ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Lilian Jackson Braun - Kot, który... 08 - Kot, który wąchał klej

Dodano: 9 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 9 lata temu
Rozmiar :933.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Lilian Jackson Braun - Kot, który... 08 - Kot, który wąchał klej.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK L Lilian Jackson Braun
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 9 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 192 stron)

KRYMINAŁ Lilian Jackson Braun Kot, który wąchał klej Tom 08

PROLOG Tak, naprawdę istnieje miejsce o nazwie Moose County, czterysta mil na północ od wszystkiego. Siedzibą okręgu jest Pickax City, liczące trzy tysiące mieszkańców. Naprawdę jest tam pomocnik kelnera o imieniu Derek Cuttlebrink. Jest tam teŜ właściciel baru, przypominający z wyglądu niedźwiedzia, który kaŜe sobie płacić pięć centów za papierową serwetkę. I jest tam sprytniejszy od ludzi kot o imieniu Kao K'o-Kung. Jeśli wydaje się wam, Ŝe to postaci z jakiejś sztuki, to dlatego Ŝe... „Cały świat jest sceną, a wszyscy męŜczyźni i kobiety są tylko aktorami". Zgaśmy więc światła! Kurtyna w górę! AKT PIERWSZY SCENA PIERWSZA Miejsce: Kawalerski pokój w Pickax City Czas: Wcześnie rano, koniec maja Osoby: Jim Qwilleran, były dziennikarz, obecnie spad- kobierca fortuny Klingenschoenów - wielki człowiek, koło pięćdziesiątki, siwiejące włosy, bujne wąsy, smutny wyraz twarzy Kao JCo-Kung, dla przyjaciół Koko, kot syjamski Yum

Yum, kotka syjamska - nieodłączna towarzyszka Koko Andrew Brodie, szef policji iv Pickax Było bardzo wcześnie, kiedy zadzwonił telefon. Qwilleran sięgnął po omacku do nocnego stolika. Na wpół przytomny, zachrypniętym głosem wymamrotał „halo" i w odpowiedzi usłyszał czyjś autorytatywny głos: - Chcę z tobą mówić! Głos był znajomy, ale ton alarmujący. To był Andrew Brodie, szef policji w Pickax, a jego głos brzmiał ponuro i wyczuwało się w nim oskarŜenie. Przed pierwszą kawą Qwilleran niewiele kojarzył i na próŜno starał się zorientować w sytuacji. CzyŜby włoŜył kanadyjską pięciocentówkę do parkometru? A moŜe wyrzucił przez okno samochodu ogryzek od jabłka? Albo, nie daj BoŜe, zatrąbił w odległości stu metrów od szpitala? - Słyszałeś, co mówiłem? Chcę z tobą porozmawiać! - Głos nie brzmiał juŜ tak rozkazująco jak przedtem. Qwilleran zaczynał powoli kapować i rozpoznał ten drwiący ton, który wśród dorosłych męŜczyzn z Moose County uchodził za przyjacielski. - W porządku, Brodie - odparł. - Mam przyjść na komisariat i poddać się? Czy przyślesz wóz i kajdanki? - Zostań tam, gdzie jesteś. Zaraz u ciebie będę. Chodzi o twojego kota - powiedział szef i odwiesił gwałtownie słuchawkę. W głowie Qwilłerana znów zakłębiły się róŜne myśli. Czy jego syjamskie koty zakłóciły publiczny spokój? Nie wychodziły na dwór, ale samiec miauczał głośno, a skrzeczenie samiczki mogło być porównywalne tylko z dźwiękami syntezatora. W spokojny dzień, kiedy okna w domach były pootwierane, kaŜdego z nich słychać było na kilometr. Był koniec maja i praktycznie większość okien było pootwieranych. Ludzie delektowali się odświeŜającą bryzą, z której słynne było

Moose County. Bryzy świeŜej i słodkiej, chyba Ŝe wiała od strony farmy Kilcally. Qwilleran ubrał się pospiesznie, przeczesał włosy mokrym grzebieniem, zebrał gazety zaścielające podłogę salonu zatrzasnął drzwi sypialni, w której kryło się jego niepościelone łóŜko, i wyjrzał przez okno dokładnie w momencie, kiedy policyjny wóz Brodiego wjeŜdŜał na podjazd. Qwilleran mieszkał w apartamencie nad garaŜem przeznaczonym dla czterech samochodów, dawnej wozowni przy rezydencji Klingenschoenów. Wozownia mieściła się na tyłach posesji, dom zaś stał frontem do głównej ulicy, naprzeciwko parku. Był to ogromny kamienny budynek, który obecnie przebudowywano na teatr. Na miejscu szerokich trawników porozjeŜdŜanych teraz przez cięŜarówki, poustawiano stosy bali i prowizoryczną szopę. Kiedy policyjny wóz manewrował między tymi przeszkodami, licznie zgromadzeni na placu budowy stolarze i elektrycy salutowali przyjaźnie w stronę szefa policji. Brodie, stróŜ prawa, cieszył się w mieście popularnością. Kochano w nim Szkota o postawnej figurze, szerokiej klacie i mocnych nogach, który był wręcz stworzony do kiltu, szkockiej czapki z pomponem i kobzy - rekwizytów które wyciągał na parady i śluby. Kiedy Brodie wspinał się do apartamentu, Qwilleran pozdrowił go ze szczytu schodów. Szef mamrotał pod nosem. Zawsze na coś narzekał. - Gdy budowali ten budynek, nie pomyśleli o schodach! Są za strome i za wąskie! Jak normalny człowiek ma tu postawić stopę! - Spróbuj stawiać stopy bokiem - zasugerował Qwilleran. - A to, co to jest? - Brodie wskazał na oparty o ścianę kuty Ŝelazny ornament w kształcie koła, o średnicy metra, znajdujący się na szczycie schodów. Centralnym punktem ornamentu były trzy walczące koty uniesione na tylnych łapach, szykujące się do ataku.

- To fragment bramy z trzystuletniego szkockiego zamku - powiedział z dumą Qwilleran. - Adaptacja herbu Mackintoshów. Moja matka pochodziła z Mackintoshów. - Skąd go masz? - w głosie Brodiego pobrzmiewała zazdrość, pewnie oddałby wszystko za podobny emblemat upamiętniający jego własny klan. Lub prawie wszystko, był bowiem znany ze skąpstwa. - Ze sklepu z antykami w Chicago. Zostawiłem go w mieście, kiedy przeprowadzałem się do Pickax. Przywieźli mi go w zeszłym tygodniu. - Zdaje się, Ŝe jest cięŜki. Transport musiał cię sporo kosztować. - WaŜy pięćdziesiąt kilogramów. Chcę go umieścić w salonie, ale jeszcze nie wiem jak. - Zapytaj moją córkę. Ma niekonwencjonalne pomysły. - Czy próbujesz mi ją zareklamować? - zapytał Qwilleran. Francesca Brodie była dekoratorem wnętrz. Brodie wszedł do salonu pewnym krokiem kobziarza. Zanim rozsiadł się wygodnie na ogromnym fotelu, obrzucił pokój badawczym spojrzeniem policjanta. - Masz tu wygodne gniazdko. - Francesca pomagała mi je urządzić. Kiedy mieszkałem w rezydencji od ulicy, to miejsce było miłą odskocznią od tego całego przepychu, ale kiedy zamieszkałem tu na stałe, nagle wydało mi się za skromne. Jak ci się podobają ściany? Francesca pokryła je wełnianym szkockim tweedem, ręcznie tkanym. Szeryf odwrócił się, Ŝeby podziwiać nietypową tapetę w kolorze owsianki i o zbliŜonej fakturze. - Musiałeś sporo wybulić na to wszystko. No, ale domyślam się, Ŝe stać cię na to. Brodie spojrzał na przeciwległy koniec pokoju. - Masz sporo półek.

- Francesca zaprojektowała te regały, a jej stolarz mi je wykonał. Zaczynam zbierać stare ksiąŜki. - Z twoim kapitałem stać cię chyba na nowe. - Lubię stare ksiąŜki. Kupiłem dzieła zebrane Dickensa za dziesięć dolców. Jesteś skąpym Szkotem, powinieneś to docenić. - Co to za obraz? - Brodie wskazał palcem na oprawiony druk, który wisiał nad sofą. - To łódź patrolowa z 1805 roku. Pływała po Wielkich Jeziorach... Co powiesz na darmową kawę? Qwilleran wsypał czubatą łyŜeczkę rozpuszczalnej kawy do wrzątku i podał Brodiemu kubek. - No dobra, szefie. Jakie są te złe wieści? Co jest na tyle pilne, Ŝe musiałeś wyciągnąć mnie z łóŜka? - Właśnie wróciłem z konferencji poświęconej egzekwowaniu prawa na Nizinach - powiedział Brodie. - Cieszę się, Ŝe jestem znów w jakimś cywilizowanym miejscu. Te miasta to dŜungla, mówię ci. Pierwszego dnia konferencji burmistrzowi ukradziono samochód! - wziął łyk kawy, którą od razu się zakrztusił. - Och! Co to za smoła! - Czemu dokładnie poświęcona była konferencja? - Przemocy związanej z narkotykami. Jeden z prelegentów był twoim przyjacielem. Porucznik Hames. Rozmawiałem z nim podczas lunchu. - Hames jest wspaniałym detektywem, chociaŜ lubi zgrywać nudziarza. - Powiedział mi kilka rzeczy takŜe o tobie. Twierdził, Ŝe kiedy pisałeś dla „Daily Fluxion", podałeś mu na talerzu kilka rozwiązań. Qwilleran wygładził skromnie wąsy. - Wiesz, jak to jest. Takie rzeczy po prostu się zdarzają, kiedy się pracuje w gazecie. Miałem oczy i uszy otwarte, to wszystko.

- Hames powiedział mi coś jeszcze. Myślałem, Ŝe mnie nabiera, ale przysiągł, Ŝe to prawda. Mówi, Ŝe masz niezwykłego kota, Ŝe sprytne z niego zwierzę. - Co do tego ma rację. Syjamczyki są wyjątkowo inteligentne. Brodie wpatrywał się pilnie w swojego gospodarza. - On mówi, Ŝe twój kot jest, jak to powiadają... psychiczny! - Chwila, chwila! Nie posuwaj się za daleko, Brodie. - Powiedział, Ŝe twój kot doprowadził policję do rozwiązania kilku kryminalnych zagadek. Qwilleran odchrząknął, jak gdyby miał wygłosić jakieś oficjalne oświadczenie. - Wy tam w policji macie do czynienia tylko z psami, Brodie, więc moŜe nie wiesz, Ŝe koty są najlepszymi detektywami wśród zwierząt. Są w naturalny sposób dociekliwe. Zawsze węszą, drapią, wygrzebują coś z dziur. Jeśli mój kot wyciągnął jakieś sprawy na światło dzienne, to tylko przez przypadek. - Jak się nazywa to zwierzę? Chciałbym rzucić okiem na tego kota. - Koko jest wykastrowanym samcem o długim rodowodzie. I nie nazywaj go „tym zwierzęciem", bo rzuci na ciebie urok. Gdzieś z hallu dobiegło ich władcze Ŝądanie. - To Koko. Usłyszał, Ŝe wymieniamy jego imię, a nie jadł jeszcze śniadania. Wypuszczę go. Koty mają swój własny pokój. - Co mają? Własny pokój? Niech mnie szlag! - Z osobną łazienką i telewizorem. - Tele co? Chyba Ŝartujesz? - To tylko mały czarno-biały telewizor. Koty nie odróŜniają kolorów. Qwillerana bawiło niedowierzanie Brodiego. Przeprosił go i zszedł na dół do kotów. W dawnych pomieszczeniach dla słuŜby, które znajdowały się nad garaŜem, Qwilleran urządził sobie gabinet, salon i sypialnię. Czwarty, najbardziej nasłoneczniony pokój, został przeznaczony dla syjamczyków. Znajdował się w nim miękki dywan, poduszki, drapaki, kosze, a

przede wszystkim szerokie parapety pod oknami wychodzącymi na zachód i południe. W łazience ustawił dwie kuwety, jedną dla niego, a drugą dla niej. Początkowo koty dzieliły jedną toaletę, ale kilka tygodni temu kotka zaczęła stroić fochy i zaŜądała osobistych udogodnień. Qwilleran wrócił do salonu w towarzystwie swoich wyraźnie głodnych współlokatorów. Ich smukłe, jasno umaszczone ciała były rozciągnięte na całą długość. Brązowe noski, wysunięte do przodu i lekko zadarte w oczekiwaniu, poprzedzały brązowe uszy i brązowe ogony wypręŜone w horyzontalnej pozycji i lekko zawinięte na końcach do góry. Miały podobne długie zwinne nogi, ale Koko szedł zdecydowanym krokiem, podczas gdy Yum Yum stąpała delikatnie, kilka kroków za nim. Przed wejściem do salonu, pod wpływem nagłego impulsu, koty zatrzymały się, przyglądając się badawczo obcemu przybyszowi. - Mają niebieskie oczy - powiedział Brodie. - Nie wiedziałem, Ŝe masz dwa. Są z tego samego miotu? - Nie, przygarnąłem je z róŜnych źródeł - powiedział Qwilleran. - Obydwa zostały bezdomne w wyniku pewnych okoliczności, które porucznik Hames powinien pamiętać. Większy wkroczył w końcu do pokoju, przyjmując obecność gościa za fakt dokonany, jednak pilnie obserwował go z bezpiecznej odległości. Qwilleran dokonał prezentacji. - Szefie, to jest Koko, generalny inspektor. Nalega na obwąchanie kaŜdego obcego. Koko, to jest Brodie, szef policji w Pickax. Szef policji i kot przypatrywali się sobie, przy czym policjant zmarszczył z rozbawieniem twarz. Po chwili Koko wskoczył lekko na półkę z ksiąŜkami, prawie dwa metry nad ziemią, wcisnął się między Autobiografię Benjamina Franklina a Zycie Johnsona Boswella i z tej uprzywilejowanej pozycji monitorował przybysza.

- Wygląda jak normalny kot! - zdziwił się Brodie. - To znaczy miałem na myśli to, Ŝe oczywiście widać, Ŝe jest rasowy i tak dalej, ale... - A co, spodziewałeś się, Ŝe będzie miał zielone futerko, elektroniczne oczy i antenkę? Mówiłem ci, Brodie, to domowy kot, który jest z natury dociekliwy i wyjątkowo inteligentny. Brodie rozluźnił się i skierował uwagę na mniejszą kotkę, która, stąpając z gracją, zbliŜała się do niego powoli, cała skoncentrowana na jego butach. - Poznaj Yum Yum Łapkę - powiedział Qwilleran. - Wygląda na kruche stworzenie, ale jej łapa jest szybka jak błyskawica i ostra jak stalowy hak. Otwiera drzwi, rozwiązuje sznurowadła i kradnie wszystkie małe świecące przedmioty. Radzę ci, uwaŜaj na swoją odznakę. - Mieliśmy koty na farmie - westchnął Brodie - ale nigdy nie wchodziły do domu. - Te nigdy z niego nie wychodzą. - No to jak znajdują poŜywienie? Nie chcesz chyba powiedzieć, Ŝe kupujesz to drogie Ŝarcie w małych puszkach? - Powiem ci prawdę, Brodie, Koko nie zje nic, co będzie się nazywało jedzeniem dla kotów. Akceptuje tylko świeŜe posiłki. Szef policji pokiwał głową z niedowierzaniem albo moŜe ze zgorszeniem. - Hames powiedział mi, Ŝe rozpuściłeś koty jak dziadowski bicz, i coś mi się zdaje, Ŝe to nie była czcza gadanina. - Dowiedziałeś się na tej konferencji czegoś ciekawego o przemocy związanej z narkotykami? - Mówiłem juŜ Hamesowi, Ŝe narkotyki i przemoc to nie nasz problem, ale mi nie uwierzył. - Ja teŜ w to nie wierzę, chociaŜ ciągle to powtarzasz. - Pewnie, wyrwaliśmy trochę krzaków z przydomowych ogródków, a kilka lat temu przyłapaliśmy dzieciaki na wąchaniu kleju modelarskiego, ale nie mamy tu karteli ani dealerów. W kaŜdym razie jeszcze nie mamy.

- Masz na to jakieś' wytłumaczenie? - Jesteśmy odizolowani. Czterysta mil na północ od wszystkiego, jak głoszą graniczne tablice. Nowinki wolno do nas docierają. Do diabła, nawet sieci fast foodów jeszcze nie pomyślały o Moose County - Brodie ze smętnym wyrazem twarzy wziął kolejny łyk kawy. - Inna rzecz, Ŝe mamy tu udane Ŝycie rodzinne. Organizacje kościelne są bardzo aktywne. Mieszkańcy lubią uprawiać sport i hobby na świeŜym powietrzu. Nigdzie nie ma tylu zwolenników wędkowania, polowania i biwakowania, co tutaj. To dobre miejsce, Ŝeby wychowywać dzieci. - Skoro narkotyki i przemoc to nie wasz problem, to czemu jesteś ciągle taki zajęty? Wypisujesz mandaty za złe parkowanie? Szef skrzywił się. - Pijani kierowcy, pijani nieletni, wandalizm - to nasz problem! Kiedy moje dziewczyny były w liceum, one, moja Ŝona i ja chodziliśmy ciągle na pogrzeby, no wiesz, pogrzeby kolegów z klasy. Dzieciaki giną tu w wypadkach samochodowych. Nadmierna prędkość, przewalanie się w jadącym samochodzie, picie piwa podczas jazdy, trochę Ŝwiru na drodze, to wystarczy, Ŝeby stracić kontrolę nad autem. Jednak teraz co innego nie daje mi spać. Mamy coraz częstsze przypadki wandalizmu. - ZauwaŜyłem, Ŝe ktoś wypróbowywał opony na trawniku przed sądem w zeszłym tygodniu. - I o to właśnie chodzi. Jest taki element, kilku wariatów, co to nie mają czym się zająć. Zestrzelili mi wczoraj w nocy dwa światła na Goodwinter Boulevard. Kiedy ja byłem dzieckiem, zdarzało nam się na Halloween rozgniatać dynie i obwiązywać drzewa papierem toaletowym, ale to nowe pokolenie zabawia się tak przez cały rok. Wyrywają kwiaty sprzed ratusza. Zgniatają skrzynki pocztowe kijami do bejsbolu. Nic z tego nie rozumiem!

- Nie widziałem Ŝadnego graffiti. - Jeszcze nie, ałe wlali puszkę farby do fontanny w parku. Wiemy, co to za typki, lecz nigdy nie złapaliśmy ich na gorącym uczynku. Brodie przerwał i wpatrywał się błagalnym wzrokiem w Qwillerana. - Masz jakiś plan? - No, po rozmowie z Hamesem miałem nadzieję, Ŝe twój kot będzie mógł wskazać nam następne miejsce, na które uderzą, tak Ŝebyśmy mogli tam być pierwsi. Qwilleran spojrzał na niego podejrzliwie. - Co wyście tam chłopaki palili na tej konferencji? - Wszystko, co wiem, powiedział mi Hamas. Mówił, Ŝe twój kot ma nadprzyrodzone zdolności. - Słuchaj, Brodie, załóŜmy nawet, Ŝe to małe zwierzątko, które siedzi teraz na szafie i liŜe swój ogon, wie, Ŝe wandale rzucą cegłą w okno szkoły drugiego lipca o drugiej czterdzieści pięć w nocy. ZałóŜmy, Ŝe tak istotnie jest. Ale jak ma nam przekazać tę informację? Odbiło ci, Brodie? Przyznaję, Ŝe Koko wyczuwa czasem niebezpieczeństwo, ale to, co sugerujesz, jest kompletnie niedorzeczne! - W Kalifornii uŜywają kotów do przewidywania trzęsienia ziemi. - To zupełnie inna para kaloszy... Jeszcze kawy? Masz pusty kubek. - Jeśli wypiję jeszcze jeden kubek tego płynu hamulcowego, dostanę paraliŜu od szyi w dół. - Po tym, co przed chwilą zaproponowałeś, myślę, Ŝe jesteś sparaliŜowany od szyi w górę. Kto dowodzi tym gangiem chuliganów? Bo jest tam jakiś przywódca, prawda? Ile ma lat? - Dziewiętnaście, i właśnie kończy szkołę. Pochodzi z dobrej rodziny, ale prowadza się z paczką z Chipmunk. To największe slumsy w całym okręgu, zresztą sam wiesz. Wystarczy kilka puszek piwa i juŜ balują w tych swoich gruchotach.

- Jak się nazywa? Zdawało się, Ŝe Brodie niechętnie wyjawia nazwisko. - No cóŜ, przykro mi to mówić... To Chad Lanspeak. - Tylko nie on! Nie syn Carol i Larryego. Szef pokiwał z Ŝalem głową. - Odkąd poszedł do gimnazjum, zawsze pakował się w kłopoty. - To naprawdę złe wieści! Jego rodzice to chyba najlepsi obywatele tego miasta! Przywódcy wspólnoty! Właściciele domu towarowego! Ich starszy syn uczy się na pastora, a córka jest w szkole medycznej! - Nie mówisz mi niczego, czego bym nie wiedział. Lanspeak to dobre nazwisko. Trudno powiedzieć, dlaczego Chad zszedł na złą drogę. Ludzie mówią, Ŝe trzecie dziecko to zawsze odmieniec, moŜe to prawda. Weźmy na przykład moje dziewczyny. Dwie starsze zaraz po szkole wyszły za mąŜ i załoŜyły rodziny. Mam czterech wnuków, a nie stuknęła mi jeszcze pięćdziesiątka. Ale Francesca... Jest naszym trzecim dzieckiem. Uparła się, Ŝeby iść do college'u i robić karierę. - Ale wróciła do Pickax, Ŝeby tu pracować. Nie straciłeś jej. - Tak, to dobra dziewczyna i nadal mieszka w domu. Za to jesteśmy wdzięczni Bogu. Rodzina jest ciągle razem. Tyle Ŝe obchodzi ją tylko dekorowanie wnętrz i teatr. - Ma talent, Brodie. ReŜyseruje juŜ drugą sztukę w Klubie Teatralnym. Powinieneś być z niej dumny. - Tak samo mówi moja Ŝona. - Francesca ma dwadzieścia cztery lata i sama musi wybierać, co dla niej najlepsze. Szef policji nie był co do tego przekonany. - Mogła wyjść za mąŜ za Davida Fitcha. Chodzili ze sobą w szkole średniej. To kolejna dobra rodzina. Pradziadek Da-vida dorobił się na kopalniach czy wycince drzew, dokładnie nie pamiętam, na czym. David i Harley poszli do Yale, a teraz obaj są wiceprezesami banku. Ich ojciec jest prezesem. Nigel Fitch to

porządny człowiek. Byłem pewien, Ŝe jeden z tych chłopców zostanie moim zięciem. Brodie zapatrzył się smutno przed siebie. Smutek i rozczarowanie, jakie z niego emanowały, były przykre dla oka. - Jedna z moich córek poślubiła farmera - ciągnął - druga wyszła za elektryka, który prowadzi swój własny interes. To uczciwi chłopcy. Ambitni. Utrzymują swoje rodziny. Ale Francesca mogła wyjść za Davida Fitcha. Przyprowadzała jego i Harleya do naszego domu po szkole. Słuchali tych wrzasków, które młodzi nazywają muzyką. To byli prawdziwi dŜentelmeni. „Dzień dobry, panie Brodie" i „Jak się pan ma, panie Brodie?". Podobało im się, kiedy grałem na kobzie. Mili chłopcy. śadnego snobizmu, nie, wcale. DuŜo zabawy. - To przyzwoici młodzi ludzie - zgodził się Qwilleran. - Spotkałem ich w Klubie Teatralnym. - Nie wspomnę o talencie! Grają we wszystkich sztukach. Zagrali bliźniaków w musicalu Chłopcy z Poughkeepsie albo coś takiego. Nigel ma szczęście, Ŝe ma takich dwóch synów. Francesca przepuściła naprawdę dobrą okazję. - Yow! - skomentował nagle poirytowanym tonem Koko, jak gdyby cała ta rozmowa zaczynała juŜ go nuŜyć. - No dobrze, a wracając do mojej propozycji - powiedział Brodie. - Poświęć jej chwilkę albo dwie. Chciałbym rozbić ten gang, zanim te dzieciaki wpakują się w coś powaŜniejszego. Zanim podpalą stodołę albo włamią się do domku letniskowego, albo zanim zaczną kraść samochody. To moŜe się przecieŜ zdarzyć, wiesz. - Czy kiedykolwiek rozmawiałeś z Carol i Larrym o ich synu? Szef wyrzucił w górę ręce. - Wiele razy. Trzymają jego stronę, ale są załamani. Jacy rodzice by nie byli? Chłopaka nie ma w ogóle w domu. Włóczy się po okolicy, imprezuje całymi nocami. Nigdy nie chciał pójść do college'u. - Z czego Ŝyje?

- Jak zrozumiałem, jego babka zostawiła mu fundusz powierniczy, ale nie dostaje miesięcznego czeku, jeśli nie jest w szkole albo nie pracuje w rodzinnym sklepie. Larry przydzielił go do działu sportowego, ale większość czasu się obija. Chodzi na polowania albo się szwenda, najczęściej kłusuje. - Przykro mi to słyszeć. Rodzina Lanspeaków nie zasłuŜyła na podobne kłopoty. - Wiesz, Qwill, wy kawalerowie macie szczęście. Nie macie Ŝadnych kłopotów. - Nie byłbym taki pewny. - A jaki jest twój problem? - Kobiety... - A nie mówiłem ci? - powiedział triumfalnie Brodie. - Mówiłem, Ŝe będą się za tobą uganiać. Człowiek nie moŜe odziedziczyć fortuny i oczekiwać, Ŝe będzie wiódł normalne Ŝycie. Nie miej mi za złe, Ŝe ci cos' doradzę. OŜeń się i wykreśl się z listy „do wzięcia". - Miałem juŜ Ŝonę - rzekł Qwilleran - nie zadziałało. - To spróbuj jeszcze raz! OŜeń się z młodą kobietą i pomyśl o dziedzicach. Nie jesteś na to za stary! - Kiedy umrę, wszystko przejdzie na własność Fundacji Klingenschoenów. Oni rozdzielą spadek tu, w Moose County. Stąd te pieniądze pochodzą i naleŜą do tego miejsca. - WyobraŜam sobie, Ŝe wszyscy błagają cię o datki. - Fundacja zajmuje się takŜe i tym. Przekazałem im wszystkie sprawy związane z zarządzaniem majątkiem. Przekazują datki na akcje charytatywne i inne słuszne cele, a mi wydzielają drobne kwoty na Ŝycie. - Jesteś świrem, mówił ci to juŜ ktoś? - Nigdy nie chciałem mieć na własność duŜo pieniędzy. - ZauwaŜyłem to - powiedział Brodie, rozglądając się po pokoju. - Ilu milionerów mieszka nad garaŜem? Widziałeś kiedyś, jak mieszkają Fitchowie? Nigel i jego Ŝona mają podwójny apartament w Indian Village i Francesca mówi, Ŝe

jest naprawdę wyszykowany. Harley i jego wybranka dostali starą posiadłość Nigela, która wygląda jak zamek. Dwadzieścia dwa pokoje! David i Jill mają nowy dom, który ma być na okładce jakiegoś magazynu... Mówię ci, Qwill, Frań spieprzyła sprawę, kiedy nie wyszła za Davida Fitcha, ale teraz jest juŜ za późno. Kiedy Brodie w końcu wyszedł, próbując się zmieścić na wąskich schodach, Qwilleran, we wnęce o wymiarach półtora metra na półtora, która słuŜyła mu za kuchnię, przygotował sobie kolejną filiŜankę rozpuszczalnej kawy. OdświeŜył w miniaturowej mikrofalówce dwudniowe pączki. Koko zeskoczył z półki z biografiami i zaczął krąŜyć jak tygrys w klatce, prychając i miaucząc z oburzenia, Ŝe jego śniadanie tak się opóźnia. Z tego samego powodu Yum Yum zwinęła się w kłębek i uŜalała się nad sobą cichutko. - Cierpliwości - zwrócił się Qwilleran do Koko, spoglądając na zegarek. - Furgonetka powinna tu być niedługo. Kiedy on i koty mieszkali we frontowej rezydencji, zatrudniał gosposię, która rozpuszczała ich domowymi specjałami. Teraz Qwilleran jadał w restauracjach, a posiłki kotów dostarczano z gospody „Old Stone Mili". Pomocnik kelnera, Derek Cuttlebrink, przywoził codziennie drób, mięso i owoce morza, które wystarczyło tylko lekko podgrzać w sosie i były gotowe. Derek zjawił się w końcu, trzymając w rękach krewetkowe timabale i krabowe puree i przepraszając za spóźnienie. - Szef chce wiedzieć, jak smakowała im wczorajsza cielęca potrawka. - Była w porządku, z wyjątkiem tych japońskich grzybów. One nie lubią japońskich grzybów, Derek. I przekaŜ, Ŝeby nie przysyłali marynowanych karczochów, tylko świeŜe. Ich ulubioną potrawą jest indyk, ale nie ta przemielona rola-da, tylko obrane mięso. Dał chłopcu napiwek i usiadł, Ŝeby skończyć kawę. Obserwował, jak syjamczyki pochłaniają swoje jedzenie. Oba

były doskonałym wcieleniem koncentracji. Ogon płasko ułoŜony na podłodze, wąsy zawinięte do tyłu tak, aby nie przeszkadzały w jedzeniu. Potem starannie się wymyły i Yum Yum wskoczyła Qwilleranowi na kolana, lądując lekko jak chmurka. Obróciła się dookoła trzy razy, zanim w końcu ułoŜyła się wygodnie. Koko usadowił się na półce z biografiami i czekał, aŜ zacznie się dialog. Qwilleran przyjął taktykę rozmowy z kotami. Rozsądniej było mówić do kotów niŜ do siebie samego, co weszło mu w krew w czasie długiego Ŝycia w samotności. Szczególnie Koko zdawał się lubić dźwięk ludzkiego głosu. Odpowiadał tak, jak gdyby rozumiał kaŜde słowo. - Koko, no i co myślisz o tej śmiesznej sugestii Brodiego? - Yow - powiedział kot z intonacją, która mogłaby wskazywać na dezaprobatę. - Biedny facet, naprawdę Ŝałuje, Ŝe Francesca nie weszła do rodziny Fitchów. Zastanawiam się, czy on wie, Ŝe jego córka przygotowuje dla mnie sztukę. - Nyik, nyik - powiedział Koko, unosząc się nerwowo. Nigdy nie wyraŜał entuzjazmu w stosunku do Ŝadnej z kobiet w Ŝyciu Qwillerana. Qwilleran po raz pierwszy spotkał Frań, kiedy zaczął kupować meble w „Studiu Dekoracji Wnętrz Amandy". Amanda była pozbawioną taktu, zaniedbaną kobietą w średnim wieku, o siwych włosach. Łatwo wpadała w gniew, ale Qwilleran ją lubił. Jej asystentka była młoda, atrakcyjna, przyjazna i ją takŜe Qwilleran lubił. Obie kobiety ubierały się w neutralne kolory, które nie konkurowały z tkaninami i tapetami, jakie pokazywały klientom, ale na Amandzie szarości, beŜe i brązy wyglądały mdło, a na smukłej sylwetce Franceski prezentowały się szykownie. Z upływem czasu Amanda wycofała się ze sklepu, prowadząc interesy zza biurka, podczas gdy jej energiczna asystentka przejęła całkowicie kontakty z klientami.

Francesca była wysoka po ojcu, miała teŜ jego szare oczy i blond włosy o rudawym odcieniu, ale w jej stalowych oczach Ŝarzyła się ambicja i determinacja. - Wie, Ŝe jestem związany z Polly Duncan - powiedział Qwilleran. - Ale to jej zupełnie nie odstrasza. Polly ostrzegła mnie, kiedy zamierzałem dołączyć do Klubu Teatralnego i chciałem zatrudnić Frań, ale myślałem, Ŝe to tylko mała kobieca niegodziwość... - Yow - odpowiedział surowo Koko. - Przepraszam, nie to miałem na myśli. Powiedzmy, Ŝe wyglądało to na zazdrość starszej kobiety o młodszą rywalkę. A Francesca rzeczywiście mierzy wysoko! Nie wiem, czy chodzi jej o pieniądze Klingenschoenów, czy o mnie. - Nyik, nyik. - Trudno mi zaakceptować agresywność młodego pokolenia. MoŜe jestem staroświecki, ale lubię grę wstępną. Strategia Franceski była aŜ nadto przejrzysta. Poprosiła o klucze do jego sypialni pod pretekstem nadzorowania robotników i dostawy materiałów. Przyniosła próbki tapet i katalogi mebli, Ŝeby mógł je uwaŜnie przestudiować. ZaaranŜowała teŜ bliskie konsultacje na kanapie, podczas których zdjęcia i próbki rozłoŜone były na ich kolanach, które przypadkowo raz za razem się stykały. Wyznaczała te tete-a-tete na późne popołudnia i Qwilleran czuł się zobligowany nalać kilka drinków, po których zaproszenie na kolację było juŜ nieuniknione. Zaproponowała, Ŝeby pojechali na kilka dni na Niziny, Ŝeby wybrać meble i kilka dzieł sztuki w tamtejszych galeriach i centrum wzornictwa. Chciała wytapetować ściany w jego sypialni, gdzie zamierzała teŜ zrobić lustrzany sufit i futrzane nakrycie łóŜka. Bez wątpienia Francesca była atrakcyjna. Mówiła duŜo, z młodzieńczą werwą, uŜywała zmysłowych zapachów, a jej nogi wyglądały prowokacyjnie w sandałach na wysokich obcasach. JednakŜe Qwilleran miał juŜ prawie pięćdziesiątkę i zaczynał

czuć się bardziej komfortowo w towarzystwie kobiet w swoim wieku, które nosiły rozmiar czterdzieści dwa. Polly Duncan była szefową biblioteki publicznej w Pickax i podzielała jego zainteresowanie literaturą jak dotąd Ŝadna inna kobieta. Jej mąŜ zmarł tragicznie wiele lat temu i Polly odkrywała teraz miłość na nowo. Jej odpowiedzi były ciepłe i pełne troski, na przekór rezerwie, którą pokazywała na zewnątrz. Nie afiszowali się ze swoim związkiem, ale w Pickax było niewiele tajemnic i wszyscy wiedzieli o szefowej biblioteki, dziedzicu fortuny Klingenschoenów i dekoratorce wnętrz. - Polly zaczyna się boczyć - powiedział Qwilleran do swojego uwaŜnego słuchacza. - Nie podoba mi się to, co zazdrość robi z kobietami. Jest inteligentna i ze wszech miar godna podziwu, ale... nawet największe intelektualistki tracą czasem panowanie nad sobą. Prędzej czy później będzie z tego afera! Czy myślisz, Ŝe bibliotekarki popełniają czasem zbrodnie w afekcie? - Yow - odparł Koko, drapiąc się po uchu tylną łapką. SCENA DRUGA Miejsce: Śródmieście Pickax Czas: Następny ranek Osoby: Hdcie Rice, dziewczyna z Nizin Eddington Smith, handlarz starymi ksiąŜkami Chad, czarna owca rodziny Lanspeaków Robotnicy budowlani, przechodnie, urzędnicy Qwilleran zdecydował się na codzienny poranny spacer do śródmieścia po wysłuchaniu wiadomości o dziewiątej nadawanych przez radio PKX FM. „W nocy wandale otworzyli hydranty przeciwpoŜarowe, znacznie uszczuplając miejskie rezerwy wody i uniemoŜliwiając jednostce straŜy poŜarnej wyjechanie do poŜaru w zachodniej części miasta". Qwilleran, weteran dziennikarstwa, który pisał dla wielu waŜnych gazet w całym kraju, nie cierpiał wiadomości

podawanych przez radio. Tych dwudziestoczterowyrazowych przynęt, wepchniętych między setki reklam. Podsycały tylko zaŜartą walkę między mediami drukowanymi i elektronicznymi. Qwilleran rzucał się po pokoju, głośno wykrzykując, co postawiło koty w stan gotowości. - Ile hydrantów odkręcono? Gdzie się znajdowały? Jaki jest rozmiar strat? Jakie koszty poniesie miasto? Czyj dom spłonął wskutek tych wydarzeń? Kiedy odkryto dewastację? Dlaczego nikt nie zauwaŜył wypływu wody? Koty skakały po pokoju jak zwykle, kiedy Qwilleran wpadał w furię. - Zresztą niewaŜne, wybaczcie mi ten wybuch - powiedział juŜ spokojniejszym tonem, poklepując się po wąsach. - Za kilka dni dowiemy się tego z pierwszych stron gazet. JuŜ od wielu lat w Moose County nie było dobrej gazety. Obecnie sytuacja miała się poprawić. Dzięki Fundacji Klingenschoenów i zachętom Qwillerana w następną środę miało się ukazać pierwsze wydanie profesjonalnej gazety. Do tego czasu były tylko dwa wiarygodne źródła informacji. MoŜna było dołączyć do łańcuszka plotek, które krąŜyły między barami kawowymi, progami domów i ponad tylnymi podwórkami. MoŜna teŜ było udać się na komisariat policji, gdzie słuŜbę pełnił gadatliwy Brodie. - Idę do miasta, trochę się rozejrzę - poinformował swoich współlokatorów Qwilleran. - Pan 0'Dell przyjdzie posprzątać. Ma przykazane, Ŝeby nie dawać wam Ŝadnych kąsków, więc nie próbujcie na nim swoich sztuczek a la „umieram z głodu". Do zobaczenia. Koko i Yum Yum słuchały nieporuszone, a potem towarzyszyły mu do schodów, gdzie oba ocierały szczęki o herb Mackintoshów, aŜ słychać było dźwięk kłów uderzających o kute Ŝelazo. Qwilleran często rozmyślał o ich cichych poŜegnaniach. Było im przykro, Ŝe wychodził, czy wręcz

przeciwnie, cieszyły się? Martwiły się czy czuły ulgę? Kto mógł zgadnąć, co kryje się za tymi tajemniczymi błękitnymi oczami? Do śródmieścia chodził zawsze na piechotę. W Pickax wszędzie było blisko, chociaŜ niewielu miejscowych przemieszczało się pieszo. Kiedy schodził w dół podjazdem, robotnicy pracujący przy renowacji rezydencji pozdrawiali go serdecznie, a nadzorujący ich kierownik uchylił kapelusza i zaprosił go do wnętrza budynku, Ŝeby ocenił postęp w pracach. Wnętrze dwupiętrowej rezydencji Klingenschoenów, zbudowanej z kamieni o grubości pół metra, było zupełnie wyburzone. Budynek przygotowywano do przebudowy na teatr z profesjonalną sceną, widownią, systemem oświetlenia oraz garderobami. Widownia, zaprojektowana na wzór amfiteatru, mogła pomieścić trzystu widzów. Budynek miał się stać nową siedzibą Klubu Teatralnego. - Skończycie zgodnie z planem? - zapytał Qwilleran. - Chyba tak, pod warunkiem, Ŝe architekci nie kaŜą nam czegoś zmieniać - powiedział nadzorca. - W przyszłym tygodniu ma przylecieć ktoś z Nizin na inspekcję. Mam nadzieję, Ŝe nie przyślą tej architektki, to cholernie twarda baba. Qwilleran zaśmiał się na tę uwagę. Biuro architektoniczne z Cincinnati, które zatrudniali, specjalizowało się w projektowaniu teatrów, a „twarda baba", której tak obawiał się kierownik budowy, nazywała się Alacoque Wright. Qwilleran umawiał się z nią jeszcze na Nizinach, zanim nie uciekła z inŜynierem. Qwilleran rozpoczął swój spacer, zastanawiając się nad dziwnymi zrządzeniami losu i ponownym spotkaniem z Cokey. Trzy budynki na Main Street, które składały się na śródmieście Pickax, były wyjątkowe. W czasach świetności miasto było głównym ośrodkiem górniczym i kamieniarskim w całym okręgu i wszystkie budynki handlowe zbudowane były z kamienia. To, co stanowiło o niepowtarzalności miejskiego krajobrazu Pickax, to charakter sklepów i budynków biurowych.

Wszystkie one były miniaturowymi kopiami zamków, świątyń, fortec i klasztorów, i odzwierciedlały przesadnie dekoracyjny gust dziewiętnastowiecznych potentatów górniczych. Przechodząc koło publicznej biblioteki (mieszczącej się w greckiej świątyni), Qwilleran automatycznie poszukał wzrokiem na parkingu Ŝurawinowo-czerwonego samochodu Polly Duncan. Przed budynkiem loŜy masońskiej (w kształcie małej Bastylii) ochotnik z puszką, zbierający na fundację „Ratujmy Nasze WęŜe", błysnął w kierunku Qwillerana przymilnym uśmiechem, pod wpływem którego Qwilleran wrzucił do puszki jednego dolara. Kiedy mijał sklep z galanterią męską „Scotties Mens Shop" (w stylu wiejskiego domku Cotswolda), ze środka wybiegła młoda kobieta. Miała rozwiane włosy, rozdętą szeroką spódnicę, a za nią furkotała targana przez wiatr damska torebka. Była to Hixie Rice, wylewna szefowa działu reklamy w nowej gazecie Moose County. Na Nizinach była jego sąsiadką i to on sprowadził ją do Pickax. - Cześć, Qwill! - zaszczebiotała. - Dzień dobry, Hixie. Jak się masz? - Wspaniale, nie uwierzyłbyś. Sprzedałam Scottiemu podwójną rozkładówkę w pierwszym numerze i podpisał z nami kontrakt na dwadzieścia sześć tygodni. Nawet ta nawiedzona księgarnia wzięła jedną czwartą strony. A dzisiaj jem w klubie lunch z trzema bankierami! Nigel Fitch jest czarujący, a jego synowie są uroczy, szczególnie ten z wąsami. Szkoda, Ŝe są obaj Ŝonaci. - Nie wiedziałem, Ŝe sprawia ci to jakąś róŜnicę. - Zapomnij o mojej skandalicznej przeszłości z czasów Nizin - powiedziała Hixie ze spektakularnym gestem. - W Pickax jestem przyzwoita do szpiku kości. Odpuściłam Ŝonatym męŜczyznom, nie palę i wyrzuciłam wszystkie szpilki. Kupiłam siedem par czółenek u Lanspeaków i wszędzie w nich chodzę. Gdzie jesz dzisiaj kolację? Ja płacę. - Wybacz, Hixie, ale mam randkę.

- Dobra, złapię cię później. Hixie wskoczyła na ulicę, zwinnie wymijając samochody, półcięŜarówki i pikapy. Przesłała kierowcom kilka pocałunków, niektórzy gwizdali na nią z podziwem, inni trąbili z irytacją. Qwilleran skierował się do księgarni, którą Hixie określiła jako nawiedzoną. Przynajmniej raz nie przesadziła. Księgarnia rozkraczyła się na bocznej ulicy, na tyłach domu towarowego Lanspeaków. Surowe kamienie ułoŜono tak, Ŝeby przypominały grotę. Głównym materiałem uŜytym do konstrukcji budowli był skaleń, w słoneczny dzień skrzył się jak fasada teatru rewiowego. Obok wejścia wisiał zniszczony, prawie juŜ nieczytelny szyld EDD'S EDITIONS. Za zakurzoną szybą wystawową znajdowały się stare ksiąŜki o wyblakłych okładkach i jedna wynędzniała roślina w doniczce. Zatopione w półmroku wnętrze księgarni kontrastowało z migoczącą fasadą budynku. Qwilleran, który wszedł do środka wprost ze słonecznego światła, początkowo nie widział nic, ale mrugał tak długo, aŜ zaczął odróŜniać kształty: stoły obładowane chaotycznymi stosami brudnych ksiąŜek, półki od podłogi do sufitu zapchane szarawymi okładkami i nieczytelnymi tytułami, chwiejną drewnianą drabinę. Szary pers spacerujący przez stół pełen starych magazynów, wachlujący się swoim puszystym ogonem jak miotełką do kurzu, dopełniał tego przedziwnego obrazu. Miejsce to było przepełnione zapachem kurzu i sardynek. Przybycie Qwillerana obwieszczone zostało brzęczeniem dzwoneczka zawieszonego nad drzwiami i wkrótce z mroków wyłonił się właściciel. Eddington Smith był niewielkim, chudym człowieczkiem o szarych włosach, szarej cerze i nieokreślonym szarym ubraniu. Przypominał Qwilleranowi kogoś, kogo kiedyś znał, moŜe z wyjątkiem tego bladego uśmiechu - niezmiennego uśmiechu wyraŜającego pełne zadowolenie. - Pozdrawiam pana - powiedział męŜczyzna miękko i przyjemnie.

- Dzień dobry, Edd. Ładny dzień, nieprawdaŜ? Jak się ma Winston? - Qwilleran pogładził kota, który przyjął te pieszczoty z wyniosłością godną premiera. - Jak stary jest ten budynek, Edd? Jest taki tajemniczy i taki fascynujący. - Ma ponad sto lat. Początkowo był tu sklep kowala. Powiadają, Ŝe mason, który go zbudował, miał nierówno pod sufitem - mówił uprzejmie i delikatnie. - Mogę w to uwierzyć. - „Kształtujemy nasze budynki, aby one kształtowały nas", Ŝe zacytuję pana Churchilla. To spostrzeŜenie wydaje mi się słuszne. Mój dziadek mówił, Ŝe ten kowal był normalnym jaskiniowcem. - Jednak budynek nie miał podobnego wpływu na ciebie - zauwaŜył serdecznie Qwilleran. - A to prawda - powiedział Edd, nadal się uśmiechając. - Ale czuję się jak coś, co mieszka pod kamieniem. Doktor Halifax mówi, Ŝe spędzam w sklepie za duŜo czasu. Mówi, Ŝe powinienem częściej wychodzić, dołączyć do klubu i mieć w Ŝyciu jakieś przyjemności. Nie jestem pewien, czy akurat to sprawiłoby mi przyjemność. - Doktor Hal jest mądrym człowiekiem. - „Praca jest większą przyjemnością niŜ sama przyjemność", tak powiedział Noel Howard... Co mogę dla ciebie dzisiaj zrobić? Czy chcesz tylko poszperać? - Szukam Britanniki z 1910 roku. - Jedenaste wydanie! - Księgarz pokiwał z uznaniem głową. - Zobaczę, co da się zrobić. Nadal szukam dla ciebie Szekspira. - Pamiętaj, chcę kaŜdą sztukę w oddzielnym tomie. Łatwiej się je czyta. Eddington uśmiechnął się szelmowsko. - Jeden brytyjski uczony nazwał Szekspira najseksow- niejszym pisarzem angielskiej literatury.

- Dlatego teŜ jest tak popularny, i to juŜ od czterystu lat - Qwilleran pogładził jeszcze Winstona i zaczął zbierać się do wyjścia. - NaleŜysz do Klubu Teatralnego, prawda? - Tak, dołączyłem do nich niedawno. Zapoznaję się właśnie z rolą do następnej sztuki. - Harley Fitch namawia mnie, Ŝebym i ja spróbował. Znasz Harleya? To miły młody człowiek. Bardzo przyjacielski. Qwilleran przysunął się bliŜej drzwi. - Nie sprawdziłbym się w grze, ale mógłbym podnosić i opuszczać kurtynę. Tak, myślę, Ŝe to mógłbym robić. - Kiedy raz wejdziesz na scenę, Edd, moŜesz odkryć w sobie ukryte talenty - teraz Qwilleran trzymał juŜ rękę na klamce. - Nie przypuszczam. Wszyscy inni w klubie są bystrzy i dobrze wykształceni. Harley Fitch i jego brat byli w Yale. Ja nigdy nie poszedłem do college'u. - MoŜe nie masz dyplomu, Edd, ale jesteś bardzo oczytany - zapewnił go Qwilleran. Eddington spuścił głowę, uśmiechając się skromnie, i Qwilleran skorzystał z okazji, Ŝeby wyślizgnąć się na światło słoneczne. Myślał o tym enigmatycznym drobnym człowieku. Jak zdołał utrzymać swoją księgarnię? Skąd brał pieniądze, Ŝeby kupować Winstonowi sardynki? W sklepie nigdy nie było wielu klientów. Nie sprzedawał dodatkowo ani pocztówek, ani papierowych serwetek, ani teŜ zapachowych świeczek. Tylko stare, wyblakłe, zakurzone i zatęchłe ksiąŜki. Qwilleran poświęcił teŜ kilka swoich myśli sławnej rodzinie Fitchów, o której wszyscy mówili tylko z respektem, jeśli nie z adoracją. W ustach tutejszych mieszkańców Fitchowie byli „przyjaźni... czarujący... wypielęgnowani... mądrzy...", był to „szlachetny stary ród... prawdziwi dŜentelmeni...". Darzono ich przecukrzonym uwielbieniem. Zatrzymał się w barze na kawę, a potem skierował się na komisariat, gdzie za biurkiem sierŜanta siedział Brodie.

- Dzieciaki znów ruszyły wczoraj w rejs po mieście - powiedział do szefa policji. - Nie ma się z czego śmiać - odparł Brodie. - Ta nocna afera kosztowała miasto kilka setek za wodę, a rodziny z zachodniej dzielnicy patrzyły, jak ich domy płoną z powodu niskiego ciśnienia wody w wodociągu. - Ile hydrantów zdołali odkręcić? - Osiem. UŜyli Ŝabek hydraulicznych, więc same hydranty nie są uszkodzone. W pewnym sensie powinniśmy być wdzięczni przestępcom za ich roztropność. - Gdzie znajdują się te hydranty? - East Township Linę, strefa przemysłowa, w nocy nie ma tam Ŝywej duszy. To stało się między trzecią a czwartą nad ranem, szacując po ilości wody, która wyciekła. To jest bez sensu, kompletnie bez sensu! - Kiedy się zorientowaliście? - Około szóstej rano. Niskie ciśnienie uruchomiło alarm w fabryce plastiku, a ten z kolei zaalarmował straŜ poŜarną. Zaraz po tym zadzwonili z zachodniej dzielnicy. - Czyj dom się spalił? - Młodego małŜeństwa z trójką dzieci, nie mieli ubezpieczenia. W cysternie nie było wystarczająco duŜo wody, Ŝeby ugasić poŜar. Pomyśl tylko - dwieście pięćdziesiąt galonów wody wsiąkło w ziemię! Wkurza mnie to, bo mamy dość powodzi, poŜarów i tornad, i przecieŜ nie potrzebujemy więcej katastrof, szczególnie tych powodowanych przez człowieka. - Jak to się stało, Ŝe nocny patrol nie zauwaŜył strumieni wody? Brodie rozłoŜył się ze znuŜeniem na oparciu fotela. - Słuchaj, mamy tu w sumie sześciu ludzi, wliczając w to mnie i sierŜanta. Tydzień ma siedem dni, a dzień dwadzieścia cztery godziny, a do tego mamy całą tę cholerną papierkową robotę! Nie moŜemy się rozdwoić! W piątek w nocy mamy w mieście dwa patrole. To dzień wypłaty, wiesz, pijacy oblewają