Małgorzatą w dosyć hałaśliwą grę towarzyską, do której wkrótce przyłączyli się i inni. Tylko Paweł i Jakub woleli spokojną partyjkę szachów. Nanette przyglądała się temu z przyjemnością, leniwie brzdąkając na lutni Tak właśnie wyobrażała sobie szczęśliwe życie rodzinne -wszyscy pod jednym dachem oddają się niewinnym zabawom, beztroscy i radośni Kątem oka obserwowała Pawła, pogrążonego w rozgrywce szachowej po drugiej stronie sali. Schylony nad szachownicą, zastanawiał się nad następnym ruchem, machinalnie głaszcząc psa po łbie. Pomyśleć - gdyby Nanette została jego żoną, zajmowałaby dziś centralną pozycję w rodzinnym gronie. Byłaby panią domu, miałaby zabezpieczoną przyszłość. Paweł darzyłby ją miłością i zapewniał oparcie w ciężkich chwilach zmęczenia czy zniechęcenia. Przez chwilę ogarnęła nawet tęsknym spojrzeniem jego czarne falująęe włosy, klasyczny profil, wypukłe czarne oczy i wargę przygryzioną podczas obmyślania kolejnego posunięcia. O dreszcz przyprawiło ją wspomnienie, jak ta sama silna ręka, która teraz przesuwała wieżę na szachownicy, potrafiła pieścić jej nagie ciało! Nanette nie poddała się jednak pokusie tych wspomnień, bo na samą myśl o nich dostawała gęsiej skórki Powinna raczej raz na zawsze zapomnieć, że Paweł kiedykolwiek był jej kochankiem. Już myślała, że potrafiła zapanować nad bardziej zmysłową częścią swojej natury - a tu znowu czuła przyspieszone bicie serca i pragnęła poddać się zniewalającym męskim pieszczotom-. Tfu, co za grzeszne myśli! Tylko czemu powodują u niej jakąś dziwną omdlałość? Akurat Jakub spojrzał badawczo w jej stronę i Nanette od razu spłonęła rumieńcem. Jakby czytał w jej myślach! Na wszelki wypadek szybko spuściła oczy i wzięła na lutni jakiś przypadkowy akord. - Zagraj nam coś jeszcze, kuzynko! - zachęcił ją życzliwie Jakub. Odważyła się zerknąć ku niemu i w jego oczach dojrzała

iskierkę sympatii. Na pewno nie patrzyłby tak na nią, gdyby był w stanie poznać jej myśli! - Najlepiej jedną z tych piosenek, których król najchętniej słucha. Nanette rada, że ma się na czym skupić, zagrała i zaśpiewała jedną z ulubionych pieśni króla. Zaczynała się ona od słów: „Póki żyję, najwyżej sobie cenię zabawę w przyjaciół gronie". Uznała, że jest to utwór szczególnie odpowiedni w tych okolicznościach. Udawała przy tym, że nie zauważa wbitego w nią wzroku Pawła. Zdarzało mu się to tak często, że chyba nie mógł skupić się na grze. Dobrze się złożyło, że nazajutrz Nanette wyjechała wraz z innymi na polowanie. Wysiłek fizyczny i emocje związane ze ściganiem zwierzyny stanowiły dobrą odtrutkę na jej rozhukane zmysły. Ubrała się w typowo myśliwskie zielone barwy - szmaragdową aksamitną suknię na jasnozielonym jedwabnym spodzie. Pod spódnicę włożyła długie buty do jazdy konnej, gdyż zwyczajem panującym na dworze lady Anny rozmiłowane w polowaniu damy jeździły po męsku. Katarzyna i Jane, które dosiadły swoich koni w damskich siodłach, poczuły się od razu niemodne i po cichu dały sobie słowo, że od tej pory też zaczną jeździć po męsku. Przerażenie wzbudził w nich też wierzchowiec, którego Paweł przeznaczył dla Nanette. Był to jeden z jego najlepszych koni myśliwskich, gniady wałach o grubej szyi, którego zwykle nie uważano za odpowiedniego do jazdy dla kobiety, wyższy o dwie piędzi od siwych kuców dziewcząt. Od rana zapowiadała się ładna pogoda. Dzień był chłodny, lecz z wystarczającą ilością wilgoci w powietrzu, aby dobrze rozchodziły się w nim zapachy. Pierwsi ruszyli dojeżdżacze z psami, a za nimi myśliwi - Paweł, Jakub, Nanette, Katarzyna, Jane, Robert i Edward. Konni luzacy prowadzili zapasowe konie. W połowie drogi przyłączył się do towarzystwa Amyas w podejrzanie dobrej formie, zważywszy, że wrócił do domu dopiero późną nocą. Na powitanie obdarzył synów szturchańcami, spojrzał spod oka na kuzynki, a ojcu oświadczył: - Dobrze, że zdążyłem do was dołączyć. Na tę atmosferę

wiecznych pretensji, jaka ostatnio panuje u nas w domu, nie ma jak udane polowanie. Ciekawe, co uda się nam dziś złowić? Paweł, zamiast odpowiedzieć, spojrzał tylko na syna z niesmakiem. Natomiast Jakub zawsze umiał odpowiednio się znaleźć, aby zatuszować przykrą sytuację. - Słyszałem, że na wrzosowiskach wytropili dziesiątaka - wtrącił się do rozmowy. - Może uda się nam go dopaść, żeby pokazać naszej kuzynce, że mamy równie dobre tereny łowieckie jak król w Richmondzie lub Windsorze. - Już ja wiem, jak wygląda polowanie u tych lalusiów! - parsknął Amyas. - Trzymają jelenie w parku i skróconym galopkiem okrążają stado. Ta zwierzyna jest tak oswojona, że sama przychodzi do ręki. - Amyasie, jesteś równie źle poinformowany, co źle wychowany! - Jakub zareagował śmiechem na tę nietaktowną uwagę. - Ciekawym, co możesz o tym wiedzieć? - Więcej niż ty, Jakubie. Przez wiele lat siedziałem na garnuszku Boleynów. - Więc tym bardziej powinieneś wiedzieć, że polowania są tam równie zajmujące jak u nas - wtrąciła Nanette. - Kiedy to w Hever, jeździłeś skróconym galopkiem po parku? - Owszem, z Jerzym i starym Boleynem mieliśmy kilka niezłych wyjazdów, a ta młoda brunetka jeździła odważnie jak chłopak. - Masz na myśli lady Annę? - sprecyzowała Nanette, wyczuwając w jego głosie brak szacunku. - Aha, tę, którą nazywają teraz „nocnym krukiem"... - Dosyć już, Amyasie, powściągnij język! - upomniał go ostro Paweł. - Jak sobie życzysz, ojcze. - Amyas spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Zapewniam cię jednak, że polowania w Hever nie są połączone z żadnym ryzykiem. Natomiast u nas, ścigając zwierzynę, można stracić nogę lub nawet życie. Masz rację, Jakubie -dodał, klepiąc szwagra po plecach. - Taki dziesiątak to wspaniała zdobycz! Dostaniemy go albo zginiemy! Paweł przedyskutował sprawę z łowczym, który wskazał miejsce na wrzosowiskach, gdzie prawdopodobnie przebywał tropiony

dziesiątak. Jeźdźcy ruszyli w tamtym kierunku, osaczając po drodze stadko zwierzyny płowej. Były to jednak same łanie, wiec puścili je wolno. Przez jakiś czas wydawało się, że nic dzisiaj nie upolują, toteż Katarzyna, Jane i młodsi uczestnicy wyprawy zaczęli już niespokojnie szeptać między sobą W którymś momencie jednak zapadła ogólna cisza, gdyż na horyzoncie, w odległości jakichś pięciuset jardów, ukazał się byk dziesiątak. Natychmiast wybuchła wrzawa; ujadanie psów połączyło się z nawoływaniem dojeżdżaczy. Początkowo ścigali zwierza „na oko", lecz wkrótce byk zniknął w gęstwinie, toteż psy z nosami przy ziemi złapały jego trop. Myśliwi podążali ich śladem, przeciskając się pod nisko nawisłymi gałęziami, aż wydostali się na otwartą przestrzeń i przeszli w galop. Od razu poprawiło to humor Nanette, bo w tej chwili czuła już tylko wiatr smagający ją po twarzy i słyszała tętent kopyt. Wkrótce wysforowała się na czoło, gdyż miała jednego z najszybszych koni - wyprzedzał ją tylko Paweł. W tej chwili jednak nawet on był dla niej po prostu jednym z wielu myśliwych, gdyż w głowie miała przede wszystkim pościg za zwierzyną. Kawalkada zatrzymała się dopiero w niskopiennym lasku, gdyż łowczy zameldował, że psy straciły trop. - To szczwana sztuka, panie! - tłumaczył, potrząsając głową. -Mógł przejść przez strumyk i zawrócić po własnych śladach. Jeśli spróbujemy cofnąć się tym samym tropem, może go złapiemy. - Dobrze, wobec tego staniemy tu na mały popas, a potem zrobimy tak, jak mówisz - zadecydował Paweł. - Najwyższy czas coś przekąsić, w końcu jesteśmy już od dwóch godzin w drodze. Myśliwi zatrzymali się więc na krótki odpoczynek Zjedli trochę wędzonego mięsa, popili winem i ruszyli w dalszą drogę. Gdy wynurzyli się z lasku, Nanette ze zdziwieniem spostrzegła, że widać już mury Shawes, - Nie przypuszczałam, że byliśmy tak blisko - podzieliła się swym spostrzeżeniem z Jakubem, który jechał tuż obok niej. Odruchowo rozejrzała się też za Katarzyną, ale nie było jej nigdzie w pobliżu. Zaczekała więc, aż Jane się z nią zrówna, i dyskretnie zapytała, co się dzieje z siostrą.

- To naprawdę nie moja wina! - odburknęła ponuro Jane. -Nie patrz tak na mnie. Naprawdę jej mówiłam, że nie powinna tam jechać, ale ona mnie nie posłuchała. - Dokąd pojechała? Do Shawes? - Oczywiście! - W głosie Jane zabrzmiało zdziwienie, że ktokolwiek mógł zakładać inną możliwość. - Niby zabrała ze sobą służącą, ale Arabella miała dziś pojechać z Elżbietą na folwark, a z Gatty żaden pożytek. - Z jakiej Gatty? - Naszej służącej. Ale ona robi tylko to, co ma nakazane. Jeśli Katarzyna poleci jej czekać za drzwiami, to najpewniej zaśnie, bo zawsze tak robi. Jeszcze nigdy nie widziałam osoby, która by tyle spała co nasza Gatty, ale nic na to nie mogłam poradzić. Jane mówiła to wszystko dość opryskliwym tonem, ale ze źle skrywaną satysfakcją. Sama ponad ramieniem Nanette zerkała w stronę Jakuba, dając tym do zrozumienia, że gdyby tylko miała okazję, zachowałaby się równie nagannie. Czy można było zresztą spodziewać się innego postępowania, kiedy Amyas dawał kuzynkom taki zły przykład? Nanette westchnęła więc tylko i ruszyła naprzód, postanawiając przy sposobności poważnie rozmówić się z Pawłem. Wkrótce znowu trafili na ślad jelenia. Ujechali jeszcze z milę i znaleźli świeży trop, na co psy zareagowały gromkim ujadaniem i zaczęły szarpać się na smyczach. Trop prowadził w górę łagodnie wznoszącego się zbocza, a gdy ścigający osiągnęli wreszcie szczyt, ujrzeli stamtąd, że byk spogląda na nich z dołu. Wystarczyło jednak, by jeźdźcy popatrzyli po sobie, a już jeleń rzucił się do ucieczki. Psy popędziły w ślad za nim, ożywienie myśliwych zaś sięgnęło zenitu. Jeźdźcy galopowali w dół zbocza, a im bardziej stromy stawał się zjazd - tym bardziej nasilało się tempo galopu. Niektórzy uczestnicy pościgu zaczęli powstrzymywać swoje konie w obawie, by nie zakulały, tylko Paweł, Nanette, Amyas i Jakub, nie bacząc na niebezpieczeństwo, cwałowali na łeb, na szyję po urwistym stoku. Okolica była tu usiana występami i rozpadlinami skalnymi, a myśliwi póty ścigali jelenia, aż zagonili go w jar, z którego nie było wyjścia.

Łowczy odwołał wściekle ujadające psy gończe, a wypuścił mastyfy, które miały zagryźć ofiarę. Byk upadł, wierzgając rozpaczliwie, a na ten widok Amyas zeskoczył z konia; trzymał w pogotowiu długi nóż. - Nie zbliżać się! - zawołał. - Sam go skłuję! - Ostrożnie, panie Amyasie, on jeszcze ma dużo sił! - ostrzegł łowczy. - Co warte życie bez ryzyka? - odparował buńczucznie młody człowiek. - Amyasie, nie! - przeraźliwym głosem krzyknęła Nanette, bo widziała to, co wszyscy: że jeleń próbował strząsnąć z siebie psy i stanąć na nogi. W chwili gdy Amyas rzucił się naprzód, dziesiątak odwrócił głowę, potoczył błędnym wzrokiem po swoich prześladowcach i nastawił imponujące poroże przeciw myśliwemu. Ale jak tylko rozległ się krzyk Nanette, Paweł zeskoczył z siodła i osłonił Amyasa własnym ciałem, przyjmując cios atakującego zwierzęcia na swoją pachwinę. Z gardła Nanette dobył się przejmujący jęk, lecz równocześnie po drugiej stronie byka znalazł się łowczy i jednym ruchem kordelasa poderżnął mu gardło. Odrzuconą w tył głowę zwierzęcia natychmiast pochwyciły zażarte mastyfy. Nanette tymczasem, jak w transie, bezwiednie osunęła się z siodła i po sekundzie już klęczała u boku Pawła. Amyas był tylko oszołomiony, ale nie odniósł żadnej rany, więc po chwili stanął na nogi. Konający jeleń coraz słabiej wierzgał nogami, a nozdrza Nanette poraził ostry odór jego krwi i śmiertelnego strachu. W uszach dźwięczał jej jazgot psów, ale wszystko przesłaniał widok bladej i ściągniętej bólem twarzy Pawła, powoli podnoszącego się -na łokciu. Kiedy jednak jego wzrok napotkał spojrzenie Nanette, ból i przestrach ustąpiły miejsca zupełnie innemu uczuciu. Świadczył o tym dziki blask, jaki pojawił się w jego oczach. - Nan... - wydyszał ledwo słyszalnym szeptem. - Co z tobą? - spytała, widząc, jak przyciska dłoń do pachwiny. Kiedy ją odjął, oboje ujrzeli plamę krwi przesiąkającej przez materiał.

Nanette jęknęła, wciągając powietrze rozszerzonymi nozdrzami. - To nic wielkiego, tylko powierzchowna rana! - przemówił z wysiłkiem Paweł. Tymczasem łowczy uciszał psy i odganiał je od upolowanego jelenia, który przestał już kopać, a jego krew ciemniała i krzepła, wsiąkając w spódnicę Nanette. - Wszystko będzie dobrze - pocieszał ją Paweł, kładąc rękę na jej dłoni. Nanette spoglądała w dół rozszerzonymi ze strachu oczyma, bo dostrzegła między jego palcami krew, która zaplamiła także i jej rękę. Kiedy zaś ponownie podniosła wzrok, dojrzała w oczach Pawła to samo, co najprawdopodobniej wyrażały także i jej oczy - płomienną żądzę! Przerażona zerwała się na równe nogi i popędziła do koni. W jednej chwili dosiadła swojego, zawróciła go na zadzie i ruszyła galopem, aby jak najszybciej oddalić się od tego strasznego miejsca. Jak przez mgłę słyszała wołające za nią glosy, ale tylko mocniej ponagliła konia ostrogami. Zanim dojechała do domu, reszta uczestników polowania już tam była. Paweł znajdował się w pokoju rządcy, gdzie opatrywano mu ranę. Nanette nie odezwała się do nikogo, tylko czekała pod drzwiami, aż Paweł będzie w stanie z nią rozmawiać. Kiedy odprawił sługę i zostali sami, uczynił krok w jej kierunku, ale ona gwałtownie potrząsnęła głową. - Nie! - Co się stało, Nanette? - zdziwił się. - Tak nagle znikłaś, wszyscyśmy cię szukali... - Po tym, co się wydarzyło, musiałam przez jakiś czas być sama. - To znaczy, że czułaś to co ja. W tym momencie trudno mi było to sobie wyobrazić. - Nawet o tym nie myśl. Powiedz lepiej, po co to zrobiłeś. Przecież mogłeś zginąć! - A co, miałem stać z boku i przyglądać się, jak ginie mój jedyny syn? - obruszył się Paweł. Po czym dodał z goryczą: - Chociaż kto wie, czy nie byłoby lepiej, gdyby ten byk go zabił. Albo gdyby zabił mnie.

- Nie mów tak! - skarciła go Nanette. - A to czemu? Czy jest coś takiego, dla czego warto żyć? - Wszystko! - odparła lakonicznie Nanette. Spojrzał na nią z nadzieją. - Więc wyjdziesz za mnie, kochanie? Tam w lesie, kiedy tak patrzyłaś, byłem pewien, że... - Nie mogę! - ucięła ostro. - Nie mam prawa ulec tej pokusie. Może to Bóg wystawia mnie na próbę, ale gdybym nie oparła się cielesnym żądzom, straciłabym szacunek dla samej siebie. Prawda jest taka, że cię pragnę, ale wiem, że mi tego nie wolno. Łzy zaczęły ściekać jej pó twarzy, niedomytej jeszcze z krwi i kurzu, tak że na brudnych policzkach powstawały jasne ścieżki. Tym razem nie opierała się, kiedy Paweł wziął ją w ramiona. - Sama nie wiesz, co mówisz, kochanie - tłumaczył łagodnie. -Wyjdź za mnie, najdroższa Nan, a wszystko dobrze się ułoży. Twoje uczucia są całkiem naturalne, bo po prostu mnie potrzebujesz. Jesteśmy dla siebie stworzeni i najwyraźniej w ten sposób Bóg objawia ci swą wolę. Nie sprzeciwiaj się jej, serce moje! Nie odpowiedziała od razu, lecz po chwili przestała drżeć i delikatnie uwolniła się z jego objęć. Po wyrazie jej twarzy Paweł poznał, że dalsze namowy są daremne, toteż opuścił ręce. Wskutek gwałtownych ruchów przemókł mu opatrunek i przez ubranie przesiąkła plama krwi, która odbiła się także na sukni Nanette. - Nie mogę! - powtórzyła. - Muszę wracać na dwór, bo Anna mnie potrzebuje. Przysięgłam, że nigdy jej nie opuszczę, więc nie mogę tu zostać, choćbym nawet chciała. Ale... - przełknęła ślinę i dokończyła z wysiłkiem: - ... nie wyjdę także za nikogo innego. Słuchaj, Pawle... - Co takiego? - Gdybym tylko mogła Zrozumieć... - zaczęła, lecz urwała, bo najwyraźniej nie miała nic więcej do powiedzenia. Dalsza rozmowa już się nie kleiła, więc Nanette odwróciła się ku wyjściu. W ostatniej chwili jednak przypomniała sobie, co jeszcze miała powiedzieć Pawłowi, toteż zawróciła. - Słuchaj... moje siostry powinny już wyjść za mąż, Katarzyna

wręcz ostentacyjnie narzuca się Ezechielowi, a Jane bierze z niej przykład. Obawiam się, żeby nie stało się z nimi to co ze mną. One są tak dojrzałe do małżeństwa, że zejdą na złą drogę, jeśli ich w porę nie wydamy. Paweł zgodził się z nią i od razu sobie przypomniał: - Przecież Jan Butts ma dwóch synów, jeszcze nieżonatych! Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko tym związkom, jeśli mu je zaproponuję. - O tak, zrób to, im prędzej, tym lepiej! - zachęciła go Nanette. - No, a co będzie z tobą? Musisz już wracać na dwór? Zostań jeszcze trochę! - Lepiej się stanie, jeśli wyjadę. Nie chciałbym zostawiać Anny zbyt długo samej. - Ale jesteś mi potrzebna! - Mojej pani jestem potrzebna jeszcze bardziej, a tu - rozejrzała się po ciasnej, nieprzytulnej izbie - nie jest moje miejsce. Wyruszę pod koniec tygodnia, jeśli pomożesz mi przygotować się do drogi. Paweł nie mógł już wykrztusić ani słowa, więc tylko skłonił głowę na znak zgody, na co Nanette wykonała dworski dyg i wyszła z pokoju.

Rozdziałdrugi Zmarł kardynał Wolsey, książę Kościoła katolickiego w Anglii! Prosty lud cieszył się z tego, gdyż ów dostojnik był powszechnie znienawidzony. Nazywano go „tłustym katabasem w czerwonym kapeluszu" i utożsamiano z najbardziej odstręczającymi cechami wyższego duchowieństwa, jak ostentacyjnie wystawny tryb życia, nepotyzm czy omijanie prawa. Inni hierarchowie Kościoła też nie ukrywali zadowolenia z jego śmierci, gdyż póki żył - blokował im drogę do awansu; ponadto zawsze istniała możliwość, że zostanie przywrócony do łask królewskich. Szlachta też nie płakała zbytnio za kardynałem, gdyż uważała go za winnego wprowadzenia tak niechętnie płaconych podatków. Jedynym, który go szczerze żałował, był król. Henryk VIII przebywał akurat na strzelnicy w Hampton Court, gdy Cavendish, pokojowiec Wolseya, przyniósł wiadomość o jego śmierci. Kardynał został bowiem oskarżony o zdradę, doradzanie papieżowi, aby ekskomunikował króla Henryka, i planowanie inwazji hiszpańskiej w obronie dobrego imienia królowej. Harry Percy, który po niedawnej śmierci ojca odziedziczył tytuł hrabiego Northumberlandu, miał doręczyć Wolseyowi nakaz aresztowania i przewieźć go do Tower. - Wyobrażam sobie, jaką Harry ma teraz satysfakcję! - komentowała to wydarzenie Anna w rozmowie z Nanette. - Przecież ten człowiek był przyczyną wszystkich jego nieszczęść! Tyle że Harry w swoim czasie służył jako pokojowiec także i u Wolseya, a ten stary, schorowany człowiek miał w sobie coś, co wymuszało szacunek. Krążyły potem pogłoski, że Harry nie mógł się zdobyć na to, aby oznajmić swemu byłemu panu, iż przyszedł go aresztować. W końcu Wolsey, który od początku domyślał się

celu tej wizyty, musiał sam pociągnąć go za język. Wyruszyli do Londynu z licznym orszakiem i dwudziestego dziewiątego listopada zatrzymali się na popas w opactwie Leicester. Tam też kilka dni później kardynał zmarł na wylew krwi do mózgu. Cavendish ze łzami w oczach składał królowi tę relację, cytując ostatnie słowa swego pana, któremu służył od dzieciństwa. W oczach króla też zakręciły się łzy. - Wolałbym, aby żył - oświadczył. - Był moim przyjacielem. Nanette spojrzała dyskretnie na Annę stojącą u boku króla. Była blada i starała się nie okazywać zadowolenia ani ulgi. Uwagi przyjaciółki nie uszło jednak mimowolne opuszczenie powiek i westchnienie. Nanette wiedziała, że Anna obawiała się Wolseya, gdyż nawet po jego aresztowaniu nie miała pewności, czy król go nie ułaskawi lub nawet nie przywróci mu utraconej pozycji. Już to, że użył słowa „przyjaciel", wskazywało, iż nie zamierzał skazać go na najwyższy wymiar kary. Cavendish i Henryk VIII przeszli teraz do omawiania długów kardynała i sposobów ich spłacenia. - Jego służba musi otrzymać zaległe wynagrodzenia - zadysponował król. Klepiąc Cavendisha po ramieniu, dodał: - Ciebie także mam na myśli. He był ci winien? Roczne pobory? To chyba dziesięć funtów, prawda? Cavendish przez łzy kiwnął tylko twierdząco głową. Król serdecznie ścisnął go za ramiona. - Ty go także kochałeś, prawda, Jerzy? Jego majątek należy oddać w dzierżawę, rozpuścić dwór, a służbie wypłacić odprawy. Zajmiesz się tym, Jerzy? Zrób to nie tylko dla niego, ale i dla mnie. - Oczywiście, wasza wysokość! - przytaknął drżącym głosem Cavendish. - A kiedy już się z tym uporasz, może wstąpiłbyś do mnie na służbę? Chciałbyś znaleźć się na moim dworze? - Och, wasza wysokość... - Dobrze już, dobrze, wstań, stary. Byłeś wierny i oddany swemu panu, a każdy, szczególnie król, potrzebuje wiernych sług. Jeśli i mnie będziesz służył z takim oddaniem jak Tomowi, odpłacisz mi

stokrotnie. Możesz już odejść, bo mam teraz masę roboty. Chodźmy, Anno. Odwrócił się i odszedł wzdłuż alei, mając u boku Annę. Za nimi szli Nanette i Hal Norys, a w pewnej odległości reszta. - No więc mój najwierniejszy sługa zmarł - odezwał się Henryk po dłuższej pauzie. Anna zwróciła ku niemu gniewną twarz. - Twój najwierniejszy sługa? Zapomniałeś, panie, że aresztowano go za zdradę? A tyleż samo spiskował przeciwko tobie, co pracował dla ciebie. Uchowaj Boże waszą wysokość od takich sług! - Rzeczywiście, masz rację - przyznał król po namyśle. - Może teraz uda się szybciej załatwić nasze sprawy, bo to on przez cały czas je blokował. - Tak, ale pamiętaj, że trudno będzie znaleźć kogoś na jego miejsce. Był chyba najzdolniejszym człowiekiem w naszym królestwie. - Może kilku zdolnych ludzi sprawdziłoby się lepiej niż jeden? Wielebny Cranmer też ma liczne talenty. - Owszem, raz podsunął mi dobry pomysł, ale niewidzę u niego innych zalet. Owszem, to myślący człowiek, nawet go lubię, ale nie jest w stanie zastąpić Wolseya. Na przykład jego propozycja zasięgnięcia opinii na europejskich uniwersytetach spełzła na niczym. Nasza komisja spędziła całe lato w rozjazdach, wydała masę pieniędzy na upominki, a wróciła z odpowiedzią, że połowa państw Europy solidaryzuje się z nami, podczas gdy połowa jest przeciwko nam. Tyle wiedzieliśmy i bez nich. Kontynuowali tę rozmowę jeszcze w prywatnych apartamentach króla, do których miała dostęp tylko jego najbliższa asysta. Najbardziej uprzywilejowany był Hal Norys, gdyż jemu jednemu wolno było wchodzić do sypialni władcy. - Co będzie z nami, Henryku? - spytała ze smutkiem Anna, kiedy już zostali sami - Wydaje mi się, że sprawa jest beznadziejna. Papież nie udzieli ci rozwodu, a ja tylko marnuję swoje młode lata. - Ależ, Anno, ja tak samo cierpię z powodu tej zwłoki! - próbował uspokoić ją król, kładąc dłonie na jej ramionach. - Wcale nie tak samo, bo ty byłeś, jesteś i będziesz królem,

a kim ja jestem? Poświęciłam nie tylko swoją młodość, lecz i dobre imię. Chyba wszyscy możni tego świata uważają mnie za twoją kochankę. Okryłam się hańbą i co z tego mam? - A kto mówi, że to hańba być kochanką króla? - Henryk zmarszczył brwi, a Nanette zadrżała z lęku o Annę, nie mogąc uwierzyć, że król pozwala jej na więcej niż komukolwiek innemu. - Ja tak mówię! - podkreśliła z naciskiem Anna. - Mówię to, bo za nic w świecie nie zostałabym niczyją kochanką, a i tak to miano do mnie przylgnęło. Może byłoby lepiej, gdybym wróciła do domu i zaszyła się na głuchej prowincji? Wtedy przynajmniej ucichłyby plotki na mój temat. Nieraz już Anna straszyła Henryka, że odejdzie, ale nigdy nie czyniła tego tonem wyrażającym prawdziwe przygnębienie. Ku zaskoczeniu Nanette i Hala król zareagował na to wybuchem płaczu. - Nie opuszczaj mnie, Anno! Nawet o tym nie mów! - łkał, biorąc ją w ramiona. - Wiesz, że cię kocham i wszystko, co robię - robię dla ciebie. Czyż nie dałem ci całego pałacu, czy nie towarzyszysz mi wszędzie, jakbyś była królową? - Ale nie jestem! - Teraz z kolei Anna uderzyła w płacz. - Będziesz, przysięgam na krzyż Chrystusa! Zostaniesz moją żoną, królową Anglii i matką moich synów, z których jeden zasiądzie na angielskim tronie. Pragnę tylko ciebie, żadnej innej! Jeszcze trochę cierpliwości, najdroższa, , a będziesz miała wszystko, tylko błagam, nie opuszczaj mnie! Anna wydawała się tak zmęczona jak ptak, który leciał przez dłuższy czas pod wiatr, więc oparła głowę na ramieniu króla. - Nie, nie opuszczę cię. Wiesz, że nie jestem w stanie. Tylko na tobie mogę polegać, bo mam tylu wrogów... - Równie wielu przyjaciół, kochanie - pocieszył ją Henryk. -Dzięki Bogu, także i koronowane głowy mają przyjaciół. Ja mam drogiego Hala, a ty swoją małą Nan. Wiesz, że możesz im ufać, prawda? - A czy tobie mogę ufać, Henryku? - znienacka zapytała go wprost. Oczy miała błyszczące od łez, co dodawało jej szczególnie zniewalającego uroku.

- Przysięgam ci, że będziesz królową - powtórzył. Anna przez chwilę wpatrywała się w twarz króla, jakby chcąc czytać w jego myślach, aż w końcu skłoniła głowę. - To mi wystarczy - podsumowała. - Czy wasza wysokość zezwoli mi odejść? Złożyła przed nim ukłon i wyszła, a za nią podążyła Nanette. W sypialni Anna z westchnieniem usiadła, a przyjaciółka podsunęła jej kubek wina. - Już czas się przebierać - zauważyła. - Czy mam kazać przynieść ci sukienkę? - Poczekaj jeszcze chwilę - poprosiła Anna. - Nie masz pojęcia, jak mnie to wszystko męczy! - Rozumiem, rzeczywiście jesteś w ciężkiej sytuacji. - W cięższej, niż niejeden sobie wyobraża - przyznała Anna. -Przecież mam już prawie dwadzieścia dziewięć lat. Jeśli król się ze mną nie ożeni, stracę szansę, aby w ogóle wyjść za mąż, a wtedy właściwie stracę wszystko. A wiesz, co jest w tym najgorsze? Powiedziałam ci kiedyś, że nie zostałabym niczyją kochanką, ale teraz nie jestem już tego taka pewna. Widzisz, król całuje mnie i pieści, lecz nie posuwa się ani na krok dalej, a to rozbudza we mnie uczucia... no, wiesz jakie! Nanette, czując w głowie kompletny zamęt, przytaknęła. - Nie chciałabym umrzeć, nie wiedząc, co to jest miłość - mówiła dalej Anna. - Gdyby teraz król zaproponował, abym została jego kochanką, zgodziłabym się bez wahania. Ale wiem, że on mi już więcej tego nie zaproponuje. Chce, abym została jego prawowitą żoną, i nie zrobi niczego, co mogłoby temu zagrozić. Tyle że on nie żyje w takim ciągłym napięciu jak ja. - To dlatego, że jest ciągle zajęty - próbowała wyjaśnić Nanette. -Wiesz, ile ma co dzień roboty, a ty... - Wiem, że mam bardzo mało. Zresztą ty też. Pomyśl, gdybyś wyszła za mąż, kiedy nadarzała ci się okazja, zarządzałabyś całym gospodarstwem. Czy nie żałujesz tego? - Jestem szczęśliwa przy tobie, pani - zapewniła Nanette. - Nie zamieniłabym służby na twoim dworze na żadne gospodarstwo.

Zima tego roku była wyjątkowo ostra. Nawet żelazne piecyki, które wstawiano do pokojów jako dodatkowe źródło ciepła obok kominków, nie wystarczały, aby ogrzać Morland Place. Kto chciał odejść od takiego grzejnika i udać się do nie-opalanych części domu, musiał wkładać gruby płaszcz, tak jakby wychodził na dwór. Z kolei na dworze można było swobodnie się poruszać tylko po ścieżkach oczyszczonych przez służbę ze śniegu. Majątek Morlandów był więc odcięty nie tylko od reszty świata, ale nawet od najbliższego miasta. Trwało to już całe tygodnie. Zapasy żywności kurczyły się, więc zaczęto je wydzielać. Tylko z rzadka na stole pojawiało się świeże mięso, kiedy trzeba było z konieczności ubić któreś ze zwierząt gospodarskich. Poza tym prawie wyłącznie odżywiano się mięsem solonym, co powodowało szkorbut. Zagrożenie to pojawiało się każdej zimy, lecz normalnie zapobiegano mu, spożywając pomarańcze i cytryny, które w mieście można było dostać przez cały rok, gdyż statki przywoziły je z gorących krajów. Gdzieś w tamtych stronach przebywał Ezechiel, który wypłynął dowodzoną „Mary Eleanor" w poszukiwaniu towaru. Dla tych, którzy pozostali w Anglii, była to jednak słaba pociecha. Pod koniec stycznia, wykorzystując krótkotrwałą odwilż, do majątku Morlandów przybył z Shawes stryjeczny dziadek Ryszard. Przyjechał konno, choć nie była to pogoda odpowiednia do podróży - na miejsce dotarł tak zmęczony i zmarznięty, że od razu zapakowano go do łóżka wygrzanego gorącymi kamieniami i napojono grzanym winem. - Coś podobnego, żeby w jego wieku wybierać się w podróż w taką pogodę! - mruczała pod nosem Elżbieta, sama wciąż blada i skurczona, gdyż niedawno urodziła siódme dziecko płci męskiej, któremu nadano imię Henryk. Długotrwałe mrozy i niedożywienie powodowały, że nadal nie mogła dojść do siebie. Małgorzata również nie czuła się najlepiej, gdyż w ósmym miesiącu ciąży nie odży- wiała się jak należy, toteż jej wielki brzuch kontrastował z ogólnym wychudzeniem - dziecko wypijało z niej wszystkie żywotne soki. Wraz z Ryszardem przyjechał dwudziestokilkuletni służący. Elżbieta próbowała wziąć go na spytki.