ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Pośpieszny ślub - Lennox Marion

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :553.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Pośpieszny ślub - Lennox Marion.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK L Lennox Marion
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 151 stron)

Marion Lennox Pośpieszny ślub

ROZDZIAŁ PIERWSZY Marcus Benson wymknął się wyjściem ewakuacyjnym i... wpadł na Kopciuszka. Fakt, że szef Benson Corporation zderzył się z kimś, był sam w sobie niezwykły. Marcus Benson nigdy na nikogo nie wpadał, bo ludzie sami usuwali mu się z drogi. Otaczała go niezwykła atmosfera. I to nie tylko z po­ wodu jego bogactwa, ogromnych wpływów czy intelektu­ alnych przymiotów. Marcus miał trzydzieści kilka lat, był wysokim, szczupłym, kruczowłosym mężczyzną o drapież­ nych rysach i wszystkie kobiece pisma w Ameryce uzna­ wały go za najbardziej pożądanego kawalera. Bardzo mu to odpowiadało. Nie miał najlepszych wspomnień z dzieciństwa. Wpraw­ dzie służba wojskowa nauczyła go cenić lojalność i przy­ jaźń, ale skończyło się to tragicznie. Odtąd szedł przez ży­ cie samotnie. Aż do dzisiejszego dnia. Na razie jednak nie miał jeszcze o tym pojęcia. Zoba­ czył jedynie jakąś pannicę, która nie wiedzieć czemu sko­ jarzyła mu się z Kopciuszkiem. Tylko że Kopciuszek po­ winien siedzieć w kuchni, a nie zajadać lunch na podeście schodów pożarowych biurowca w Nowym Jorku. Chociaż może to wcale nie był Kopciuszek i wcale nie jadł lunchu. Tak naprawdę Marcus zobaczył rozlany żółty

6 Marion Lennox napój i spadającą drożdżówkę, a przed sobą nędznie ubra­ ną istotę o lśniących kasztanowych lokach. Ale jeśli to nie Kopciuszek, to kto? Dziecko ulicy? Dziewczyna miała na sobie szorty, powyciągany podko­ szulek i sfatygowane sandały. Marcus z przerażeniem pa­ trzył, jak dziwne stworzenie, usiłując utrzymać równowagę chwieje się i spada ze schodów. Ależ narozrabiał! To dlatego, że wciąż się śpieszył. Dla niego doba zawsze była za krótka, a klienci czekali. No to jeszcze długo poczekają. Właśnie zrzucił ze scho­ dów jakiegoś podlotka. Dziewczyna leżała bezwładnie. Minęły dwie, może trzy długie jak wieczność sekun­ dy, zanim się poruszyła. Marcus odgarnął lśniące loki z jej twarzy, szukając obrażeń. Miała buzię umorusaną drożdżówką, ale ubranie, choć zalane sokiem, było świeżo uprane. Gęste loki były mięk- kie w dotyku i w ogóle dziewczyna była... ładna. Nawet bardzo ładna. No i na pewno nie była dzieckiem. Ocenił ją na jakieś dwadzieścia łat. Była szczupła, wręcz chuda. Wciąż nie otwierała oczu, choć Marcusowi wyda- wało się, że nie straciła przytomności. Wyglądała na bar- dzo zmęczoną. Powróciło pierwsze wrażenie. Kopciuszek. Nagle otworzyła oczy. Wielkie, zielone i pełne bólu. Pa- trzyła pytająco. - Nie ruszaj się - powiedział. - Au - jęknęła. Leżała nieruchomo na stalowym podeście, jakby chciała ocenić rozmiary katastrofy. - Chyba wylałam mój napój.

Pośpieszny ślub 7 - Hm... tak. - A drożdżówka? - spytała z australijskim akcentem. Głos miała ciepły i dźwięczny, lekko drżący. Czy to wy­ nik szoku, czy bólu? Marcus uśmiechnął się niepewnie. Skoro martwi się o drożdżówkę, to chyba nie odniosła zbyt poważnych obrażeń. - Obawiam się, że też jest stracona. - Cudownie! - Dziewczyna znów zamknęła oczy. Musiała być bardzo wyczerpana. - Już widzę te nagłówki: Australij­ ka obrzuca nowojorczyków drożdżówkami. Pewnie aresztują mnie za terroryzm i deportują pierwszym samolotem. - Hej. - Marcus Benson, który rzadko, a praktycznie ni­ gdy nie angażował się emocjonalnie, pogłaskał ją pociesza­ jącym gestem po policzku. Boże drogi. Zrzucił ją ze scho­ dów, zmarnował jej posiłek, poturbował ją, a ona usiłuje obrócić to w żart. - Australijczycy bombardujący nowojorczyków droż­ dżówkami nie stanowią problemów prawnych. Co inne­ go Stowarzyszenie Idiotów Zrzucających Australijczyków ze Schodów. Dziewczyna spojrzała podejrzliwie. - Czyli mogę wystąpić o odszkodowanie? - Przynajmniej o zwrot kosztów za drożdżówkę. Te słowa wywołały jej uśmiech. Cudowny uśmiech. Musiała mieć więcej niż dwadzieścia lat. Taki uśmiech wymagał... doświadczenia. Czegoś takiego Marcus jeszcze nie widział. Ale teraz nie miał czasu. Bardzo się spieszył się. Gdyby winda nie utknęła między piętrami, nie znalazłby się na

8 Marion Lennox schodach pożarowych. Jego asystentka na pewno już czeka na parterze i nerwowo zerka na zegarek. Nie mógł jednak zostawić tak nieznajomej. Wyjął komórkę. - Ruby? - powiedział do słuchawki. - Marcus! Gdzie jesteś? - spytała z niepokojem asystentka. - Na schodach pożarowych. Mogłabyś tu przyjść? Zna­ lazłem się w kłopotliwej sytuacji. Uśmiechnął się pod nosem i schował komórkę. Kłopot­ liwa sytuacja na schodach pożarowych. Ruby była nieza­ stąpiona, ale... Spokojnie, Ruby sobie poradzi, jak zawsze. Zanim jednak nadciągnie z odsieczą, on musi się zająć poszkodowaną. - Jesteś ranna? - spytał. Dziewczyna przekręciła się na plecy. Tuż przy uchu by­ ła ubrudzona galaretką i nagle Marcus poczuł nieodpartą chęć, żeby to wytrzeć... Uspokój się, Benson, skarcił się w duchu. Od tego jest Ruby. - Miło, że spytałeś - odparła grzecznie nieznajoma - ale nic mi nie jest. Możesz już iść. - Mam sobie pójść? - zdumiał się. - Śpieszysz się. Weszłam ci w drogę. Pozbawiłeś mnie drożdżówki, rozlałeś napój, przez ciebie skręciłam nogę, ale cóż, to moja wina. Nie powinnam... - Skręciłaś nogę? - Na to wygląda - odparła wyniośle. Przyjrzał się jej uważniej. Miała długie, opalone i smu­ kłe nogi. Wspaniałe nogi. A sfatygowane, skórzane sanda­ ły najwyraźniej pochodziły z drogiego sklepu. I naprawdę jedna z jej kostek puchła w oczach.

Pośpieszny ślub 9 - Cholera. - Hej! To ja powinnam przeklinać. Może pójdziesz sobie i dasz mi tę szansę? - Nie krępuj się. - Dama nie klnie w obecności dżentelmena - oświeciła go i podniosła nogę, by sprawdzić stan kostki, szybko jed­ nak opuściła ją z jękiem. - Ja raczej nie jestem damą, ale ty, sądząc po garniturze, jesteś dżentelmenem - dodała. No i proszę, znów mówiła o nim. Marcus zerknął na swój garnitur od Armaniego. To proste, pomyślał. Wy­ starczy, że człowiek włoży coś drogiego i od razu staje się dżentelmenem. Nawet jeśli zrzuca ludzi ze schodów. - Jest mi naprawdę bardzo przykro - powiedział, a dziew­ czyna skinęła głową, jakby czekała na to oświadczenie. - Zastanawiałam się, kiedy dojdziemy to przeprosin. Znów go zaskoczyła. Wszystko w niej było niezwykłe. Choć na pewno noga bardzo ją bolała, nie dawała tego po sobie poznać. Była ironiczna i chciała, żeby sobie poszedł i pozwolił jej kląć w samotności. - Na pewno boli cię tylko noga? - spytał. - A to nie wystarczy? - Raczej tak. - Delikatnie dotknął jej stopy. - Nieźle mnie pchnąłeś. - Chyba tak. - Nic mi nie jest. Zostaw mnie. - Noga może być złamana. - Cóż, przy moim szczęściu... - urwała. Najwyraźniej starała się wziąć w garść. - Nie. Bez obaw. Złamanie bola­ łoby bardziej. - Nie lepiej będzie ci w środku? - skinął głową w stronę drzwi, przez które przed chwilą wyszedł.

10 Marion Lennox - W biurze Charlesa Higginsa? - Dziewczyna uniosła z niedowierzaniem brwi. - Attyla nie pozwoliła mi tam zjeść drożdżówki. Sądzisz, że teraz, kiedy wyglądam jesz­ cze gorzej, pozwoli mi tam poczekać? - Chyba nie - odparł z wahaniem. Attyla... Dobrze wiedział, o kim mowa. O sekretarce Charlesa Higginsa. - Czekałaś na spotkanie z Charlesem? -Tak. Marcus znał Charlesa Higginsa. To wyjątkowy łajdak. Rozdęte ego i brak skrupułów. Z powodu remontu, któ­ ry spowodował dzisiejsze kłopoty z windami, Marcus był zmuszony od kilku tygodni dzielić z Charlesem Higgin- sem firmową łazienkę. Ale to wcale ich nie zbliżyło. Char­ les miał opinię nieuczciwego gracza. Budynek należał do Marcusa. To, że wynajmował część Higginsowi, nie znaczyło, że go lubił. Nie mógł pojąć, jakie interesy łączą tę dziewczynę z takim bezwzględnym praw­ nikiem jak Higgins. - Byłaś umówiona? - Na dziesiątą rano. Trzy godziny temu. - Wciąż leża­ ła na podeście, delikatnie obmacując kostkę. - Attyla nie chciała mnie wpuścić. W końcu tak zgłodniałam, że kupi­ łam sobie lunch, a Attyla kazała mi zjeść go na zewnątrz. I wtedy ty na mnie wpadłeś. To miało sens. Sekretarka Higginsa, kobieta w nieokre­ ślonym wieku, miała jeszcze gorszą opinię niż Higgins, o ile to w ogóle było możliwe. - Wiesz... - Całkiem zwariowana rozmowa. Za chwilę przyjdzie Ruby i uratuje go, ale tymczasem udzieli dziew­ czynie kilku rad. To nigdy nie zawadzi. - Wiesz, jeśli wybie-

Pośpieszny ślub 11 rasz się na spotkanie z jednym z najbardziej wpływowych prawników w Nowym Jorku, to chyba szorty, podkoszulek i zdeptane sandały nie są najlepszym strojem. - Zdeptane... - Dziewczyna dotknęła kostki i jęknęła, ale najwyraźniej przejęła się jego słowami. - Twierdzisz, że moje sandałki są zdeptane? - Tak - odparł stanowczo, w zamian za co omal nie ob­ darzyła go uśmiechem. Niestety, widocznie noga bolała ją coraz bardziej. Gdzie do licha podziewa się Ruby? - Zdep­ tane to najdelikatniejsze określenie. - Należały do mojej ciotki. - Co proszę? - Ona właśnie umarła - powiedziała dziewczyna, jakby to wyjaśniało wszystko. Marcus musiał coś odpowiedzieć. - O! - rzekł i wówczas uśmiechnęła się naprawdę. Jej uśmiech wart był zachodu. - Mam odpowiednie ubrania. Ale przyleciałam z Au­ stralii. Spieszyłam się, bo ciotka była umierająca, jednak zapakowałam stosowne ciuchy. Niestety, linie lotnicze ba­ wią się nimi w ciuciubabkę. - W ciuciubabkę? - Ja i mój bagaż wystartowaliśmy z lotniska w Sydney. Ja wysiadłam z samolotu tu, a moja walizka zawędrowała aż na Hawaje. Zostałam w tym, w czym przyleciałam. Miałam jedną parę dobrych butów, ale trafiłam na chodnik udeko­ rowany przez miejscowe psy. No i zostały mi jedynie san­ dały cioci Hattie. - Nie mogłaś sobie czegoś kupić? - spytał Marcus i zro­ zumiał, że popełnił błąd. Cofnął się, widząc błysk gniewu w jej oczach.

12 Marion Lennox - No tak, wystarczy trochę gotówki i problem zniknie. W końcu od czego są pieniądze? Całkiem jak Charles. Zo­ stawiasz matkę pod opieką Pety, a kiedy pojawia się szansa na spadek, ciągniesz umierającą kobietę na drugi koniec świata klasą ekonomiczną, chociaż stać cię na pierwszą! Potem pakujesz ją do okropnego przytułku i czekasz, aż umrze samotnie, a ty zmienisz testament... - Przygryzła wargi. Musiało ją bardzo boleć. - Ale... ja nie mam matki - zauważył nieśmiało Marcus, co wywołało kolejny wybuch gniewu. - Pewnie, że nie. Nie mówiłam o tobie. Przyporządko­ wałam cię. - Zaszufladkowałaś mnie? -Tak. - Rozumiem - powiedział, chociaż niczego nie pojmo­ wał. - Kto to jest Peta? - spytał. - To ja - odparła dumnie. - Miło mi. Ja mam na imię Marcus. Nie dała się zbić z tropu. - Jeszcze mi nie przeszła złość. - Wybacz - uniósł brwi - ale czemu akurat Peta? - Ojciec chciał mieć chłopca - odparła. - Siedź cicho, kiedy wypuszczam złość. Ty, Charles i Attyla olewacie mnie. Dlaczego? Bo nie mam garnituru od Armaniego. Wiem, że to Armani. Nie myśl, że jestem taka głupia. Ni­ gdy nie dostanę się do Charlesa. Ostatnie pieniądze wyda­ łam na pogrzeb cioci Hattie. Jeśli się z nim nie zobaczę... - Nerwowo wciągnęła powietrze. Marcus uświadomił sobie, że bezskutecznie usiłowała zagłuszyć ból gniewem. -To głupie - szepnęła. - Nie kiwniesz nawet palcem.

Pośpieszny ślub 13 Pewnie masz taką sekretarkę jak Attyla i jeśli nawet zagro­ żę ci procesem, po prostu zwrócisz się do niej i każesz jej wszystko załatwić. Trzymaj ją ode mnie z daleka... -Nie śmiałbym... - Panie Benson? - z tyłu rozległ się głos Ruby, doskona­ łej i niezawodnej asystentki, której Marcus powierzał ży­ ciowe problemy. - Jakieś kłopoty, panie Benson? - spytała pewnym tonem Ruby. - W czym mogę pomóc? Ruby była cudowna. Sam Pan Bóg mu ją zesłał. Po czterdziestce, postawna, dobrze ubrana czarnoskóra Ruby sprawiała wrażenie matki lub ciotki. Nie miała kwalifikacji sekretarki. Pracowała w imperium Marcusa jako szeregowa urzędniczka, kiedy odkrył ją przy­ padkowo siedem czy osiem lat temu. Usiłował poradzić sobie z japońską delegacją, żądnymi jego krwi prawnikami i foto­ grafami z „Celebrity-Plus Magazine". Jego ówczesna, wysoko wykwalifikowana sekretarka nie wytrzymała napięcia. W rozpaczy poszedł do sali ogólnej i spytał, czy ktoś liznął nieco japońskiego. Zgłosiła się Ruby. Powiedziała, że uczyła się japońskiego na kursach wieczorowych, więc wiele się po niej nie spodziewał. A jednak... W dwadzieś­ cia minut oczarowała japońskich biznesmenów, zorganizo­ wała wyjazdowy lunch, reporterów zaopatrzyła w vouche- ry do najbliższej ekskluzywnej winiarni i spokojnie robiła notatki, podczas gdy Marcus układał się z prawnikami. Zawsze trafnie ustalała priorytety. Marcus nie szukał już nowej asystentki. Wprawdzie Ruby nie działała zbyt szyb­ ko, ale była niezawodna i bezcenna. Teraz też natychmiast oceniła sytuację, domyśliła się, czego oczekuje od niej szef i przystąpiła do działania. - Jeżeli to pan Benson spowodował wypadek, cóż, zro-

14 Marion Lennox bimy co w naszej mocy, by to naprawić - oznajmiła. - Pan Benson ma pilne spotkanie, w którym musi wziąć udział, ale ja postaram się ci pomóc. Zerknęła pytająco na Marcusa, chcąc wiedzieć, jak bardzo ma być współczująca. W odpowiedzi skinął głową i uśmiech­ nął się. To oznaczało, że powinna być bardzo miła. Marcus czuł się winny. Jeśli Ruby zdoła zrekompenso­ wać dziewczynie straty, to on przeboleje kilkugodzinną nieobecność swej genialnej asystentki. - Zabiorę cię do ambulatorium, gdzie ktoś opatrzy ci kostkę - mówiła Ruby, a Marcus cofnął się nieco, przeka­ zując jej inicjatywę. - Dostaniesz inne ubranie, kupię ci so­ lidny posiłek i wezwę taksówkę, która odwiezie cię do do­ mu. Czy to wystarczy? Marcus rozpromienił się. Jego to przekonało. Hojność zawsze pomaga w takich sytuacjach. W duszy majaczył jeszcze cień poczucia winy, ale Ruby poradzi sobie i z tym. Jednak sprawy nie dało się zakończyć tak po prostu. - Dziękuję. - Peta podciągnęła się do pozycji siedzącej i z kamienną miną popatrzyła najpierw na Ruby, a potem na Marcusa. - Dziękuję, ale nie potrzebuję pomocy - od­ parła takim tonem, jakby chciała powiedzieć: A nie mó­ wiłam? Twoja sekretarka już próbuje zamieść śmieci pod dywan. Znam takich jak ty. W razie kłopotów posypują wszystko forsą. Z jej wzroku Marcus wyczytał, że im prędzej się stąd wyniosą, tym lepiej. - Nie zamierzam nikogo skarżyć, a moje problemy to nie wasza sprawa - dodała. - Mam umówione spotkanie z panem Higginsem, lecz on je odwleka, jak tylko może. Jeśli teraz stąd się ruszę, nie przyjmie mnie, a na to nie

Pośpieszny ślub 15 mogę sobie pozwolić. Dlatego wielkie dzięki, ale czysta czy usmarowana zostanę tutaj. - Pan Higgins nie przyjmie jej w takim stanie - wypaliła bez ogródek Ruby. Marcus przybrał poważny wyraz twarzy. - Już jej to mówiłem. - Ale skoro jest umówiona... - Ruby wydęła wargi. - Ruby, znasz Charlesa. Brudnej Pety nie wpuści nawet za próg. - Chwileczkę - wtrąciła Peta. - Czy mogę wziąć udział w rozmowie? - Oczywiście. - Marcus zmarszczył brwi, a Ruby otwo­ rzyła szeroko oczy. - Musi mnie przyjąć - oznajmiła Peta. - Jestem umó­ wiona. - Dla Charlesa to nic nie znaczy, jeśli dojdzie do wnio­ sku, że mu nie zapłacisz - zauważył Marcus. - I to sporo. - Musi mnie przyjąć - upierała się dziewczyna. - To mój kuzyn. Na podeście zapadła cisza. - Charles Higgins jest twoim kuzynem? - spytała Ruby. Peta skinęła głową, ale najwyraźniej nie była szczęśliwa z powodu tego pokrewieństwa. - Niestety. - I musisz się umawiać, żeby cię przyjął? - nie mógł zro­ zumieć Marcus. - Owszem. - Robi się coraz później, panie Benson - przypomniała Ruby, ale Marcus zignorował jej uwagę. Stwierdzenie, że nie lubi Charlesa Higginsa, to za mało powiedziane. Nie znosił tego faceta. Higgins był człowiekiem

16 Marion Lennox pozbawionym skrupułów. Wraz ze swoją równie bezwzględ­ ną asystentką wynajęli wolne biura, kiedy Marcus był w Eu­ ropie. Umowa opiewała na dwanaście miesięcy, ale Marcus szukał tylko pretekstu, by pozbyć się Higginsa. A tymcza­ sem. .. Ta dziewczyna niczego nie załatwi. Wiedział to. Podobnego zdania była Ruby. Wyczytał to z jej twarzy. Dlatego najlepiej będzie, jeśli pomogą jej doprowadzić do porządku ubranie, zafundują obfity posiłek i odstawią do ta­ niego hoteliku, w którym na pewno mieszka. Ale... Ale ją za­ łatwił. Skomplikował jej i tak beznadziejną sytuację. Znał na tyle Charlesa Higginsa, by domyślić się, że wy- kołuje dziewczynę. Nie wiedział jak, lecz był tego pewien. Sama i bezbronna nie miała żadnych szans, a on jeszcze wszystko pogorszył. W dodatku domyśliła się, że podrzuci ją asystentce i zostawi na pastwę losu. Cholera, nie mógł tego zrobić. - Ruby, mogłabyś przeorganizować moje popołudnie? - spytał, z wielkim trudem wypowiadając każde słowo. Nie mógł uwierzyć, że się na to zdobył. W dodatku przełożenie spotkania mogło go kosztować grube tysiące. Trudno. Jeśli się już na coś decydował, to na dobre, a właś­ nie podjął decyzję. - Jeżeli przesuniesz wszystko o kilka godzin, zajmę się Petą. - Widząc, jak brwi asystentki niemal dotknęły linii włosów, dodał: - Pójdę z nią do Charlesa Higginsa. - Ty... Marcus nie miał wątpliwości, co dziewczyna o nim my­ śli. Popatrzył na nią. Potargana strzecha kasztanowych loków, zadarty nosek, twarz bez śladu makijażu, za to ubabrana galaretką z droż­ dżówki. Przyglądała mu się, a on odnosił wrażenie, że w jej

Pośpieszny ślub 17 oczach niewiele się różni od Charlesa Higginsa. Czy to kwestia garnituru? A może chodzi o asystentkę? Wszystko jednio. Peta patrzyła na niego z politowaniem, jakby propozycja, którą złożył, była wybrykiem chorej wy­ obraźni. - Czemu nie? - spytał i przeniósł wzrok na Ruby, która miała podobną minę. Obie kobiety patrzyły na niego jak na wariata. - Ten projekt jest bardzo... - Wiem, ale postaraj się przeciągnąć nieco sprawę. - To znaczy, jak długo? - Parę godzin. - Może lepiej do jutra - zasugerowała Ruby, a w jej gło­ sie wyraźnie słychać było wesołość. - Maże się okazać, że nastawienie kostki, zakupy i spotkanie z prawnikiem po­ trwają dłużej, niż pan przypuszcza. - Hmm... Może ty byś się zajęła kostką i zakupami - speszył się nagle - a ja wybiorę się do Charlesa. - Nie! - Ruby zdecydowanie pokręciła głową. - Nie, pa­ nie Benson. To piękny gest z pana strony i nie powinnam pana w tym wyręczać. -Ruby... - Hej! - Siedząca na podeście Peta wreszcie odzyskała oddech. I godność. - Nie ma takiej potrzeby. Już mówiłam, nie potrzebuję pomocy. - Jeśli chcesz się spotkać z Charlesem, to potrzebujesz - odparł Marcus, a Ruby skinęła głową. - Proszę posłuchać dobrej rady, panienko - powiedziała łagodnie. - Jesteś Australijką? -Tak, ale... - Gdybym była w Australii, słuchałabym twoich rad. Ale

18 Marion Lennox to jest prawnicza Ameryka. Terytorium Marcusa Bensona. Oddając się w jego ręce, trafiasz pod skrzydła specjalisty. - Nie chcę oddawać się w niczyje ręce. - Naprawdę wierzysz, że poradzisz sobie beze mnie? - spytał Marcus. - Szczerze mówiąc... -Tak? - Szczerze mówiąc, wątpię, czy zdołam cokolwiek zała­ twić - przyznała. - Byłam głupia, że tu przyszłam. Ale mu­ siałam spróbować. - Skoro już przebyłaś tak daleką drogę - rzekł milszym tonem Marcus - to czemu nie skorzystasz z nadarzającej się okazji? Posłuchaj mnie. - Mam oddać się w twoje ręce? - Właśnie. Spojrzała na niego z rozbawieniem. Jej oczy były jas­ ne i zadziorne. Lekko zadarła podbródek. Marcus z podzi­ wem stwierdził, że nie brak jej odwagi. Nie brakowało jej też rozumu. Umiała zmienić zdanie. - No dobrze - wykrztusiła. - Świetnie - ucieszyła się Ruby. - Rób to, co każe ci pan Benson. -Niezbyt wychodzi mi słuchanie czyichś poleceń - uśmiechnęła się nieśmiało Peta. - To się postaraj - roześmiała się Ruby. - Może obydwo­ je na tym skorzystacie. Ja lecę ratować świat, czyli interesy pana Marcusa, a wy stawcie czoło temu okropnemu Char­ lesowi. Powodzenia. - Eee... zatrudniasz ją? - spytała Peta, gdy Ruby zbiegła po schodach pożarowych. - Odkryłem Ruby przypadkowo.

Pośpieszny ślub 19 - Naprawdę ją lubisz - stwierdziła Peta. - Tu nie ma nic do lubienia - zaprotestował. - Jestem biznesmenem. - Więc gdyby Ruby chciała odejść... - Zrobiłbym wszystko, by ją zatrzymać - przyznał. - Już mówiłem, jestem biznesmenem. Najpierw kostka. Peta próbowała to lekceważyć. - To tylko siniak. Nic wielkiego. - Puchnie w oczach. - Bywało gorzej i jakoś przeżyłam bez lekarza. Nie za­ mierzam marnować czasu w poczekalni. - Nie będziesz czekać. Weź mnie za szyję, zaniosę cię... - Zwariowałeś? - Nie martw się. Poradzę sobie. - Nikt mnie nie będzie nosił. - Wstała, przytrzymując się poręczy, i wykonała dwa skoki na zdrowej nodze. Wi­ dać było, że okropnie cierpi. -Peta... - Nie. - Tak - odpowiedział i wziął ją na ręce. Była lekka jak piórko. - Czy ty w ogóle coś jadasz? - zdziwił się. - Oczywiście, że tak. Chyba że jakiś biznesmen wytrąca mi lunch z ręki. Postaw mnie. - Nie. - Może wcale nie jest za chuda, pomyślał, przyci­ skając ją mocniej. Kształty miała całkiem niczego. - Nie jedziemy windą?.- spytała. - Nie, zejdziemy schodami. - Upuścisz mnie.

20 Marion Lennox - Nie upuszczę. - Nikt mnie dotąd nie nosił - westchnęła i przestała się wiercić. - Dobrze. - Zamrugała zielonymi oczami. - Może nawet mi się to spodoba. - Może. Intrygowała go. Ruby musiała uprzedzić kierowcę, bo nawet nie mrug­ nął na widok szefa dźwigającego niezwykły ciężar i zanim Marcus podszedł do samochodu, otworzył tylne drzwi Peta wcale się nie paliła, by wsiąść do limuzyny o przy­ ciemnianych szybach. - Matko święta! Nie pojadę czymś takim. - Zachowujesz się jak prowincjuszka - zauważył. - Trudno, ty za to wyglądasz jak szef mafii. Limuzyna, przyciemnione szyby, kierowca. O Boże! - Musiałem je przyciemnić. Pracuję w samochodzie. - Jasne - zawahała się, puszczając jego szyję. Marcus poczuł, że coś traci. - Nikt nie może zajrzeć do środka. Skąd mam wiedzieć, czy gdy tu wsiądę, nie skończę w betonowych bucikach? Wystarczy. - Robert, pomóż mi wsadzić ją do auta. Jeśli będzie trze­ ba, użyj siły - powiedział ubawionemu kierowcy. - I ot­ wórz te cholerne okna! Mafia... Ale wymyśliła! Wkrótce znaleźli się w luksusowej klinice. Peta nie potrafiła ukryć podniecenia. - Tak po prostu wchodzisz i ktoś się tobą zajmuje? Czekali na wynik prześwietlenia, siedząc na obitych skórą fotelach. -Oczywiście. - Dla mnie to wcale nie jest oczywiste - warknęła. - Gdy-

Pośpieszny ślub 21 bym mogła przyjść tu z ciocią Hattie... - Ze złością wciągnę­ ła powietrze. - Czy Charlesa Higginsa stać na tę klinikę? - Owszem. - Zabiję drania - mruknęła. - Na szczęście noga nie jest złamana - uspokoił ich le­ karz dyżurny. - Proszę ją oszczędzać. Pielęgniarka dopa­ suje pani kule. Po założeniu opatrunku Peta, z milczącym Marcusem u boku, pokuśtykała do recepcji. Tam rozgniewała się jesz­ cze bardziej, kiedy przyszło do płacenia. - Sama zapłacę. - Nie stać cię - odparł spokojnie Marcus. - Poza tym za­ winiłem, więc płacę. - Pieniądze - szepnęła. - Załatwiają wszystko. Dopóki mo­ żesz wyrwać ich dostatecznie dużo. Wsiedli do samochodu „mafioza" i Marcus polecił Ro­ bertowi jechać na Piątą Aleję. - Wystarczy, że się umyję - zaprotestowała Peta, ale po­ kręcił głową. - Charles nigdy cię nie przyjmie w takim stroju. - Ale... - Żadnego „ale". Pozwól sobie pomóc. Nie mógł wprost uwierzyć, że to robi. Czyżby zwariował? Peta niczego od niego nie oczekiwała. Mógł wycofać się w każdej chwili. Bez żadnych konsekwencji. Popatrzył na jej nadąsaną minę, za którą kryła się rozpacz. Musiał jej pomóc, żeby nie wiem co. Po raz pierwszy od lat Marcus Benson pragnął się w coś zaangażować.

ROZDZIAŁ DRUGI Jeśli Marcus myślał, że zna kobiety, to się mylił. Przeko­ nał się o tym w sklepie. Peta nieufnie lustrowała ekskluzywne wnętrze. Eks­ pedientki też spoglądały na nią podejrzliwie. Wprawdzie uśmiechały się do Marcusa, ale wobec jego towarzyszki za­ chowywały się protekcjonalnie, aczkolwiek grzecznie. - Potrzebny nam jakiś elegancki kostium - powiedział Marcus, a Peta obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, - Czuję się jak lalka Barbie, którą zamierzasz przebrać za bizneswoman. - Nie chcesz, żebym ci pomógł? - Nie. - Peta... - W porządku. - Zerknęła na niego przepraszająco, choć wyraz niechęci nie znikał z jej twarzy. - Wiem, jesteś miły a ja zachowuję się głupio. Ale czuję się nie na miejscu. - Bądź rozsądna. - Może ten - powiedziała ekspedientka, uśmiechając się do Marcusa i ignorując Petę. Peta zerknęła na metkę z ceną i jęknęła. - Oszalałeś? - O co ci chodzi? - Spójrz na cenę. Nie stać mnie.

Pośpieszny ślub 23 - Ja płacę. Zniszczyłem ci ubranie. - Akurat! Oblałeś sokiem bluzkę za pięć dolarów i chcesz zastąpić ją tym czymś, co kosztuje trzy tysiące? Trzy tysią­ ce! Posłuchaj, to naprawdę miłe i cieszę się, że mam za­ bandażowaną kostkę i te śliczne kule, ale to już przesada. Zrobiłeś wystarczająco dużo. Nie mogę nic więcej przyjąć - oświadczyła i ruszyła w stronę drzwi. - Nie dostaniesz się do Charlesa - ostrzegł ją Marcus. Widział, jak miotają nią sprzeczne uczucia, podobnie zresztą jak nim. Ale o dziwo, bawiło go to. Dobrze było odgrywać rolę nieco zdeprawowanego milionera, który bawi się w dobroczynność. Dziewczyna powinna być mu wdzięczna. Tymczasem Peta przypominała Kopciuszka, który twierdzi, że szklany pantofelek nie pasuje na jej no­ gę, a w dodatku to nie ten fason. - Poradzę sobie z Charlesem po swojemu - mruknęła. - Przecież się zgodziłaś. - Musiałam uderzyć się w głowę, kiedy spadałam ze scho­ dów i dlatego dałam się zaciągnąć do snobistycznego sklepu facetowi, który chce mi kupić kostium za sumę, pozwalającą mi przez pół roku wykarmić rodzinę. - Twoją rodzinę? Na jej twarzy pojawił się grymas bólu. - Nie będę ci opowiadać o mojej rodzinie. Przepraszam, ale muszę już iść. Dziękuję, że pan tyle dla mnie zrobił. -Peta... - Nie mogę tego przyjąć, naprawdę nie mogę. Dogonił ją trzy sklepy dalej, choć nie wiedział, czy na­ dal ma ochotę jej pomagać. W końcu zwolniła. Złość tylko na moment przytłumiła ból w skręconej kostce.

24 Marion Lennox Marcus wyciągnął rękę i odwrócił dziewczynę do siebie Nie zdziwił się na widok łez. Peta szybko wytarła twarz i zaczęła się cofać, chwieje się niebezpiecznie. Chciał ją przytrzymać, ale cofnęła się dalej. - Zostaw mnie - Przepraszam. - Nie musisz przepraszać. Starałeś się być miły. Marcus wyszedł z roli dobrego wujaszka i spróbował wczuć się w sytuację dziewczyny. Nie było to łatwe, ale chyba mu się udało. Bardzo dawno temu też był zależny od innych i wiedział że trudniej jest brać, niż dawać. Tylko że... przez ostatnie lata spotkał tyłu chętnych do brania. Peta wydawała mu się inna i musiał to zaakceptować. - Faktycznie wyszło trochę źle - zaczął.. - Pomyślałem że mogę ci pomóc i spodobało mi się to. - Nie możesz mi pomóc. - Wiesz, że tak - odparł cicho. Jeśli pozwolisz. - Tak, szastać pieniędzmi - pociągnęła nosem - to wszystko, co potrafisz. - Przepraszam. Sam siebie zdumiewał. Po co się tak upierał? Przecież nie miał pojęcia, czego ta kobieta chce od Charlesa Higgin- sa. I nie wiedział, jak jej pomóc. - Możemy zacząć od nowa? - spytał. Peta pociągnęła nosem i spojrzała podejrzliwie. - Od nowa? - Zachowałem się jak słoń w składzie porcelany - przy- znał. Ale naprawdę chcę ci pomóc. - Lekko dotknął jej dłoni. Nadal pragnęła uciec. Wyczuwał to.

Pośpieszny ślub 25 - Powiedz mi, czego potrzebujesz. Peta wzięła głęboki wdech. Marcus doskonale pasował do eleganckiego tłumu sunącego Piątą Aleją. Ona nie. Patrzyła na niego przez chwilę, aż wreszcie przełamała wstyd. - Chciałabym coś zjeść. - Jesteś głodna? - Pozbawiłeś mnie drożdżówki, pamiętasz? Nie zjadłam śniadania, a to miał być mój lunch. A potem przyda mi się bilet na metro, żebym mogła wrócić do schroniska, gdzie zostawiłam bagaż. Muszę zostać do jutra, do pogrzebu cio­ ci Hattie. To wszystko. Byłam głupia, że chciałam spotkać się z Charlesem. - Dobrze. - Marcus skinął głową. - Załatwię ci transport, ale przedtem cię nakarmię. Tuż obok jest świetna i niedro­ ga knajpka, Wytrzymasz ze mną jeszcze chwilę? Popatrzyła na niego, a jej zielone oczy miały dziwny wy­ raz. Kobiety, które znał, nigdy nie patrzyły na niego w ten sposób. Z taką dezaprobatą. - Pewnie uważasz mnie ze niewdzięcznicę - odezwała się po chwili. - Wcale nie. Chcę cię tylko nakarmić. - Jak zwierzątko w zoo? - Przepraszam - uśmiechnął się. - Źle to ująłem. Zjedz coś ze mną. Zaprowadził ją do baru, w którym nie jadał od lat. Właś­ ciciel, postawny mężczyzna koło siedemdziesiątki, powitał go serdecznie. - No proszę, czy to nie sam wielki Marcus odwiedził moje skromne progi? - Zamknij się, Sam - warknął Marcus, a mężczyzna się uśmiechnął.

26 Marion Lennox - Oczywiście. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - Zerk­ nął na Petę i uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Pięknej pani. To jasne. A pani ma apetyt. Widzę to. Założę się, że rzuci się pani na któryś z moich specjałów, nie dbając o kalorie. - Chyba tak. - Dziewczyna się rozluźniła. - Co macie dobrego? - U mnie wszystko jest dobre. - Sam zerknął na Mar­ cusa, który delikatnie skinął głową. - Może zjedlibyście specjalność firmy? Mój lunch dnia. Usiądźcie, zajmijcie się rozmową, a ja zatroszczę się o wasz posiłek. Bar Sama słynął w całym mieście. Właściciel wyczuwał potrzeby klientów i zaspokajał je. Wszyscy przychodzili tu przez wzgląd na dobrą kuchnię i przyjacielską atmosferę. Sam zapewniał i jedno, i drugie w wielkich ilościach. Jedzenie było wspaniałe: wielki parujący kociołek zupy rybnej według, jak oznajmił Sam, przepisu jego babci, a do tego rozpływające się w ustach kukurydziane placuszki. Marcus zaczął się zastanawiać, dlaczego od tak dawna tu nie zaglądał. Usiadł wygodnie, delektując się jedzeniem i atmosferą. Klientela Sama składała się głównie ze studen­ tów i artystów, których apetyt był odwrotnie proporcjonal­ ny do zasobności kieszeni. Marcus, patrząc na zajadającą z apetytem Petę, przy­ pomniał sobie wczorajszą randkę z Elizabeth. Bystra, szy­ kowna i piękna prawniczka podłubała w sałatce, wypiła pół szklanki wina i wymówiła się od deseru. Cóż, smukła talia wymaga wyrzeczeń, pomyślał Marcus, i choć potem Elizabeth zaprosiła go do swego wspaniałego mieszkania na kawę, nie miał ochoty posunąć się dalej. - Patrzysz na mnie jak na ciekawy okaz - powiedziała Peta, zagryzając zupę plackiem.

Pośpieszny ślub 27 ' - Jesteś Australijką - wyjaśnił. - Nigdy nie widziałeś Australijczyka? - Żadnego, któremu tak smakowałaby zupa rybna. - Jest przepyszna. - Dziewczyna się uśmiechnęła. Marcusowi zaparło dech. Ten uśmiech mógł rzucić na kolana każdego mężczyznę. Gdzie ona się tego nauczyła? I te dołeczki w policzkach... Weź się w garść, Benson, upomniał się w duchu. Zaan­ gażowanie jest ci potrzebne jak dziura w moście. - Powiesz mi, dlaczego chcesz się spotkać z Charlesem Higginsem? - spytał, i jej uśmiech zbladł. Poczuł ukłucie w sercu. Cholera, nie powinien o tym wspominać. Ale w końcu dlatego znalazła się na tych scho­ dach. Zaintrygowała go jej historia. Ta dziewczyna odmówiła przyjęcia kostiumu za trzy ty­ siące dolarów. Tak po prostu. Czy któraś z jego znajomych zrobiłaby coś takiego? - Owszem, zrzuciłeś mnie ze schodów, ale to trochę mo­ ja wina - powiedziała i dodała, jakby czytała w jego my­ ślach. - Nie chcę być nikomu nic dłużna. Wydałbyś trzy tysiące na kostium dla mnie, a ja gryzłabym się tym do końca życia. A Charles i tak wiedziałby, że to na pokaz. - Charles cię zna? - Przecież mówiłam, to mój kuzyn. - To dlaczego... Wiedziała, o co chce spytać, więc pospieszyła z odpo­ wiedzią: - Myślisz, że jako członek rodziny powinnam mieć do niego dostęp? - Coś w tym guście. - Jestem tu, bo zmarła moja ciotka - wyjaśniła. - Mat-

28 Marion Lennox ka Charlesa. Ostatnie dni spędziłam przy jej łóżku. Nie widziałam Charlesa. Jutro jest pogrzeb cioci Hattie Charles przyjdzie albo i nie, ale z pewnością za to nie zapłaci. - Więc... - Marcus zawahał się. - Nie jesteście bliską rodziną? - Bardzo bliską - odparła, biorąc kolejny placuszek. - Po- czciwa Peta. Zawsze robi dla rodziny to, co należy. Charles nigdy. - Więc czemu chcesz się z nim zobaczyć? Nabrała powietrza, jak przed skokiem na głęboką wo- dę. Opuściła widelec i zadarła podbródek, w geście, który Marcus zaczął już rozpoznawać. - Ciocia Hattie i mój ojciec mieli wspólną rodzinną far- mę - wyjaśniła. - Połowę ojca odziedziczyliśmy po jego śmierci przed dziesięciu laty. Istniała niepisana umowa, że Hattie też przekaże nam swoją część. Niestety zapisała ją Charlesowi. Dlatego muszę... - głos Pety zadrżał - ...prze- konać go, żeby nie sprzedawał swojej części i pozwolił mi prowadzić farmę, aż... będę wolna. - Wolna? Spojrzała na niego oczami pełnymi bólu. Wciąż nie poj- mował, o co jej chodzi. - Ta farma dla Charlesa nic nie znaczy, a dla mnie jest wszystkim. - Przygryzła wargi. - Ale to nie twój problem Charles jest moim kuzynem. Ty nie masz z tym nic wspól- nego. Dzięki za pyszne jedzenie. Teraz doprowadzę się do ładu, wrócę i jeszcze raz spróbuję szczęścia. Jak się nie uda trudno, wracam do domu. Marcus zawahał się. - Nie możesz spotkać się z nim sama.