Harrod-Eagles Cynthia
Dynastia Morlandów 11
Długi cień
Jest rok 1670. Powrót do władzy króla Karola II przynosi krajowi pokój, a rodowi
Morlandów pomyślność. W czasach restauracji monarchii majątek Morland Place w
Yorkshire rozkwita, a piękna i energiczna Anuncjata, obecnie hrabina Chelmsford, żyje w
Londynie w luksusie, utrzymując bliskie stosunki z rodziną królewską. Nad wszystkimi
jednak zawisną czarne chmury, odkąd wraz z rządami Jakuba II w kraju zapanuje niezgoda
i anarchia... Anuncjata będzie raz po raz pakować się w kłopoty, a jej dzieci doświadczą
goryczy zazdrości, zdrady i groźby gwałtownej śmierci. Ponadto na życie Anuncjaty długim
cieniem położy się tajemnica tragicznej miłości...
Księga pierwsza
Poswięcenie pelikana
Nadejdzie czas albo też nie; Jak mogę mym go zwać? Lecz chwila, krótka jak we śnie, Ta jedna
przynależy mnie; Tę, Phillis, chcę ci dać.
John Wilmot, hrabia Rochester: Miłośc i życie
Rozdział pierwszy
Siedziba wicehrabiów Ballincrea mieściła się w starym, aczkolwiek noszącym ślady niedawnej
przebudowy gmachu przy wąskiej i błotnistej ulicy Królewskiej, naprzeciw pałacu Whitehall. We
wrześniu 1670 roku Anuncjata Morland, wdowa po hrabim Chelmsford, urządzała tam huczne
chrzciny swojego najmłodszego dziecka.
Pani domu nie do końca miała wpływ na okoliczności towarzyszące narodzinom potomka. Będąc w
odmiennym stanie, zbyt późno zdecydowała się na podróż z Yorkshire do Londynu, toteż maleństwo
urodziło się trochę przed czasem. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia dla nikogo z
utytułowanych gości wysiadających właśnie z powozów. Wszyscy chętnie przyjęli zaproszenie, któż
by bowiem śmiał odmówić damie pozostającej w poufałych stosunkach z rodziną królewską.
Anuncjata cieszyła się ponadto opinią gościnnej pani domu, a przyjęcie w jej pałacu nie tylko
otwierało londyński sezon towarzyski, ale było też pierwszą uroczystością, na którą zezwolił dwór po
zakończeniu okresu żałoby po tragicznie zmarłej najmłodszej siostrze króla, księżniczce Henrietcie
Orleańskiej. Należało zatem spodziewać się również rewii najnowszej mody!
Pod koniec sierpnia Londyn nawiedzały ulewne deszcze, które zamieniły ulicę Królewską w
grzęzawisko. Nie powstrzymywało to jednak naporu tłumu gapiów chcących obejrzeć
przybywających gości, dla których przed wejściem do pałacu położono grubą na dwie stopy warstwę
słomy. Znaleźli się i ta-
cy, którzy wystawali przed pałacem od świtu, a nie ruszyli się z miejsca nawet wtedy, kiedy
najważniejsze osobistości weszły już do środka. Wprawdzie poza girlandami kwiatów i wstążek
zdobiącymi fasadę gmachu oraz lokajami w czarno-białej liberii Morlandów do oglądania nie
pozostało już nic, ale wszak za tymi drzwiami znajdowali się król i książę Yorku! W każdej chwili
któryś z nich mógł ukazać się w oknie. Nadto krążyły pogłoski, że po zmroku ma się odbyć pokaz
fajerwerków. Mało tego, ponieważ Morlandowie wprowadzili zwyczaj rozdawania ubogim resztek ze
swego stołu, wielu widzów, przezornie przyniósłszy ze sobą koszyki, czekało na tę właśnie chwilę.
Podłużny salon na pierwszym piętrze był jasny, przestronny i zgodnie ze wskazaniami najnowszej
mody wybity na przemian pasami zielonego i złocistego jedwabiu. Na widocznych miejscach pyszniły
się luksusowe bibeloty, gromadzone Z upodobaniem przez pierwszego męża hrabiny - Hugona
wicehrabiego Balłincrea. Na takim tle tym efektowniej prezentowała się uroda Anuncjaty Morland,
która, mimo iż w wieku dwudziestu pięciu lat była matką sześciorga dzieci, nadal uchodziła za jedną z
najpiękniejszych kobiet w kraju.
Wysoka, szczupła, swemu pokrewieństwu z rodem Stuartów zawdzięczała bujne, czarne loki i piwne
oczy. Prowadziła akurat ożywioną konwersację z królem, przeplataną częstymi wybuchami śmiechu.
Na uroczystość chrzcin przywdziała szmaragdowozieloną, jedwabną suknię, głęboko wydekolto-
waną, z rozciętymi rękawami ukazującymi podbicie z białej tafty. Włosy przybrała perłami, a na szyi
zawiesiła naszyjnik ze szmaragdów, stanowiący pamiątkę rodzinną Morlandów. Nazywano je
„szmaragdami królowej", gdyż wedle przekazywanej z pokolenia na pokolenie legendy jedna z
przodkiń rodu, Nanette Morland, otrzymała je w prezencie od królowej Katarzyny Parr, której z kolei
podarował król Henryk VIII.
Tylko ktoś, kto dobrze znal hrabinę, pod rumieńcami na jej twarzy mógł dziś dostrzec bladość i
wyczerpanie po ciężkim porodzie.
- No i gdzież się podziewa ten mój najnowszy chrześniak? -zapytywał król, uśmiechając się do
wpatrzonej w niego Anuncjaty. - Przecież to jego święto, więc czemu nie chce się nam pokazać?
- Później, miłościwy panie, kiedy zejdą się wszyscy goście! -obiecała Anuncjata. - Wprost nie może
się tego doczekać i gdyby muzyka nie grała tak głośno, na pewno usłyszelibyście go, panie, bo jego
krzyki z pokoju dziecięcego dochodzą aż tu.
- Cóż to za urodzony przywódca! - zaśmiał się król. - Jeszcze mnie podbródek boli, tak mi rano
przyłożył piąstką!
Właśnie rano odbył się chrzest niemowlęcia. Ceremonia miała miejsce w Whitehall, w garderobie
królowej, a oprócz królewskiej pary obecni na niej byli książę Yorku, książę Rupert i lord Craven jako
przyszli protektorzy chłopca.
Król przysunął twarz bliżej ucha hrabiny i szepnął:
- Doszły mnie słuchy, że ten malec przyszedł na świat wcześniej, niż należało. Moja droga, jak mogłaś
tak narażać swoje zdrowie, albo nawet i życie, i w tym stanie przedsiębrać podróż powozem do
Londynu? I to po takich wyboistych drogach? Pewien jestem, że twój małżonek musiał być bardzo zły
na ciebie!
- Rzeczywiście był! - rzuciła krótko Anuncjata, wydymając wargi. - Ale tak się nudziłam na wsi, że
nie mogłam już dłużej wytrzymać, a jeszcze gdy usłyszałam, że dwór powrócił... Miłościwy panie,
jakżeżbym mogła trzymać się z dala? Pędziłam, co koń wyskoczy, dlatego to dziecko urodziło się
trochę przed czasem, ale chyba nie gniewacie się, panie, za to na mnie? Przecież sami nie
chcielibyście, aby ominęły was jego chrzciny!
Król roześmiał się tak głośno, że aż stojący bliżej goście zastrzygli uszami, zaciekawieni, czym
hrabina tak rozśmieszyła monarchę.
- Nie potrafiłbym długo się na ciebie gniewać, moja droga! -odpowiedział, ujmując jej dłoń, a potem
dodał: - Ale mówiąc poważnie, pani, musisz na siebie uważać. Zbyt wiele straciłem bliskich mi osób,
abym mógł ryzykować utratę jeszcze i ciebie!
W oczach Anuncjaty zabłysły łzy współczucia.
- Wszyscy szczerze opłakujemy jej wysokość, panie, ale wiemy, że nikomu nie brakuje jej bardziej niż
wam.
Anuncjata była zaprzyjaźniona z księżniczką Henriettą. Korespondowała z nią, a nawet spędziła sporo
czasu w towarzystwie jej i króla podczas ostatnich odwiedzin księżniczki w Anglii, wiosną tego roku.
- Tak, teraz został mi tylko Jakub - pokiwał głową król, rzucając znaczące spojrzenie w kierunku
swego brata pogrążonego w rozmowie z mężem hrabiny, Ralfem Morlandem. -I wyznam ci szczerze,
tyleż mnie to cieszy, co smuci.
- Chyba nie obawiacie się, panie, o jego zdrowie? - Anuncjata z lękiem spojrzała w stronę
rozmawiających mężczyzn.
Książę Yorku znany był z tego, że prawie nie chorował, więc król tylko kwaśno się uśmiechnął.
- Nie idzie mi o jego zdrowie, ale o stan jego ducha. Wiesz przecież, że znowu nie udało mi się
przeforsować w parlamencie Ustawy o Tolerancji?
- Owszem, słyszałam natomiast, że posłowie powtórnie przegłosowali Ustawę o Zgromadzeniach. -
Anuncjata zniżyła głos: - To akurat dotyczy mnie osobiście.
- Tu, w Whitehall, jesteś, pani, bezpieczna - zapewnił król. -Dopóki nie afiszujemy się zbytnio z
naszym katolicyzmem, nic nam nie grpzi, ale lud żywi do tej religii jakąś niezrozumiałą nienawiść. A
może to raczej strach? Tymczasem Jakub nawet nie próbuje zachować pozorów. Uważa ukrywanie
swojej wiary za niegodne.
- Słusznie mówią, że największymi fanatykami są neofici! -zauważyła hrabina z lekką ironią. - Ale
wiecie, panie, co o tym myśli mój mąż? Uważa, że już najwyższy czas rozwiązać ten parlament i
powołać nowy. Czy nie bywa tak, że co stary odrzuci, to nowy uchwali?
- Obawiam się, że tym razem nie - potrząsnął głową król. -Takie panują nastroje wśród ludności, więc
przypuszczam, że nowy parlament jeszcze bardziej sympatyzowałby z Okrągło-
głowymi, a nienawidziłby katolików. Niestety, muszę współpracować z tymi, których mam do
dyspozycji, więc próbuję raczej powoli drążyć, jak woda skałę... Ale ty, pani, bądź ostrożna,
szczególnie wtedy, kiedy jedziesz do domu. Wiesz, ta Ustawa o Zgromadzeniach...
- Bądźcie spokojni, miłościwy panie - odpowiedziała beztrosko Anuncjata. - U nas, w Yorkshire, nie
mam się czego obawiać. Północ zawsze była bardziej tolerancyjna niż południe, a zresztą anglikańska
liturgia mało się różni pd katolickiej. Poza tym w naszym małym światku to mój Ralf stanowi prawa.
- Po chwili ciszy zdecydowała się zmienić temat., -A jakże się miewa jej królewska mość? Szkoda, że
nie może być tu z nami. Już w czasie porannej mszy wyglądała mi na przeziębioną.
Miast poświęcić całą uwagę swojemu rozmówcy, Ralf Morland z daleka przysłuchiwał się tejże
konwersacji. Książę Yorku miał wprawdzie przyjemny, melodyjny głos, a i statkami interesował się
bardziej niż ktokolwiek inny w tym gronie, ale Ralf ponad jego głową wpatrywał się w zgrabną
sylwetkę swej żony. Widok jej, wyjątkowo dziś pięknej i ożywionej, sprawiał mu tyleż satysfakcji, co
przykrości.
Kiedy cztery lata temu brał z nią ślub, czuł się jak człowiek, który po latach wędrówki wreszcie dotarł
do upragnionego celu. Jego dotychczasowe życie składało się z samych kontrastów. Na jego
dzieciństwo rzuciła cień wojna, najpierw odbierając mu oboje rodziców, a w następnej kolejności
kobietę bliższą od rodzonej matki - Marię Esterę Morland, która go wychowała. Dopiero gdy osiągnął
wiek męski, jego los wreszcie się odmienił - został panem na Morland Place i poślubił swą miłość,
Marię Moubray, katoliczkę z Pogranicza.
Ralf był prostodusznym człowiekiem o nieskomplikowanych wymaganiach. Do szczęścia wystarczył
mu wygodnie urządzony dom, kochająca żona, duża rodzina, zdrowe dzieci, ludzki szacunek i proste
rozrywki, takie jak udane polowanie, słuchanie muzyki czy tańce. Przez pewien czas wydawało
mu się nawet, że osiągnął to, co chciał. Były to lata, kiedy Anuncjata dorastała, a on, starszy od niej o
piętnaście lat, przyglądał się jej z czułością i wyciągał ją z kłopotów, w które pakowała się przez swoją
popędliwość.
Niebawem jednak jego szczęście legło w gruzach. Najpierw okazało się, że jego uwielbiana żona
czuje się w gruncie rzeczy nieszczęśliwa, a potem musiał przeżyć koszmar jej choroby i śmierci. Nie
dość tego, jakby los chciał go ukarać za tak nierozumne zadowolenie - jeden po drugim pomarli jego
synowie. Za jednym zamachem pozbawiony został swego Boga i celu w życiu, snuł się więc tylko po
opustoszałym domu, jakby błądził w mroku.
Wtedy w jego życie ponownie wkroczyła Anuncjata. Piękna i ponętna, zamożna, syta triumfów na
londyńskich salonach, prawdziwe dziecko szczęścia. Jej także nie ominęła samotność i żałoba, a
mimo to wręcz kipiała radością. Po niedługim czasie Ralf zdał sobie sprawę, że właściwie kochał ją
przez wszystkie minione lata, a ona, o dziwo, wyznała mu, że też go kocha. Od razu uległ jej urokowi,
jak Endymion oczarowany przez Dianę. Kiedy ją poślubił, łudził się, że będzie już mógł spokojnie
dożywać swoich dni, gdyż osiągnął to, czego pragnął.
W ostatnim czasie jednak zauważył u Anuncjaty dziwny niepokój. Jego przyczyny upatrywał w
zgonach kolejnych dzieci, bo wprawdzie żona urodziła mu trzech synów - Ralfa, Edwarda i Karola -
ale żaden z nich nie przeżył dłużej niż kilka tygodni. Z tego powodu, gdy na początku roku Anuncjata
poczęła następne dziecko, nalegał, aby bardziej uważała na siebie, więcej czasu spędzała w domu i
unikała silnych wzruszeń. Ona jednak zdawała się celowo robić mu na złość, jakby kusiła los.
Ostatnim jej kaprysem była nagła decyzja o powrocie do Londynu, gdy tylko się dowiedziała, że król
przybył już z Windsoru. Daremnie Ralf próbował jej to wyperswadować -ba, nawet błagał ją, aby
zrezygnowała z ryzykownej wyprawy - wskórał tyle, że roześmiała mu się w nos ostrym, nieprzy-
jaznym śmiechem. W takiej sytuacji mógł zrobić tylko jedno -jechać z nią i starać się jej ulżyć w
trudach podróży.
Przypuszczał, że Anuncjata nie do końca zdawała sobie sprawę z fatalnego stanu dróg. Nie miała też
pojęcia, co to znaczy wlec się powozem, który na zmianę to podskakuje na kocich łbach, to grzęźnie w
błocie. Skąd miała wiedzieć, jaka to mordęga, jeżeli w życiu spędziła w powozie najwyżej dziesięć
godzin? Przeważnie podróżowała konno, była znana jako jedna z najlepszych amazonek w kraju. W
trakcie jazdy po wybojach zgrzytała więc tylko zębami, przygryzała z bólu wargi i odwracała twarz,
spoconą i tak pobladłą, że aż zieloną, aby mąż nie widział, jak cierpi.
On jednak widział to i na noclegach wypraszał dla niej gorącą wodę do kąpieli, choć oberżyści mocno
kręcili na to nosami. Sam kąpał ją jak dziecko, po czym drżącą układał w łożu wygrzanym gorącymi
cegłami. Nie zdziwił się też wcale, że poród -rozpoczął się przed czasem, zaraz po przyjeździe do
Ballincrea House. Dziwniejszym wydać się mogło, że dziecko - czwarty z rzędu chłopak - wyglądało
na donoszone i zdrowe.
Teraz, kiedy Anuncjata rozmawiała z królem, wyglądała na ożywioną i szczęśliwą. Nie czuła się w
najmniejszym stopniu onieśmielona czy przytłoczona królewskim majestatem. Odnosiła się do
monarchy tak, jakby była jego młodszym bratem, a nie skromną poddaną.
Ralf natomiast czuł się zdecydowanie nieswojo wśród utytułowanych przedstawicieli londyńskiego
towarzystwa. Wyraźnie nie pasował do modnych mebli i zbytkownego urządzenia salonu, lecz i jemu
samemu bardziej odpowiadały wyłożone dębową boazerią komnaty Morland Place. Zdawał sobie
sprawę, że wyglądał tu całkiem nie na miejscu i tak też pewnie był postrzegany przez
arystokratycznych gości. Jawił się im jako prostak, parweniusz z głębokiej prowincji. Domyślał się
tego z ich spojrzeń, tonu, jakim zwracali się do jego żony, tytułując ją hrabiną, a także z
podsłuchanych strzępów rozmów.
W pewnym sensie mieli rację - rzeczywiście nie pasował do
tego otoczenia. Nie cierpiał atmosfery Londynu z jego ciasnotą, zaduchem i złudnym blichtrem.
Wolał czyste niebo swoich rodzinnych stron, ożywcze wiatry wiejące nad polami i wrzosowiskami.
Do stolicy przyjeżdżał co roku tylko po to, aby towarzyszyć Anuncjacie, gdyż nie znosił rozłąki z nią.
Szczerze ubolewał nad tym, że nie wystarczało jej Yorkshire. Owszem, kochała te strony, tak jak on, i
dla nabrania sił część roku spędzała tam, ale potrzebowała także mocniejszych wrażeń, jakich
dostarczał jej Londyn. Ralf ze smutkiem stwierdzał, że czuła się jak w domu tam, gdzie on czuł się
intruzem.
Nagle zorientował się, że książę zadał mu pytanie i czeka na odpowiedź, podczas gdy on, jak ostatni
grubianin, najzwyczajniej w świecie nie słuchał swego dostojnego rozmówcy!
- Proszę o wybaczenie, wasza wysokość... - sumitował się niezręcznie. - Lękam się... to znaczy...
obawiam się, że nie wszystko dobrze dosłyszałem...
Nawet jeżeli książę Jakub poczuł się urażony, jego urodziwa twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Uniósł tylko lekko brew i ze spokojem rzekł:
- W porządku, Morland. Rzeczywiście, panuje tu straszny gwar. Sądzę, że Najwyższy w swej
mądrości musiał mieć jakiś powód, aby dać kobietom tak piskliwą mowę, ale... - zawiesił głos, lecz
zaraz wrócił do rzeczy: - Pytałem, czy zechciałbyś wraz z małżonką przyjść do mnie na kolacyjkę?
Księżna nie czuje się jeszcze na tyle dobrze, aby samej składać wizyty, ale rada widziałaby was u
siebie. To będzie taka skromna kolacja w rodzinnym gronie. Zaprosiłem niewiele osób, w tym
twojego brata. - To dla mnie zaszczyt, wasza wysokość. Serdeczne dzięki! -wymamrotał Ralf, usiłując
znaleźć się, jak należy. Miał tylko nadzieję, że Anuncjata nie przyjęła już zaproszenia na kolację w
innym gronie, w towarzystwie króla.
W tym momencie lokaj zaanonsował przybycie ostatniego spośród honorowych gości dzisiejszego
przyjęcia:
- Jego wysokość Rupert, książę Nadrenii i Cumberland. Ralf przeprosił księcia Yorku i pospiesznie
dołączył do żo-
ny, aby razem z nią powitać księcia przy wejściu. Anuncjata wykonała głęboki dyg, Ralf ukłonił się, a
książę oddał mu ukłon, wymieniając z obojgiem zwyczajowe formułki powitalne. Dopiero po tym ujął
obie ręce pani domu, a jego poważną twarz rozjaśnił uśmiech, gdy pochylił się, aby złożyć na jej
policzku pocałunek.
Wśród dam z towarzystwa przyjęte było witanie pocałunkiem gości, nawet mało znanych, mimo to
Ralf poczuł lekkie ukłucie zazdrości, gdyż powszechnie było wiadome, że przed laty Anuncjata pałała
gorącym uczuciem do księcia. Nie wierzył wprawdzie plotkom, jakoby zostali oni kochankami, ale
istotnie Anuncjata posiadała złoty medalion z kosmykiem włosów Ruperta.
Obecnie posłała Ralfowi spojrzenie na poły błagalne, a na poły przepraszające i ruszyła wraz z
księciem w stronę grona osób otaczających króla. Jej mąż stłumił westchnienie i skorzystał z okazji,
aby się oddalić. Rad nierad, zaczął asystować iady Arlington, która nie była zanadto biegła w
salonowej konwersacji, a na tego rodzaju przyjęciach zwykle czuła się obco.
- Wybacz mi, pani, spóźnienie - książę zwrócił się do Anuncjaty. - Musiałem wstąpić po drodze do
Admiralicji, gdzie znalazło się tyle spraw do załatwienia, że z trudnością się stamtąd wyrwałem.
Hrabina z uśmiechem podniosła na niego oczy.
- Nie wątpię, że tylko bardzo ważne sprawy mogły cię, panie, zatrzymać. Czy ty nigdy nie spoczniesz?
Wpędzisz się kiedyś w chorobę!
Z wyżyn swego wzrostu książę spoglądał na nią z czułością. Nadal przecież łączyła ich miłość tak
głęboka i posiadająca tyle odcieni, że trudno było znaleźć dla niej odpowiednie słowa.
- Wiesz przecież, pani, że pozwalam sobie czasem na odpoczynek - sprostował. - A ostatnio nawet na
rozpustę!
Anuncjata uśmiechnęła się, gdy spróbowała sobie wyobrazić tego poważnego i dostojnego mężczyznę
oddającego się rozpuście, ale ten zaraz wyjaśnił, co przez to rozumie.
- Mój służący słyszał, że ludzie gadają, jakobym raz śmiał się w teatrze!
Anuncjata też się roześmiała, bo wiedziała, do czego odnosi się aluzja. Dwa lata temu książę razem z
całym dworem oglądał w Tunbridge Wells sztukę wystawianą specjalnie dla królowej, z udziałem
aktorów z prywatnego teatru księcia Yorku. Występowała w niej między innymi młoda aktorka
Małgorzata Hughes i trzeba trafu, że pełen godności i dostojeństwa książę Rupert zapałał do niej
nieprzystojną wręcz namiętnością.
Hrabina obserwowała jego staroświeckie zaloty, na które młoda kobieta chętnie przyzwalała. Książę
nie spieszył się, więc minął rok, zanim ostatecznie zdobył piękną panią Małgosię i osadził ją w
pałacyku Hammersmith. Sprawiał wrażenie szczęśliwego, więc Anuncjata z ulgą stwierdziła, że
aktorka działa na jej korzyść. Ze swej strony starała się dać księciu do zrozumienia, że aprobuje ten
układ. Nie była tylko pewna, czy okazuje należyty szacunek kobiecie, którą Rupert niewątpliwie
kochał.
- Miło mi to słyszeć - skwitowała jego żart. - Podobno ó tej porze roku, kiedy liście dopiero zaczynają
żółknąć, w Hammersmith jest pięknie. Musisz, panie, kiedyś mnie tam zaprosić, abym mogła sama
ocenić, czy to prawda.
- Naprawdę przyjechałabyś? - Ścisnął jej rękę. - Byłbym bardzo rad, ale nie miałem odwagi sam ci
tego zaproponować.
To był cały książę Rupert! Tylko on jeden spośród dwo rzan króla Karola II mógł mieć obiekcje do
zaproszenia damy do rezydencji swojej kochanki.
- Ależ przyjadę z przyjemnością! - zapewniła. - Kiedy mogłabym? Na przykład jutro?
- Jutro akurat będę zajęty, więc może pojutrze? Chciałbym, żebyś przyjechała rano i spędziła z nami
cały dzień. A gdybyś tak przywiozła ze sobą dzieci? Chętnie pobyłbym z nimi trochę czasu.
- Dobrze więc, pojutrze. Przyjedziemy wszyscy - obiecała
szybko Anuncjata, gdyż król właśnie odwrócił się w ich stronę, co oznaczało, że należy przerwać
wszystkie prywatne rozmowy.
- No, jesteś nareszcie! - król wylewnie przywitał kuzyna, -Ręczę, że przygalopowałeś tu prosto z
Admiralicji, a tam z kolei popędziłeś wprost z kościoła. Założę się, że od świtu nie miałeś nic w
ustach!
- Wiesz, panie... - Rupert próbował się tłumaczyć. Tymczasem podano kolację w uroczo
nieformalnym stylu
„francuskiego bufetu", który monarcha tak lubił. Sam wprowadził modę na kameralne kolacyjki w
zaprzyjaźnionym gronie, dzięki czemu Anuncjata mogła udawać, że brak dostatecznie przestronnej
sali to nie wada, lecz zaleta Ballincrea House. Nie miała bowiem ani jednej komnaty, gdzie zmieściłby
się długi stół wymagany na formalnym, zasiadanym przyjęciu.
Prowadząc gości ku zastawionym stołom, hrabina łowiła uchem pomruk zainteresowania i, aprobaty,
niepodbarwiony przyganą ani drwiną. Odetchnęła z ulgą, tym bardziej, że zadysponowała prawdziwe
rozkosze podniebienia. Starała się udowodnić, że wszystko zostało skrupulatnie przygotowane, toteż
uśmiechając się i prowadząc błyskotliwą konwersację z królem, strzelała równocześnie oczami, od
stołów do szpaleru lokajów w liberii, aby sprawdzić, czy nie zabłąkał się gdzieś jakiś niepożądany
okruch łub włosek.
W Yorkshire lubiła sama doglądać gospodarstwa domowego, gdyż nie znosiła wszelkich
niedociągnięć. Zresztą na prowincji czas dłużył się niemiłosiernie, więc chętnie wynajdywała sobie
zajęcia. W mieście natomiast tak absorbowało ją składanie wizyt i przyjmowanie gości, gry i zabawy
towarzyskie, przedstawienia teatralne, spacery i konne przejażdżki po parku, wreszcie krawcowe,
modystki i zakupy, iż musiała komu innemu powierzyć prowadzenie domu.
Kiedy wychodziła za Ralfa, gospodarstwem domowym w Morland Place zajmowała się jej kuzynka
Elżbieta Hobart, pełniąca ponadto obowiązki guwernantki pozostałych przy ży-
ciu dzieci pana domu - Marcina i Daisy. W ziemiańskich dworach ubogie krewne były prawdziwym
skarbem. Traktowano je jak wygodne, bezpłatne służące wyższej rangi, które zawsze były pod ręką.
Nie obawiano się, że opuszczą swoich chlebodawców, gdyż miały nikłe szanse na zamążpójście.
Anuncjata doceniła przydatność Elżbiety, gdyż młoda kobieta oprócz skromności i układności
cechowała się także wysoką inteligencją i wrodzonym dobrym gustem. Nowa pani domu uznała, że
kuzynka marnuje się na stanowisku guwernantki, tym bardziej, że dworski kapelan także zajmował się
nauczaniem dzieci. Toteż z werwą zabrała się do reorganizacji.
Znalazła krzepką, a przy tym godną zaufania młodą kobietę o imieniu Dorcas, wdowę po tkaczu
mieszkającą w sąsiedztwie. Powierzyła jej obowiązki mamki i niańki, a Elżbietę przyuczyła do
przejęcia funkcji ochmistrzyni, aby zarządzała gospodarstwem w zastępstwie pani domu lub pod jej
nieobecność. Jednak nad obiema dyskretny, acz surowy nadzór sprawowała osobista pokojówka
hrabiny, Jane Birch, rodowita mieszkanka Londynu, obdarzona ostrym językiem i sokolim okiem,
które niejedno już w życiu widziało.
Odtąd więc Elżbieta komenderowała służbą, zaopatrzona przez Anuncjatę w szczegółowe instrukcje i
przepisy. Wiedziała też, że Birch nie spuszcza z niej oka, a jakiekolwiek zaniedbanie będzie ukarane
ostrą reprymendą. Na szczęście efekty jej pracy w postaci szpaleru sztywnych lokajów w
wy-krochmalonych liberiach i obficie zastawionych stołów budziły wśród gości jedynie podziw.
W menu znalazł się łosoś z wody w sosie z kopru włoskiego, szczupak w sosie kaparowym, cała
szynka wędzona według przepisu przywiezionego przez Anuncjatę z Morland Place, a trzymanego
przez nią w ścisłej tajemnicy. Podano także marynowany ozór, comber barani w polewie, przybrany
kandyzowanymi pomarańczami, ugotowane w całości homary podlane pikantnym sosem i pasztet
zajęczy zapieczony
z małymi cebulkami, jajami na twardo i szparagami. Do wyboru były także paszteciki z dziczyzną lub
mięsem krabów w kształcie wieżyczek, podlane śmietanowym sosem przyprawionym goździkami i
cynamonem. Na półmisku pysznił się upieczony w całości paw z ogonem rozpiętym na rusztowaniu z
cienkiego drutu, jak również w ten sam sposób podany indyk. Nie zabrakło ostryg w sherry
doprawionym gałką muszkatołową, pieczonych bekasów, przepiórek w galarecie i kuropatw
nadziewanych kasztanami. Na stole pojawiło się także koźlę gotowane w mleku i potrawka z
duszonych węgorzy -ulubione danie króla.
Na deser hrabina kazała zaserwować owoce świeże i kandyzowane, poziomki w koniaku, czarne
porzeczki z twarożkiem na słodko, różnego rodzaju galaretki i puddingi, na które przepisu nie
zdradziłaby nikomu poza swoim szefem kuchni. Ukoronowanie wszystkiego stanowiły jednak sorbety
i lody, do których wykonania potrzebna była zgoda króla na skorzystanie z jego prywatnej lodowni.
Do picia podano białe wino hiszpańskie i reńskie oraz francuskiego szampana - ostatni krzyk mody na
londyńskich salonach.
Każde danie było nienagannie wyporcjowane i przybrane, obrus lśnił bielą, wypolerowane srebra
połyskiwały, a kryształy rzucały brylantowe iskry. Wszędzie, gdzie należało, porozstawiano kwiaty
oraz misy wafelków lub cukierków. Nieskazitelnie umundurowani, wymyci i uczesani służący
przypominali bardziej malowane figury niż niedoskonałe istoty ludzkie.
Widok ten usatysfakcjonował Anuncjatę, więc gdy napotkała spojrzenie Birch, dyskretnie uwijającej
się na zapleczu, ledwo dostrzegalnym ruchem głowy wyraziła jej swą aprobatę. Ta zaś w równie
subtelny sposób przekazała pochwałę Elżbiecie skrytej na jeszcze głębszym zapleczu. Przyniosło to
jej taką ulgę, że aż nogi się pod nią ugięły i musiała oprzeć się o ścianę.
Anuncjata także odetchnęła z ulgą, obserwując gości podchodzących do zimnego bufetu, gdzie
napełniano ich talerze
i kielichy. Widziała, jak w dobrych humorach jedli, pili i oddawali się konwersacji. Świadczyło to, że
odniosła sukces towarzyski, a właśnie o tym marzyła. Dlatego tak spieszyła się do Londynu. Chciała
urodzić dziecko w Whitehall, a jego chrzciny przekształcić w wystawne przyjęcie. Chwilami
wprawdzie pogardzała bezkrytyczną pogonią za nowinkami mody i śmiała się sama z siebie, że daje
się w to wciągnąć, ale z drugiej strony niekiedy czuła się obco w sferach, z którymi chciała
współzawodniczyć.
Miała przecież świadomość, że będąc dziedziczką wielkiego majątku, trzy razy poślubioną zamożnym
i utytułowanym obywatelom, pozostawała wciąż nieślubną córką ekscentrycznej matki. Dlatego
właśnie część jej osobowości, choć wypierała się tego sama przed sobą, zabiegi o pozycję w wielkim
świecie traktowała nie jako zabawę, lecz jako konieczność życiową.
Szczególne nadzieje hrabina wiązała ze swymi dziećmi. Ten świeżo urodzony chłopczyk, byleby
tylko przeżył, był w najkorzystniejszej sytuacji, zadbała bowiem już o odpo-. więdnie koneksje.
Powinien jeszcze otrzymać własny tytuł, więc jak najwcześniej należało wszcząć starania, gdyż król
niezbyt hojnie szafował tytułami, a chętnych było wielu. Zabiegi o to mogły potrwać lata.
Nagle Anuncjata zdała sobie sprawę, że tego rodzaju rozmyślania musiały nadać jej twarzy wyraz
zawziętości, a tymczasem król przyglądał się jej z miną na poły zaciekawioną, na poły rozbawioną.
Czym prędzej więc się rozchmurzyła, lekko się roześmiała i zasięgnęła opinii władcy w sprawie ja-
kości wina.
Słuchając jego odpowiedzi, kątem oka złowiła spojrzenie Ralfa. Biedak próbował zwrócić na siebie
jej uwagę, lecz nie mogła poświęcić mu teraz ani chwili. Z satysfakcją stwierdziła, że do twarzy mu w
szatach z pawiozielonego aksamitu i srebrzystopopielatego jedwabiu, które sama dla niego wybrała,
jednak obecnie musiała przede wszystkim myśleć o rozrywce króla i reszty towarzystwa. Owszem,
cieszyła się, że
mąż przyjechał z nią do miasta, ale mogła tylko mieć nadzieję, że znajdzie on kogoś, kto nie pozwoli
mu się nudzić, podczas gdy ona czyniła honory domu.
Kiedy już goście dojadali ostatnie dania, Birch i Dorcas udały się do pokojów na piętrze, aby
sprowadzić dzieci do salonu. Nowo narodzony chłopiec przestał już płakać, ale nie spał, tylko leżał
spokojnie w ramionach Birch. Buzię miał jeszcze czerwoną od krzyku, lecz ledwo było ją widać
spomiędzy bogato zdobionych koronkami chrzcielnych szatek. Sukieneczkę Anuncjata dostała w
prezencie od króla, kiedy pierwszy raz spodziewała się dziecka, a jedwabny szal przysłała jej z Francji
księżniczka Henrietta.
Dorcas nerwowo przygładzała i tak schludnie uczesane włosy dzieci, poprawiała nieskazitelnie
wyprasowane ubranka i napominała podopiecznych, żeby stali spokojnie i nie przynieśli jej wstydu. *
Bliźnięta - Hugo i Arabella - liczyły już sobie po dziewięć lat. Hugo miał zaledwie roczek, kiedy po
śmierci ojca odziedziczył tytuł wicehrabiego Ballincrea. Niejednokrotnie słyszał opinię, że jest
podobny do ojca, ale ponieważ przez większą część jego dotychczasowego życia ciągle go za coś
strofowano, nabrał przeświadczenia, że takie podobieństwo jest czymś nagannym. Utwierdzała go w
tym przekonaniu Birch, która, gdy był niegrzeczny, wyzywała go od „Francuzów". Istotnie, choć
mocno zbudowany, był na swój wiek niski, mimo niebieskich oczu karnację miał ciemną, a włosy
czarne, kędzierzawe, co odziedziczył po ojcu, pół-Francuzie, a półIrlandczyku. Wprawdzie król
prezentował podobny typ urody, także wskutek domieszki krwi francuskiej, ale mały Hugo sądził, że
królom takie mankamenty łatwiej uchodzą płazem.
We wszystkich kłopotach wspierała go siostra-bliźniaczka, Arabella, zupełnie do niego niepodobna.
Była wyższa, okazal-
szej postury, ale i o jej urodzie słudzy wyrażali się niepochlebnie, gdyż miała cerę usianą piegami, a
włosy rude, twarde i proste, niemożliwe do skręcenia w loki. Wyraz zawziętości nie schodził z jej
twarzy. Dziewczynka nie przejmowała się naganami ani często wymierzanymi karami. Nawet
bowiem gdy Birch nazywała ją „bezczelną, zuchwałą dziewczyną" -Arabella wyczuwała w jej głosie
nutę szacunku. Wiedziała też, że była ulubienicą babci, która mieszkała w Shawes i zdążyła nauczyć
tak ją, jak Hugona jeździć konno, zanim nie zmarła nagle podczas polowania w zeszłym roku.
Świadomość aprobaty babci całkowicie uodporniła Arabellę na krytykę, nawet ze strony matki. Do
kłopotów podchodziła z dystansem, a brata traktowała pobłażliwie i z czułością.
Tymczasem Hugo najbardziej w życiu pragnął być kochany przez własną matkę, która, nie wiadomo
dlaczego, skąpiła mu uczucia. Teraz, kiedy w salonie czekał na gości, zabijał czas oglądaniem obrazu
wiszącego wysoko nad jego głową. Namalował go w zeszłym roku znany artysta Lely. Chłopiec wciąż
miał w pamięci długie, męczące godziny pozowania, kiedy razem z Arabellą musieli stać bez ruchu,
ostro upominani, gdy choć o cal zmienili pozycję. Obraz nazywano „Tureckim portretem", gdyż w
centrum znajdowała się matka ubrana w kolorowy szlafrok z tureckiego jedwabiu i turban ze
złotogłowiu, ozdobiony piórem. U stóp Anuncjaty siedziały dwa brązowo-białe spaniele, Karol
Wielki i Kasper, wpatrzone w nią rozkochanym wzrokiem. Po bokach matki stali Hugo i Arabella, a
na jej kolanach, czyli na honorowym miejscu, siedział młodszy brat bliźniąt, Jerzy, zdaniem Hugona
przyczyna jego kłopotów.
Jerzy był młodszy tylko o rok, a więc miał obecnie osiem lat. Hugo jednak wolał patrzeć na portret
brata niż na niego samego, chociaż stal tuż przy nim, bowiem Jerzy - dorodny i urodziwy chłopiec -
cieszył się zarówno miłością matki, jak i sympatią służby. Przypuszczalnie to uprzywilejowane
stanowisko zawdzięczał swoim delikatnym rysom, jasnej skórze
i bladozłotym, właściwie srebrzystym włosom. Posiadał ponadto miły uśmiech i dźwięczny głos,
potrafił śpiewać jak słowik, a na domiar złego po swoim ojcu odziedziczył tytuł drugiego hrabiego
Chelmsford. Z tej przyczyny znający etykietę dworską domownicy dawali mu pierwsze miejsce przed
Hugonem, który był tylko wicehrabią.
Hugo w instynktownym odruchu samoobrony nauczył się podsłuchiwać, więc nieraz łowił uchem
szeptane komentarze na temat brata. Większości z nich nie rozumiał, ale domyślał się, że z
urodzeniem Jerzego i jego wyglądem wiążą się jakieś niejasności. Plotki krążące wśród służby
podsycał fakt, że Jerzy nie przypominał żadnego ze swoich rodziców - ani matki, która była ciemnej
karnacji jak wszystkie księżniczki z dynastii Stuartów, ani ojca, człeczyny marnej postury, którego
włosy, zanim posiwiały, były zwyczajnej, brązowej barwy. W oczach Hugona Jerzy najbardziej
przypominał ich ojczyma, Ralfa Morlanda, choć Hugo nie rozumiał, jakim sposobem mogło się to
stać. Na wszelki wypadek zachował swoje spostrzeżenie dla siebie, a póki co próbował, bez
większych szans na powodzenie, wywalczyć sobie należne miejsce w sercu matki.
- Jerzy może sobie być hrabią! - mawiał nieraz z goryczą do Arabelli. - Ale ja urodziłem się pierwszy,
więc powinienem iść przed nim. Pani matka powinna mnie kochać najbardziej!
- Głupiś! - kwitowała Arabella, również niekochana przez matkę, lecz w przeciwieństwie do brata nic
sobie z tego nie ro-bąca. - Lepiej chodźmy pobawić się ze szczeniakami!
Teraz znów przybył im nowy rywal do miłości matczynej -mały Rupert, nazwany tak na cześć księcia
Ruperta, ojca chrzestnego dzieci i przyjaciela matki. Dobrze, że dzieciak nie ma jeszcze żadnego
tytułu, a i wydaje się strasznie brzydki, łysy i czerwony jak rak. Trudno przypuszczać, aby taki potwo-
rek mógł zagrozić pozycji Hugona. Zresztą przed nim urodziło się już troje dzieci, które jedno po
drugim poumierały, więc może i ten mały Rupert nie będzie mu długo zawadzał?
W podobnej sytuacji znajdował się przecież przyrodni brat
Ruperta, Marcin, który stracił pięciu braci, aż w końcu jemu przypadło miejsce najstarszego syna
swego ojca i przyszłego dziedzica Morland Place. Hugo lubił tego drobnego, szczupłego
trzynastolatka o ciemnej karnacji, błękitnych oczach, spokojnym temperamencie i dużym poczuciu
humoru. Zresztą wszyscy lubili Marcina, którego Hugo uważał za swój autorytet i wpatrywał się w
niego jak w tęczę. Marcin zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ był bystrym i spostrzegawczym
chłopcem. Bawiło go to, ale nie skłaniało do tego, aby jakoś specjalnie wyróżniać Hugona.
Zwyczajnie go lubił, tak samo jak wszystkich, natomiast wyjątkowym uczuciem darzył tylko swoją
młodszą siostrę, Marię Margeritę, poufale zwaną Daisy.
Marcin szalał za Daisy nieomal od jej urodzenia. Teraz zaczął poważnie się obawiać, że ją straci, bo
dziewczynka miała już jedenaście lat i szybko zaczynała przeistaczać się w pannę - wysoką, mocno
zbudowaną blondynkę, ładną i o żywym usposobieniu. Jej brat nie brał w ogóle pod uwagę
możliwości jej zamążpójścia, żywiąc irracjonalną nadzieję, że jakoś uda się tego uniknąć i Daisy na
zawsze pozostanie z nim, jako obiekt jego troski i uwielbienia. Ostatnio jednak coraz bardziej wy-
mykała się spod jego kurateli, co przejmowało go niepokojem. Tak ojciec, jak guwerner, ksiądz St.
Maur, coraz częściej czynili aluzje do jego zaborczej miłości. Birch dawała mu do zrozumienia w
bardziej prostacki sposób, że powinien dać spokój Daisy i zacząć rozglądać się za odpowiednią
kandydatką na żonę. Chłopak puszczał te uwagi mimo uszu, bo świat dla niego dzielił się na dwie
części: najpierw on i Daisy, a dopiero potem cala reszta.
W końcu otwarły się drzwi jadalni i do salonu powróciło wytworne towarzystwo. Gości prowadził
sam król, trzymając pod ramię Anuncjatę. Dzieci na znak dany im przez Birch i Dorcas wykonały
najgłębsze ukłony i dygi, jakie tylko potrafiły, a dobrotliwy władca podszedł i przemówił do każdego
z nich. Z uśmiechem wziął maleństwo z ramion Birch i zaprezentował je zebranym ze słowami:
- Oto jest najmłodsza latorośl tej zacnej rodziny, dzięki
której zebraliśmy się tu dzisiaj. Niech rośnie zdrowo, Bogu na chwałę, rodzicom na pociechę.
Wśród zgromadzonych rozszedł się szmer aprobaty. Ważniejsi goście podeszli bliżej, aby przyjrzeć
się niemowlęciu i wyrazić swój zachwyt. Niektórzy z nich zwrócili uwagę i na starsze dzieci. Książę
Rupert w ślad za królem powiedział każdemu po kilka słów, a że trzymał je wszystkie do chrztu - od
najwcześniejszego dzieciństwa kochały go i szanowały. Zaraz jednak maleństwo znów zaczęło
płakać, więc Anuncjata kazała niańkom zabrać wszystkie dzieci na górę, aby przyjęcie mogło się
toczyć dalej bez przeszkód.
Późną nocą, kiedy państwo Morlandowie nareszcie byli sami i gotowali się do pójścia na spoczynek,
Ralf zapytał żonę:
- No i jak, zadowolona jesteś z przyjęcia?
Anuncjata siedziała akurat przed lustrem i rozczesywała włosy, uśmiechając się do swojego odbicia,
więc tylko rzuciła niedbale:
- Myślę, że fajerwerki wypadły dobrze.
Ralf stanął za nią, wyjął z jej ręki grzebień i sam zaczął przegarniać nim jej długie, gęste loki.
Anuncjata poddawała się ruchom jego rąk, ale widać było, że myślami przebywa zupełnie gdzie
indziej. Skrzyżowała bose stopy i założyła ręce na podołku. W nocnej bieliźnie, z rozpuszczonymi
włosami wyglądała prawie jak dziecko.
- I nie masz mi nic więcej do powiedzenia poza tym, że fajerwerki dobrze wypadły? - dopytywał się
łagodnie.
- A co jeszcze miałabym ci powiedzieć? - w jej głosie dźwięczało szczere zdziwienie.
- No jak to, przyjmowałaś u siebie w domu najdostojniejsze persony w tym kraju, króla Anglii, jego
brata i kuzyna, a nie robi to na tobie większego wrażenia niż zwykłe spotkanie rodzinne? - oburzył się
Ralf.
- Przecież oni wszyscy są dla mnie jak rodzina - odpowiedziała z prostotą, ale napotkała odbite w
lustrze spojrzenie męża i zdecydowała się w końcu zejść z obłoków. - A ty dobrze się bawiłeś?
- Owszem, doskonale, ale najlepiej lubię przebywać z tobą sam na sam. - Pochylił głowę i ucałował
białą szyję żony. Uczuł, jak zadrżała.
- Wspaniale się dziś prezentowałeś w tym nowym ubraniu -pochwaliła go. Ralf wytrzymał odbite w
lustrze jej spojrzenie, przesuwając równocześnie dłonie wzdłuż jej szyi, potem obojczyków, aż na
miękko rysujące się piersi.
- Uważasz, że jestem dostatecznie przystojny, aby zostać twoim kochankiem? - zapytał prowokująco.
- Owszem, nawet na to - odpowiedziała wprost, więc zamknął dłonie na jej piersiach, czując, jak od
razu stwardniały. Kiedy przytulił swój policzek do jej policzka, dostrzegł uśmiech na jej ustach, więc
ucałował ich kącik.
- Może byśmy już poszli do łoża? - szepnął. Uśmiech nie schodził z jej ust, więc dalej szeptał
namiętnie: - Wyglądasz stanowczo za młodo na żonę i matkę. Niczym nie różnisz się od tej niesfornej
dziewczyny, która kiedyś ścigała mnie konno, aby wypuścić z zagrody owce Makthorpe'a...
Anuncjata odwróciła się twarzą do niego i położyła usta na jego ustach, więc żarliwie je pocałował.
Kiedy przebywali sam na sam, czuł, że nawet „wielki świat" nie jest w stanie mu jej odebrać, że należy
tylko do niego.
- Chodź do łoża - zachęcał, a kiedy stanęła przed nim, z łatwością uniósł wysmukłą figurkę w białej
nocnej koszuli i przycisnął do swej szerokiej piersi. Anuncjata uśmiechnęła się i wsparła o niego
rękoma, a wówczas spytał: - Pragniesz mnie?
- Ciebie tak - zapewniła, skwapliwie, ale zaraz dopowiedziała: - Tylko nie chciałabym jeszcze
poczynać następnego dziecka... Musimy uważać.
Ralf od razu posmutniał, choć rozumiał jej obawy - prze-
cież dopiero co urodziła! Poczuł się jednak odepchnięty, niespokojnie poszukał wzrokiem jej twarzy.
- Kochasz mnie? - dociekał.
- Pewnie, że kocham! - odrzekła z nutą lekkiego zniecierpliwienia w głosie.
Rozdział drugi
Mimo iż chrzciny przeciągnęły się do późnych godzin nocnych, nazajutrz Morlandowie zerwali się
wczesnym rankiem, jak to czynili codziennie. Zwyczaj ten niechybnie okrzyknięto by prostackim,
gdyby nie to, że król też wstawał wcześnie i innych zachęcał do tego samego. O szóstej cała rodzina i
służba wysłuchała mszy odprawionej przez księdza St. Maura, a o siódmej jaśnie państwo pokrzepili
się chlebem i piwem przed przystąpieniem do codziennych obowiązków. Wysłuchiwali raportów
służących i przydzielali im zajęcia. Dorcas i Birch przyprowadzały dzieci, aby ojciec udzielił im
błogosławieństwa, a matka krytykowała zauważone niedociągnięcia.
- Birch, co za sukienkę Daisy ma na sobie? Niemożliwe, żeby to była ta, którą dostała na świętą Annę!
- Kiedy to jest ta sama, proszę łaski pani - odpowiadała niewzruszona pokojówka.
- Jak Boga kocham, ta mała znowu urosła! - narzekała Anuncjata, na poły zagniewana, a na poły
rozbawiona. - Sukienka jest przynajmniej o dwa cale za krótka. Dziecko, prze-stańże tak rosnąć, bo
już wyglądasz jak strach na wróble, a ża-nim skończysz piętnaście lat, dorośniesz do wysokości
dwóch jardów!
- Ona nic nie może na to poradzić, pani matko! - Marcin
przystąpił do obrony swej ukochanej Daisy, zanim ona sama zdążyła usta otworzyć. - Wdała się w
pana ojca!
- Wszystko jedno, musi już przestać rosnąć. - Anuncjata uśmiechnęła się porozumiewawczo do
pasierba, dając mu do zrozumienia, że żartuje. - Inaczej jej narzeczony będzie musiał stawać na
stopień, żeby się oświadczyć. Dorcas, poszukasz jakiejś mojej sukni, którą da się przerobić na
panienkę Daisy. Birch pokaże ci, które już rzadko wkładam.
Następnie po kolei do rodziców podchodziły młodsze dzieci. Jerzego matka witała czułym uściskiem
i napominała, żeby nie uczył się zbyt intensywnie, bo wygląda blado.
- Pamiętaj, jeśli rozboli cię głowa, natychmiast powiedz o tym księdzu kapelanowi i przerwij czytanie!
- przestrzegała. Hugona pouczała, żeby się nie garbił i trzymał prosto, natomiast Arabellę łajała za
potargane włosy: - Gdybyś poruszała się jak dama, a nie biegała jak dzikuska, wyglądałabyś
porządnie! Dopiero gdy dziewczynka wróciła na swoje miejsce, pani Morland zaczęła wypytywać o
zdrowie najmniejszego dziecka.
- Czy mi się zdawało, czy znowu płakał?
- W rzeczy samej, proszę łaski pani - informowała z troską Dorcas. - Dopraszam się wybaczenia, ale
nasz panicz znowu miał kolkę. Z nim nie jest dobrze, pani!
- Nic mu nie jest, pani, to tylko wzdęcie! - Birch przerwała potok wymowy prostej kobiety z
Yorkshire. - Z czasem samo mu przejdzie.
- To i dobrze! - rzuciła niedbale Anuncjata, ale Dorcas nie dała za wygraną. Wystąpiła naprzód i z
uporem powtórzyła:
- Wybaczcie, pani, ale to maleństwo jest chore! Prawda jest taka, że ten kleik mu nie służy. Ono po
prostu nie może utrzymać go w brzuszku...
Zamilkła pod karcącym spojrzeniem Birch, która, jako rodowita mieszkanka Londynu, podobnie jak
jej pani uważała, że dzieci należy chować według wskazań najnowszej mody obowiązującej w
wyższych sferach. Zgodnie z tymi wskaza-
Harrod-Eagles Cynthia Dynastia Morlandów 11 Długi cień Jest rok 1670. Powrót do władzy króla Karola II przynosi krajowi pokój, a rodowi Morlandów pomyślność. W czasach restauracji monarchii majątek Morland Place w Yorkshire rozkwita, a piękna i energiczna Anuncjata, obecnie hrabina Chelmsford, żyje w Londynie w luksusie, utrzymując bliskie stosunki z rodziną królewską. Nad wszystkimi jednak zawisną czarne chmury, odkąd wraz z rządami Jakuba II w kraju zapanuje niezgoda i anarchia... Anuncjata będzie raz po raz pakować się w kłopoty, a jej dzieci doświadczą goryczy zazdrości, zdrady i groźby gwałtownej śmierci. Ponadto na życie Anuncjaty długim cieniem położy się tajemnica tragicznej miłości...
Księga pierwsza Poswięcenie pelikana Nadejdzie czas albo też nie; Jak mogę mym go zwać? Lecz chwila, krótka jak we śnie, Ta jedna przynależy mnie; Tę, Phillis, chcę ci dać. John Wilmot, hrabia Rochester: Miłośc i życie
Rozdział pierwszy Siedziba wicehrabiów Ballincrea mieściła się w starym, aczkolwiek noszącym ślady niedawnej przebudowy gmachu przy wąskiej i błotnistej ulicy Królewskiej, naprzeciw pałacu Whitehall. We wrześniu 1670 roku Anuncjata Morland, wdowa po hrabim Chelmsford, urządzała tam huczne chrzciny swojego najmłodszego dziecka. Pani domu nie do końca miała wpływ na okoliczności towarzyszące narodzinom potomka. Będąc w odmiennym stanie, zbyt późno zdecydowała się na podróż z Yorkshire do Londynu, toteż maleństwo urodziło się trochę przed czasem. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia dla nikogo z utytułowanych gości wysiadających właśnie z powozów. Wszyscy chętnie przyjęli zaproszenie, któż by bowiem śmiał odmówić damie pozostającej w poufałych stosunkach z rodziną królewską. Anuncjata cieszyła się ponadto opinią gościnnej pani domu, a przyjęcie w jej pałacu nie tylko otwierało londyński sezon towarzyski, ale było też pierwszą uroczystością, na którą zezwolił dwór po zakończeniu okresu żałoby po tragicznie zmarłej najmłodszej siostrze króla, księżniczce Henrietcie Orleańskiej. Należało zatem spodziewać się również rewii najnowszej mody! Pod koniec sierpnia Londyn nawiedzały ulewne deszcze, które zamieniły ulicę Królewską w grzęzawisko. Nie powstrzymywało to jednak naporu tłumu gapiów chcących obejrzeć przybywających gości, dla których przed wejściem do pałacu położono grubą na dwie stopy warstwę słomy. Znaleźli się i ta-
cy, którzy wystawali przed pałacem od świtu, a nie ruszyli się z miejsca nawet wtedy, kiedy najważniejsze osobistości weszły już do środka. Wprawdzie poza girlandami kwiatów i wstążek zdobiącymi fasadę gmachu oraz lokajami w czarno-białej liberii Morlandów do oglądania nie pozostało już nic, ale wszak za tymi drzwiami znajdowali się król i książę Yorku! W każdej chwili któryś z nich mógł ukazać się w oknie. Nadto krążyły pogłoski, że po zmroku ma się odbyć pokaz fajerwerków. Mało tego, ponieważ Morlandowie wprowadzili zwyczaj rozdawania ubogim resztek ze swego stołu, wielu widzów, przezornie przyniósłszy ze sobą koszyki, czekało na tę właśnie chwilę. Podłużny salon na pierwszym piętrze był jasny, przestronny i zgodnie ze wskazaniami najnowszej mody wybity na przemian pasami zielonego i złocistego jedwabiu. Na widocznych miejscach pyszniły się luksusowe bibeloty, gromadzone Z upodobaniem przez pierwszego męża hrabiny - Hugona wicehrabiego Balłincrea. Na takim tle tym efektowniej prezentowała się uroda Anuncjaty Morland, która, mimo iż w wieku dwudziestu pięciu lat była matką sześciorga dzieci, nadal uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w kraju. Wysoka, szczupła, swemu pokrewieństwu z rodem Stuartów zawdzięczała bujne, czarne loki i piwne oczy. Prowadziła akurat ożywioną konwersację z królem, przeplataną częstymi wybuchami śmiechu. Na uroczystość chrzcin przywdziała szmaragdowozieloną, jedwabną suknię, głęboko wydekolto- waną, z rozciętymi rękawami ukazującymi podbicie z białej tafty. Włosy przybrała perłami, a na szyi zawiesiła naszyjnik ze szmaragdów, stanowiący pamiątkę rodzinną Morlandów. Nazywano je „szmaragdami królowej", gdyż wedle przekazywanej z pokolenia na pokolenie legendy jedna z przodkiń rodu, Nanette Morland, otrzymała je w prezencie od królowej Katarzyny Parr, której z kolei podarował król Henryk VIII. Tylko ktoś, kto dobrze znal hrabinę, pod rumieńcami na jej twarzy mógł dziś dostrzec bladość i wyczerpanie po ciężkim porodzie.
- No i gdzież się podziewa ten mój najnowszy chrześniak? -zapytywał król, uśmiechając się do wpatrzonej w niego Anuncjaty. - Przecież to jego święto, więc czemu nie chce się nam pokazać? - Później, miłościwy panie, kiedy zejdą się wszyscy goście! -obiecała Anuncjata. - Wprost nie może się tego doczekać i gdyby muzyka nie grała tak głośno, na pewno usłyszelibyście go, panie, bo jego krzyki z pokoju dziecięcego dochodzą aż tu. - Cóż to za urodzony przywódca! - zaśmiał się król. - Jeszcze mnie podbródek boli, tak mi rano przyłożył piąstką! Właśnie rano odbył się chrzest niemowlęcia. Ceremonia miała miejsce w Whitehall, w garderobie królowej, a oprócz królewskiej pary obecni na niej byli książę Yorku, książę Rupert i lord Craven jako przyszli protektorzy chłopca. Król przysunął twarz bliżej ucha hrabiny i szepnął: - Doszły mnie słuchy, że ten malec przyszedł na świat wcześniej, niż należało. Moja droga, jak mogłaś tak narażać swoje zdrowie, albo nawet i życie, i w tym stanie przedsiębrać podróż powozem do Londynu? I to po takich wyboistych drogach? Pewien jestem, że twój małżonek musiał być bardzo zły na ciebie! - Rzeczywiście był! - rzuciła krótko Anuncjata, wydymając wargi. - Ale tak się nudziłam na wsi, że nie mogłam już dłużej wytrzymać, a jeszcze gdy usłyszałam, że dwór powrócił... Miłościwy panie, jakżeżbym mogła trzymać się z dala? Pędziłam, co koń wyskoczy, dlatego to dziecko urodziło się trochę przed czasem, ale chyba nie gniewacie się, panie, za to na mnie? Przecież sami nie chcielibyście, aby ominęły was jego chrzciny! Król roześmiał się tak głośno, że aż stojący bliżej goście zastrzygli uszami, zaciekawieni, czym hrabina tak rozśmieszyła monarchę. - Nie potrafiłbym długo się na ciebie gniewać, moja droga! -odpowiedział, ujmując jej dłoń, a potem dodał: - Ale mówiąc poważnie, pani, musisz na siebie uważać. Zbyt wiele straciłem bliskich mi osób, abym mógł ryzykować utratę jeszcze i ciebie!
W oczach Anuncjaty zabłysły łzy współczucia. - Wszyscy szczerze opłakujemy jej wysokość, panie, ale wiemy, że nikomu nie brakuje jej bardziej niż wam. Anuncjata była zaprzyjaźniona z księżniczką Henriettą. Korespondowała z nią, a nawet spędziła sporo czasu w towarzystwie jej i króla podczas ostatnich odwiedzin księżniczki w Anglii, wiosną tego roku. - Tak, teraz został mi tylko Jakub - pokiwał głową król, rzucając znaczące spojrzenie w kierunku swego brata pogrążonego w rozmowie z mężem hrabiny, Ralfem Morlandem. -I wyznam ci szczerze, tyleż mnie to cieszy, co smuci. - Chyba nie obawiacie się, panie, o jego zdrowie? - Anuncjata z lękiem spojrzała w stronę rozmawiających mężczyzn. Książę Yorku znany był z tego, że prawie nie chorował, więc król tylko kwaśno się uśmiechnął. - Nie idzie mi o jego zdrowie, ale o stan jego ducha. Wiesz przecież, że znowu nie udało mi się przeforsować w parlamencie Ustawy o Tolerancji? - Owszem, słyszałam natomiast, że posłowie powtórnie przegłosowali Ustawę o Zgromadzeniach. - Anuncjata zniżyła głos: - To akurat dotyczy mnie osobiście. - Tu, w Whitehall, jesteś, pani, bezpieczna - zapewnił król. -Dopóki nie afiszujemy się zbytnio z naszym katolicyzmem, nic nam nie grpzi, ale lud żywi do tej religii jakąś niezrozumiałą nienawiść. A może to raczej strach? Tymczasem Jakub nawet nie próbuje zachować pozorów. Uważa ukrywanie swojej wiary za niegodne. - Słusznie mówią, że największymi fanatykami są neofici! -zauważyła hrabina z lekką ironią. - Ale wiecie, panie, co o tym myśli mój mąż? Uważa, że już najwyższy czas rozwiązać ten parlament i powołać nowy. Czy nie bywa tak, że co stary odrzuci, to nowy uchwali? - Obawiam się, że tym razem nie - potrząsnął głową król. -Takie panują nastroje wśród ludności, więc przypuszczam, że nowy parlament jeszcze bardziej sympatyzowałby z Okrągło-
głowymi, a nienawidziłby katolików. Niestety, muszę współpracować z tymi, których mam do dyspozycji, więc próbuję raczej powoli drążyć, jak woda skałę... Ale ty, pani, bądź ostrożna, szczególnie wtedy, kiedy jedziesz do domu. Wiesz, ta Ustawa o Zgromadzeniach... - Bądźcie spokojni, miłościwy panie - odpowiedziała beztrosko Anuncjata. - U nas, w Yorkshire, nie mam się czego obawiać. Północ zawsze była bardziej tolerancyjna niż południe, a zresztą anglikańska liturgia mało się różni pd katolickiej. Poza tym w naszym małym światku to mój Ralf stanowi prawa. - Po chwili ciszy zdecydowała się zmienić temat., -A jakże się miewa jej królewska mość? Szkoda, że nie może być tu z nami. Już w czasie porannej mszy wyglądała mi na przeziębioną. Miast poświęcić całą uwagę swojemu rozmówcy, Ralf Morland z daleka przysłuchiwał się tejże konwersacji. Książę Yorku miał wprawdzie przyjemny, melodyjny głos, a i statkami interesował się bardziej niż ktokolwiek inny w tym gronie, ale Ralf ponad jego głową wpatrywał się w zgrabną sylwetkę swej żony. Widok jej, wyjątkowo dziś pięknej i ożywionej, sprawiał mu tyleż satysfakcji, co przykrości. Kiedy cztery lata temu brał z nią ślub, czuł się jak człowiek, który po latach wędrówki wreszcie dotarł do upragnionego celu. Jego dotychczasowe życie składało się z samych kontrastów. Na jego dzieciństwo rzuciła cień wojna, najpierw odbierając mu oboje rodziców, a w następnej kolejności kobietę bliższą od rodzonej matki - Marię Esterę Morland, która go wychowała. Dopiero gdy osiągnął wiek męski, jego los wreszcie się odmienił - został panem na Morland Place i poślubił swą miłość, Marię Moubray, katoliczkę z Pogranicza. Ralf był prostodusznym człowiekiem o nieskomplikowanych wymaganiach. Do szczęścia wystarczył mu wygodnie urządzony dom, kochająca żona, duża rodzina, zdrowe dzieci, ludzki szacunek i proste rozrywki, takie jak udane polowanie, słuchanie muzyki czy tańce. Przez pewien czas wydawało
mu się nawet, że osiągnął to, co chciał. Były to lata, kiedy Anuncjata dorastała, a on, starszy od niej o piętnaście lat, przyglądał się jej z czułością i wyciągał ją z kłopotów, w które pakowała się przez swoją popędliwość. Niebawem jednak jego szczęście legło w gruzach. Najpierw okazało się, że jego uwielbiana żona czuje się w gruncie rzeczy nieszczęśliwa, a potem musiał przeżyć koszmar jej choroby i śmierci. Nie dość tego, jakby los chciał go ukarać za tak nierozumne zadowolenie - jeden po drugim pomarli jego synowie. Za jednym zamachem pozbawiony został swego Boga i celu w życiu, snuł się więc tylko po opustoszałym domu, jakby błądził w mroku. Wtedy w jego życie ponownie wkroczyła Anuncjata. Piękna i ponętna, zamożna, syta triumfów na londyńskich salonach, prawdziwe dziecko szczęścia. Jej także nie ominęła samotność i żałoba, a mimo to wręcz kipiała radością. Po niedługim czasie Ralf zdał sobie sprawę, że właściwie kochał ją przez wszystkie minione lata, a ona, o dziwo, wyznała mu, że też go kocha. Od razu uległ jej urokowi, jak Endymion oczarowany przez Dianę. Kiedy ją poślubił, łudził się, że będzie już mógł spokojnie dożywać swoich dni, gdyż osiągnął to, czego pragnął. W ostatnim czasie jednak zauważył u Anuncjaty dziwny niepokój. Jego przyczyny upatrywał w zgonach kolejnych dzieci, bo wprawdzie żona urodziła mu trzech synów - Ralfa, Edwarda i Karola - ale żaden z nich nie przeżył dłużej niż kilka tygodni. Z tego powodu, gdy na początku roku Anuncjata poczęła następne dziecko, nalegał, aby bardziej uważała na siebie, więcej czasu spędzała w domu i unikała silnych wzruszeń. Ona jednak zdawała się celowo robić mu na złość, jakby kusiła los. Ostatnim jej kaprysem była nagła decyzja o powrocie do Londynu, gdy tylko się dowiedziała, że król przybył już z Windsoru. Daremnie Ralf próbował jej to wyperswadować -ba, nawet błagał ją, aby zrezygnowała z ryzykownej wyprawy - wskórał tyle, że roześmiała mu się w nos ostrym, nieprzy-
jaznym śmiechem. W takiej sytuacji mógł zrobić tylko jedno -jechać z nią i starać się jej ulżyć w trudach podróży. Przypuszczał, że Anuncjata nie do końca zdawała sobie sprawę z fatalnego stanu dróg. Nie miała też pojęcia, co to znaczy wlec się powozem, który na zmianę to podskakuje na kocich łbach, to grzęźnie w błocie. Skąd miała wiedzieć, jaka to mordęga, jeżeli w życiu spędziła w powozie najwyżej dziesięć godzin? Przeważnie podróżowała konno, była znana jako jedna z najlepszych amazonek w kraju. W trakcie jazdy po wybojach zgrzytała więc tylko zębami, przygryzała z bólu wargi i odwracała twarz, spoconą i tak pobladłą, że aż zieloną, aby mąż nie widział, jak cierpi. On jednak widział to i na noclegach wypraszał dla niej gorącą wodę do kąpieli, choć oberżyści mocno kręcili na to nosami. Sam kąpał ją jak dziecko, po czym drżącą układał w łożu wygrzanym gorącymi cegłami. Nie zdziwił się też wcale, że poród -rozpoczął się przed czasem, zaraz po przyjeździe do Ballincrea House. Dziwniejszym wydać się mogło, że dziecko - czwarty z rzędu chłopak - wyglądało na donoszone i zdrowe. Teraz, kiedy Anuncjata rozmawiała z królem, wyglądała na ożywioną i szczęśliwą. Nie czuła się w najmniejszym stopniu onieśmielona czy przytłoczona królewskim majestatem. Odnosiła się do monarchy tak, jakby była jego młodszym bratem, a nie skromną poddaną. Ralf natomiast czuł się zdecydowanie nieswojo wśród utytułowanych przedstawicieli londyńskiego towarzystwa. Wyraźnie nie pasował do modnych mebli i zbytkownego urządzenia salonu, lecz i jemu samemu bardziej odpowiadały wyłożone dębową boazerią komnaty Morland Place. Zdawał sobie sprawę, że wyglądał tu całkiem nie na miejscu i tak też pewnie był postrzegany przez arystokratycznych gości. Jawił się im jako prostak, parweniusz z głębokiej prowincji. Domyślał się tego z ich spojrzeń, tonu, jakim zwracali się do jego żony, tytułując ją hrabiną, a także z podsłuchanych strzępów rozmów. W pewnym sensie mieli rację - rzeczywiście nie pasował do
tego otoczenia. Nie cierpiał atmosfery Londynu z jego ciasnotą, zaduchem i złudnym blichtrem. Wolał czyste niebo swoich rodzinnych stron, ożywcze wiatry wiejące nad polami i wrzosowiskami. Do stolicy przyjeżdżał co roku tylko po to, aby towarzyszyć Anuncjacie, gdyż nie znosił rozłąki z nią. Szczerze ubolewał nad tym, że nie wystarczało jej Yorkshire. Owszem, kochała te strony, tak jak on, i dla nabrania sił część roku spędzała tam, ale potrzebowała także mocniejszych wrażeń, jakich dostarczał jej Londyn. Ralf ze smutkiem stwierdzał, że czuła się jak w domu tam, gdzie on czuł się intruzem. Nagle zorientował się, że książę zadał mu pytanie i czeka na odpowiedź, podczas gdy on, jak ostatni grubianin, najzwyczajniej w świecie nie słuchał swego dostojnego rozmówcy! - Proszę o wybaczenie, wasza wysokość... - sumitował się niezręcznie. - Lękam się... to znaczy... obawiam się, że nie wszystko dobrze dosłyszałem... Nawet jeżeli książę Jakub poczuł się urażony, jego urodziwa twarz nie zdradzała żadnych emocji. Uniósł tylko lekko brew i ze spokojem rzekł: - W porządku, Morland. Rzeczywiście, panuje tu straszny gwar. Sądzę, że Najwyższy w swej mądrości musiał mieć jakiś powód, aby dać kobietom tak piskliwą mowę, ale... - zawiesił głos, lecz zaraz wrócił do rzeczy: - Pytałem, czy zechciałbyś wraz z małżonką przyjść do mnie na kolacyjkę? Księżna nie czuje się jeszcze na tyle dobrze, aby samej składać wizyty, ale rada widziałaby was u siebie. To będzie taka skromna kolacja w rodzinnym gronie. Zaprosiłem niewiele osób, w tym twojego brata. - To dla mnie zaszczyt, wasza wysokość. Serdeczne dzięki! -wymamrotał Ralf, usiłując znaleźć się, jak należy. Miał tylko nadzieję, że Anuncjata nie przyjęła już zaproszenia na kolację w innym gronie, w towarzystwie króla. W tym momencie lokaj zaanonsował przybycie ostatniego spośród honorowych gości dzisiejszego przyjęcia: - Jego wysokość Rupert, książę Nadrenii i Cumberland. Ralf przeprosił księcia Yorku i pospiesznie dołączył do żo-
ny, aby razem z nią powitać księcia przy wejściu. Anuncjata wykonała głęboki dyg, Ralf ukłonił się, a książę oddał mu ukłon, wymieniając z obojgiem zwyczajowe formułki powitalne. Dopiero po tym ujął obie ręce pani domu, a jego poważną twarz rozjaśnił uśmiech, gdy pochylił się, aby złożyć na jej policzku pocałunek. Wśród dam z towarzystwa przyjęte było witanie pocałunkiem gości, nawet mało znanych, mimo to Ralf poczuł lekkie ukłucie zazdrości, gdyż powszechnie było wiadome, że przed laty Anuncjata pałała gorącym uczuciem do księcia. Nie wierzył wprawdzie plotkom, jakoby zostali oni kochankami, ale istotnie Anuncjata posiadała złoty medalion z kosmykiem włosów Ruperta. Obecnie posłała Ralfowi spojrzenie na poły błagalne, a na poły przepraszające i ruszyła wraz z księciem w stronę grona osób otaczających króla. Jej mąż stłumił westchnienie i skorzystał z okazji, aby się oddalić. Rad nierad, zaczął asystować iady Arlington, która nie była zanadto biegła w salonowej konwersacji, a na tego rodzaju przyjęciach zwykle czuła się obco. - Wybacz mi, pani, spóźnienie - książę zwrócił się do Anuncjaty. - Musiałem wstąpić po drodze do Admiralicji, gdzie znalazło się tyle spraw do załatwienia, że z trudnością się stamtąd wyrwałem. Hrabina z uśmiechem podniosła na niego oczy. - Nie wątpię, że tylko bardzo ważne sprawy mogły cię, panie, zatrzymać. Czy ty nigdy nie spoczniesz? Wpędzisz się kiedyś w chorobę! Z wyżyn swego wzrostu książę spoglądał na nią z czułością. Nadal przecież łączyła ich miłość tak głęboka i posiadająca tyle odcieni, że trudno było znaleźć dla niej odpowiednie słowa. - Wiesz przecież, pani, że pozwalam sobie czasem na odpoczynek - sprostował. - A ostatnio nawet na rozpustę! Anuncjata uśmiechnęła się, gdy spróbowała sobie wyobrazić tego poważnego i dostojnego mężczyznę oddającego się rozpuście, ale ten zaraz wyjaśnił, co przez to rozumie.
- Mój służący słyszał, że ludzie gadają, jakobym raz śmiał się w teatrze! Anuncjata też się roześmiała, bo wiedziała, do czego odnosi się aluzja. Dwa lata temu książę razem z całym dworem oglądał w Tunbridge Wells sztukę wystawianą specjalnie dla królowej, z udziałem aktorów z prywatnego teatru księcia Yorku. Występowała w niej między innymi młoda aktorka Małgorzata Hughes i trzeba trafu, że pełen godności i dostojeństwa książę Rupert zapałał do niej nieprzystojną wręcz namiętnością. Hrabina obserwowała jego staroświeckie zaloty, na które młoda kobieta chętnie przyzwalała. Książę nie spieszył się, więc minął rok, zanim ostatecznie zdobył piękną panią Małgosię i osadził ją w pałacyku Hammersmith. Sprawiał wrażenie szczęśliwego, więc Anuncjata z ulgą stwierdziła, że aktorka działa na jej korzyść. Ze swej strony starała się dać księciu do zrozumienia, że aprobuje ten układ. Nie była tylko pewna, czy okazuje należyty szacunek kobiecie, którą Rupert niewątpliwie kochał. - Miło mi to słyszeć - skwitowała jego żart. - Podobno ó tej porze roku, kiedy liście dopiero zaczynają żółknąć, w Hammersmith jest pięknie. Musisz, panie, kiedyś mnie tam zaprosić, abym mogła sama ocenić, czy to prawda. - Naprawdę przyjechałabyś? - Ścisnął jej rękę. - Byłbym bardzo rad, ale nie miałem odwagi sam ci tego zaproponować. To był cały książę Rupert! Tylko on jeden spośród dwo rzan króla Karola II mógł mieć obiekcje do zaproszenia damy do rezydencji swojej kochanki. - Ależ przyjadę z przyjemnością! - zapewniła. - Kiedy mogłabym? Na przykład jutro? - Jutro akurat będę zajęty, więc może pojutrze? Chciałbym, żebyś przyjechała rano i spędziła z nami cały dzień. A gdybyś tak przywiozła ze sobą dzieci? Chętnie pobyłbym z nimi trochę czasu. - Dobrze więc, pojutrze. Przyjedziemy wszyscy - obiecała
szybko Anuncjata, gdyż król właśnie odwrócił się w ich stronę, co oznaczało, że należy przerwać wszystkie prywatne rozmowy. - No, jesteś nareszcie! - król wylewnie przywitał kuzyna, -Ręczę, że przygalopowałeś tu prosto z Admiralicji, a tam z kolei popędziłeś wprost z kościoła. Założę się, że od świtu nie miałeś nic w ustach! - Wiesz, panie... - Rupert próbował się tłumaczyć. Tymczasem podano kolację w uroczo nieformalnym stylu „francuskiego bufetu", który monarcha tak lubił. Sam wprowadził modę na kameralne kolacyjki w zaprzyjaźnionym gronie, dzięki czemu Anuncjata mogła udawać, że brak dostatecznie przestronnej sali to nie wada, lecz zaleta Ballincrea House. Nie miała bowiem ani jednej komnaty, gdzie zmieściłby się długi stół wymagany na formalnym, zasiadanym przyjęciu. Prowadząc gości ku zastawionym stołom, hrabina łowiła uchem pomruk zainteresowania i, aprobaty, niepodbarwiony przyganą ani drwiną. Odetchnęła z ulgą, tym bardziej, że zadysponowała prawdziwe rozkosze podniebienia. Starała się udowodnić, że wszystko zostało skrupulatnie przygotowane, toteż uśmiechając się i prowadząc błyskotliwą konwersację z królem, strzelała równocześnie oczami, od stołów do szpaleru lokajów w liberii, aby sprawdzić, czy nie zabłąkał się gdzieś jakiś niepożądany okruch łub włosek. W Yorkshire lubiła sama doglądać gospodarstwa domowego, gdyż nie znosiła wszelkich niedociągnięć. Zresztą na prowincji czas dłużył się niemiłosiernie, więc chętnie wynajdywała sobie zajęcia. W mieście natomiast tak absorbowało ją składanie wizyt i przyjmowanie gości, gry i zabawy towarzyskie, przedstawienia teatralne, spacery i konne przejażdżki po parku, wreszcie krawcowe, modystki i zakupy, iż musiała komu innemu powierzyć prowadzenie domu. Kiedy wychodziła za Ralfa, gospodarstwem domowym w Morland Place zajmowała się jej kuzynka Elżbieta Hobart, pełniąca ponadto obowiązki guwernantki pozostałych przy ży-
ciu dzieci pana domu - Marcina i Daisy. W ziemiańskich dworach ubogie krewne były prawdziwym skarbem. Traktowano je jak wygodne, bezpłatne służące wyższej rangi, które zawsze były pod ręką. Nie obawiano się, że opuszczą swoich chlebodawców, gdyż miały nikłe szanse na zamążpójście. Anuncjata doceniła przydatność Elżbiety, gdyż młoda kobieta oprócz skromności i układności cechowała się także wysoką inteligencją i wrodzonym dobrym gustem. Nowa pani domu uznała, że kuzynka marnuje się na stanowisku guwernantki, tym bardziej, że dworski kapelan także zajmował się nauczaniem dzieci. Toteż z werwą zabrała się do reorganizacji. Znalazła krzepką, a przy tym godną zaufania młodą kobietę o imieniu Dorcas, wdowę po tkaczu mieszkającą w sąsiedztwie. Powierzyła jej obowiązki mamki i niańki, a Elżbietę przyuczyła do przejęcia funkcji ochmistrzyni, aby zarządzała gospodarstwem w zastępstwie pani domu lub pod jej nieobecność. Jednak nad obiema dyskretny, acz surowy nadzór sprawowała osobista pokojówka hrabiny, Jane Birch, rodowita mieszkanka Londynu, obdarzona ostrym językiem i sokolim okiem, które niejedno już w życiu widziało. Odtąd więc Elżbieta komenderowała służbą, zaopatrzona przez Anuncjatę w szczegółowe instrukcje i przepisy. Wiedziała też, że Birch nie spuszcza z niej oka, a jakiekolwiek zaniedbanie będzie ukarane ostrą reprymendą. Na szczęście efekty jej pracy w postaci szpaleru sztywnych lokajów w wy-krochmalonych liberiach i obficie zastawionych stołów budziły wśród gości jedynie podziw. W menu znalazł się łosoś z wody w sosie z kopru włoskiego, szczupak w sosie kaparowym, cała szynka wędzona według przepisu przywiezionego przez Anuncjatę z Morland Place, a trzymanego przez nią w ścisłej tajemnicy. Podano także marynowany ozór, comber barani w polewie, przybrany kandyzowanymi pomarańczami, ugotowane w całości homary podlane pikantnym sosem i pasztet zajęczy zapieczony
z małymi cebulkami, jajami na twardo i szparagami. Do wyboru były także paszteciki z dziczyzną lub mięsem krabów w kształcie wieżyczek, podlane śmietanowym sosem przyprawionym goździkami i cynamonem. Na półmisku pysznił się upieczony w całości paw z ogonem rozpiętym na rusztowaniu z cienkiego drutu, jak również w ten sam sposób podany indyk. Nie zabrakło ostryg w sherry doprawionym gałką muszkatołową, pieczonych bekasów, przepiórek w galarecie i kuropatw nadziewanych kasztanami. Na stole pojawiło się także koźlę gotowane w mleku i potrawka z duszonych węgorzy -ulubione danie króla. Na deser hrabina kazała zaserwować owoce świeże i kandyzowane, poziomki w koniaku, czarne porzeczki z twarożkiem na słodko, różnego rodzaju galaretki i puddingi, na które przepisu nie zdradziłaby nikomu poza swoim szefem kuchni. Ukoronowanie wszystkiego stanowiły jednak sorbety i lody, do których wykonania potrzebna była zgoda króla na skorzystanie z jego prywatnej lodowni. Do picia podano białe wino hiszpańskie i reńskie oraz francuskiego szampana - ostatni krzyk mody na londyńskich salonach. Każde danie było nienagannie wyporcjowane i przybrane, obrus lśnił bielą, wypolerowane srebra połyskiwały, a kryształy rzucały brylantowe iskry. Wszędzie, gdzie należało, porozstawiano kwiaty oraz misy wafelków lub cukierków. Nieskazitelnie umundurowani, wymyci i uczesani służący przypominali bardziej malowane figury niż niedoskonałe istoty ludzkie. Widok ten usatysfakcjonował Anuncjatę, więc gdy napotkała spojrzenie Birch, dyskretnie uwijającej się na zapleczu, ledwo dostrzegalnym ruchem głowy wyraziła jej swą aprobatę. Ta zaś w równie subtelny sposób przekazała pochwałę Elżbiecie skrytej na jeszcze głębszym zapleczu. Przyniosło to jej taką ulgę, że aż nogi się pod nią ugięły i musiała oprzeć się o ścianę. Anuncjata także odetchnęła z ulgą, obserwując gości podchodzących do zimnego bufetu, gdzie napełniano ich talerze
i kielichy. Widziała, jak w dobrych humorach jedli, pili i oddawali się konwersacji. Świadczyło to, że odniosła sukces towarzyski, a właśnie o tym marzyła. Dlatego tak spieszyła się do Londynu. Chciała urodzić dziecko w Whitehall, a jego chrzciny przekształcić w wystawne przyjęcie. Chwilami wprawdzie pogardzała bezkrytyczną pogonią za nowinkami mody i śmiała się sama z siebie, że daje się w to wciągnąć, ale z drugiej strony niekiedy czuła się obco w sferach, z którymi chciała współzawodniczyć. Miała przecież świadomość, że będąc dziedziczką wielkiego majątku, trzy razy poślubioną zamożnym i utytułowanym obywatelom, pozostawała wciąż nieślubną córką ekscentrycznej matki. Dlatego właśnie część jej osobowości, choć wypierała się tego sama przed sobą, zabiegi o pozycję w wielkim świecie traktowała nie jako zabawę, lecz jako konieczność życiową. Szczególne nadzieje hrabina wiązała ze swymi dziećmi. Ten świeżo urodzony chłopczyk, byleby tylko przeżył, był w najkorzystniejszej sytuacji, zadbała bowiem już o odpo-. więdnie koneksje. Powinien jeszcze otrzymać własny tytuł, więc jak najwcześniej należało wszcząć starania, gdyż król niezbyt hojnie szafował tytułami, a chętnych było wielu. Zabiegi o to mogły potrwać lata. Nagle Anuncjata zdała sobie sprawę, że tego rodzaju rozmyślania musiały nadać jej twarzy wyraz zawziętości, a tymczasem król przyglądał się jej z miną na poły zaciekawioną, na poły rozbawioną. Czym prędzej więc się rozchmurzyła, lekko się roześmiała i zasięgnęła opinii władcy w sprawie ja- kości wina. Słuchając jego odpowiedzi, kątem oka złowiła spojrzenie Ralfa. Biedak próbował zwrócić na siebie jej uwagę, lecz nie mogła poświęcić mu teraz ani chwili. Z satysfakcją stwierdziła, że do twarzy mu w szatach z pawiozielonego aksamitu i srebrzystopopielatego jedwabiu, które sama dla niego wybrała, jednak obecnie musiała przede wszystkim myśleć o rozrywce króla i reszty towarzystwa. Owszem, cieszyła się, że
mąż przyjechał z nią do miasta, ale mogła tylko mieć nadzieję, że znajdzie on kogoś, kto nie pozwoli mu się nudzić, podczas gdy ona czyniła honory domu. Kiedy już goście dojadali ostatnie dania, Birch i Dorcas udały się do pokojów na piętrze, aby sprowadzić dzieci do salonu. Nowo narodzony chłopiec przestał już płakać, ale nie spał, tylko leżał spokojnie w ramionach Birch. Buzię miał jeszcze czerwoną od krzyku, lecz ledwo było ją widać spomiędzy bogato zdobionych koronkami chrzcielnych szatek. Sukieneczkę Anuncjata dostała w prezencie od króla, kiedy pierwszy raz spodziewała się dziecka, a jedwabny szal przysłała jej z Francji księżniczka Henrietta. Dorcas nerwowo przygładzała i tak schludnie uczesane włosy dzieci, poprawiała nieskazitelnie wyprasowane ubranka i napominała podopiecznych, żeby stali spokojnie i nie przynieśli jej wstydu. * Bliźnięta - Hugo i Arabella - liczyły już sobie po dziewięć lat. Hugo miał zaledwie roczek, kiedy po śmierci ojca odziedziczył tytuł wicehrabiego Ballincrea. Niejednokrotnie słyszał opinię, że jest podobny do ojca, ale ponieważ przez większą część jego dotychczasowego życia ciągle go za coś strofowano, nabrał przeświadczenia, że takie podobieństwo jest czymś nagannym. Utwierdzała go w tym przekonaniu Birch, która, gdy był niegrzeczny, wyzywała go od „Francuzów". Istotnie, choć mocno zbudowany, był na swój wiek niski, mimo niebieskich oczu karnację miał ciemną, a włosy czarne, kędzierzawe, co odziedziczył po ojcu, pół-Francuzie, a półIrlandczyku. Wprawdzie król prezentował podobny typ urody, także wskutek domieszki krwi francuskiej, ale mały Hugo sądził, że królom takie mankamenty łatwiej uchodzą płazem. We wszystkich kłopotach wspierała go siostra-bliźniaczka, Arabella, zupełnie do niego niepodobna. Była wyższa, okazal-
szej postury, ale i o jej urodzie słudzy wyrażali się niepochlebnie, gdyż miała cerę usianą piegami, a włosy rude, twarde i proste, niemożliwe do skręcenia w loki. Wyraz zawziętości nie schodził z jej twarzy. Dziewczynka nie przejmowała się naganami ani często wymierzanymi karami. Nawet bowiem gdy Birch nazywała ją „bezczelną, zuchwałą dziewczyną" -Arabella wyczuwała w jej głosie nutę szacunku. Wiedziała też, że była ulubienicą babci, która mieszkała w Shawes i zdążyła nauczyć tak ją, jak Hugona jeździć konno, zanim nie zmarła nagle podczas polowania w zeszłym roku. Świadomość aprobaty babci całkowicie uodporniła Arabellę na krytykę, nawet ze strony matki. Do kłopotów podchodziła z dystansem, a brata traktowała pobłażliwie i z czułością. Tymczasem Hugo najbardziej w życiu pragnął być kochany przez własną matkę, która, nie wiadomo dlaczego, skąpiła mu uczucia. Teraz, kiedy w salonie czekał na gości, zabijał czas oglądaniem obrazu wiszącego wysoko nad jego głową. Namalował go w zeszłym roku znany artysta Lely. Chłopiec wciąż miał w pamięci długie, męczące godziny pozowania, kiedy razem z Arabellą musieli stać bez ruchu, ostro upominani, gdy choć o cal zmienili pozycję. Obraz nazywano „Tureckim portretem", gdyż w centrum znajdowała się matka ubrana w kolorowy szlafrok z tureckiego jedwabiu i turban ze złotogłowiu, ozdobiony piórem. U stóp Anuncjaty siedziały dwa brązowo-białe spaniele, Karol Wielki i Kasper, wpatrzone w nią rozkochanym wzrokiem. Po bokach matki stali Hugo i Arabella, a na jej kolanach, czyli na honorowym miejscu, siedział młodszy brat bliźniąt, Jerzy, zdaniem Hugona przyczyna jego kłopotów. Jerzy był młodszy tylko o rok, a więc miał obecnie osiem lat. Hugo jednak wolał patrzeć na portret brata niż na niego samego, chociaż stal tuż przy nim, bowiem Jerzy - dorodny i urodziwy chłopiec - cieszył się zarówno miłością matki, jak i sympatią służby. Przypuszczalnie to uprzywilejowane stanowisko zawdzięczał swoim delikatnym rysom, jasnej skórze
i bladozłotym, właściwie srebrzystym włosom. Posiadał ponadto miły uśmiech i dźwięczny głos, potrafił śpiewać jak słowik, a na domiar złego po swoim ojcu odziedziczył tytuł drugiego hrabiego Chelmsford. Z tej przyczyny znający etykietę dworską domownicy dawali mu pierwsze miejsce przed Hugonem, który był tylko wicehrabią. Hugo w instynktownym odruchu samoobrony nauczył się podsłuchiwać, więc nieraz łowił uchem szeptane komentarze na temat brata. Większości z nich nie rozumiał, ale domyślał się, że z urodzeniem Jerzego i jego wyglądem wiążą się jakieś niejasności. Plotki krążące wśród służby podsycał fakt, że Jerzy nie przypominał żadnego ze swoich rodziców - ani matki, która była ciemnej karnacji jak wszystkie księżniczki z dynastii Stuartów, ani ojca, człeczyny marnej postury, którego włosy, zanim posiwiały, były zwyczajnej, brązowej barwy. W oczach Hugona Jerzy najbardziej przypominał ich ojczyma, Ralfa Morlanda, choć Hugo nie rozumiał, jakim sposobem mogło się to stać. Na wszelki wypadek zachował swoje spostrzeżenie dla siebie, a póki co próbował, bez większych szans na powodzenie, wywalczyć sobie należne miejsce w sercu matki. - Jerzy może sobie być hrabią! - mawiał nieraz z goryczą do Arabelli. - Ale ja urodziłem się pierwszy, więc powinienem iść przed nim. Pani matka powinna mnie kochać najbardziej! - Głupiś! - kwitowała Arabella, również niekochana przez matkę, lecz w przeciwieństwie do brata nic sobie z tego nie ro-bąca. - Lepiej chodźmy pobawić się ze szczeniakami! Teraz znów przybył im nowy rywal do miłości matczynej -mały Rupert, nazwany tak na cześć księcia Ruperta, ojca chrzestnego dzieci i przyjaciela matki. Dobrze, że dzieciak nie ma jeszcze żadnego tytułu, a i wydaje się strasznie brzydki, łysy i czerwony jak rak. Trudno przypuszczać, aby taki potwo- rek mógł zagrozić pozycji Hugona. Zresztą przed nim urodziło się już troje dzieci, które jedno po drugim poumierały, więc może i ten mały Rupert nie będzie mu długo zawadzał? W podobnej sytuacji znajdował się przecież przyrodni brat
Ruperta, Marcin, który stracił pięciu braci, aż w końcu jemu przypadło miejsce najstarszego syna swego ojca i przyszłego dziedzica Morland Place. Hugo lubił tego drobnego, szczupłego trzynastolatka o ciemnej karnacji, błękitnych oczach, spokojnym temperamencie i dużym poczuciu humoru. Zresztą wszyscy lubili Marcina, którego Hugo uważał za swój autorytet i wpatrywał się w niego jak w tęczę. Marcin zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ był bystrym i spostrzegawczym chłopcem. Bawiło go to, ale nie skłaniało do tego, aby jakoś specjalnie wyróżniać Hugona. Zwyczajnie go lubił, tak samo jak wszystkich, natomiast wyjątkowym uczuciem darzył tylko swoją młodszą siostrę, Marię Margeritę, poufale zwaną Daisy. Marcin szalał za Daisy nieomal od jej urodzenia. Teraz zaczął poważnie się obawiać, że ją straci, bo dziewczynka miała już jedenaście lat i szybko zaczynała przeistaczać się w pannę - wysoką, mocno zbudowaną blondynkę, ładną i o żywym usposobieniu. Jej brat nie brał w ogóle pod uwagę możliwości jej zamążpójścia, żywiąc irracjonalną nadzieję, że jakoś uda się tego uniknąć i Daisy na zawsze pozostanie z nim, jako obiekt jego troski i uwielbienia. Ostatnio jednak coraz bardziej wy- mykała się spod jego kurateli, co przejmowało go niepokojem. Tak ojciec, jak guwerner, ksiądz St. Maur, coraz częściej czynili aluzje do jego zaborczej miłości. Birch dawała mu do zrozumienia w bardziej prostacki sposób, że powinien dać spokój Daisy i zacząć rozglądać się za odpowiednią kandydatką na żonę. Chłopak puszczał te uwagi mimo uszu, bo świat dla niego dzielił się na dwie części: najpierw on i Daisy, a dopiero potem cala reszta. W końcu otwarły się drzwi jadalni i do salonu powróciło wytworne towarzystwo. Gości prowadził sam król, trzymając pod ramię Anuncjatę. Dzieci na znak dany im przez Birch i Dorcas wykonały najgłębsze ukłony i dygi, jakie tylko potrafiły, a dobrotliwy władca podszedł i przemówił do każdego z nich. Z uśmiechem wziął maleństwo z ramion Birch i zaprezentował je zebranym ze słowami: - Oto jest najmłodsza latorośl tej zacnej rodziny, dzięki
której zebraliśmy się tu dzisiaj. Niech rośnie zdrowo, Bogu na chwałę, rodzicom na pociechę. Wśród zgromadzonych rozszedł się szmer aprobaty. Ważniejsi goście podeszli bliżej, aby przyjrzeć się niemowlęciu i wyrazić swój zachwyt. Niektórzy z nich zwrócili uwagę i na starsze dzieci. Książę Rupert w ślad za królem powiedział każdemu po kilka słów, a że trzymał je wszystkie do chrztu - od najwcześniejszego dzieciństwa kochały go i szanowały. Zaraz jednak maleństwo znów zaczęło płakać, więc Anuncjata kazała niańkom zabrać wszystkie dzieci na górę, aby przyjęcie mogło się toczyć dalej bez przeszkód. Późną nocą, kiedy państwo Morlandowie nareszcie byli sami i gotowali się do pójścia na spoczynek, Ralf zapytał żonę: - No i jak, zadowolona jesteś z przyjęcia? Anuncjata siedziała akurat przed lustrem i rozczesywała włosy, uśmiechając się do swojego odbicia, więc tylko rzuciła niedbale: - Myślę, że fajerwerki wypadły dobrze. Ralf stanął za nią, wyjął z jej ręki grzebień i sam zaczął przegarniać nim jej długie, gęste loki. Anuncjata poddawała się ruchom jego rąk, ale widać było, że myślami przebywa zupełnie gdzie indziej. Skrzyżowała bose stopy i założyła ręce na podołku. W nocnej bieliźnie, z rozpuszczonymi włosami wyglądała prawie jak dziecko. - I nie masz mi nic więcej do powiedzenia poza tym, że fajerwerki dobrze wypadły? - dopytywał się łagodnie. - A co jeszcze miałabym ci powiedzieć? - w jej głosie dźwięczało szczere zdziwienie. - No jak to, przyjmowałaś u siebie w domu najdostojniejsze persony w tym kraju, króla Anglii, jego brata i kuzyna, a nie robi to na tobie większego wrażenia niż zwykłe spotkanie rodzinne? - oburzył się Ralf.
- Przecież oni wszyscy są dla mnie jak rodzina - odpowiedziała z prostotą, ale napotkała odbite w lustrze spojrzenie męża i zdecydowała się w końcu zejść z obłoków. - A ty dobrze się bawiłeś? - Owszem, doskonale, ale najlepiej lubię przebywać z tobą sam na sam. - Pochylił głowę i ucałował białą szyję żony. Uczuł, jak zadrżała. - Wspaniale się dziś prezentowałeś w tym nowym ubraniu -pochwaliła go. Ralf wytrzymał odbite w lustrze jej spojrzenie, przesuwając równocześnie dłonie wzdłuż jej szyi, potem obojczyków, aż na miękko rysujące się piersi. - Uważasz, że jestem dostatecznie przystojny, aby zostać twoim kochankiem? - zapytał prowokująco. - Owszem, nawet na to - odpowiedziała wprost, więc zamknął dłonie na jej piersiach, czując, jak od razu stwardniały. Kiedy przytulił swój policzek do jej policzka, dostrzegł uśmiech na jej ustach, więc ucałował ich kącik. - Może byśmy już poszli do łoża? - szepnął. Uśmiech nie schodził z jej ust, więc dalej szeptał namiętnie: - Wyglądasz stanowczo za młodo na żonę i matkę. Niczym nie różnisz się od tej niesfornej dziewczyny, która kiedyś ścigała mnie konno, aby wypuścić z zagrody owce Makthorpe'a... Anuncjata odwróciła się twarzą do niego i położyła usta na jego ustach, więc żarliwie je pocałował. Kiedy przebywali sam na sam, czuł, że nawet „wielki świat" nie jest w stanie mu jej odebrać, że należy tylko do niego. - Chodź do łoża - zachęcał, a kiedy stanęła przed nim, z łatwością uniósł wysmukłą figurkę w białej nocnej koszuli i przycisnął do swej szerokiej piersi. Anuncjata uśmiechnęła się i wsparła o niego rękoma, a wówczas spytał: - Pragniesz mnie? - Ciebie tak - zapewniła, skwapliwie, ale zaraz dopowiedziała: - Tylko nie chciałabym jeszcze poczynać następnego dziecka... Musimy uważać. Ralf od razu posmutniał, choć rozumiał jej obawy - prze-
cież dopiero co urodziła! Poczuł się jednak odepchnięty, niespokojnie poszukał wzrokiem jej twarzy. - Kochasz mnie? - dociekał. - Pewnie, że kocham! - odrzekła z nutą lekkiego zniecierpliwienia w głosie. Rozdział drugi Mimo iż chrzciny przeciągnęły się do późnych godzin nocnych, nazajutrz Morlandowie zerwali się wczesnym rankiem, jak to czynili codziennie. Zwyczaj ten niechybnie okrzyknięto by prostackim, gdyby nie to, że król też wstawał wcześnie i innych zachęcał do tego samego. O szóstej cała rodzina i służba wysłuchała mszy odprawionej przez księdza St. Maura, a o siódmej jaśnie państwo pokrzepili się chlebem i piwem przed przystąpieniem do codziennych obowiązków. Wysłuchiwali raportów służących i przydzielali im zajęcia. Dorcas i Birch przyprowadzały dzieci, aby ojciec udzielił im błogosławieństwa, a matka krytykowała zauważone niedociągnięcia. - Birch, co za sukienkę Daisy ma na sobie? Niemożliwe, żeby to była ta, którą dostała na świętą Annę! - Kiedy to jest ta sama, proszę łaski pani - odpowiadała niewzruszona pokojówka. - Jak Boga kocham, ta mała znowu urosła! - narzekała Anuncjata, na poły zagniewana, a na poły rozbawiona. - Sukienka jest przynajmniej o dwa cale za krótka. Dziecko, prze-stańże tak rosnąć, bo już wyglądasz jak strach na wróble, a ża-nim skończysz piętnaście lat, dorośniesz do wysokości dwóch jardów! - Ona nic nie może na to poradzić, pani matko! - Marcin
przystąpił do obrony swej ukochanej Daisy, zanim ona sama zdążyła usta otworzyć. - Wdała się w pana ojca! - Wszystko jedno, musi już przestać rosnąć. - Anuncjata uśmiechnęła się porozumiewawczo do pasierba, dając mu do zrozumienia, że żartuje. - Inaczej jej narzeczony będzie musiał stawać na stopień, żeby się oświadczyć. Dorcas, poszukasz jakiejś mojej sukni, którą da się przerobić na panienkę Daisy. Birch pokaże ci, które już rzadko wkładam. Następnie po kolei do rodziców podchodziły młodsze dzieci. Jerzego matka witała czułym uściskiem i napominała, żeby nie uczył się zbyt intensywnie, bo wygląda blado. - Pamiętaj, jeśli rozboli cię głowa, natychmiast powiedz o tym księdzu kapelanowi i przerwij czytanie! - przestrzegała. Hugona pouczała, żeby się nie garbił i trzymał prosto, natomiast Arabellę łajała za potargane włosy: - Gdybyś poruszała się jak dama, a nie biegała jak dzikuska, wyglądałabyś porządnie! Dopiero gdy dziewczynka wróciła na swoje miejsce, pani Morland zaczęła wypytywać o zdrowie najmniejszego dziecka. - Czy mi się zdawało, czy znowu płakał? - W rzeczy samej, proszę łaski pani - informowała z troską Dorcas. - Dopraszam się wybaczenia, ale nasz panicz znowu miał kolkę. Z nim nie jest dobrze, pani! - Nic mu nie jest, pani, to tylko wzdęcie! - Birch przerwała potok wymowy prostej kobiety z Yorkshire. - Z czasem samo mu przejdzie. - To i dobrze! - rzuciła niedbale Anuncjata, ale Dorcas nie dała za wygraną. Wystąpiła naprzód i z uporem powtórzyła: - Wybaczcie, pani, ale to maleństwo jest chore! Prawda jest taka, że ten kleik mu nie służy. Ono po prostu nie może utrzymać go w brzuszku... Zamilkła pod karcącym spojrzeniem Birch, która, jako rodowita mieszkanka Londynu, podobnie jak jej pani uważała, że dzieci należy chować według wskazań najnowszej mody obowiązującej w wyższych sferach. Zgodnie z tymi wskaza-