ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 006
  • Obserwuję932
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 134

Pod znakiem trupiej czaszki

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :397.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Pod znakiem trupiej czaszki.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 94 osób, 61 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 34 stron)

Władysław Zieliński POD ZNAKIEM TRUPIEJ CZASZKI Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1987 Okładkę projektował: Konstanty M. Sopoćko Redaktor: Wanda Włoszczak Redaktor techniczny: Anna Lasocka

W HITLEROWSKICH MUNDURACH Zanim mieszkańcy Sanoka zdążyli skryć się w bramach domów i różnych zaułkach, na rynek wjechało kilka ciężarówek wypełnionych esesmanami. Stary Janiak, którego wysiedlono z Francji w 1935 roku, ze zdumieniem słuchał ich śpiewu: „Walka z czerwonym wrogiem Jest naszym obowiązkiem, Świętym obowiązkiem żołnierzy Europy”. Nie ulegało wątpliwości, esesmani śpiewali po francusku. Poza tym na burtach ciężarówek wymalowane były trójkolorowe flagi, a nad łazikiem dowódcy powiewał francuski sztandar. A zatem doczekaliśmy się Francuzów, tyle że nie w trzydziestym dziewiątym, a w czterdziestym czwartym roku i to w mundurach SS, ze złością i goryczą pomyślał Janiak. * O tym, że po kapitulacji w 1940 roku Francja została podzielona na dwie części i że w południowej powstał rząd kolaborujący z Niemcami, na ogół Polacy wiedzieli. Wiedzieli także, że na czele tego rządu stanął bohater spod Verdun, marszałek Pétain. Nikt jednak nie przypuszczał, że zaledwie rok później Francuzi będą wstępowali ochotniczo do armii hitlerowskiej oraz że zostanie przez nich utworzony Legion Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem (LVF). Tego nie przewidzieli nawet najwięksi pesymiści. Niemal nazajutrz po napaści niemieckiej na Związek Radziecki w Paryżu i w wielu miastach strefy okupowanej zorganizowano punkty werbunkowe do legionu. Okna wystawowe w lokalach przeznaczonych do tego celu ozdobione były portretami marszałka Pétaina, a hasła głosiły: „Wstępuj do Legionu Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem. Francuzie, los Francji jest w twoich rękach”. I obok tych haseł zawsze widniał ostrzegawczy napis: „Żydom nie wolno się zatrzymywać przed tą wystawą”. Część Francuzów mijała owe lokale obojętnie, wielu przechodząc obok spluwało z pogardą, jednak byli i tacy, którzy wstępowali... i zapisywali się do legionu. W kampanii werbunkowej wzięła udział cała ówczesna francuska prasa. Dzienniki „Le Matin”, „Paris Soir”, „Union Catholique” i wiele innych donosiły z radością: „Francuzi walczyć będą przeciwko bolszewikom. Już wkrótce na wschód wyjedzie pierwszy oddział Legionu Ochotników Francuskich. Weźmie on udział w ostatecznym przełamaniu linii Stalina”. W akcję tę zaangażowała się także część kleru katolickiego. Między innymi popierał ją kardynał Braudrillart z Akademii Francuskiej, rektor Paryskiego Uniwersytetu Katolickiego, który pobłogosławił legionistów i publicznie oświadczył, że są oni „najlepszymi synami Francji”. Marszałek Pétain pośrednio, jako szef rządu francuskiego, zalegalizował legion, przesyłając na ręce pierwszego jego dowódcy, pułkownika Rogera Labonne'a (oficer zawodowy armii francuskiej), telegram następującej treści: „Legioniści, w Waszych rękach spoczywa honor wojskowy Francji”. Decyzję dotyczącą zorganizowania francuskiego legionu podjęto 7 lipca 1941 roku w paryskim hotelu „Majestic”. * Już o godzinie dziesiątej do dużej sali restauracyjnej, przekształconej tego dnia w salę obrad, zaczęli przybywać przywódcy francuskich partii faszystowskich i profaszystowskich. Niektórzy z nich witali się nawet charakterystycznym podniesieniem dłoni, lecz bez towarzyszących temu gestowi słów... Jeszcze nie wiedzieli, kogo pozdrawiać — „wodza” Pétaina, czy „wodza wodzów” Hitlera. Wokół ustawionych w prostokąt stołów mieli zająć miejsca: Eugene Deloncle — przewodniczący Socjalnego Ruchu Ludowego, Jacques Doriot — przywódca Francuskiej Partii Ludowej, Marcel Déat — Zgromadzenie Narodowo- Ludowe, Jean Boisset — Biały Front, Paul Chack — Komitet Antybolszewicki, Marcel Buccard — Partia Francistów, Pierre Cementi — Francuska Partia Narodowo-Kolektywistyczna. Na sali panowała koleżeńska atmosfera. Wszyscy przecież znali się jeszcze przed wojną, choć reprezentowali różne partie. Większość otoczyła Deloncle'a. Słuchali go uważnie, od czasu do czasu wybuchali śmiechem. Właśnie opowiadał interesująco i dowcipnie, jak to 16 kwietnia 1936 roku jego motocykliści, ubrani w czarne kurtki i berety, wjechali z dużą prędkością w kolumnę zwolenników Frontu Ludowego. Oczywiście jego partia nie nazywała się wtedy Socjalnym Ruchem Ludowym, lecz nosiła nazwę „Tajny Komitet Akcji Rewolucyjnej”, choć bardziej znana była pod nazwą „La Cagoule”, czyli kaptur.

Podczas wspomnianej akcji miał miejsce „wypadek” przy pracy. Jeden z „komandosów” spadł z motocykla. Zabrany na komisariat policji wylegitymował się jako porucznik służby zawodowej — Maurice Duclos. Niecałą godzinę po zatrzymaniu został zwolniony w wyniku osobistej interwencji... admirała Darlana. Jak okazało się później, Darlan był jednym z przywódców kagulardów. Serdecznym kolegą Deloncle'a był Marcel Déat. Zresztą cenili go wszyscy przywódcy francuskich faszystów jako autora „odważnego” artykułu opublikowanego w sierpniu 1939 roku, artykułu zatytułowanego „Czy Francuzi powinni umierać za Gdańsk?”, który to tytuł stał się później hasłem wszystkich sił reakcyjnych we Francji. Stopniowo zebrani na sali przywódcy partyjni zaczęli się niepokoić. Mijała już godzina, a przedstawiciele armii niemieckiej mający wziąć udział w naradzie ciągle byli nieobecni. Dopiero kiedy zegar wskazał jedenastą, na salę wkroczyła delegacja oficerów Wehrmachtu, na czele której stał esesman obersturmbannführer Arnold Tatzig. Krótkie, niedbale rzucone „heil” i hitlerowcy zajęli miejsca przy stole. Zapraszając Francuzów, by uczynili to samo, dali do zrozumienia, że oni czują się tutaj gospodarzami. Naradę rozpoczął jeden z oficerów Wehrmachtu. — Panowie — zwrócił się do przywódców francuskich partii politycznych — nasz wódz, Adolf Hitler, daje wam, Francuzom, szansę wzięcia udziału w walce, a właściwie w misji, jaką jest wyzwolenie Europy i chrześcijaństwa od groźby bolszewizmu. Jest to wyraz dużego zaufania i zarazem zaszczyt dla każdego Francuza, że będzie mógł walczyć u boku żołnierza niemieckiego przeciwko bolszewikom... Po tym wstępie rozgorzała dyskusja, do której nikt nie musiał zachęcać. Hitlerowcy, uśmiechając się ironicznie, musieli wprost hamować przywódców francuskich partii, którzy zamierzali wcielić do legionu bez mała wszystkich zdemobilizowanych żołnierzy oraz jeńców ze stalagów i oflagów. Deloncle oświadczył nawet, że będzie to „forma rehabilitacji za udział w walce przeciwko naszym przyjaciołom — Niemcom”. W końcu ustalono, ku zadowoleniu obydwu stron, że na razie zaciąg do legionu będzie ochotniczy i nie powinien przekroczyć 20 tysięcy ludzi. Oczywiście Niemcy byli przezorni, chcieli sprawdzić, jak Francuzi będą się spisywali na froncie. W ciągu pierwszych trzech miesięcy akcji werbunkowej do legionu zgłosiło się zaledwie 13 400 ochotników, z których komisja lekarska odrzuciła 4600, a 3000 nie przyjęto ze względu na przeszłość kryminalną. Jedną trzecią pozostałych ochotników stanowili oficerowie i podoficerowie zawodowi z przedwojennej armii francuskiej. Kiedy już istniał trzon pierwszej mającej walczyć u boku Niemców jednostki, wyznaczono jej dowódcę. Został nim pułkownik Roger Labonne. Ochotników zgrupowano teraz w pobliżu Paryża, gdzie pod dowództwem oficerów hitlerowskich odbyli przeszkolenie wojskowe oraz krótki kurs języka niemieckiego — zasób słów niemieckich, które im wbijano do głów, ograniczał się do podstawowych komend i składania meldunków. Tam również nałożyli na siebie mundury Wehrmachtu. Jedyną odznaką francuską, jaką nosili, była niebiesko-biało-czerwona naszywka na lewym przedramieniu i napis „France”. Kiedy liczba ochotników zwiększyła się do blisko 20 tysięcy, utworzono z nich 638 pułk Wehrmachtu i dwa samodzielne bataliony. Dwudziestego siódmego sierpnia 1941 roku na Gare du Nord (Stacja Północna w Paryżu) odbyło się uroczyste pożegnanie legionistów odjeżdżających na wschód. Na dworzec przybyły oficjalne osobistości administracji francuskiej, delegaci partii faszystowskich, oficerowie francuscy ze strefy południowej, z tak zwanej armii rozejmowej, oraz przedstawiciele okupacyjnych władz hitlerowskich. Okrzyki „vive Pétain” zmieszały się z okrzykami „vive Doriot”, „vive Deloncle”, „vive Hitler”. Na kilka minut przed odjazdem pociągu, kiedy orkiestra skończywszy grać Marsyliankę przeszła do niemieckiego „Deutschland über alles”, rozległa się niespodziewanie seria z pistoletu maszynowego. W pierwszej chwili nikt nie zorientował się, co miały znaczyć te strzały. Niektórzy sądzili nawet, że to seria oddana na wiwat. Sytuacja wyjaśniła się, kiedy zebrani na dworcu dostrzegli padającego na ziemię Lavala i Déata oraz szarpiącego się legionistę. Zamachowiec, Paul Colette, został obezwładniony przez kolegów i oddany w ręce policji (przeżył wojnę i w 1946 roku napisał książkę pt. „Strzelałem do Lavala”). Po tym wydarzeniu werbownicy wprowadzili zasadę ścisłej selekcji ochotników; zwracali teraz szczególną uwagę na ich przeszłość polityczną.. Pierwsza podróż legionistów nie trwała długo. Zostali przewiezieni do Niemiec, gdzie przeszli trwające niemal dwa miesiące szkolenie. W końcu listopada, już bez pożegnalnej ceremonii, załadowano ich do pociągu i przetransportowano do Smoleńska, skąd po dwudniowym odpoczynku wymaszerowali w kierunku Moskwy. Podniosły nastrój ochotników do walki z bolszewizmem prysł, a właściwie ochłódł, kiedy nadeszły pierwsze mrozy. Jeden z nich, Jean Claire, w liście do matki napisał wówczas: „Kochana Mamo, mróz okropny, —40°, uniemożliwia myślenie. Po prostu mam zamrożony mózg. Kilku kolegów straciło uszy oraz palce u nóg. Ja mam także odmrożone uszy. Odpadło mi pół lewego ucha...”

Siódmego grudnia 638 pułk Wehrmachtu, czyli francuski Legion do Walki z Bolszewizmem, przeszedł chrzest bojowy w okolicach jeziora Dżukowo. Francuzi stracili wówczas niemal 2/3 składu osobowego, nie biorąc pod uwagę tych, którzy zamarzli na śmierć, zanim zdążyli oddać choć jeden strzał. Po pierwszej bitwie dowództwo niemieckie uznało, że legion francuski pod względem wojskowym przedstawia bardzo małą wartość, że wręcz nie nadaje się do działań frontowych, a ponieważ w tym czasie Niemcom bardzo dokuczali partyzanci, skierowali do walki z nimi Francuzów. W połowie 1942 roku dowództwo niemieckie zdało sobie sprawę, że czas skończyć z rojeniami o „wojnie błyskawicznej” na froncie wschodnim. Wprawdzie armia hitlerowska okrążyła Leningrad, zbliżyła się do Moskwy i walczyła w Stalingradzie, ale obrona radziecka wbrew oczekiwaniom Hitlera nie załamała się, przeciwnie — była bardziej zaciekła. Coraz częściej Armia Radziecka przejmowała inicjatywę, a na zapleczu rosły siły partyzantów. Wylatywały w powietrze linie kolejowe i mosty, zaopatrzenie wojsk stawało się z dniem każdym trudniejsze. W 1942 roku partyzanci zaczęli działać również na terenach Polski. Francuscy legioniści, którzy okazali się niezdatni do walki na pierwszej linii frontu, nie mogli sobie również poradzić z partyzantami. Ginęli od pocisków „leśnych bolszewików”, jak nazywali partyzantów, choć prawie nigdy ich nie widzieli. Jedynymi sukcesami, jakimi mogli się „poszczycić”, było mordowanie podejrzanych o „współpracę”, czyli cywilów, przeważnie mieszkańców wsi. Przepojeni petainowską i hitlerowską propagandą legioniści głęboko wierzyli w zwycięstwo Niemców. Zresztą ich nienawiść do komunistów i Związku Radzieckiego często miała swoje źródła w przeszłości, w wychowaniu rodzinnym i atmosferze panującej w armii francuskiej. Niektórzy z nich wierzyli, że po pokonaniu Europy przez Hitlera Francja odzyska rangę mocarstwa europejskiego, oczywiście jako państwo faszystowskie, i zostanie dopuszczona do podziału łupów. Stanie się także ważniejszym sojusznikiem Niemiec niż Włochy. Kim byli ci fanatyczni zwolennicy faszyzmu, Pétaina i Hitlera? W zachowanych we Francji dokumentach znajdują się życiorysy niektórych z nich. Jean Dupont pisał: „Zostałem powołany do wojska w 1939 roku. Zmuszono mnie do udziału w tej podłej, z góry skazanej na klęskę, wojnie. Po kapitulacji znalazłem się w wolnej strefie. Mój ojciec był zakochany w Déacie i brał aktywny udział w farsie wzorowanej na niemieckich kronikach. Nosił brunatną koszulę, wysokie buty z cholewami i beret baskijski. Mnie interesowała prawdziwa Europa, narodowosocjalistyczna, a nie jakaś imitacja faszyzmu w postaci nacjonalizmu francuskiego”. Pierre Dedans, właściciel małego sklepiku spożywczego, w swoim życiorysie napisał: „Zaciągnąłem się do Młodzieży Marszałka... Śpiewaliśmy piosenkę »Nasi sprzymierzeńcy przegrali wojnę i nadzieję na zwycięstwo...« Kochałem Pétaina jak ojca. Zostałem faszystą i wstąpiłem do milicji. Uważam jednak, że mogę lepiej służyć wielkiej sprawie. Dlatego zgłaszam się do Legionu, bo chcę bronić kultury europejskiej i chrześcijaństwa...” A oto fragment życiorysu Jeana Duvina: „W lutym 1934 roku wstąpiłem do ruchu Akcji Francuskiej. Pierwszy raz walczyłem z komunistami na placu Concorde. Wśród nas byli ranni i zabici. Następnego dnia zostaliśmy uzbrojeni (Duvin nie podaje, kto ich uzbroił — dop. autora). Wtedy wzięliśmy odwet. Wielu padło z ich strony. Co pewien czas organizowaliśmy sobie »wieczorki nacjonalistyczne«. Po kapitulacji zaprzyjaźniłem się z Niemcami. Pomagałem im w małych pogromach oraz wyłapywaniu Żydów i komunistów. Teraz proszę o zapisanie mnie do Legionu...” Inny ochotnik, majster z zakładów metalowych, Paul Dujardin, napisał krótko: „Czuję, że należę do wyższej rasy, prawie nordyckiej. Mam dość pracy z tymi podludźmi Polakami”. Oficer służby zawodowej, porucznik Victor Danube, prosząc o przyjęcie do Legionu, chwalił się, że ma duże doświadczenie bojowe, bo walczył w Afryce Północnej, Indochinach i w Maroku. A teraz prosi o zaszczyt walki przeciwko bolszewikom, których nienawidzi z całego serca. W lutym 1942 roku ambasador III Rzeszy w Paryżu, Otto Abetz, wezwał do siebie Jacquesa Doriot, Eugene'a Deloncle i sekretarza stanu w rządzie Vichy, Jacquesa Benoist-Méchin, by wyrazić swoje niezadowolenie z powodu małego dopływu ochotników-legionistów i zastanowić się wspólnie nad wyjściem z tej przykrej sytuacji. Ambasador nie bawił się w uprzejmości i nie ukrywał irytacji. Powód jego zdenerwowania był prosty. Dwa dni wcześniej z popołudniowej drzemki obudził go ostry dzwonek telefonu. Podniósł słuchawkę i usłyszał gniewny głos Himmlera: — Przed chwilą rozmawiałem z führerem. Ma zamiar przenieść pana do pracy w Jugosławii albo powołać do armii i wysłać na front wschodni. Za nieudolność... Abetzowi odebrało mowę. Z odrętwienia wyrwał go Himmler, który ryczał do słuchawki: — Halo, słyszy mnie pan, Abetz? Niech się pan odezwie! — Co się stało? Za co? — jąkał się ambasador. — Pan jeszcze pyta? Za dobrze się panu powodzi w tym Paryżu! Czy pana zdaniem za Europę, za

kulturę europejską, mają ginąć wyłącznie Niemcy? A kto zasiedli po wojnie całą Rosję, jak wyginie zbyt dużo naszych ludzi? Może te żabojady? Przyrzekł pan führerowi, że doprowadzi do tego, aby co najmniej pół miliona Francuzów wstąpiło do naszej armii, że uda się nawet zwerbować wielu do SS! I co? Zgłosiło się zaledwie kilkanaście tysięcy ochotników... Nie tyle ta reprymenda wstrząsnęła Abetzem, ile groźba, że może wylądować na froncie wschodnim. I to przede wszystkim „zmobilizowało” ambasadora do zdecydowanego działania. Oczywiście w czasie odprawy, bo raczej taki charakter miała ta niby „narada”, ani słowem nie wspomniał o telefonie od Himmlera. Bez żadnych grzecznościowych wstępów oświadczył Francuzom: — Panowie, wezwałem was, gdyż nie dotrzymujecie swoich sojuszniczych zobowiązań. O nowy ład w Europie trzeba walczyć, i to nie jest żaden slogan. Francja musi udowodnić, że zasłużyła na to, aby zająć godne miejsce wśród państw narodowosocjalistycznych. Przedtem trzeba jednak pokonać wrogów i osiągnąć zdecydowane zwycięstwo. A teraz oczekuję od panów propozycji... W pierwszej chwili Francuzi nie zrozumieli, o co ambasadorowi chodzi. Najszybciej „zaskoczył” Benoist-Méchin. — Ależ, panie ambasadorze — próbował wyjaśnić. — W szeregach Legionu Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem walczy blisko dwadzieścia tysięcy ochotników, w Luftwaffe kilka tysięcy, przy budowie Wału Atlantyckiego oraz innych fortyfikacji również kilka tysięcy... Abetz przerwał brutalnie: — Nie interesują mnie pańskie wyliczanki. To wszystko razem nie przekracza trzydziestu tysięcy ludzi. I wy mówicie o wkładzie do walki z bolszewizmem? To są kpiny! Francję stać na co najmniej pół miliona żołnierzy! O mniejszej liczbie führer nawet nie chce słyszeć. Zresztą upoważnił mnie, żeby panom powiedzieć, że w tej sytuacji ma wątpliwości co do udziału Francji w konferencji europejskiej po zakończeniu zwycięskiej wojny. Chyba że Francja weźmie w niej udział jako państwo pokonane. Benoist-Méchin wiedział, co to oznacza: odsunięcie Francji od udziału w podziale łupów wojennych. Co by na to powiedział marszałek! Do tego nie można dopuścić. Dlatego przemilczał obraźliwą uwagę Abetza i ponownie zabrał głos. — Panie ambasadorze, przyrzekam panu, że życzenie führera będzie spełnione. Do walki z bolszewikami zmobilizujemy nie tylko pół miliona żołnierzy, ale cały milion. Poza tym do dyspozycji gospodarki Wielkiej Rzeszy, której jesteśmy wiernymi sojusznikami, oddamy co najmniej sto tysięcy robotników... — Dlaczego zaledwie sto tysięcy — znów przerwał mu Abetz. — Potrzebujemy czterystu do pięciuset tysięcy robotników, w tym kilkanaście tysięcy wykwalifikowanych, przydatnych w przemyśle zbrojeniowym... — Jak pan sobie życzy — skwapliwie i pokornie zgodził się francuski sekretarz stanu. — Zwerbujemy pół miliona. Od tego momentu rozmowa między partnerami przebiegała już w atmosferze wzajemnego zrozumienia. Abetz był zadowolony, czego dowodem był fakt, że łaskawie przeszedł na język francuski. Wiedział już, że nie grozi mu front wschodni, że może też liczyć na służalczość przedstawicieli tego śmiesznego rządu francuskiego, uzależnionego nie tylko od Hitlera, ale nawet od niego, Abetza. Zresztą gdyby te żabojady wiedziały, jaką niespodziankę szykuje im führer... Przypomniał sobie teraz rozmowę między Ribbentropem a Himmlerem, której był świadkiem podczas pobytu w Berlinie. Dowiedział się wówczas, że jeśli alianci zagrożą wybrzeżom Europy, szczególnie od południa, Niemcy nie będą sobie mogli pozwolić na luksus „wolnej strefy”. A takie zagrożenie stawało się coraz bardziej realne. Sekretarz stanu Jacques Benoist-Méchin po powrocie do Vichy natychmiast zameldował się u marszałka. Pétain, wysłuchawszy go uważnie, chwilę milczał, wreszcie powiedział jedno tylko zdanie: „A zatem niech pan działa”. Benoist-Méchin uznał, że wypowiedź ta oznacza przyznanie mu nieograniczonego pełnomocnictwa w zakresie realizowania spraw omawianych z ambasadorem III Rzeszy, i ostro zabrał się do pracy. Dokładnie w pierwszą rocznicę napadu armii hitlerowskiej na Związek Radziecki — 22 czerwca 1942 roku, rząd Vichy ogłosił ochotniczy zaciąg do Trójbarwnego Legionu, który miał być „narodowy”, podobnie jak „narodowa” była hiszpańska Błękitna Dywizja. Żołnierze Trójbarwnego Legionu mieli nosić wyłącznie francuskie mundury, miały im przysługiwać francuskie stopnie i obowiązywać francuskie regulaminy. A więc byłaby to „czysto” francuska jednostka, podlegająca ministrowi wojny rządu Vichy, generałowi Bridoux, na terenie Francji, a na froncie podporządkowana operacyjnie dowództwu niemieckiemu. Po cichu Bridoux żywił nadzieję, że jego syn, który walczył na froncie wschodnim w mundurze hitlerowskim, z czasem przejdzie do „jego” legionu. Obawiał się jednak, że takie posunięcie nie podobałoby

się Niemcom, a i marszałek nie byłby z tego zadowolony. Generał Bridoux był gorącym zwolennikiem pełnej kolaboracji wojskowej z Niemcami, lecz w barwach i mundurach francuskich. W czerwcu 1942 roku przybył do Vichy Fritz Sauckler, szef urzędu Generalnego Pełnomocnika do Spraw Zatrudnienia, do niedawna gauleiter Turyngii. Odbył on długą rozmowę z nowo mianowanym przewodniczącym Rady Ministrów — Pierre Lavalem, na temat oddania do dyspozycji Rzeszy pierwszego rzutu robotników — miało ich być 250 tysięcy. Żeby zachęcić Francuzów do wyjazdu, Laval zaproponował Saucklerowi, aby za każdych trzech ochotników skierowanych do pracy w Niemczech władze hitlerowskie zwolniły jednego jeńca wojennego. — Rozumie się, że po krótkim wypoczynku ten zwolniony, już jako cywilny robotnik, wyjedzie także do was do pracy — przekonywał Laval Niemca. Sauckler po konsultacji z Abetzem łaskawie zgodził się na taką wymianę. Propaganda rządu Vichy ubrała tę transakcję w odpowiednie „szaty”, głosząc, że „każdy Francuz wyjeżdżający ochotniczo do pracy do Niemiec daje wyraz swojego głębokiego patriotyzmu i humanitaryzmu. Dzięki niemu bowiem do Francji będzie mógł powrócić jego kolega, przebywający dotychczas w obozie jenieckim”. Jednocześnie w całej Francji rozlepione zostały plakaty z napisem: „Żołnierze niemieccy oddają swoją krew — wy dajecie swoją pracę dla uratowania Europy przed bolszewizmem”. Po zakończeniu rozmów z Saucklerem i podpisaniu tego państwowego aktu „handlu niewolnikami” Laval wygłosił przemówienie radiowe, w którym oświadczył m.in.: „Życzę zwycięstwa Niemcom, gdyż bez zwycięstwa naszych sojuszników bolszewizm w najbliższym czasie zaleje całą Europę...” Laval nie przewidział jednak, że za kilka miesięcy zostanie zalana cała „wolna strefa”, i to bynajmniej nie przez bolszewików, lecz wojska jego sojusznika — Niemiec. Już w przeddzień 11 listopada 1942 roku budynki prefektury, żandarmerii oraz niektóre domy prywatne w wolnej strefie zostały udekorowane trójkolorowymi flagami. Organizacje terenowe Legionu Kombatantów i Ochotników Rewolucji Francuskiej przygotowały się do tradycyjnych wieców i przemarszów przed budynkiem merostwa. Bardziej gorliwi przewodniczący komitetów wysłali na adres marszałka, a także Darlana, twórcy Legionu, depesze gratulacyjne, zapewniając ich jednocześnie, że „będą stali niezłomnie na straży rewolucji narodowej i bronić będą chrześcijaństwa przed komunizmem”. Przygotowania do uroczystości zostały zakończone. Dnia następnego miało rozpocząć się świętowanie. Tymczasem wczesnym rankiem 11 listopada ryk samolotów, zgrzyt gąsienic i warkot samochodów zbudził mieszkańców wolnej strefy. Drogami południowej Francji, ulicami miast i miasteczek ciągnęły całe pułki i dywizje niemieckie, które w ciągu kilku godzin zajęły resztki „wolnego kraju”. Francuzi byli zaskoczeni. Jednostki armii rozejmowej nie próbowały nawet się bronić, pod dowództwem zdezorientowanych oficerów opuszczały koszary, które natychmiast były zajmowane przez Niemców. Podobnie zachowała się policja i żandarmeria. Co więcej, formacje te przystąpiły do regulowania ruchu drogowego, aby umożliwić Niemcom szybkie przemieszczanie się na południe kraju. Jedynie tu i ówdzie dały się słyszeć pojedyncze strzały. Jak potem wieść głosiła, było to świadectwo nielicznych prób stawiania oporu, prób podjętych przez niektórych dowódców jednostek podległych generałowi de Lattre de Tassigny. I tak w ciągu jednego dnia tzw. wolna strefa przestała istnieć. Tego samego dnia wielu Francuzów pozbyło się iluzji, że uda im się przetrwać spokojnie tę okropną wojnę na skrawku niby wolnej i samodzielnej Francji, którą zawdzięczali kolaborującemu z Niemcami Pétainowi. Jedenastego listopada wieczorem przez radio przemówił Pétain. Apelował do swoich rodaków, „aby zachowali spokój i nadal mu ufali, bo on — marszałek — nieustannie myśli o Francji”. Ale Francuzi już sobie zdawali sprawę, że z tego marszałkowskiego „myślenia” nic dobrego dla nich nie wyniknie. Prawdziwy dramat rozegrał się w Tulonie, największym porcie wojennym Francji na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Zgodnie z art. 8 układu francusko-niemieckiego o zawieszeniu broni z 22 czerwca 1940 roku francuska flota wojenna została skoncentrowana w Tulonie. Jednocześnie znacznie zredukowano jej uzbrojenie, a także zmniejszono do minimum amunicję. Francuskie okręty nie miały prawa wychodzenia z portu, co oznaczało, iż były internowane we własnym kraju. W 1940 roku Niemcy nie byli przygotowani do przejęcia francuskiej marynarki, obawiali się poza tym, że próba zawładnięcia nią nawet w ramach układu o zawieszeniu broni zakończy się ucieczką okrętów do portów brytyjskich lub zbrojnym oporem marynarzy. Nie oznaczało to jednak, że zrezygnowali z tak łatwego łupu. Wiadomość o wkroczeniu do „wolnej strefy” wojsk hitlerowskich pozbawiła marynarzy francuskich złudzeń. Zdali sobie sprawę, że los ich okrętów jest przesądzony. Nie byli zresztą tak bardzo zaskoczeni, gdyż od dłuższego już czasu z niepokojem obserwowali coraz liczniejsze niemieckie jednostki, w tym stawiacze min, kręcące się w pobliżu Tulonu, a nawet tuż przed wejściem do portu.

Tego tragicznego dnia, 11 listopada, w godzinach przedpołudniowych młodzi oficerowie i marynarze z pancernika „Strasbourg” odmówili wykonania rozkazu rozmontowania dział okrętowych. Doszło do bójki z żandarmami usiłującymi ich aresztować. Dowódca floty wojennej w Tulonie, wiceadmirał Laborde, na wieść o buncie wydał rozkaz następującej treści: „Wielkie wydarzenia znów doświadczyły naszą nieszczęsną ojczyznę. Odpowiedzią na nie musi być jeszcze ściślejsze skupienie się wokół Marszałka, któremu zaufaliśmy. Cokolwiek nastąpi, obowiązuje nas spokój i dyscyplina. Jedynie taka postawa oficerów i marynarzy może uratować honor Francji i honor bandery naszych okrętów...” I aby ratować ten właśnie honor, podczas spotkania z przedstawicielami armii i marynarki niemieckiej zaproponował wspólne działania z Kriegsmarine przeciwko aliantom na Morzu Śródziemnym. Niemiec, komandor von Rault-Frapart, odrzucił tę propozycję, powołując się na wyraźny rozkaz Hitlera w tej sprawie. Okazuje się, że Niemcy nie darzyli bezgranicznym zaufaniem Francuzów i obawiali się, że wyrażając zgodę na wspólne działania mogą ułatwić ucieczkę francuskich okrętów lub, co gorsza, wystawią swoje jednostki pod lufy dział niepewnych sprzymierzeńców. W tej sytuacji wiceadmirał Laborde wydaje swojej flocie rozkaz samozatopienia. Większość okrętów francuskich poszła na dno. Praktycznie francuska marynarka wojenna przestała istnieć. Jej odbudowa nastąpiła dopiero po ponad 20 latach. Na dnie portu tulońskiego legła duma francuskiej marynarki wojennej: pancerniki „Dunkerque”, „Strasbourg” i „Provence”, ciężkie krążowniki „Algérie”, „Colbert”, „Dupleix”, „Foch”, lekkie krążowniki „Jean de Vienne”, „Marseillaise” i „La Gallissonière”. Ponadto zatopionych zostało blisko pięćdziesiąt niszczycieli, torpedowców i okrętów podwodnych. Kilku dowódców okrętów nie wykonało jednak tego samobójczego rozkazu i podjęło próbę wyjścia z portu. Przez blokadę hitlerowskich okrętów i pola minowe przedarły się cztery okręty podwodne. Jeden z nich dotarł do Barcelony, gdzie został internowany, pozostałe do portów w Afryce Północnej. Okręty te walczyły do końca wojny przeciwko hitlerowcom. Wkrótce, zresztą zgodnie z zarządzeniem marszałka z lutego 1943 roku zezwalającym Francuzom na wstępowanie w szeregi armii hitlerowskiej, do Kriegsmarine zaczęli napływać ochotnicy-marynarze. W kwietniu 1943 roku w niemieckiej marynarce wojennej służyło już i walczyło przeciwko aliantom ponad 2000 francuskich marynarzy, w tym wielu z Tulonu. Po zajęciu południowej Francji Niemcy nieufnie odnosili się do Trójbarwnego Legionu i odmówili zatwierdzenia go, mimo iż został zorganizowany po to, aby walczyć na froncie wschodnim. Sztandar, który w czerwcu 1942 roku wręczył tej jednostce generał Eugene Bridoux, został odebrany, a jednostkę na rozkaz Niemców rozwiązano. W tej sytuacji Laval wystąpił z propozycją zorganizowania innej formacji, pod nazwą Falanga Francuska, ale jego projekt nie uzyskał aprobaty władz hitlerowskich. Francja mająca rząd całkowicie uzależniony od Niemiec nie była już partnerem interesującym Hitlera. Przecież mógł brać wszystko, co chciał, rabować jej bogactwa, łącznie z ludźmi. R. Paxton, autor książki pt. „La France”, stwierdza między innymi, że „kolaboracja nie była wymagana przez Niemców (po okupacji całego kraju — dop. autora), lecz niektórzy Francuzi wyrazili na nią zgodę. Była to propozycja Francji...” W tym okresie Hitler potrzebował przede wszystkim „mięsa armatniego”. Wprawdzie po doświadczeniach z Legionem Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem nie miał zbyt dobrej opinii o Francuzach jako żołnierzach, jednak wyraził zgodę na ich służbę w jednostkach niemieckich lub nawet francuskich, ale pod warunkiem, że będą całkowicie podporządkowane dowództwu niemieckiemu. Poza tym potrzebował taniej siły roboczej. I to jego życzenie zostało również spełnione. Najwierniejszy z wiernych, Pierre Laval, wydał dwa dekrety, na mocy których do 30 września 1944 roku wysłano z Francji 650 tysięcy „ochotników”, którzy mieli wesprzeć wysiłek zbrojeniowy Nermec. W połowie 1943 roku sytuacja wojsk niemieckich na wszystkich frontach Europy, zwłaszcza na froncie wschodnim, stawała się coraz bardziej niepokojąca. Po klęsce pod Stalingradem Armia Radziecka przystąpiła do ofensywy, w marcu 1943 roku linia frontu przebiegała od Murmańska po Kaukaz, a w lipcu 1943 roku Niemcy ponieśli kolejną dotkliwą klęskę na łuku kurskim. W Afryce 13 maja 1943 roku poddawały się aliantom ostatnie jednostki niemieckie i włoskie. W lipcu upadł rząd Mussoliniego, a w pierwszych dniach września w południowych Włoszech wylądowały wojska sojusznicze. Szybko topniały niemieckie rezerwy ludzkie. Armia hitlerowska pilnie potrzebowała żołnierzy. MILICJA FRANCUSKA Na oblewanej przez wody Sekwany wyspie Cité wznosi się paryski Pałac Sprawiedliwości, siedziba sądów różnych instancji. Przed wiekami znajdowały się tu zamki gubernatorów rzymskich, a w czasach

późniejszych, aż do rewolucji francuskiej, mieściła się siedziba „parlamentu”, czyli najwyższego sądu francuskiego. Obecnie stojące budynki wzniesiono w XIX wieku, ale tu i ówdzie można jeszcze dostrzec fragmenty dawnych murów. W wielkim hallu, czyli tzw. sali zbytecznych kroków (tu chodzą tam i z powrotem najbliżsi oskarżonych, oczekując na wydanie wyroku), zwraca uwagę posąg Sprawiedliwości z jedną stopą wspartą na grzbiecie żółwia, co ma przypominać, że procesy wymagają wiele, wiele czasu... Trzeciego października 1945 roku w jednej z sal tego pałacu stanął przed sądem Joseph Darnand. Po klęsce Niemiec hitlerowskich ukrył się on w północnych Włoszech, gdzie w jednej z małych osad górskich zdemaskowało go dwóch agentów brytyjskiej służby bezpieczeństwa. Podobno ten dzień, a mianowicie 25 czerwca 1945 roku, przepowiedziała mu wróżka jako ostatni dzień jego kariery. Po kilku godzinach nieprzerwanego przesłuchania Darnand ujawnił miejsce ukrycia skarbu, który wywiózł z Francji — wiele sztabek złota i sporą liczbę kamieni szlachetnych. Zagarnięte mienie zwrócono skarbowi francuskiemu, a jego niedawny posiadacz powędrował za kratki. Później zajął się nim wymiar sprawiedliwości. — Imię, nazwisko, zawód, miejsce zamieszkania, data i miejsce urodzenia? — Urodziłem się dziewiętnastego marca tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego roku w Coligny, w departamencie Ain. Z zawodu przedsiębiorca drogowy. Ojciec mój był kolejarzem. Miałem sześcioro rodzeństwa. Siostra, Madeleine, wstąpiła do karmelitanek. Byłem żołnierzem w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej. Przed drugą wojną światową działałem w Tajnym Komitecie Akcji Rewolucyjnej, inaczej zwanym „Kapturem”... — Powstał w tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku — wyjaśnia prokurator. — Organizacja skrajnie prawicowa, wywrotowa. Działająca do roku czterdziestego. Powiązana z pewnymi kołami w armii i przemyśle. Finansowana przez Trzecią Rzeszę i Włochy. Współpracowała z reżimem Franco. W trzydziestym siódmym roku „Kaptur” przygotowywał zamach stanu, który udaremniła policja. Mieli kontakty z Pétainem... — Po kapitulacji Francji — kontynuuje Darnand — nawiązałem kontakty z organizacjami antyniemieckimi, ale wkrótce wybrałem inną drogę. W październiku czterdziestego roku marszałek Pétain spotkał się z Hitlerem w Montoire-sur-Loir. Po tej rozmowie marszałek wygłosił przemówienie do narodu francuskiego, w którym powiedział między innymi: „Wchodzę obecnie na drogę kolaboracji! Idźcie za mną, zachowując wiarę w wieczną Francję!” Poszedłem za marszałkiem. W tysiąc dziewięćset czterdziestym mianowano mnie stałym delegatem legii przy rządzie Vichy. W styczniu czterdziestego trzeciego stanąłem na czele Milicji Francuskiej. W grudniu tego roku zostałem sekretarzem stanu do utrzymania porządku publicznego w rządzie Vichy, a w czerwcu czterdziestego czwartego sekretarzem stanu w MSW w rządzie Vichy... — W lipcu tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku — uzupełnia prokurator — złożył w Paryżu wobec przedstawicieli niemieckich władz okupacyjnych przysięgę wierności Hitlerowi i został mianowany SS-obersturmführerem. Rok wcześniej przebywał w okupowanej Polsce, gdzie Niemcy szkolili oddziały tak zwanego Legionu Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem. Francuski skrót LVF... Sąd zajął się odczytywaniem aktu oskarżenia o zdradę ojczyzny. Darnand miał wiele czasu, aby powrócić wspomnieniami do dni swego powodzenia i wszechwładzy... * Powołany przez Pétaina w sierpniu 1940 roku Legion Kombatantów Francuskich rychło stał się podporą reżimu Vichy (rok później liczył 700 tys. członków, a w 1943 rpku około 1 700 tys.). Skupił on w swych szeregach byłych żołnierzy francuskich z I i II wojny światowej, ale najbardziej dynamiczną i wpływową grupę stanowili kombatanci z I wojny, a wśród nich ludzie o poglądach konserwatywnych i prawicowych. We wrześniu 1940 roku rząd Vichy postanowił utworzyć w wolnej strefie paramilitarną organizację, która miała z czasem wspomóc policję w zwalczaniu przeciwników reżimu Pétaina. Utworzono więc „Grupy Ochronne”. Na czele jednej z nich, w departamencie Alpy Nadmorskie, stanął Joseph Darnand, który coraz częściej zapominał o budowie czy naprawie dróg, myśląc wyłącznie o karierze politycznej. Wkrótce przedstawił Pétainowi projekt utworzenia Służby Porządkowej Legionu Kombatantów (skrót francuski SOL). * Dwudziestego piątego czerwca 1940 roku zawarto między Francją a III Rzeszą układ rozejmowy, na którego mocy Francja została podzielona na dwie strefy: okupowaną i tak zwaną wolną. W okupowanej znalazły się, w całości lub częściowo, 52 z 90 departamentów, czyli 55 procent całej powierzchni kraju z 25

mln mieszkańców, w nie zajętej przez Niemców pozostało około 14 mln ludzi. W tej ostatniej właśnie rząd francuski na czele z Pétainem przystąpił do organizowania nowego tworu państwowego pod nazwą „Państwo Francuskie”. Hitler, nie podjąwszy jeszcze decyzji, jaki los wyznaczy podbitej Francji, jako wyraz tymczasowości porozejmowego stanu rzeczy pozostawił w Paryżu, który leżał w strefie okupowanej, ambasadę III Rzeszy. A w strefie „wolnej”, która w rzeczywistości wolną nie była, gdyż Niemcy sprawowali nad nią ścisłą kontrolę, rząd Vichy realizował dewizę Państwa Francuskiego, która brzmiała: „Praca, Rodzina, Ojczyzna”. W praktyce oznaczało to urzeczywistnienie „prawdziwego nacjonalizmu”, solidarność klas, poszanowanie hierarchii, antykomunizm. Utworzenie SOL w strefie wolnej nie było przypadkowe i miało swe wyraźne miejsce w kalendarzu „zreformowania” Francji przez rząd Vichy. Hitlerowskie służby policyjne bacznie przyglądały się temu, co dzieje się w strefie wolnej, chociaż nie wszyscy ich funkcjonariusze rozumieli, o co właściwie chodzi w tym SOL. Tym bardziej że wkrótce organizacja ta liczyła 100 tys. członków i znaczna ich większość wcale nie była nastawiona proniemiecko. Opowiadała się natomiast bez zastrzeżeń za Pétainem i jego polityką wewnętrzną, mającą na celu ratowanie Francji przed „polonizacją” okupacji (termin ten oznaczał bezwzględny terror hitlerowski i eksterminację biologiczną). W pierwszym okresie okupacji w Paryżu urzędował sturmbannführer doktor Helmut Knochen, szef policji bezpieczeństwa i SD, na którego biurko spływały raporty od agentów ulokowanych w strefie wolnej. Nie zabawił on długo w stolicy Francji. Wkrótce na jego miejsce przybył dotychczasowy szef sztabu Himmlera, brigadeführer doktor Thomas Max, zawdzięczający swe przeniesienie do miasta nad Sekwaną szefowi Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, Reinhardowi Heydrichowi, z którego córką, mimo iż był człowiekiem żonatym, od dawna flirtował. Heydrich nie zrażał się tym, że jego ulubieniec zdradza wyraźny pociąg do alkoholu i kobiet. Thomas Max szybko zaprzyjaźnił się z ambasadorem III Rzeszy, Otto Abetzem, który często przy winie mawiał do szefa policji: — Berlin zainteresowany jest wspieraniem tych sił we Francji, które ideowo popierają marzenie Wodza o nowej Europie! Abetza nie krępowała obecność jego francuskiej żony, kiedy tłumaczył nowemu przyjacielowi: — Strona niemiecka musi uczynić wszystko, by podsycać wewnętrzne waśnie, a tym samym osłabiać Francję! W salonach Abetzów zbierali się Francuzic których zachwycała „rewolucja” z Vichy. Twierdzili nawet, że „Francja, ojczyzna praw człowieka, jest w pewnym sensie właściwie ojczyzną... narodowego socjalizmu...” Ludzie ci świadomie rezygnowali z patriotyzmu na rzecz „ładu społecznego”, który rzekomo mógł być zagwarantowany przez niemieckiego okupanta. W maju 1942 roku w paryskiej „Oranżerii” zebrała się śmietanka pisarskiej i artystycznej awangardy. Tłumek tłoczył się wokół nadwornego rzeźbiarza Hitlera, Arno Brekera. Thomas Max wolał się udać do „Casino de Paris”, gdzie z wielu rodakami w mundurach Wehrmachtu i gestapo oklaskiwali Maurice Chevaliera. W tym samym czasie podwładni Maxa ruszyli do miasta, aby aresztować ludzi podejrzanych o przynależność do ruchu oporu. Rano brigadeführer miał w swym gabinecie pierwsze protokoły z przesłuchań, by po zapoznaniu się z nimi wieczorem móc znów się bawić. A było gdzie, gdyż życie artystyczne nad Sekwaną po prostu kwitło. Teatry i teatrzyki, kabarety literackie i kabareciki cieszyły się ogromną frekwencją. Cywilne ubrania paryżan mieszały się z zielonymi i czarnymi mundurami. W końcu z Berlina przyszedł rozkaz, by Thomas Max zorganizował w stolicy Francji tzw. Wyższy Urząd SS i Policji. Decyzja ta oznaczała, że Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy podnosi rangę paryskiej placówki, że w jej siedzibie znajdą się teraz wszystkie agendy kierujące hitlerowską policją bezpieczeństwa we Francji. Max wywiązał się zadowalająco z tego zadania, ale szefem urzędu został SS-brigadeführer i major policji Karl Oberg, który przybył tu z Radomia, gdzie był szefem policji bezpieczeństwa i SD na „dystrykt” radomski. Znany ze zdyscyplinowania i służbistości, podpisał wkrótce z ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Vichy, René Bousquetem, układ, na mocy którego policja francuska w strefie okupowanej została zobowiązana do wydawania władzom niemieckim sprawców bezpośrednich zamachów i sabotaży przeciwko Niemcom. Po zajęciu strefy wolnej porozumienie to rozciągnięto i na tę część Francji. * Raport Darnanda przeszedł przez wiele rąk, zanim trafił do pokoju nr 35 w hotelu du Parc w Vichy, zajmowanego przez szefa Państwa Francuskiego, marszałka Francji Pétaina (w innych hotelach mieszkali i urzędowali wyżsi urzędnicy jego reżimu). Wręczając raport urzędnik niewiele mógł powiedzieć o jego autorze poza tym, że jest aktywistą Legionu Kombatantów i zdecydowanym zwolennikiem marszałka. Inni

pytani o Darnanda bąkali coś o jego niejasnej przeszłości, ale nic konkretnego nie mogli powiedzieć, ponieważ całe archiwum MSW pozostało w Paryżu. Wreszcie zniecierpliwiony marszałek zażądał, by jego służby policyjne sprawdziły, kim właściwie jest ten człowiek. Kilka dni później marszałek dowiedział się, źe Darnand głosi wszem i wobec, iż nie można zrobić prawdziwej „rewolucji narodowej” jedynie przy poparciu byłych żołnierzy, nawet jeśli jest ich przeszło półtora miliona. Jego zdaniem są to ludzie za starzy do takiego przedsięwzięcia, wielu z nich przekroczyło już czterdziestkę, zaś na dopływ młodych nie można liczyć, gdyż większość z nich latem 1940 roku powędrowała do niemieckich obozów jenieckich. Cóż zatem może zdziałać Legion Kombatantów, którego trzon stanowią „wujkowie” z I wojny światowej. W tym miejscu marszałek miał ochotę zapytać referującego, czy i jego, Pétaina, uważa Darnand za ramola, ale zrezygnował. Darnand jest więc zdania, że z tej masy kombatantów należy wytypować co młodszych, wciągnąć młodzież, która nie wąchała jeszcze prochu, i utworzyć z nich elitę Legionu Kombatantów: Służbę Porządkową Legionu (SOL). — To wiem z raportu! — przerwał marszałek. — Zanotowaliśmy rozmowę Darnanda z jego bliskim współpracownikiem niejakim Marcelem Combertem — kontynuował przedstawiciel policji. — Oto jej zapis: „Dobrze wiesz, Jo”, tak nazywają Darnanda przyjaciele, „że ci kombatanci są do niczego. Nam trzeba siły, aktywności, bojowości. Dla nas przykładem powinni być hitlerowcy. Sam przecież podziwiałeś Ernsta Röhma, przywódcę SA. I my musimy stworzyć coś w rodzaju SA lub SS w służbie marszałka i rewolucji narodowej”. Mamy już informacje — referował dalej funkcjonariusz policji — że pomysł ten poparli dwaj inni współpracownicy Darnanda: Jean Bassompierre i Pierre Gallet... Proponują oni, aby wyodrębnić z masy członków Legionu tę elitę i dla odróżnienia od innych ubrać ją w mundury. Mogliby nosić beret baskijski, brunatną koszulę, czarny krawat i ciemnogranatowe spodnie wpuszczone w solidnie podkute buty. Tak, żeby było ich słychać, kiedy maszerują. Na lewym ramieniu opaska. Na niej godło służby: czarna tarcza przecięta mieczem, a po jego obydwu stronach białe litery „S” i „O”, od „Service et Ordre”, czyli „Służba i Porządek”... Dwunastego stycznia 1942 roku Pétain zgodził się na utworzenie SOL, nadając jej autonomię w ramach Legionu Kombatantów. Darnand otrzymał nominację na inspektora generalnego tej nowej organizacji, do której mieli należeć wyłącznie ochotnicy, ale nie tylko członkowie legionu. 21 lutego 1942 roku Darnand zorganizował w Nicei pochód członków SOL z pochodniami w ręku. Miasto zamieniło się w małą Norymbergę. Potem odbył się wiec. Przyjęto na nim w szeregi SOL grupę ochotników, a Darnand publicznie obwieścił zasady ideowe służby: precz z buntownikami gaullistowskimi, precz z bolszewizmem, precz z masonerią, precz z zarazą żydowską, niech żyje nacjonalizm, francuska czystość narodowa i jedność! SOL otrzymała kwaterę główną w Vichy, w hotelu „Lizbona”. Sekretarzem generalnym służby został Noël de Tissot. Dowództwo SOL obejmowało cztery biura: personalne, na czele którego stał Jean Bassompierre, wywiadowcze — Marcel Gombert, operacyjne i propagandy — Pierre Bance, zaopatrzenia — Lefévre. Służba porządkowa dzieliła się na piątki („zbrojne ramię”, czyli grupa bojowa), dziesiątki (plutony), setki (kompanie) oraz kohorty (bataliony). Zadaniem członków SOL było przede wszystkim zwalczanie wroga wewnętrznego, tzn. ruchu oporu. Początkowo SOL nie była uzbrojona. Jej działalność przejawiała się w uprawianiu propagandy na rzecz reżimu Vichy oraz wykrywaniu wrogów „rewolucji narodowej”. Współpraca z policją była bardzo ścisła. Członkowie SOL przeprowadzali także „kuracje”, którym poddawani byli przeciwnicy reżimu. Polegały one na maltretowaniu fizycznym i psychicznym więźniów. W ciągu kilku miesięcy w szeregach SOL znalazło się około 30 tys. bojowników rewolucji narodowej. Wieść o utworzeniu w strefie okupowanej Legionu Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem (LVF) ogromnie zbulwersowała kwaterę główną SOL. Jak to, pytano się wzajemnie, to ci na północy walczą z komunistami z bronią w ręku, a my co? Bijemy pałami malkontentów i Żydów? Szefowie SOL uznali, że coś trzeba zrobić, aby nie pozostawać w tyle za kolaborantami ze strefy okupowanej. Nastrój podniecenia wzrósł jeszcze, kiedy rozeszła się wieść, że rząd Vichy zamierza zorganizować Legię Trójkolorową (narodowe barwy Francji: niebieski, biały i czerwony) do walki u boku Niemców na froncie wschodnim. Ósmego listopada 1942 roku alianci lądują w Afryce Północnej. Francuskie jednostki podporządkowane rządowi Vichy próbowały stawić opór, do walk doszło w Algierze, Oranie i Maroku, ale na rozkaz Darlana nastąpiło przerwanie ognia. Parę dni później Niemcy zajmują strefę wolną. Darnand uznaje, że rząd Vichy nie stanął na wysokości zadania i nie zareagował dość szybko i skutecznie na poczynania aliantów, których należy traktować jak agresorów. Zgłosił swoją dymisję z szefostwa SOL i delegata legionu przy rządzie Vichy. 19 listopada Pétain wygłosił przemówienie radiowe, w którym oświadczył: „Francuzi, wzywam was do przeciwstawienia się agresji anglo-amerykańskiej!”. SS-brigadeführer Karl Oberg zdziwił się niepomiernie, kiedy otrzymał z Berlina rozkaz, aby w krótkim i zwięzłym raporcie przedstawił, i to natychmiast, swoją opinię o francuskich siłach porządkowych,

działających w całym kraju. Oberg spodziewał się „listu poleconego”, ale zupełnie innej treści. Życzliwi mu ludzie z Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) powiadomili go, że Himmler jest bardzo zadowolony z wyników jego roboty we Francji. Chyba w żadnym okupowanym kraju nie udało się Niemcom zapewnić sobie tak szerokiej i owocnej współpracy z tzw. miejscowym elementem. Przyjemny obraz psuły niestety coraz liczniejsze informacje o antyhitlerowskim ruchu oporu. Niemniej Oberg mógł rychło spodziewać się awansu na SS-gruppenführera i generała porucznika policji. Cóż robić, miast obmyślać menu na uroczysty obiad z powodu spodziewanej nominacji, trzeba było zabrać się do sporządzania raportu. Francuskie siły policyjne liczyły w całej Francji około 130 tys. ludzi. Dzieliły się na następujące formacje: ochrona środków transportu, policja miejska (w większych skupiskach miejskich), żandarmeria (w małych skupiskach miejskich oraz na wsiach) oraz specjalne jednostki do zwalczania rozruchów i demonstracji (Gwardia Ruchoma i Rezerwowe Jednostki Ruchome, francuski skrót GMR). Działała także Służba Policji Bezpieczeństwa, która powstała z połączenia przedwojennej policji sądowej, czyli śledczej, i różnych sekcji zajmujących się „środowiskami wywrotowymi”. Zdaniem Oberga policja francuska chętnie angażuje się we wszystkie akcje, mające na celu zwalczanie komunistów. Wykazuje ona w tej dziedzinie sporą inicjatywę. Zastrzeżenia ma Oberg jedynie do żandarmerii i GMR, gdyż te formacje najczęściej stykające się z oddziałami ruchu oporu, szczególnie w rejonach zalesionych i górskich, nie mają na swym koncie widocznych sukcesów. Urząd Wyższego Dowódcy SS i Policji we Francji otrzymuje różne sygnały świadczące o tym, że kontakty żandarmerii oraz odwodów GMR z ruchem oporu nie ograniczają się jedynie do styczności bojowej, ale najprawdopodobniej istnieje między nimi ścisła współpraca. Niewykluczone, że w pewnych jednostkach założono komórki ruchu oporu. Śledztwo w tej sprawie trwa... W Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy i w najbliższym otoczeniu Himmlera z zadowoleniem przyjęto raport Oberga. Sam Himmler, biorąc za podstawę stwierdzenie brigadeführera, że policja francuska wnosi istotny wkład w zwalczanie ruchu oporu, szczególnie lewicowego, wyraził się nawet, że współpraca z nią jest bardziej efektywna niż z... policją włoską! Podobną ocenę sformułowało wąskie grono specjalistów z RSHA: do tej pory współdziałanie z policją francuską umożliwiło nam panowanie nad sytuacją stosunkowo niewielkimi siłami niemieckimi. To była prawda, to mogło cieszyć, ale tylko w chwili obecnej. Władze polityczne III Rzeszy doszły do wniosku, że po opanowaniu Afryki Północnej przez aliantów skończy się wygodne życie w słodkiej Francji i nastąpi ożywienie działalności ruchu oporu, który będzie starał się przygotować grunt do inwazji. Należy więc uruchomić we Francji wszystkie rezerwy środowisk sprzyjających Niemcom, doprowadzić do tego, aby Francuzom przeciwstawić Francuzów. Im prędzej się to osiągnie, tym mniej niemieckiej krwi popłynie na tyłach frontu. Spokój na zapleczu jest tak samo ważny, jak utrzymanie pozycji na froncie... Różne były formy kolaboracji, różny był też stopień zaangażowania kolaborantów. Im większy, tym większa ochota do wysługiwania się Niemcom. Wielu z tych, którzy poszli na współpracę z okupantem, nie miało złudzeń co do kary, jaka ich czeka po przegranej wojnie. Ale skoro tak, to należy korzystać z władzy i życia, dopóki hitlerowski protektor jeszcze funkcjonuje. W niektórych biurach RSHA krążył podobno dziwny dokument, skierowany do tego urzędu przez grupę nie ujawnionych z nazwiska kolaborantów francuskich. Otóż postulowali oni, aby Niemcy zgodzili się na utworzenie tzw. terytorialnej Waffen SS, której jednostki stacjonowałyby wyłącznie we Francji. Jej celem byłoby zwalczanie partyzanckich oddziałów ruchu oporu. Na początek owi kolaboranci zobowiązali się uzyskać 5 tysięcy ochotniczych zgłoszeń! W końcu grudnia 1942 roku Hitler polecił stawić się w swojej kwaterze głównej premierowi rządu Vichy. Kiedy Pierre Laval stanął przed obliczem wodza, ten zażądał, aby w imię koniecznego pogłębienia współpracy niemiecko-francuskiej Vichy powołało pomocniczą policję, której główne zadanie polegałoby na zwalczaniu ruchu oporu. Miesiąc później rząd Vichy wydał dekret o utworzeniu Milicji Francuskiej. W artykule I tego dokumentu czytamy, że milicja skupia Francuzów gotowych wziąć czynny udział w procesie naprawy politycznej, społecznej, ekonomicznej, intelektualnej i moralnej Francji. Organizacji tej nadaje się status instytucji wyższej użyteczności publicznej, na jej czele będzie stał szef rządu Vichy, a w sensie operacyjnym dowództwo nad nią obejmie sekretarz generalny, mianowany przez premiera. Jednocześnie ogłoszono drugi dokument, w którym stwierdzono, że do formacji tej może ochotniczo wstąpić każdy Francuz, o ile jest nim z urodzenia, nie jest Żydem, nie należy do tajnej organizacji, pragnie wspierać czynnie Państwo Francuskie i ubiegać się o coraz lepsze wyniki w utrzymaniu porządku publicznego. Oba dokumenty noszą datę 30 stycznia 1943 roku. Zbieg okoliczności czy prezent dla Hitlera z okazji dziesiątej rocznicy jego dojścia do władzy? Następnego dnia — 31 stycznia — ożywiony ruch panował w hotelu „Thermal” w Vichy, który decyzją

rządu został wyznaczony na kwaterę główną milicji. Gości usunięto, pozostała jednak obsługa kuchni, mająca od zaraz karmić naczelników milicji. Kuchmistrz szalał, bowiem w przyjęciu inauguracyjnym zapowiedział udział sam premier Laval w towarzystwie wyższych urzędników. Równie przejęty był szef kelnerów, odpowiadający za porządek na sali. Na tyłach hotelu trwała więc bieganina, co jakiś czas zdenerwowani szefowie wymierzali siarczyste policzki swoim pracownikom, nie ustawały pokrzykiwania i przepychanka, a od frontu przybywali goście, których witał Joseph Darnand mianowany sekretarzem generalnym milicji. Potem rozpoczęły się mowy. Pierwszy wystąpił Darnand. — Chcemy tworzyć we Francji ustrój z silną władzą. Chcemy wprowadzić porządek narodowy i socjalistyczny, gdyż tylko on umożliwi Francji włączenie się do Europy jutra... Zadaniem milicji jest czujność, propaganda i bezpieczeństwo. Lavalowi podobała się wypowiedź sekretarza generalnego. — Akceptuję wszystko, co pan powiedział. Z całego serca będę pomagał w służeniu milicji na rzecz Francji — zadeklarował. W lutym 1943 roku Pétain oświadczył, że milicja musi zawsze pamiętać o swym najważniejszym zadaniu: utrzymaniu porządku i walce z komunizmem... Darnand dysponował wygodną kwaterą, otrzymał specjalne uprawnienia, uzyskał bardzo mocną pozycję w rządzie Vichy, ale nie miał milicjantów. A postanowił sobie, że pozyska co najmniej 30 tys. ochotników. Najpierw jednak musiał utworzyć sztab. Krąg najbliższych współpracowników. Marcel Gombert, były podoficer strzelców alpejskich, stanął na czele Specjalnej Grupy Bezpieczeństwa, będącej czymś w rodzaju hitlerowskiej Służby Bezpieczeństwa — SD. A zatem policją w policji. Jej zadanie było proste: strzec osobistego bezpieczeństwa kierownictwa milicji oraz wykonywać „koronkowe” zlecenia samego Darnanda. Pierwszym zastępcą sekretarza generalnego milicji został osobnik występujący pod nazwiskiem Pierre Bance, były oficer armii francuskiej, były członek „Kaptura”. Ostatnio współpracował z vichystowską policją polityczną, tzw. Ośrodkiem Informacji i Studiów, był też szefem SOL w departamencie Herault. Drugim zastępcą Darnanda został Noël de Tissot, były oficer artylerii, wykładowca matematyki w liceum, zdeklarowany faszysta. Organizacyjnie milicja dzieliła się na zarządy departamentalne, regionalne i strefowe. Na każdym szczeblu znadował się sztab, składający się z pięciu oddziałów. W kwaterze głównej, czyli sekretariacie generalnym, również było pięć oddziałów: pierwszy — personalny; drugi — dokumentacji, czyli rozpoznania (zadanie: wywiad i kontrwywiad — na jego czele stał Jean Degas, były członek „Kaptura”, który w znacznej mierze przyczynił się do ponurej „sławy” tego oddziału, zwolennik tortur i znęcania się nad wrogami reżimu Vichy); trzeci — szkolenia; czwarty — propagandy; piąty — administracji i finansów. Członkowie milicji nosili ciemnogranatowe kurtki, wpuszczone w buty spodnie i berety, na których widniała oznaka: srebrna litera gamma jako symbol znaku zodiaku — Barana, symbol siły i odrodzenia, umieszczona na niebieskim tle otoczonym czerwoną obwódką. Wszyscy członkowie milicji musieli przejść szkolenie, które obejmowało wykłady propagandowe oraz zajęcia mające na celu zapoznanie się z bronią ręczną francuską oraz ze zrzutów (przechwycona przez siły porządkowe Vichy), gdyż tego typu uzbrojeniem dysponowali milicjanci. W czerwcu 1943 roku utworzono specjalną siłę zbrojną milicji Francs Gardes, której powierzono zadania wyłącznie policyjne (jej funkcjonariusze nosili srebrną gammę na czerwonym tle). Francs Gardes dzieliła się na stałą, skoszarowaną oraz ochotniczą, a jej członkowie musieli być gotowi do natychmiastowej mobilizacji. Latem 1943 roku utworzono także tzw. Czołówkę Milicji, do której mogła wstępować młodzież (chłopcy i dziewczęta) w wieku od lat 15 do 20. Ich srebrna gamma umieszczona była na czerwonym tle. Oblicza się, że stan milicji nigdy nie przekroczył 15 tysięcy ludzi, a Francs Gardes liczyła około 3 tysięcy członków. Wyższymi funkcjonariuszami milicji byli na ogół członkowie takich skrajnie prawicowych przedwojennych organizacji, jak Akcja Francuska, Młodzi Patrioci czy „Kaptur”. Po kilku tygodniach działania Darnand uznał, że hotel „Thermal” nie nadaje się na siedzibę dowództwa milicji i otrzymał do swej dyspozycji dwa inne: „Moderne” oraz „Metropol”. Zaspokoiwszy swoje życzenia kwaterunkowe, zażądał przyznania milicji odpowiedniej siedziby do celów szkoleniowych. Zaproponowano mu taką w miejscowości St-Martin d Uriage, w alpejskim masywie Chamrousse, niedaleko Grenoble. Był to zamek z XII wieku, należący do dnia dzisiejszego do rodziny Bayardów. Dotychczas nie udostępniano go publiczności, ale milicjanci chętnie witali w nim każdego, kto chciał zrobić karierę w kolaboranckiej formacji. Przepędzili potomków Pierre'a Bayarda, który służąc królowi francuskiemu Franciszkowi I zginął w wojnie włoskiej w roku 1524, i zainstalowali w tej siedzibie dawnego rycerza bez lęku i skazy Szkołę Kadr Milicji Francuskiej. W zamku odbywały się dwa cykle szkolenia. Półroczny dla dowódców plutonów w stopniu aspiranta, przyszłych oficerów Francs Gardes, oraz dwu lub trzytygodniowe dla kadry ogólnej milicji. Uriage

nazywano sercem i mózgiem tej organizacji. Tutaj słuchacze mieli raz na zawsze zapamiętać, że wrogami Francji są komuniści, Żydzi, masoni, Anglo-Amerykanie oraz ich sługusi — gaulliści. Sojusznikami są oczywiście Niemcy, którzy marzą o tym, aby Francuzi towarzyszyli im w budowie nowej Europy. Wszystko, co mogło wspierać te tezy, było w tej uczelni podawane jako pewnik i powtarzane do znudzenia. Największą grupę słuchaczy stanowili synowie rzemieślników, drobnych kupców oraz urzędników. Pierwszym dyrektorem szkoły był de la Noue du Vair, potomek emigrantów francuskich, którzy osiedlili się niegdyś w Kanadzie. Do tradycji tej rodziny należało, aby chociaż jeden z rodu wyjeżdżał do Francji, gdy ta staje w obliczu wojny. Tak było od siedmiu pokoleń. La Noue du Vair odbyłkampanię 1940 roku w 152 pułku piechoty francuskiej, uniknął niewoli i poszedł na służbę rządu Vichy. Z milicji chciał uczynić coś w rodzaju zakonu rycerstwa chrześcijańskiego, walczącego z ateizmem. Jego pomysłem był obowiązujący przez pewien czas ceremoniał przysięgi na wierność ideałom milicji. Noc przed przysięgą kursanci- absolwenci spędzali w kaplicy zamkowej wokół trumny pokrytej całunem ze srebrną gammą. Jeden z instruktorów odczytywał co pewien czas nazwiska członków policji, SOL oraz milicji, którzy zginęli w obronie „rewolucji narodowej”. W końcu dyrektor, który pragnął zdziałać znacznie więcej dla „dobra” Francji, niż to mógł uczynić w szole, zgłosił się do LVF i w jego szeregach zginął w 1944 roku. Na jego miejsce przybyło aż dwóch następców: były kapitan strzelców alpejskich, Raybaud, i porucznik Geromini. Oni nie prowadzili wykładów o rycerstwie. Główną uwagę skoncentrowali na temacie, który brzmiał: jak walczyć z partyzantami i prowadzić akcje uliczne. Dwudziestego czwartego kwietnia 1943 roku cała milicja została postawiona w stan alarmu. Tego dnia w Marsylii zginął przeszyty serią z pistoletu maszynowego Paul Gassovski, jeden z najwyższych funkcjonariuszy milicji. Wprawdzie jego nazwisko wskazuje na polskie pochodzenie, ale nie ma żadnych dowodów na to, żeby Gassovski kiedykolwiek przyznawał się do polskości. Zresztą zgodnie ze statutem milicji musiał być „czystej krwi” Francuzem, inaczej nie zostałby zostałby przyjęty do tej formacji. Gassovski wstąpił do SOL natychmiast po założeniu tej organizacji, potem był członkiem milicji i awansował na zastępcę dowódcy tej organizacji w departamencie Bouches-du-Rhône. Ostatnio działał w Marsylii. Śmierć Gassovskiego zapoczątkowała czarną serię. Następnego dnia zginął jego przyjaciel, znany w Marsylii chirurg, doktor Buisson, a w kilka dni później padli następni funkcjonariusze milicji. Zamachy te wiązano z wezwaniem BBC, które nadawało w języku francuskim kilka audycji dziennie i stale powtarzało w nich hasło: „Milicjanci — dziś zabójcy, jutro zgładzeni!” W gabinecie Darnanda trwały teraz długie narady. Blady strach padł na milicjantów. Zamachy świadczyły o tym, że ruch oporu rośnie w siłę, że coraz szersze kręgi społeczeństwa budzą się z marazmu, jaki opanował je po klęsce w 1940 roku, że coraz więcej Francuzów spogląda z nadzieją w kierunku de Gaulle'a. W dowództwie milicji z oburzeniem mówiono o tym, że kolonie francuskie, a raczej ich francuska administracja, jedna po drugiej opowiadały się za Wolną Francją. Wreszcie zapadła decyzja: siłą i terrorem należy zgnieść wrogów rewolucji narodowej. W centralnym ośrodku władzy w Vichy zagadnienie zwalczania ruchu oporu oceniono znacznie mniej emocjonalnie niż w biurach Darnanda. Pétain idąc na kolaborację z Niemcami, zdawał sobie sprawę, że hitlerowcy będą liczyli się tylko z silnymi sojusznikami, z sojusznikami mającymi poparcie większej części społeczeństwa. Toteż starał się udowodnić, że hasła rewolucji narodowej są popularne wśród Francuzów, a członkowie ruchu oporu to tylko zbłąkane owieczki oszukane przez Anglików i Amerykanów. Należy zatem utrzymać porządek i dyscyplinę, ale nie trzeba zrażać tych Francuzów, którzy są bierni i apolityczni, gdyż oni stanowią zdecydowaną większość. Z tych przyczyn planowana przez szefów milicji bezwzględna akcja represyjna niezbyt odpowiadała Pétainowi. jednocześnie Pétaina niepokoił fakt, że milicja zaczyna mu się wymykać spod kontroli, że Darnand usiłuje prowadził własną politykę, że dąży do tego, by przedstawić się jako ten, który najlepiej rozumie ideały rewolucji narodowej i jest najgorliwszym zwolennikiem kolaboracji. Z drugiej strony dowództwo milicji zaczęło niepokoić się próbami przykręcania śruby przez ministerstwo spraw wewnętrznych Vichy, któremu to ministerstwu milicja podlegała. W tym czasie zaczęły się też utarczki w łonie samej milicji. Otóż jej ogniwa terenowe zaczęły nawiązywać współpracę z miejscowymi placówkami gestapo, co drażniło Darnanda, zazdrośnie strzegącego prawa do wyłączności w tym zakresie. Gestapo mogło mieć swe „życzenia”, które milicja chętnie spełni, ale tylko za pośrednicwem naczelnego organu. Dyskusje z niektórymi niezbyt posłusznymi naczelnikami terenowych komórek stawały się coraz ostrzejsze, wreszcie zaczęto wyciągać ostre konsekwencje służbowe za „nie autoryzowane” kontakty z gestapo. Ku wściekłości głównej kwatery milicji i one nie zawsze skutkowały. Na tych kłótniach i awanturach w „rodzinnym gronie” upłynął Darnandowi czas do upalnego czerwca 1943 roku. Darnand siedział w swoim gabinecie i od czasu do czasu popijał anyżówkę, która stwarzała złudzenie chłodku, kiedy na biurku zaterkotał telefon.

— Kto? Proszę łączyć! Kiedy? Dobrze. Przyjadę. Z moimi współpracownikami... — Darnand odłożył słuchawkę, spojrzał na kalendarz i połączył się z Degansem. — Przygotuj mi wszystko, co wiesz o Obergu. I to pilnie! Darnand, który lubił wiedzieć wszystko o ludziach nawiązujących z nim kontakty, był zadowolony z zawartości teczki, dostarczonej mu przez szefa wywiadu milicji. Z danych w niej zawartych wyłoniła się bowiem dość wyraźna sylwetka człowieka, wzywającego go do Paryża. Otóż Oberg jest zagorzałym hitlerowcem, od 1931 roku członkiem SS. W 1933 roku został funkcjonariuszem SD. Uczestniczył w pogromie kierownictwa SA, które wymordowano na rozkaz Hitlera. W 1941 był dowódcą SS i policji w Radomiu, w Polsce. Przeprowadzał akcje eksterminacyjne. W maju 1942 roku objął szefostwo SS i policji we Francji. W 1943 roku mianowano go SS-gruppenführerem. Jemu podlegał cały policyjny aparat we Francji. Cóż może chcieć ode mnie ten człowiek, zastanawiał się Darnand, który nie mógł wiedzieć — w dokumentach dostarczonych przez Degansa nie było tego typu informacji — że Oberg otrzymał rozkaz z Berlina, aby sprawniej wykorzystał formacje kolaboranckie do walki z ruchem oporu oraz przyczynił się do zwiększenia udziału państw satelickich w wojnie poprzez werbunek ochotników do walki na froncie wschodnim. Oberg zapewnił, że potrafi te cele osiągnąć we Francji i natychmiast przystąpił do działania. Na jego to polecenie niemieckie jednostki okupacyjne rozpoczęły zwalczanie ruchu partyzanckiego, stosując metodę zbiorowej odpowiedzialności i brania zakładników. Posunięcie to wydało mu się jednak niewystarczające, dlatego wezwał do siebie sekretarza generalnego milicji, aby wyznaczyć mu konkretne zadania. Darnand wyruszył do Paryża w towarzystwie szefa Specjalnej Grupy Bezpieczeństwa, Marcela Gombarta, oraz swych dwóch zastępców: Pierre'a Brance'a i Noëla de Tissot. Do stolicy dotarli późnym wieczorem, ale mimo to zajechali prosto na bulwar Marszałka de Lannes, gdzie w jednej z wielkich mieszczańskich kamienic miał swą prywatną rezydencję wielkorządca Francji. Oberg potraktował swych gości z wyszukaną grzecznością, która chwilami mieszała się z brutalną wprost szczerością. Dał im niedwuznacznie do zrozumienia, że będzie stosował metodę marchewki i kija. Kij zostanie użyty, jeśli milicja nie weźmie się do roboty na serio. Wyjaśnił im przy tym, że na froncie wschodnim wkrótce rozpocznie się nowa ofensywa, która zada Rosjanom decydującą klęskę. Będzie to odwet za Stalingrad. Tymczasem trwają ciężkie walki pod Kurskiem. Bitwa o Atlantyk rozwija się pomyślnie. Niemieckie okręty podwodne zadają straty alianckim konwojom. W Afryce powstał tak zwany Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego, ale dzielny Klaus Barbie schwytał w Lyonie przewodniczącego Rady Ruchu Oporu, Jeana Moulin. Oberg wyraził opinię, że aresztowany wkrótce będzie śpiewał jak z nut i ruch oporu rozpadnie się. W tej sytuacji milicja powinna zająć się energiczniej „bandytami”. Wizyta u Oberga zakończyła się następującą deklaracją gospodarza: — Francja może zająć poczesne miejsce w nowej Europie, jeśli ludzie rozsądni i poważni zaczną wydajniej z nami współpracować! Po nie przespanej nocy Darnand i jego współpracownicy powrócili do Vichy. Humory mieli nie najlepsze. Z rozmowy z Obergiem mogli wyciągnąć tylko jeden wniosek — hitlerowscy protektorzy są zawiedzeni nikłymi rezultatami działalności milicji oraz rekrutacji do Waffen SS. Na początku czerwca 1943 roku szefostwo milicji zorganizowało pierwszą jednostkę Francs Gardes do walki z partyzantami, ale jej dowódcy ubolewali, że jest ona niedostatecznie uzbrojona. Darnand zażądał od rządu odpowiedniego wyposażenia i tu spotkał go zawód. Rząd w Vichy stawiał na rozbudowę tradycyjnych sił porządkowych, a w milicji chciał widzieć przede wszystkim oddanych i sprawnych agitatorów rewolucji narodowej. Darnand wpadł we wściekłość i złożył na ręce Pétaina dymisję. Marszałek stwierdził, że Darnand jest jego najwierniejszym żołnierzem, i rezygnacji nie przyjął. Nominacja na najwierniejszego żołnierza szefa „Państwa Francuskiego” wprawdzie okupowanego, ale z własną administracją, zadowoliła Darnanda, a jego najbliższe otoczenie uznało, że należy tę sytuację wykorzystać, ale przed tym trzeba się poważnie zastanowić nad dalszymi posunięciami. Szef oddziału piątego w sekretariacie generalnym milicji, który pełnił jednocześnie funkcję głównego kwatermistrza, otrzymał bojowe zadanie: przygotować skromny milicyjny poczęstunek. Od czasu do czasu w miejscowości Genzac pod Vichy, w jednej z niewielkich knajpek, organizowano sesje polityczno-gastronomiczne, w których udział brali: Darnand, Bombert, Degans, Bance i Noël de Tissot. „Operacja bankiet” wymagała sporo zachodu od kwatermistrza milicji. Trzeba było zapewnić całkowite bezpieczeństwo biesiadującym, opróżnić lokal z gości, dostarczyć sporej ilości smakołyków, gdyż Darnand należał do ludzi wybrednych i zarazem wymagających, i „zaprosić” miłe i ładne osoby towarzyszące. W czasie kolacji, która trwała od wczesnego wieczora do późnej nocy, Darnand wygłaszał monolog o treści ideologiczno-politycznej. Tym razem ta lipcowa biesiada miała znacznie poważniejszy niż zwykle charakter.

Dowództwo milicji radziło nad przyszłością Francji i strategią własnej organizacji. — Jeśli alianci wygrają wojnę, to znowu wrócą Żydzi, masoni i komuniści — tłumaczył Darnand. — Jeśli zwycięży führer, będziemy mogli zbudować nową Francję w ramach nowego europejskiego porządku. Będziemy mogli zrealizować ideały rewolucji narodowej... Biesiadnicy zastanawiali się nad szansami zwycięstwa Niemców w toczącej się wojnie i doszli do wniosku, iż mimo klęski pod Stalingradem Hitler może jeszcze wygrać. Jednak jest jeden warunek. Cała Europa musi ruszyć przeciwko bolszewizmowi. W tej sytuacji oni, francuscy milicjanci, mają do spełnienia niezwykle ważne zadanie. Muszą w swoim kraju zapewnić spokój, a to oznacza bezpardonową walkę z ruchem oporu. W kilka dni po tej naradzie milicja znacznie się uaktywniła. Zaczęła brać czynny udział w obławach na młodych ludzi, uchylających się od tzw. Obowiązkowej Służby Pracy (Francuzi w wieku od lat 18 do 40 musieli dwa lata służyć w szeregach tej organizacji, bardzo często jako robotnicy na terenie Rzeszy), i za pomocą tortur stosunkowo szybko uzyskiwała informacje od nieszczęsnych ofiar. Wkrótce gestapo współpracę z milicją zaczęło cenić znaczenie wyżej, aniżeli współdziałanie z policją i żandarmerią francuską. Dowództwo milicji nadal jednak nie zdołało zdobyć dla swoich funkcjonariuszy broni (MSW w rządzie Vichy wciąż odpowiadało, że broni nie ma), a bez niej nie było mowy o rozpoczęciu akcji przeciwko partyzantom, na której Darnandowi tak bardzo zależało. W nawale pracy w sekretariacie generalnym milicji zapomniano o problemie rekrutacji do Waffen SS. I nagle 22 lipca 1943 roku Laval, jako premier rządu Vichy, zaskoczył Darnanda, wydając dekret, na mocy którego zezwalano Francuzom na wstępowanie do Waffen SS. Nikt w sekretariacie generalnym milicji nie był oczywiście upoważniony do wydania takiego zezwolenia, ale dowództwo milicji uznało, że „przegapiło” sprawę, gdyż mogło wystąpić z taką inicjatywą. Ale nie wystąpiło i wszyscy skupieni wokół Pétaina ludzie zrozumieli, że w rozgrywce o wpływy Laval uzyskał jeden punkt. Darnand i jego zwolennicy zorganizowali kolejną libację, podczas której przeprowadzili dokładną analizę sytuacji. W dawnej strefie okupowanej tamtejsi kolaboranci powołali Legion Ochotników Francuskich do Walki z Bolszewizmem (LVF), ale namawianie młodych Francuzów z byłej wolnej strefy, by do niego wstępowali, dowództwo milicji traktowałoby jako porażkę prestiżową. Zresztą LVF podlegał Wehrmachtowi, a Darnand wolał współpracować z SS, gdyż ta formacja decydowała o losach rządu Vichy. Degans zwrócił uwagę, że nabór do Waffen SS jest nikły, a w obozie szkoleniowo-selekcyjnym w Sennheim w Alzacji, gdzie ochotnicy przechodzą intensywne ćwiczenia, decydujące o przyjęciu do tej „doborowej” jednostki, Francuzi nie są nawet wyodrębnieni w osobną grupę narodowościową. Włączani są do Walonów z Belgii. Poza tym dość interesujący jest fakt, że niemal wszyscy francuscy ochotnicy rekrutują się z milicji! Należy więc zwiększyć akcję werbunkową wśród milicjantów! To może stanowić poważny atut w rozgrywkach o władzę w Vichy. Tymczasem w Berlinie sytuację na frontach oceniano znacznie mniej optymistycznie niż to przedstawił Oberg Darnandowi. Na początku lipca 1943 roku armia niemiecka rozpoczęła co prawda realizację operacji pod kryptonimem „Cytadela”, czyli natarcie na Kursk, ale w OKW zdawano sobie sprawę, że nieprzyjaciel dysponuje takimi rezerwami i taką przewagą, iż nie należy liczyć na powodzenie. W połowie sierpnia wojska radzieckie przystąpiły do wyzwalania lewobrzeżnej Ukrainy i Hitler kategorycznie zażądał, aby systematycznie i uporczywie szerzyć w podbitej Europie ideę wspólnej walki z bolszewizmem, w której to walce wielka rola przypadła SS, organizacji przyjmującej w swe szeregi obcokrajowców pragnących bronić Europy przed „czerwonym niebezpieczeństwem”. W strukturze organizacyjnej SS mieściło się dwanaście tzw. głównych urzędów, z których jeden, Główny Urząd SS, już od roku 1940 skoncentrował swą działalność na rekrutacji i formowaniu jednostek Waffen SS. Na czele tego urzędu stał SS-obergruppenführer Gottlob Berger. W roku 1943 Berger liczył 45 lat. W aparacie SS znana była jego zwalista postać (180 cm wzrostu i 100 kg wagi). Zanim wstąpił do NSDAP, był nauczycielem gimnastyki, miał nawet na swym koncie niemałe sukcesy sportowe jako bokser, pływak i chodziarz. Służył w Reichswehrze, gdzie zajmował się głównie ukrywaniem uzbrojenia zakazanego Niemcom przez traktat wersalski. W SS znalazł się natychmiast po utworzeniu tej formacji. Awansował szybko. Miał opinię bezwzględnie oddanego hitlerowcom. Do jego niewątpliwych osiągnięć należała rozbudowa jednostek Waffen SS, w tym także cudzoziemskich. W swej działalności kierował się następującą zasadą: wciągać do Waffen SS jak najwięcej obcokrajowców — niech giną w interesie III Rzeszy; dawać mgliste obietnice co do losów ich krajów po zwycięskiej wojnie, a na razie żądać wiernej służby i walki. Berger od dawna interesował się Francją i był doskonale poinformowany o sytuacji, jaka panowała w Vichy. Kiedy dotarły do niego wieści przekazywane przez agentów hitlerowskiego wywiadu, że w Vichy jest człowiek, niezwykle ambitny, który może być nader użyteczny, gdyż pełni funkcję sekretarza generalnego Milicji Francuskiej, poszedł w ślady Oberga i ściągnął Darnanda na rozmowy do Berlina. Uczynił to w takiej

formie, że Darnand udał się do stolicy przekonany o tym, iż jest proszony o tę wizytę i że łaskawie zaproszenie akceptował. Berger przyjął go z otwartymi ramionami: — Na czele Waffen SS nie stoją oficerowie z monoklami, jak w Wehrmachcie, ale dowodzą tam ludzie tacy jak pan i ja. — Klepnął Darnanda poufale w ramię. — Dowodzą nimi ludzie wywodzący się z ludu... Podkreślam, drogi Josephie, że dziś Waffen SS są już nie tylko niemieckie, ale europejskie! Darnand zaskoczony był tak życzliwym przyjęciem, jakże odmiennym od tego, które spotkało go u Oberga. Tam traktowany był dwuznacznie, ni to sługa, ni wasal, a tu jak równorzędny partner. Berger przeprowadził wielogodzinny wykład na temat Waffen SS, który zakończył stwierdzeniem: — Francuzi muszą się znaleźć w szeregach Waffen SS! Pan wie, że wy i my jesteśmy najlepszymi żołnierzami na świecie! Ja nie mówię o żadnej współpracy, nie mówię o kolaboracji, ja panu proponuję prawdziwe braterstwo broni w ramach Waffen SS. — Chciałbym, aby ochotnicy francuscy utworzyli odrębną jednostkę — powiedział twardo Darnand. — Oczywiście — Berger wpadł mu w słowo. — Rzecz jasna! Francuscy ochotnicy w szeregach Waffen SS będą dowodzeni przez prawdziwych żołnierzy. W Milicji Francuskiej są przecież ludzie, którzy dzielnie walczyli przeciwko nam w obu wojnach światowych. Oczekujemy ich w Waffen SS, tym razem nie jako wrogów, ale jako kolegów! Jako towarzyszy broni! Berger pilnie obserwował reakcję swego gości, i widział, iż łyka on serwowaną mu przynętę jak zgłodniały karp. Po odjeździe szefa milicji Berger opowiadał oficerom swego sztabu, jak zręcznie rozegrał francuską kartę, a Darnand po powrocie do Vichy zebrał swoich kumpli na wielką ucztę, w czasie której chwalił się, że teraz dopiero pokaże urzędasom z Vichy, kim on jest i co może. — Po wojnie, w nowej Europie, będą liczyli się tylko byli kombatanci, szczególnie zaś ci z Waffen SS — perorował. — Wśród nich muszą znaleźć się Francuzi! Natychmiast rozpoczęto werbunek do Waffen SS. Jako pierwszy zgłosił się Darnand, ale jako szef milicji musiał on pozostać na miejscu. Listę ochotników-milicjantów otworzył więc Noël de Tissot, a za nim znalazło się na niej około dwustu ochotników. Berger nie zapomniał o Darnandzie, dla którego przygotował niecodzienną uroczystość. W sierpniu 1943 roku Oberg zaprosił Darnanda do Paryża, gdzie powitano go ze wszystkimi honorami i powieziono do siedziby ambasady niemieckiej. Tu w pięknym salonie zebrali się prawie wszyscy wyżsi oficerowie SS i policji niemieckiej przebywający w Paryżu. Karl Oberg w imieniu Himmlera wręczył Darnandowi nominację na SS-obersturmführera, po czym Darnand złożył regulaminową przysięgę esesmana na wierność Adolfowi Hitlerowi. Nominacja była symboliczna, ale jej skutki bynajmniej do symbolicznych nie należały. Po ceremonii Oberg znacząco szepnął swemu koledze z SS: — Herr obersturmführer! Teraz pańskim przełożonym nie jest już premier Laval, ale sam reichsführer SS Heinrich Himmler. Może pan bezpośrednio do niego się odwoływać! I tak uczynił Darnand, wysyłając list do Himmlera datowany 17 września 1943 roku. W piśmie tym szef milicji zwraca uwagę reichsführera SS, że we Francji źle się dzieje. Ruch oporu rośnie w siłę, a szeregi zwolenników kolaboracji maleją. Ponadto coraz więcej Francuzów spodziewa się zwycięstwa aliantów. Rząd Vichy nie staje na wysokości zadania. Brakuje mu ducha narodowosocjalistycznego, a co najgorsze nie ma w tym rządzie odpowiednich ludzi! Trzydziestego grudnia 1943 roku Pétain dokonał reorganizacji swego gabinetu. Na czele resortu informacji i propagandy stanął zdecydowany kolaboracjonista Philippe Henriot, znany faszysta Marcel Déat objął ministerstwo pracy, a Joseph Darnand otrzymał nominację na sekretarza stanu do spraw porządku publicznego. Podlegały mu teraz wszystkie francuskie siły bezpieczeństwa, policja oraz więziennictwo. Milicja Francuska otrzymała status państwowego organu policyjnego z nieograniczonymi uprawnieniami. Rozgrywkę z Lavalem Darnand zakończył wynikiem dwa do zera. W SŁUŻBIE ZBRODNI Po wesoło spędzonym sylwestrze Darnand zjawił się w siedzibie MSW w Vichy. Już wcześniej opracował plan przejęcia agend bezpieczeństwa z rąk dotychczasowego ministra spraw wewnętrznych, René Bousqueta, który musiał złożyć dymisję, i teraz w otoczeniu wyższych urzędników tego resortu witał nowego dostojnika na stopniach swej dotychczasowej siedziby. Nowym szefem MSW na życzenie Darnanda został Marcel Lemoine, zwykły figurant, człowiek całkowicie uzależniony od dotychczasowego sekretarza generalnego milicji, a więc ten ostatni stał się właściwie ministrem bezpieczeństwa w rządzie Vichy. Podlegała mu teraz policja porządkowa, żandarmeria, gwardia ruchoma, ruchome jednostki rezerwowe (GRM), komenda policji w Paryżu, straż pożarna, straż więzienna oraz milicja. W styczniu 1944 roku

Niemcy zgodzili się na wprowadzenie oddziałów tej formacji do dawnej strefy okupowanej, zwanej teraz północną. Ten nowy sukces Darnanda i grupy zdeklarowanych kolaborantów przypieczętowano defiladą jednostek milicji od Łuku Triumfalnego przez Pola Elizejskie do placu Zgody w samym centrum Paryża. Laval przyjął na specjalnej audiencji dowództwo milicji i ściskając dłonie przybyłym oświadczył: — Demokracja to przedpokój komunizmu. Idę ramię w ramię, w pełnej zgodzie, wspólną drogą z Darnandem! Na tradycyjnej „popijawie” sekretarz stanu do spraw porządku poblicznego powiedział swym kamratom, że to Hitler osobiście, w myśl jego, Darnanda, sugestii, zażądał od Pétaina, by dokonał reorganizacji swego rządu. Pochwalił się także, iż marszałek Pétain zadowolony jest z akcji milicji przeciwko wrogom państwa. Zasmucił ich natomiast, stwierdzając, iż od tej pory nie będą się już spotykali na koleżeńskich poczęstunkach, ponieważ więcej czasu zajmie im działalność na rzecz zwycięstwa nowej Europy i nowej Francji. — Każdą godzinę, każdy dzień winniśmy poświęcić tej idei — zakończył swą wypowiedź. Siódmego stycznia tego roku superpolicjant reżimu Vichy opublikował na łamach dziennika „Paris Soir” swój program działania: „Mamy do czynienia z dwiema kategoriami ludzi, którzy stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo dla kraju. Pierwsza — to bandyci z ruchu oporu, a wśród nich partyzanci, druga — to cała ludzka masa, która ich żywi, udziela schronienia oraz informuje. Będę bezwzględnie zwalczał obie te grupy. Bandy partyzanckie będę zwalczał wszędzie, gdzie się pojawią. Mamy na to odpowiednie środki. Zwracam się do tych, którzy wspierają bandytów. Albo będziecie współdziałali z obrońcami porządku publicznego, albo staniecie się naszymi wrogami. W tym przypadku będziecie tak samo bezlitośnie zwalczani, jak ludzie z ruchu oporu...” Milicja Francuska otrzymała teraz broń maszynową, a w razie potrzeby jej jednostki mogły liczyć na wsparcie niemieckiej broni pancernej i lotnictwa. Zreformowano także sądownictwo. Nowy resort bezpieczeństwa uznał, że tzw. sekcje specjalne przy sądach, zajmujące się przestępstwami przeciwko porządkowi publicznemu, nie wykonują należycie swych zadań. Wydają za niskie wyroki i w ogóle zbyt wielką wagę przywiązują do formalnej strony rozprawy. Sekretariat generalny do spraw utrzymania porządku publicznego powołał więc sądy doraźne. Były to trzyosobowe komplety „sędziowskie” składające się z milicjantów; stawiano przed nimi Francuzów podejrzanych o „działalność terrorystyczną”, tzn. o udział w ruchu oporu. Sądy te na ogół odbywały swe sesje w więzieniu, w którym osadzono podejrzanych lub schwytanych w czasie walki. Rozprawa była tajna, bez udziału obrońcy. Właściwie ograniczała się do oznajmienia wyroku oskarżonemu. A wyrok był w zasadzie jeden — kara śmierci, i wykonywano go natychmiast. Trudno dziś ustalić, ilu ludzi skazały te sądy na śmierć. Oblicza się, że od stycznia do czerwca 1944 roku wydano kilkaset takich wyroków. Oczywiście skazani przez sądy doraźne nie byli jedynymi ofiarami walki z ruchem oporu. Patrioci francuscy ginęli w partyzantce, w katowniach milicji i gestapo, w obozach koncentracyjnych. W tym czasie dowództwo milicji zdołało spośród kilkunastotysięcznej masy milicjantów utworzyć bojowe jednostki dyspozycyjne, w skład których wchodziło około 10 tys. ludzi. Na pozór może się wydawać, że to niewiele. Zważywszy jednak, iż po przeszkoleniu i uzbrojeniu były to trzy dywizje piechoty, siły tej nie można lekceważyć. Jednostki dyspozycyjne, przerzucane błyskawicznie z miejsca na miejsce, brały udział w obławach, rewizjach, polowaniach na młodzież uchylającą się od pracy przymusowej oraz w akcjach przeciwko partyzantom, w których uczestniczyły również inne formacje policyjne. Nie były one tak gorliwe w tych działaniach jak milicja, ale też się od nich nie uchylały. Lista zbrodni milicji popełnionych na narodzie francuskim jest ogromna. Przytoczymy tylko niektóre bardziej charakterystyczne przykłady terroru stosowanego przez kolaborantów z jej szeregów. W dowództwie milicji uznano, iż groźnym przeciwnikiem pełnej i prawdziwej rewolucji narodowej są ludzie, którzy nazywają siebie „umiarkowanymi”. Do takich należał naczelny redaktor dziennika „Telegram Tuluzański”, Maurice Sarraut. Nie był on gaullistą ani komunistą, ale nie krył swej niechęci wobec „różnych nieodpowiedzialnych twardogłowych” (miał na myśli Darnanda i spółkę). Szef drugiego oddziału dowództwa milicji w Tuluzie, Albert Barthe, od dłuższego czasu prowadził obserwację Sarrauta i zdołał ustalić, że nawiązał on kontakt z pewnymi osobami z administracji Vichy, które podzielają jego opinie, iż trzeba zmienić politykę rządu marszałka Pétaina na bardziej umiarkowaną, zyskującą większe poparcie społeczeństwa. W Paryżu, z inicjatywy Oberga, odbyło się robocze spotkanie przedstawicieli SD i milicji, na którym hitlerowcy wysunęli sugestię zlikwidowania Sarrauta. Reprezentanci milicji ochoczo tę propozycję podjęli. Śmierć Sarrauta miała być ostrzeżeniem dla polityków z Vichy, aby nie próbowali podejmować jakichkolwiek działań mających na celu zmiękczenie reżimu. Polecenie dokonania zabójstwa otrzymał przebywający w Paryżu członek LVF, Maurice Dousset.

Zamachowiec udał się do Tuluzy, gdzie od szefa miejscowej milicji, Jeana Colomba, otrzymał szczegółowe dane dotyczące ofiary oraz pistolet maszynowy. Cały dzień spędził w hotelu, a wieczorem udał się na małą uliczkę oddaloną od centrum. Pod nieprzemakalnym płaszczem ukrył broń. Zgodnie z instrukcją o godzinie 21.30 stanął przy krawężniku i niemal w tym samym momencie podjechał do niego osobowy samochód. Dousset błyskawicznie otworzył drzwiczki i znalazł się w wozie, przy kierownicy którego siedział Albert Barthe. W tym samym mniej więcej czasie z redakcji wyszedł Maurice Sarraut. Jak zwykle wsiadł do samochodu i jego kierowca ruszył w stronę znajdującej się poza miastem willi. Kiedy znaleźli się przed posiadłością Sarrauta, kierowca nacisnął dwa razy klakson, znak, by dozorca otworzył bramę. Wtedy z ciemności wynurzył się jakiś człowiek, podbiegł do wozu i oddał serię z pistoletu maszynowego. Pociski dosięgły Sarrauta. Zginął na miejscu. Dousset wrócił do Paryża, gdzie wkrótce policja niemiecka aresztowała go za wyłudzanie pieniędzy od rodzin Francuzów wywiezionych na roboty do Niemiec (obiecywał, że za sporą opłatą może wydostać nieszczęśników z Rzeszy, i wiele osób mu uwierzyło). Policjanci niemieccy postanowili przekazać oszusta gestapo. Kiedy agenci tej służby przybyli po Dousseta, ten wyjaśnił, że służy w Milicji Francuskiej. To wystarczyło. Dousseta puszczono wolno, prosząc grzecznie, aby zechciał zdobywać pieniądze w inny sposób, gdyż może mieć kłopoty... W Lyonie znaną postacią był Wiktor Basch. Przed wojną działał w Lidze Obrony Praw Człowieka, w czasie okupacji skupiał wokół siebie ludzi wrogo nastawionych do reżimu Vichy oraz jego hitlerowskich protektorów. Pewnego dnia szef milicji w Lyonie, Joseph Lecussan, został wezwany do siedziby gestapo w tym mieście. Rozmówca jego SS-hauptsturmführer Moritz powiedział: — Musimy coś zrobić z tym Żydem Baschem! — Zamknijcie starucha — odparł Lecussan. — Ma osiemdziesiąt lat. Ani go przycisnąć, ani wysłać do obozu. — Dobrze. Milicja to załatwi... Lecussan oraz wyznaczony mu do pomocy milicjant aresztowali Bascha i jego 79-letnią żonę. Wywieźli ich za Lyon i w ustronnym miejscu zastrzelili... Śmierć Sarrauta i Bascha wywołała piorunujące wrażenie w środowisku tzw. umiarkowanych kolaborantów. Uznali oni, że zabójstwa te należy potraktować jako ostrzeżenie, mające pozbawić ich złudzeń, że możliwe jest jakiekolwiek złagodzenie kursu. Jednocześnie rodziny zamordowanych zwróciły się do policji francuskiej z prośbą o odszukanie zabójców, a ta nic nie wiedząc o sprawcach mordów wszczęła śledztwo. Posuwało się ono szybko i omal nie doprowadziło do ujawnienia winnych. W jego ostatniej fazie na biurku szefa policji kryminalnej w Vichy zadzwonił telefon. — Panie kolego! Pan chyba bardzo się nudzi? — Ależ, panie ministrze! — Niech pan zostawi w spokoju sprawę Sarrauta i Bascha, gdyż kryją się za nią rozgrywki polityczne w łonie ruchu oporu. Niech pan zajmie się ściganiem bandytów z tego ruchu, dobrze? Ledwie ucichła wrzawa wokół śmierci tych dwóch polityków, a już wybuchła nowa afera. Tym razem chodziło o Jeana Zaya, który przed wojną pełnił funkcję ministra oświaty w rządzie Frontu Ludowego. Należał on do grupy polityków socjalistycznych i w 1940 roku, po podpisaniu zawieszenia broni z Niemcami, próbował uciec do Maroka. Policja vichystowska schwytała go, a sąd tego reżimu skazał na dożywocie za dezercję. Trafił do więzienia w Riom, skąd w 1944 roku postanowiono przenieść go do Melun, na zachód od Paryża, jako że Riom było poważnie zagrożone przez partyzantów. To była decyzja władz więziennych, ale zatwierdzić ją musiał resort Darnanda. Wyrażono zgodę, ale „nieco” zmieniono scenariusz. Więźnia eskortowało dwóch policjantów. W górach, na zupełnym odludziu, w pobliżu miejsca zwanego .„studnią diabła”, wóz zatrzymało kilku cywilów. Wylegitymowali się jako członkowie Milicji Francuskiej i pokazali rozkaz przejęcia więźnia. Dwaj policjanci wrócili do Riom. Jean Zay, siedzący w wozie, przypatrywał się pertraktacjom jego strażników z nie znanymi osobnikami. Kiedy policjanci oddalili się, nowi „opiekunowie” kazalibyłemu ministrowi opuścić samochód. Zay wykonał to polecenie, sądząc, że ma do czynienia z członkami ruchu oporu. Ponieważ dowiedział się, że przyjdzie im trochę poczekać na nowy wóz, usiadł na kamieniu i poprosił o papierosa. Jeden z milicjantów spełnił tę prośbę i szybko odszedł na bok. W tym momencie inny wyjął broń i oddał kilka strzałów w plecy Zaya. Milicjanci wrzucił zwłoki do przepaści. Szczegóły tego mordu politycznego odtworzył po wojnie jeden ze sprawców, który stanął przed sądem, by odpowiadać za popełnione zbrodnie. W sekretariacie generalnym do spraw porządku publicznego uznano, że tego typu akcje podnoszą wyraźnie ducha bojowego milicjantów, w związku z tym należy je kontynuować. Jedną z licznych ofiar terroru milicji był także były minister w rządzie Frontu Ludowego, Georges Mandel. Występował on

przeciwko polityce ustępstw wobec żądań Hitlera, a w czerwcu 1940 roku, kiedy stało się jasne, że Francja zostanie pokonana, opowiadał się za przeniesieniem rządu francuskiego oraz ocalałych sił zbrojnych do północnej Afryki, skąd można by prowadzić walkę z hitlerowcami. Nie zdołał zrealizować tych planów i został aresztowany przez władze Vichy. W lutym 1942 roku rząd Pétaina zorganizował pokazowy proces w Riom. Na ławie oskarżonych zasiedli wówczas wybitni politycy francuscy, między innymi i Georges Mandel, których władze Vichy usiłowały obarczyć odpowiedzialnością za nieprzygotowanie kraju do wojny. Na żądanie Hitlera proces przerwano, głównych oskarżonych wydano Niemcom. Znalazł się wśród nich także Mandel. Początek lata 1944 nie był dla resortu Darnanda zbyt pomyślny, mimo że jego ludzie odnotowali na swym koncie kilka udanych akcji specjalnych przeciwko „politycznym kombinatorom”. W tym właśnie okresie ruch oporu dokonał udanego zamachu na ministra informacji i propagandy reżimu Vichy, Philippa Henriota, co Darnand i jego najbliżsi współpracownicy odebrali jako celnie wymierzony policzek. Henriot należał do ludzi ślepo oddanych idei współpracy z Niemcami i niezwykle zręcznie prowadził akcję propagandową na rzecz reżimu Vichy (zwano go francuskim Goebbelsem). Wyrok śmierci na tego kolaboranta wydały władze Wolnej Francji w Algierze, a wykonano go w paryskim mieszkaniu ministra. Resort Darnanda czuł się odpowiedzialny za tę śmierć, będącą wynikim braku należytej ochrony. Delegatowi generalnemu do spraw utrzymania porządku i milicji w strefie północnej, Maxowi Knippingowi, Darnand solidnie zmył głowę. Pewnego dnia Knipping odebrał telefon, w którym usłyszał obłudnie słodki głos zastępcy Karla Oberga, Helmuta Knochena. — Herr Knipping! Z rozkazu reichsführera SS przekazujemy wam Mandela! — Ja go nie przejmę! — Otrzymałem taki rozkaz i muszę go wykonać. — Porozumiem się najpierw z Vichy... Darnand otrzymał informację od II oddziału milicji, że „umiarkowani” prowadzili akcję na rzecz uwolnienia Mandela z rąk Niemców, licząc na to, że zyskają w ten sposób sympatię i poparcie społeczeństwa dla rządu Vichy. Nawet sam Pétain zgodził się, aby w Berlinie rozpoczęto odpowiednie starania. Nic zatem dziwnego, że z Vichy przekazano rozkaz: przejąć Mandela. Po przewiezieniu byłego ministra z Niemiec osadzono go w paryskim więzieniu Sante. Jednocześnie w szeregach milicji rozpuszczono wieść, że za każdego zastrzelonego przez ruch oporu dygnitarza z Vichy należy zgładzić jakiegoś wybitnego polityka, przeciwnika tego reżimu. W tej sytuacji wniosek nasuwał się sam. Zginął Henriot, musi więc oddać swe życie Mandel. W więzieniu Sante odbyło się protokolarne przejęcie Mandela z rąk gestapo — w imieniu Milicji Francuskiej podpis pod protokołem złożył sam Max Knipping — po czym byłego ministra wsadzono do samochodu, w którym znajdowało się czterech mężczyzn w cywilu. — Dokąd jadę? — zapytał Mandel. — Do Vichy. Będzie pan osadzony w pobliskim zamku Brosses. Wóz ruszył na południe, wkrótce wjechał w lasy pod Fontainebleau. Tu zatrzymał się pod pretekstem, że zepsuł się silnik, i ministrowi kazano wysiąść. Po paru minutach nadjechał inny samochód, z którego wysiadło pięciu osobników. Jeden z nich, zwany Mansuy, trzymał pistolet maszynowy. Podszedł do ministra i nacisnął spust. Mandel upadł. Oprawca wystrzelił do niego jeszcze raz, po czym oddał serię do samochodu, którym wieziono Mandela. Dokonawszy zbrodni mordercy wrzucili zwłoki do postrzelanego samochodu i zawieźli je do prefektury w Wersalu. Tam zeznali, że na ministra dokonali zamachu „nieznani sprawcy”. Po wojnie dwóch milicjantów, uczestników operacji „zemsta na Mandelu”, postawiono przed sądem i stracono. Mansuy zniknął jednak bez śladu. Podobno po wojnie brał udział w jednym z zamachów na de Gaulle'a przeprowadzonych przez OAS... Na zabójstwie Mandela nie skończył się odwet Milicji Francuskiej za śmierć Henriota. W więzieniach i katowniach milicji w Lyonie, Tuluzie, Grenoble, Voiron, Clermont-Ferrand i Macon dokonano wielu mordów na patriotach francuskich. Nadeszła wiosna 1944 roku i front wschodni zaczął się łamać pod naporem Armii Radzieckiej. We Włoszech alianci spychali Niemców na północ. Francuzi z dnia na dzień oczekiwali inwazji. Przygniatająca większość z nadzieją. Kolaboranci z obawą. W lutym 1944 roku Front Narodowy we Francji ogłosił wiadomość o połączeniu wszystkich militarnych organizacji podziemnych we Francuskich Siłach Wewnętrznych (FFI). Z kolei propaganda vichystowska straszyła społeczeństwo, że siły porządkowe podległe Darnandowi są na tyle silne, iż zdołają utrzymać ład i spokój, ale gdyby nie potrafiły tego dokonać, to za „buntowników” zabierze się SS i gestapo. Wmawiano ludziom, że III Rzesza poniosła co prawda straty, ale jest niepokonana. Jeśli alianci wylądują we Fancji, zostaną zniszczeni. Resort Darnanda bez przerwy wysyłał do wszystkich ogniw Milicji Francuskiej instrukcje i pouczenia,

których treść miała uświadomić członkom tej organizacji, jak ważne zbliżają się chwile. „Nadchodzi godzina próby. Za wszelką cenę musimy utrzymać spokój na zapleczu. To kwestia życia i śmierci naszego Państwa Francuskiego i nas samych! W Vichy odbywały się teraz ciągłe debaty i narady. W jednej z nich wzięli udział wyżsi oficerowie milicji. Otrzymali oni polecenie, aby werbowali do służby kogo się da. Nie należy gardzić kryminalistami, spekulantami i sutenerami, tłumaczyli im zwierzchnicy. Jeśli zawiodą inne metody, można nawet stosować szantaż: albo do Milicji, albo do STO i na roboty do Niemiec. Szefostwo milicji zawsze odczuwało poważne braki kadrowe, a teraz Berger upomniał się także o ochotników do Waffen SS. Podczas tej narady ustalono również, że obecnie, kiedy gwałtownie rozwija się ruch oporu, należy sprawniej prowadzić wszystkie sprawy przeciwko osobom podejrzanym o działalność wrogą Państwu Francuskiemu. Usprawnienie dochodzenia, zalecane przez zwierzchników, polegało na stosowaniu środków nadzwyczajnych, czyli tortur. I rzeczywiście na tym polu Milicja Francuska osiągnęła „znakomite” wyniki. Nawet gestapowcy, którzy zwiedzali katownie milicji oraz widzieli ludzi po przesłuchaniu, wyrażali niekłamany podziw dla francuskich kolegów. Wystarczy powiedzieć, że ulubioną metodą wymuszania zeznań było nie tyle bicie, co przypalanie rozżarzonym żelazem. I trudno się dziwić, że wielu aresztowanych załamywało się. Do ludzi, którzy zadali dotkliwe straty ruchowi oporu, należał między innymi szef Milicji Francuskiej na Bretanię, Constanzo. To on doprowadził do wyśledzenia i otoczenia przez oddziały Francs Gardes oraz SS partyzanckiej jednostki w departamencie Finistère (w czasie obławy schwytano dowódcę tej jednostki, Luca Roberta, którego podczas śledztwa utopiono w beczce). Z niezwykłą bezwzględnością i okrucieństwem rozprawiał się z przeciwnikami szef II oddziału dowództwa milicji w Lyonie, de Susini. To on zamordował znanego przed wojną bankiera Pierre Wormsa, który mieszkał w letniskowej miejscowości St. Jean-Cap-Ferrat nad Morzem Śródziemnym i nie krył swojej niechęci do zwolenników rządu Vichy. De Susini udał się do bankiera z wizytą, a sześciu jego pomagierów za pomocą okrutnych tortur wymusiło od współmieszkańców Wormsa informacje na temat miejsca ukrycia kosztowności należących do bankiera. Wreszcie Wormsa zabili, a skarb wywieźli. Podobno biżuterię przeznaczono na „cele socjalne milicji”. De Susini specjalizował się w szantażowaniu, torturowaniu i wymuszaniu zeznań od ludzi zamożnych, związanych na ogół z przedwojenna kadrą oficerską, która w niemałym stopniu zasiliła gaullistowski ruch oporu. De Susini potrafił uzyskać informacje dotyczące tych ludzi i jednocześnie zdobyć fundusze na pokrycie „kosztów” śledztwa oraz własnych wydatków. W Lille działał Almyre Simondant, inspektor milicji, specjalizujący się w tropieniu Żydów. Metoda jego działania była dość prosta. Aresztował ludzi, których podejrzewał o semickie pochodzenie, poddawał ich torturom i z reguły każdy „seans” w katowni przynosił informacje o ukrywających się Żydach. Potem następowały rozmowy z zatrzymanymi. Simondant proponował: oddajcie kosztowności, a zachowacie życie; po prostu pojedziecie na wschód do obozów pracy, gdzie doczekacie końca wojny. Rozmówcy „wspaniałomyślnego” inspektora nie mieli wyboru. Transportowano ich zatem na dworzec i wsadzano do pociągów, które najczęściej kończyły swój bieg w obozie koncentracyjnym w Dachau. Spośród wielu dziesiątek ofiar Simondanta tylko jedna doczekała wolności. W Tuluzie działał wyższy oficer milicji, Jean-Marie Dedieu, którego kariera jako oprawcy była dość skomplikowana. Najpierw zwolniono go z milicji za karygodną łagodność wobec aresztowanych. Znalazł więc pracę w miejscowej placówce gestapo. Tam nabył odpowiedniego doświadczenia. Wzbogacił je znacznie w czasie ponownej służby w milicji. Jego ofiarą padło wielu bojowników ruchu oporu w Tuluzie i okolicy. Preferowaną przez niego „metodą pracy” było przypiekanie. W Montpellier urzędował dowódca departamentalny Francs Gardes, były sierżant lotnictwa francuskiego, Maurice Gros. Jego jednostka przeznaczona była do walki z partyzantami, a zatem prowadzenie dochodzenia nie wchodziło w zakres obowiązków Grosa. Ale on był urodzonym sadystą, zorganizował zatem w koszarach półprywatną katownię. Utrzymywał dobre kontakty z ekipą śledczą milicji i kiedy pewnego dnia milicja aresztowała byłego pułkownika lotnictwa, Martiala Tinela (znajdował się on na podwójnej liście, w spisie podejrzanych o działalność w ruchu oporu oraz na prywatnej liście poszukiwanych przez Grosa), natychmiast przewieziono go do koszar Francs Gardes, gdzie zajął się nim Gros. Dodajmy, że pułkownik był przed wojną zwierzchnikiem siepacza. W Vichy, w „Petit Casino” położonym w pobliżu siedziby Pétaina, zorganizował swą kwaterę Johannes Tomasi, szef specjalnej grupy bezpieczeństwa. Do niego to przywożono wyjątkowo opornych patriotów. Tomasi nie stosował przypiekania, ale jego metoda wymuszania zeznań była równie wyrafinowana. Na ogół kierował swoje ofiary na kilka godzin do dużej lodowni, którą niegdyś zainstalowano w „Petit Casino”. W czasie wyzwalania Vichy partyzanci powiesili Tomasiego na balkonie hotelu „International”. W jego katowni zginęło wielu członków ruchu oporu.

Na początku kwietnia 1944 roku cała milicja święciła wielkie zwycięstwo. Otóż na płaskowyżu Glieres, w Górnej Sabaudii, ruch oporu skoncentrował zgrupowanie partyzanckie liczące ok. 500 bojowników. Dowództwo zgrupowania uznało, że górski teren zapewnia całkowite bezpieczeństwo oddziałom, które miały przystąpić do walki z okupantem po rozpoczęciu przez aliantów inwazji na kontynent. Tego że II oddział milicji dysponuje dokładnymi informacjami o dyslokacji jednostek patyzanckich oraz o dojściach na płaskowyż, w ogóle nie brano pod uwagę. Tymczasem milicja wszystkie zgromadzone informacje przekazała Niemcom. 17 marca partyzanci zostali zaatakowani przez znaczne siły okupanta oraz Francs Gardes i GRM. Walki trwały 10 dni. O ich zaciętości może świadczyć fakt, że ani Niemcy, ani milicja nie brali jeńców. Zginęło ok. 250 partyzantów. Darnand przez długi czas podawał akcję na płaskowyżu Glieres jako przykład godny naśladowania. Ruch oporu organizował akcje odwetowe, wykonywano wyroki na milicjantach, a to z kolei wzmagało terror stosowany przez podwładnych Darnanda. Walka bratobójcza ogarnęła Francję. Awansowany do stopnia obergruppenführera Karl Oberg nie posiadał się z radości. Akcje Milicji Francuskiej przeciwko ruchowi oporu stały się cenną pomocą dla specjalnych służb niemieckich i Wehrmachtu. W obliczu inwazji oraz katastrofalnej sytuacji na froncie wschodnim liczył się każdy człowiek walczący po stronie Rzeszy. Szóstego czerwca 1944 roku szef Milicji Francuskiej w Guéret, Jean Pommerat, wstał bardzo wcześnie. Poprzedniego wieczoru rozmawiał z nim telefonicznie wysoki funkcjonariusz milicji z Vichy i nakazał jak najdalej idącą czujność. Otóż w nocy z 4 na 5 czerwca nasiliło się nadawanie przez BBC zakodowanych haseł dla FFI, co może oznaczać, że zbliża się termin inwazji. Funkcjonariusz z Vichy przypominał Pommeratowi, że kraina Limousin, obejmująca departamenty Corrèze, Creuse i Haute-Vienne, ma strategiczne znaczenie dla obrony Francji przed inwazją, dlatego nie można sobie pozwolić na żadne zaniedbanie. Pommerat na pamięć znał tę ocenę: Masyw Centralny to ważny punkt obrony naszej drugiej linii, należy więc zwalczać wszelkimi środkami partyzantów! Po chwili zastanowienia chwycił za słuchawkę telefonu i połączył się z sąsiednimi miejscowościami. Na razie było spokojnie, ale wszyscy jego rozmówcy byli podenerwowani. Poradzili mu, żeby słuchał radia, o ile jeszcze tego nie uczynił. Pommerat przekręcił gałkę i znieruchomiał. Radio Vichy nadawało komunikat specjalny: — Dziś o świcie nieprzyjaciel dokonał inwazji w Normandii. Trwają ciężkie walki, które z pewnością zakończą się zepchnięciem wroga do morza. A teraz premier Pierre Laval... Francuzi! Musimy uniknąć wojny domowej! Głos zabierze Joseph Darnand... Żołnierze Francs Gardes, policjanci i żandarmi! Udowodnijcie, że jesteście żołnierzami bez skazy. Zwalczajcie partyzantów i sabotażystów. Bierzcie przykład z formacji porządkowych w Górnej Sabaudii i z Francs Gardes w Limousin. Nadano jeszcze komunikat o mianowaniu Darnanda sekretarzem stanu MSW. Pommerat szybko odszukał falę, na której BBC nadaje po francusku: — Nasze wojska powoli, ale systematycznie rozszerzają przyczółki. Francuzi! Nadszedł czas wyzwolenia! Do broni! O 7.15 rozległy się strzały. W ściany siedziby milicji uderzyły pierwsze pociski z broni maszynowej. Partyzanci zaatakowali Guéret. Do pokoju szefa milicji wpadł pułkownik Favier, komendant szkoły podoficerskiej Francs Gardes, zlokalizowanej w tym mieście. Poinformował Pommerata, że przed chwilą zakończył rozmowy z dowódcą partyzantów, majorem FFI François Fosset, który zaproponował przejście szkoły do ruchu oporu. — Odmówiłem — relacjonował Favier. — Powołałem się na przysięgę wierności złożoną marszałkowi Pétainowi... Miasteczko zostało otoczone przez partyzantów. Milicja broniła się w odosobnionych punktach, ale w południe sytuacja stała się krytyczna, bowiem część szkoły podoficerskiej Francs Gardes przeszła na stronę atakujących. Otoczonych milicjantów poinformowano przez megafon, że dwa domy zajęte przez żołnierzy Wehrmachtu zostały zdobyte. Po południu Pommerat został zmuszony przez podwładnych do wszczęcia pertraktacji z partyzantami. Ci zaproponowali następujące warunki: poddanie się, a w zamian zachowanie życia i osadzenie w więzieniu do czasu podjęcia decyzji co do ich losu przez wyższe dowództwo. Milicja skapitulowała. Partyzanci aresztowali kolaborantów-cywilów. W całej środkowej i południowej Francji oddziały partyzanckie przystąpiły do akcji. Zadawały ciężkie straty transportowi wroga, atakowały jego jednostki, wiele z nich próbowało, podobnie jak w Guéret, opanować poszczególne miasta i miasteczka. Niestety nie wszędzie próby te się powiodły. Niemcy przy współudziale Milicji Francuskiej przystąpili do kontrakcji. Do Guéret, na przykład, skierowano 3 batalion pułku SS „Der Führer”, któremu przydzielono zgrupowanie milicji (dowódca Jean de Vaugeles), złożone z oddziałów Francs Gardes, Gwardii Ruchomej oraz specjalistów od przesłuchań z II oddziału dowództwa milicji regionu Limousin. Łącznie siły

pacyfikacyjne były dwukrotnie liczebniejsze od partyzantów i dysponowały działkami przeciwpancernymi. Po kilkugodzinnej walce Guéret zostało odbite przez hitlerowców oraz ich francuskich wspólników. Nie wszystkim partyzantom udało się opuścić miasteczko i ci zostali zabici na miejscu. Z więzienia uwolniono Pommerata i innych milicjantów, a na ich miejsce wtrącono do cel wszystkich tych, których posądzano o sympatyzowanie z ruchem oporu. W więzieniu i siedzibie milicji rozgrywały się dantejskie sceny. Jeden z wyższych oficerów II oddziału, któremu udało się zbiec do partyzantów, oświadczył, że miał dość bestialstw popełnianych przez jego kompanów! Wkrótce rozstrzelano przeszło 100 aresztowanych. W Guéret zapanował „ład i porządek”. Podobne tragedie, jak w Guéret, rozgrywały się w innych miejscowościach Francji, ale ruch oporu nie słabł. Przeciwnie, wzmagał się. Hitlerowcy i ich kompani z milicji szaleli. 10 czerwca oddziały 2 DPanc SS „Das Reich” otoczyły niewielką miejscowość Oradour-sur-Glâne i esesmani spalili żywcem 650 kobiet, dzieci i mężczyzn. Uratowało się zaledwie kilka osób. Akcja ta miała charakter ślepego odwetu i wywołała w całym kraju nie tylko przerażenie, ale i oburzenie. W Limoges, głównym mieście departamentu Haute- Vienne, doszło do otwartego protestu w miejscowej jednostce Francs Gardes. Lokalna organizacja kolaborancka, uznawszy, że mord nie może być wybaczony, wezwała swych członków do opuszczenia szeregów Francs Gardes. Szybko jednak sprowadzono posiłki, składające się z jednostek zaprzedanych bez reszty reżimowi, i bunt stłumiono, a siedmiu najbardziej aktywnych uczestników protestu aresztowano. Sąd doraźny skazał ich na śmierć. Tego samego dnia uzbrojona bojówka wspomnianej organizacji usiłowała uwolnić skazanych. Doszło do walki ze strażą więzienną. W odwet milicja zaatakowała i zniszczyła siedzibę organizacji kolaboranckiej, która śmiała zaprotestować przeciwko dwukrotnemu mordowi. Alianci z wolna posuwali się w głąb Francji i dla wszystkich stało się jasne, że inwazja powiodła się i miesiące, a może nawet tylko tygodnie, dzielą Francuzów od dnia, w którym Niemcy zostaną wyparci za Ren. Reżim Vichy ulegał stopniowemu rozkładowi, organa administracji terenowej, z policją, żandarmerią i GRM włącznie, nawiązywały kontakty z ruchem oporu, a nawet podporządkowywały się jego poleceniom. W Vichy Pétain wyrażał nadzieję, że może uda mu się „dogadać” z generałem de Gaulle, przywódcą Wolnej Francji. Podobno zastanawiał się nawet, czy nie oddać się w ręce FFI. W końcu odciął się od Darnanda. W skierowanej do Lavala i rozkolportowanej nocie potępił Milicję Francuską za „nadużycie przyznanych jej uprawnień”. Darnand zareagował gniewnie: „Od czterech lat otrzymywałem same pochwały. Od czterech lat zachęcaliście mnie do tego wszystkiego, co czynię, a dziś, kiedy Amerykanie stoją u bram Paryża, twierdzicie, że będę plamą na honorze Francji! Mogliście to zrobić wcześniej!” Jednocześnie Darnand przeprowadził totalną mobilizację ultrakolaborantów. Nie wypadła ona po jego myśli, gdyż wielu milicjantów próbowało ratować swoją skórę, dezerterowało i kryło się w jakichś zapadłych kątach. Ostatecznie Darnand zdołał skupić wokół siebie od 6 do 8 tysięcy przeszkolonych wojskowo funkcjonariuszy, głównie z Francs Gardes, po czym wydał tajny rozkaz adresowany do prefektów (wojewodów) oraz dyrektorów regionalnych do spraw utrzymania porządku, w którym stwierdził, iż zabrania milicji występować zbrojnie przeciwko oddziałom alianckim, nakazuje natomiast, aby jej formacje brały aż do końca udział w zwalczaniu ruchu oporu. W chwili wycofywania się Niemców, instruował Darnand, milicjanci mają natychmiast odchodzić na. wschód. To ostatnie zalecenie wynikało z aktualnej sytuacji, jaka panowała w kraju. Otóż Darnand został poinformowany przez Oberga, że na zajętych przez aliantów terenach milicjanci traktowani są jako wyjęci spod prawa. Radio Wolnej Francji bez przerwy nadawało wezwanie: „Milicjanci-mordercy! Strzelajcie do nich jak do wściekłych psów!” I rzeczywiście, w miejscowościach opanowanych przez partyzantów (jeszcze przed nadejściem aliantów oswobodzili oni znaczne obszary Francji) odbywały się sądy polowe nad schwytanymi funkcjonariuszami milicji. Z reguły wyrok brzmiał: kara śmierci za zdradę ojczyzny! Pod koniec lipca 1944 roku odbyła się w Paryżu narada dowództwa milicji z udziałem Darnanda. Padła wtedy propozycja, aby on właśnie i najbardziej znienawidzeni przez ruch oporu milicjanci udali się do Szwajcarii, gdzie zostaną internowani, ale ocalą życie. Darnand projekt ten kategorycznie odrzucił. — Nie wszystko jeszcze stracone! — stwierdził. Wobec takiej postawy Darnanda podczas narady ograniczono się jedynie do opracowania planu ewakuacji formacji milicyjnych oraz ich rodzin. Dla ewakuowanych z południa miejscem koncentracji miał być Dijon, a dla uchodzących z centralnych i północnych departamentów — Nancy. Perspektywicznie wyznaczono też dalsze docelowe schronienia: w Wogezach, w Alzacji. Piętnastego sierpnia alianci wysadzili desant na południu Francji, wzięła w nim udział francuska 1 armia, a od północy i zachodu zaczęły zbliżać się do Paryża te jednostki, które dokonały desantu w Normandii (wśród nich francuska dywizja pancerna). Następnego dnia Darnand wydał rozkaz ogólnej ewakuacji milicji do Dijon oraz Nancy i osobiście nadzorował ucieczkę swych podwładnych z Paryża. 17 sierpnia mieszkańcy stolicy mogli obserwować długą kolumnę wozów osobowych i ciężarowych

wypełnionych milicjantami oraz ich rodzinami. Ci, dla których samochodów nie starczyło, opuścili Paryż pieszo. Na miejscu pozostała jedynie 30-osobowa grupa milicjantów, którzy palili archiwa oraz pomagali Niemcom w aresztowaniu i torturowaniu patriotów. Opuścili oni stolicę Francji wieczorem 18 sierpnia. Następnego dnia w Paryżu wybucha powstanie. Niemcy próbują je stłumić, ale ich wysiłki są daremne. 20 sierpnia Niemcy wywożą Pétaina do Belfortu. Okupant cofa się ku granicom Rzeszy. Tak przedstawiała się sytuacja w. Paryżu. A co działo się w innych rejonach Francji? Wszędzie wyglądało podobnie. Milicjanci zgodnie z rozkazem Darnanda opuszczali miejsca pobytu i ruszali w drogę, troszcząc się głównie o siebie i swoje rodziny. Znaleźli się jednak wśród nich i tacy, którzy przed udaniem się na trasę ucieczki wymordowali uprzednio swoich więźniów. W Montpellier, w Lyonie, w Vichy, w Clermont-Ferrand i w Rennes w tych ostatnich dniach przed wyzwoleniem ginęli jeszcze z rąk swoich współziomków bojownicy ruchu oporu. A już zupełnie nieprawdopodobne wydaje się postępowanie szefa II oddziału milicji, w Bordeaux.. Lucien Dehan opuścił Bordeaux razem ze swymi więźniami i po drodze zadawał im straszliwe tortury. Sporo milicjantów z południa uciekło do Hiszpanii oraz do północnych Włoch, gdzie jeszcze bronili się Niemcy oraz faszyści włoscy. W czasie gdy najwyższe dowództwo milicji razem ze swymi podwładnymi z wolna zmierzało z Paryża do Nancy, w mieście tym rozgrywały się niesamowite sceny. Ściągających tu z całej Francji, także i z Dijon, milicjantów lokowano w koszarach, szkołach i prywatnych mieszkaniach. Transport kilkuset milicjantów oraz milicjantek z Vichy zakwaterowano w zabudowaniach prywatnej szkoły katolickiej na tyłach katedry. Milicjantów z rodzinami umieszczono w jednym skrzydle, samotnych w drugim, a niezamężne milicjantki w trzecim. Opiekę duchowną sprawował nad nimi „ojciec” Brevet, bratanek Darnanda, jeden z wielu kapelanów milicji. Mimo tej opieki, mimo iż Brevet apelował, by milicjanci zachowywali spokój i porządek, w pomieszczeniach szkoły niemal całą dobę rozlegały się pijackie wrzaski. Do tej zapoczątkowanej przez mężczyzn zabawy dołączyły kobiety. Popijawy przekształciły się teraz w hałaśliwe orgie. Te niewybredne rozrywki nabrały znacznie większej pikanterii, kiedy do Nancy ściągnęła ekipa II oddziału z katowni w „Petit Casino”, w Vichy. Ci znani niemal w całej Francji oprawcy usiłowali bowiem w przerwach między libacjami kontynuować swój krwawy proceder. Teraz postanowili „wyeliminować” z szeregów milicji ludzi niepewnych i zabrali się do dzieła z niebywałą energią. Zbrodniczą grupą zainteresowało się gestapo, które szybko znalazło godne dla tych „speców” zajęcie. Mieli udać się do Rzeszy i szpiegować robotników francuskich przebywających tam na przymusowych robotach. Po wielkim „przyjęciu” ekipa oprawców wyjechała za Ren. Wreszcie do Nancy zjechał Darnand i zaprowadził tam jaki taki porządek. Zastanawiał się, co dalej robić z milicjantami, którzy ściągnęli w te okolice (okazało się, że było ich około 6 tysięcy), ale najpierw chciał zorientować się, jaka jest sytuacja kierownictwa Państwa Francuskiego, na czele którego stał Pétain. W tym celu udał się do Belfortu, gdzie marszałek i jego ministrowie przebywali pod strażą esesmanów. Na miejscu okazało się, że terytorium, które nazywano „Państwem Francuskim, zostało już zajęte przez aliantów, a Pétain i Laval chcieli, aby uznano ich za niemieckich więźniów. Liczyli, że po zwycięstwie aliantów będzie to przemawiało na ich korzyść. Darnanda i jego popleczników zaniepokoiła jednak inna wiadomość. Otóż nagle na scenie politycznej pojawił się Fernand Brinon, pełniący dotychczas czysto formalną funkcję delegata rządu Vichy w niemieckich władzach okupacyjnych z siedzibą w... Paryżu. W ten sposób Państwo Francuskie Pétaina miało swą ambasadę w stolicy Francji! Brinon załatwiał też jakieś sprawy w siedzibie ambasady III Rzeszy we Francji, która mieściła się nie w Vichy, ale również w Paryżu... I w tych dniach Brinon z własnej inicjatywy, za pośrednictwem ministra spraw zagranicznych Joachima Ribbentropa, uzyskał audiencję u Hitlera w jego kwaterze głównej pod Kętrzynem. Po tej wizycie wygłosił radiowe przemówienie do narodu francuskiego, w którym obwieszczał: — Władza, której teraz podlegacie, została wam narzucona... Tak zwane wyzwolenie to nic innego jak zniszczenie i śmierć... Stawiajcie opór... Tylko nasze zwycięstwo położy kres waszym cierpieniom. Wątpliwe, czy ktokolwiek we Francji słyszał te słowa nadane po francusku przez hitlerowską radiostację. A jeśli nawet, to z pewnością uznał, że Brinon postradał zmysły. On jednak myślał inaczej. Nie taił zadowolenia, że udało mu się uprzedzić innych kolaborantów, np. Darnanda, i przejąć spadek po Pétainie. Żałosny, co prawda, ale kto wie, jak potoczą się ostatecznie losy wojny? Hitlera nie ucieszyła zbytnio inicjatywa Brinona. Wódz III Rzeszy wolałby, aby na czele jakiegoś „rządu francuskiego” na emigracji stanął sam Pétain lub Laval, ale skoro ci nie wyrazili zgody na podjęcie rozmów na temat reorganizacji rządu Vichy, 1 września 1944 roku wezwał do swojej kwatery najwierniejszych z wiernych kolaborantów, czyli Darnanda, Déata i Doriota, i kazał im utworzyć Francuski Komitet Rządowy z Brinonem jako przewodniczącym. Przy okazji uraczył francuskich zdrajców pocieszającą informacją na temat straszliwych skutków bombardowania Wielkiej Brytanii za pomocą samolotów-pocisków V-1. Zapewnił też, że nie jest to ostatnie słowo niemieckie w tej kwestii, że nowe

jeszcze groźniejsze bronie są przygotowywane i będą wkrótce użyte, co zupełnie zmieni bieg wojny. Na zakończenie wizyty Hitler podszedł do Darnanda: — Wielu milicjantów zginęło dla wielkiej sprawy — powiedział z właściwą mu emfazą — ale tak jak ci w Stalingradzie nie oddali życia na próżno... Po powrocie do Belfortu szef milicji ze łzami w oczach powtarzał słowa Hitlera swym współpracownikom. W kilka dni po spotkaniu Hitlera z francuskimi kolaborantami Niemcy przewieźli Pétaina do Siegmaringen w Wirtembergii, aby stworzyć pozory, że marszałek patronuje nowej kolaboranckiej imprezie. Dla nadania prawdopodobieństwa całej sprawie marszałka umieszczono w zamku Hohenzollernów, w którym urzędował komitet Brinona. Tymczasem Darnand, który zachował oczywiście szefostwo milicji, został mianowany przez Brinona (za namową Niemców) komisarzem do spraw „organizacji francuskich sił zbrojnych”. Ten nie dbał już jednak o tytuły. Miał do rozwiązania niezwykle trudny problem: co dalej robić z sześcioma tysiącami milicjantów oraz ich rodzinami? To samo pytanie nurtowało zresztą wszystkich milicjantów. Co mają robić? Co stanie się z nimi po nieuchronnej już klęsce Niemców? Pilnie nasłuchiwali Radia Paryż, które w imieniu Wolnej Francji ogłaszało triumfalne komunikaty o klęsce hitlerowców na wschodzie i na zachodzie i informowało o karach, jakie spotykają kolaborantów. Wszystko to budziło paniczny strach w Nancy i wszędzie tam gdzie zakwaterowano funkcjonariuszy Milicji Francuskiej. Ponadto front nieustannie przesuwał się ku Lotaryngii i Alzacji i z dniem każdym zbliżała się chwila, w której trzeba będzie opuścić Nancy i udać siq do Niemiec. Co przezorniejsi i bardziej przedsiębiorczy milicjanci, dysponujący odpowiednimi zasobam w złocie i biżuterii, które rabowali przy okazji aresztowań, nawiązywali kontakty z niemieckimi oficerami, oferującymi im przewiezienie do północnych Włoch, gdzie podobno działał tajny kanał przerzutowy do Hiszpanii, a potem do Ameryki Południowej. Rozpoczęły się dezercje i samowolna zmiana miejsca pobytu. Wreszcie nadszedł rozkaz o natychmiastowej ewakuacji z powodu zbliżania się aliantów do rejonu Nancy i trzeba było rozstać się z rodzinami. Żony i dzieci oraz milicjantki zostały przetransportowane do trzech obozów ewakuacyjnych w pobliżu Stuttgartu, a mężczyźni (ok. 4500) mieli udać się do Alzacji. Szykujących się w drogę uprzedzono, że z chwilą przekroczenia granicy wyznaczonej przez Niemców, dowolnie i wbrew rozejmowi z 1940 roku, muszą pamiętać o tym, że znajdują się na terenie Rzeszy. Po kapitulacji Francji hitlerowcy włączyli całą Alzację do Rzeszy. Wszechwładnym panem tej części Francji został gauleiter Badenii Robert Wagner, którego Hitler mianował szefem rządu cywilnego w Alzacji, a następnie komisarzem obrony Rzeszy na tych terenach. Wagner natychmiast po objęciu nowych obowiązków przystąpił do akcji germanizacyjnej. Za mówienie po francusku kobiety wysyłano do obozu koncentracyjnego, a mężczyzn wcielano do Wehrmachtu. Terror doprowadzono do perfekcji. Rozkaz Berlina nakazujący przygotowanie kwater i wyżywienia dla Milicji Francuskiej został przyjęty przez Wagnera bardzo niechętnie. Wykonał go wreszcie, ale jaką przy tym wykazał złośliwość. Otóż polecił ewakuować prawie w całości obóz koncentracyjny w Struthofie, w Wogezach, i ulokował w nim część milicjantów. Pozostałych skierowano do znajdującego się w pobliżu domu pracy przymusowej. W nowym miejscu pobytu działo się jeszcze gorzej niż w Nancy. Ciągle wybuchały kłótnie i bójki: o jedzenie, o lepsze spanie, o awanse (uzyskanie wyższego stopnia łączyło się z wypłacaniem podwyższonego żołdu). Rosła też liczba dezerterów, na których z rozkazu Wagnera polowała żandarmeria niemiecka. Schwytanych wieszano lub rozstrzeliwano na miejscu. Piętnastego września jednostki alianckie wkroczyły do Nancy. Niemcy twierdzili, że zorganizują obronę na Renie, a Hitler wprowadzi nowe bronie do akcji. Mówili także, że milicjanci zostaną ewakuowani w głąb Rzeszy i wreszcie przestaną się wylegiwać w obozach. Zostaną zatrudnieni jako robotnicy w przemyśle zbrojeniowym. Rozpacz ogarnęła wierne sługi kolaboranckiego reżimu. Nie uśmiechała im się ciężka praca za głodowe racje, nie uśmiechała się im harówka pod kierunkiem niemieckich nadzorców. Zewsząd rozlegało się błaganie: „Szefie! Ratuj!”. Darnand osobiście pożegnał pierwszy rzut transportu kolejowego, który przewiózł milicjantów do Ulm w Badenii-Wirtembergii, i zaczął zabiegać o audiencję u szefa Głównego Urzędu SS, obergruppenführera Gottloba Bergera. Ten przyjął go podobnie jak poprzednio. Jowialnie i z humorem. Poklepywał po plecach, poił alkoholem, tłumaczył, iż Niemcy wojnę wygrają, bo führer wie co robi. — Ale czym mogę służyć naszemu francuskiemu przyjacielowi? — zapytał wreszcie. — Dysponuję kilkoma tysiącami dzielnych ludzi. Proponuję utworzyć z nich dobrze uzbrojone jednostki do walki z partyzantami, na przykład w Jugosławii i we Włoszech... Pod własnym dowództwem i

we własnych uniformach. — Dlaczego nie? Jasne! Napijmy się! — Kiedy więc będziemy mogli tworzyć te oddziały? — Darnand kuł żelazo póki gorące. — Wehrmacht nie chce pańskich ludzi. Mam w tej sprawie dokładne rozeznanie. — Berger zasępił się. — Pozostaje wam tylko Waffen SS, ale ostateczną decyzję może podjąć jedynie reichsführer SS! Kilka dni później do Ulm, gdzie miał teraz kwaterę szef Milicji Francuskiej, przybył oficer SS. Polecił on Darnandowi, aby ubrał się i zajął miejsce w samochodzie. W czasie przejazdu ulicami miasta Darnand nie widział ani jednego ze swoich podwładnłych. Wszyscy siedzieli grzecznie i spokojnie w swoich kwaterach. W porównaniu z tym, co działo się w Nancy, tu, w Ulm, zachowanie milicjantów przypominało postawę zakonników z klasztoru kontemplacyjnego. Kapelan Brevet nie znajdował słów uznania dla swych podopiecznych. Nie wiedział albo udawał, że nie wie o tym, iż policja niemiecka bardzo boleśnie przypomniała niesfornym, że tu „nie Francja, że tu musi być porządek!” Oficer SS zawiózł Darnanda na lotnisko, gdzie czekał już gotowy do drogi samolot. Obok szefa Milicji Francuskiej zajęło w nim miejsce kilku wyższych oficerów SS, którzy aż do wylądowania nie zamienili z nim ani jednego słowa. Po paru godzinach lotu znaleźli się na jakimś wojskowym lotnisku, skąd pasażerów przewieziono nad jezioro Mamry. Tu w odległości 30 km od głównej kwatery Hitlera założono kwaterę Heinricha Himmlera. Reichsführer SS przyjął Darnanda chłodno. Najpierw zapewnił go, że Rzesza pod przewodnictwem Adolfa Hitlera wygra wojnę, a później przeszedł do interesującej Francuza sprawy. — Jedna trzecia milicjantów zostanie skierowana do obozu w Wildflecken, gdzie formuje się francuska dywizja SS. Nie wiem jeszcze, jaką nazwę je nadać: „Jeanne d'Arc” czy „Charlemagne”... W tym momencie Darnandowi udało się zadać jedno jedyne pytanie: — Dlaczego tylko jedna trzecia do Waffen SS? Oni wszyscy powinni... Himmler nie pozwolił mu skończyć. — SS ma bardzo wysokie wymagania co do walorów fizycznych, postawy politycznej oraz ducha bojowego... Jeszcze jedno. Francuskie oddziały Waffen SS będą walczyły na froncie wschodnim! Tam jest potrzebny każdy człowiek! Jedna trzecia milicjantów pójdzie do jednostek Francs Gardes. Zachowają dotychczasowe umundurowanie i dowództwo. Zostaną skierowani do walki z partyzantami we Włoszech. W tej formacji będą służyli ci, którzy nadają się do wojska, ale nie do Waffen SS. Pozostali, którzy nie mogą nosić broni, pójdą do przemysłu! Darnand usiłował jeszcze coś powiedzieć, ale dwaj adiutanci Himmlera wyprowadzili go z gabinetu reichsführera SS. W Ulm nastąpił teraz „sądny dzień”. Milicjanci zostali poddani niezwykle surowym badaniom lekarskim, przeprowadzanym przez lekarzy z SS, po których to badaniach około 2 tysiące ludzi skierowano do obozu szkoleniowego w Wildflecken, w górach Rhon, między Fuldą a Bruckenau. Z grupy tej wyłoniono wkrótce 500 milicjantów i sformowano „batalion honorowy”, który pełnił straż wokół zamku w Siegmaringen, gdzie przebywał Pétain. Około 1000 milicjantów wcielono do specjalnego batalionu Francs Gardes, który w marcu 1945 roku został skierowany do północnych Włoch. I wreszcie około 1000 wysłano do fabryk. Znowu rozpoczęły się dezercje, znowu milicjanci zaczęli podejmować próby przedostania się do Włoch, a nawet powrotu do Francji. Najwięcej dezerterów wywodziło się z tej grupy, którą kierowano do pracy w przemyśle. Później wielu z tych, którzy trafili do fabryk, służyło wiernie gestapo. Informowali oni o nastrojach panujących wśród robotników cudzoziemskich, nie orientujących się, że nie każdemu Francuzowi można zaufać. Również sporo zakwalifikowanych do Waffen SS wolało zaryzykować ucieczkę, niż jechać na front wschodni. Ale ich los był z góry przesądzony. Schwytanych czekała śmierć na miejscu lub obóz koncentracyjny. Darnand mimo swej rangi obersturmführera SS jakoś nie znalazł się w szeregach dywizji „Charlemagne”. Być może stan jego zdrowia nie był zadowalający, być może nie miał na to ochoty. I to ostatnie przypuszczenie wydaje się bardziej prawdopodobne. Bo przecież reichsführer SS, doceniając jego wyjątkowe zasługi, na pewno wyraziłby zgodę, aby towarzyszył on najwierniejszym podwładnym na froncie wschodnim. W marcu 1945 roku Darnand „znalazł się” w jednostce Francs Gardes w rejonie Mediolanu, gdzie przeprowadzał akcje przeciwko partyzantom włoskim. Szczególnie jednak interesowała go dolina Valtellina w Alpach, a tam miasteczko Tirano, skąd biegnie do St. Moritz najwyżej w Europie położony szlak kolejowy. Mimo wojny od czasu do czasu kolej ta kursowała. Darnand miał nadzieję, że któregoś dnia wsiądzie do pociągu i znajdzie się w Szwajcarii. Kiedy jednak władze tego kraju ogłosiły, że będą wydawać Wolnej Francji przestępców wojennych, a za takiego uznano szefa Milicji Francuskiej, zrezygnował ze