ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 179 774
  • Obserwuję940
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 254 399

Roberts Nora - In Death 27 - Śmierć z obcej ręki

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - In Death 27 - Śmierć z obcej ręki.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK R Roberts Nora In Death
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 564 osób, 386 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 303 stron)

J. D. ROBB ŚMIERĆ Z OBCEJ RĘKI Tytuł oryginału STRANGERS IN DEATH Grzech posługuje się wieloma narzędziami, ale kłamstwo jest trzonkiem pasującym do nich wszystkich. OLIVER WENDELL HOLMES Nie można być jednocześnie w dwóch miejscach. SIEDEMNASTOWIECZNE PRZYSŁOWIE

ROZDZIAŁ 1 Morderstwo nie uznaje żadnych zasad, nie wie, co to stronniczość. Nie ogranicza się do przedstawicieli jednej klasy społecznej. Na swój nonszalancki, groźny i bezwzględny sposób morderstwo nie zważa na kolor skóry, poglądy, płeć i pozycję społeczną. Takie myśli nasunęły się porucznik Eve Dallas, kiedy stała w urządzonej z przepychem sypialni Thomasa A. Andersa, który dopiero co rozstał się z życiem. Zaledwie wczoraj wieczorem zamknęła sprawę zabójstwa dwudziestoletniej kobiety, którą pobito, uduszono, a następnie wyrzucono przez okno dziewięciopiętrowej noclegowni. W norze, za którą trzeba było płacić co tydzień, dumała Eve, gdzie chłopak ofiary utrzymywał, że spał, kiedy śmierć dopadła jego przyjaciółkę, unosił się zastały zapach seksu, zwietrzałej gorzały i naprawdę kiepskiego chińskiego żarcia. Sypialnia Andersa w domu przy Park Avenue pachniała tulipanami w cukierkowych kolorach, czystością, bogactwem i trupem. Śmierć go dopadła, kiedy leżał w eleganckiej pościeli na wielkim łożu z jedwabnym baldachimem. A Tishę Brown na brudnym materacu rzuconym na podłogę w norze ćpuna. Jedynym bajerem w całej jej historii był upadek z dziewiątego piętra na chodnik. Eve przypuszczała, że bez względu na to, kim się jest, bez względu na płeć, kolor skóry, przedział podatkowy, śmierć wszystkich zrównuje. Jako nowojorska policjantka z kilkunastoletnim stażem w wydziale zabójstw wszystko to już widziała. Dochodziła siódma rano i Eve była sam na sam z denatem. Pozostali funkcjonariusze rozmawiali na dole z gospodynią, która zadzwoniła pod dziewięćset jedenaście. Eve, zabezpieczywszy dłonie i buty sprayem, chodziła po pokoju i nagrywała na magnetofon swoje spostrzeżenia. - Ofiarą jest Thomas Aurelius Anders, zameldowany pod tym adresem. Mężczyzna rasy białej, lat sześćdziesiąt jeden. Żonaty. Małżonka denata przebywa poza miastem, gosposia, Greta Horowitz, która znalazła zwłoki około szóstej, a o szóstej dwanaście zadzwoniła na policję, zawiadomiła o zdarzeniu również żonę denata. Eve przechyliła głowę. Miała krótkie, nieco potargane, brązowe włosy i szczupłą twarz. Oczami kilka odcieni jaśniejszymi od włosów spoglądała przenikliwie, cynicznie i chłodno na nieboszczyka leżącego w wielkim, wymyślnym łożu. - Anders rzekomo był sam w domu. Ma dwa androidy służących, oba zostały wyłączone. Podczas wstępnych oględzin nie stwierdzono śladów włamania, kradzieży, walki. Podeszła do łóżka. Była szczupła, miała na sobie spodnie z szorstkiego materiału,

zwykłą bawełnianą koszulę i długi, czarny, skórzany płaszcz. Za nią, nad gazowym kominkiem, od którego biły złoto - czerwone płomienie, włączył się ekran. Dzień dobry, panie Anders! Eve zmrużyła oczy i odwróciła się w stronę ekranu. Komputerowo generowany kobiecy głos wydał jej się irytująco radosny. Nie wybrałaby też na poranną pobudkę kolorów wschodu słońca, które zalały ekran. Mamy wtorek osiemnastego marca dwa tysiące sześćdziesiątego roku. W tej chwili jest kwadrans po siódmej. Na dziesiątą jest pan umówiony w klubie z Edmondem Luce'em. Kiedy komputer radośnie przypomniał Andersowi, co zamówił na śniadanie, Eve pomyślała: Nie zjesz tego ranka omletu z białek, Tom. W drugim końcu pokoju, gdzie był kącik wypoczynkowy, dwa razy zadzwonił miniautokucharz z błyszczącymi, mosiężnymi okuciami. Kawa gotowa! Życzę miłego dnia! - Nie wydaje mi się, że będzie miły - mruknęła Eve. Na ekranie pojawiła się prezenterka porannego serwisu informacyjnego. Była niemal równie radosna, jak komputer. Eve wyłączyła telewizor. Cienkie, mosiężne szczebelki wezgłowia też lśniły. Do dwóch z nich ktoś przywiązał ręce Andersa czarnymi, aksamitnymi sznurami. Identycznymi sznurami miał przywiązane nogi do szczebelków w drugim końcu łóżka. Piąty sznur, wokół szyi ofiary, zaciśnięto w taki sposób, że głowa mężczyzny nie dotykała poduszek. Oczy miał szeroko otwarte, podobnie jak usta. Wyglądał, jakby był bardzo zaskoczony swoim obecnym położeniem. Na stoliku obok łóżka znajdowało się kilka erotycznych zabawek. Sonda analna, wibrator, kolorowe pierścienie na członek, emulsje rozgrzewające i nadające poślizg, środki nawilżające. Zwyczajowi podejrzani, pomyślała Eve. Nachyliła się i przyjrzała chudemu, obnażonemu torsowi denata. Wciągnęła powietrze nosem. Rozpoznała zapach kiwi i odwróciła głowę, żeby przeczytać etykiety na emulsjach. Zdecydowanie kiwi. Ludzie mają różne upodobania. Zauważyła coś jeszcze, więc podniosła kołdrę okrywającą brzuch Andersa. I zobaczyła trzy neonowe (prawdopodobnie świecące w ciemnościach) pierścienie na imponującym penisie w stanie pełnej erekcji. - Nieźle jak na nieboszczyka. Eve wysunęła szufladkę szafki nocnej. W środku, tak jak przypuszczała, było duże opakowanie popularnego środka na potencję Stayup. - Cóż za oryginalna promocja marki. Zaczęła otwierać swój zestaw podręczny, ale

znieruchomiała, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Rozpoznała stukot glanów swojej partnerki. Bez względu na to, co mówił kalendarz o zbliżaniu się wiosny, w Nowym Jorku było to wielkie, bezczelne kłamstwo. Jakby na dowód tego w drzwiach pojawiła się detektyw Delia Peabody w obszernym, pikowanym, fioletowym płaszczu. Długi szalik w paski okręciła wokół szyi trzy razy. Pomiędzy szalikiem i czapką, naciągniętą na uszy, widać było jedynie oczy i nasadę nosa Delii. - Jest z minus piętnaście - rozległ się zza szalika głos, który mógł należeć do Peabody. - Wiem. - Mówią, że po uwzględnieniu czynnika chłodzącego wiatru jest minus dwadzieścia pięć. - Słyszałam. - Mamy marzec, trzy dni do kalendarzowej wiosny. To nie fair. - Zgłoś to im. - To znaczy komu? - Tym, którzy muszą paplać o tym, że odczuwamy temperaturę minus dwadzieścia pięć stopni. Jest ci bardziej zimno i jesteś bardziej wkurzona, ponieważ o tym gadają. Zdejmij chociaż część tych ciuchów. Wyglądasz przekomicznie. - Nawet zęby mi przemarzły. Ale zaczęła ściągać z siebie warstwy odzieży: szalik, płaszcz, rękawiczki, ocieplaną kamizelkę na zamek błyskawiczny. Eve zastanawiała się, jak, u diabła, jej partnerka dała radę chodzić tak okutana. Peabody zdjęła czapkę i ukazały się ciemne włosy opadające na kark i otaczające jej kwadratową twarz. Czubek nosa wciąż pozostawał różowy z zimna. - Policjant w wejściu powiedział, że wygląda to na miłosne igraszki, w których coś poszło nie tak, jak trzeba. - Całkiem możliwe. Żony nie ma w mieście. - Niegrzeczny chłopczyk. - Peabody zabezpieczyła ubranie oraz buty i zatargała swój zestaw podręczny do łóżka. Rzuciła okiem na szafkę nocną. - Bardzo niegrzeczny chłopczyk. - Zweryfikujmy tożsamość, ustalmy godzinę zgonu. - Eve przyjrzała się jednej bezwładnej dłoni. - Najwyraźniej niedawno zrobił sobie manikiur. Paznokcie są krótkie, czyste, wypolerowane. - Przechyliła głowę. - Żadnych zadrapań, żadnych siniaków, żadnych widocznych obrażeń poza tymi na szyi. I... - Znów uniosła kołdrę. Peabody wybałuszyła ciemnobrązowe oczy. - No, no! - Tak, w pełni gotowy. Takie budynki są dobrze chronione, będziemy musiały to

sprawdzić. Dwoje służących androidów. Przesłuchamy ich taśmy. Rzucimy okiem na łącza stacjonarne, aparaty komórkowe, kalendarz, terminarz, notes z adresami. Tom nie był sam. Nie mógłby się tak związać bez czyjejś pomocy. - Cherchez la femme. To po francusku... - Wiem, że po francusku. My też możemy cherchezować.. Jak się mówi „facet” po francusku? - Jasne. - Dokończ oględziny zwłok - poleciła Eve. - Ja zajmę się pokojem. Sypialnia była niesamowita, jeśli ktoś lubi dużo złotych akcentów, błyszczących detali i esów - floresów. Poza wielkim łożem, na którym Andres najwyraźniej zmarł, można się tu było jeszcze wyciągnąć na sofie, w dwóch przepastnych fotelach i na wąskiej kanapie. Oprócz autokucharza w pokoju znajdowały się również mosiężna lodówka, barek i domowe centrum rozrywki. Obie przestronne łazienki wyposażono w jacuzzi, kabiny prysznicowe, suszarki, centra rozrywki i łączności. Były też dwie trójpoziomowe szafy wnękowe i garderoby. Eve zastanawiała się, po co właścicielom były potrzebne pozostałe pomieszczenia domu. Przyznała w duchu, że nie powinna być taka złośliwa. Mieszkanie z Roarkiem oznaczało życie w rezydencji, która pomieściłaby małe miasto, wyposażonej we wszystkie bajery, jakie można kupić za pieniądze. Dzięki Bogu Roarke miał lepszy gust od Andersów. Nie była do końca pewna, czy pokochałaby go, nie mówiąc już o poślubieniu, gdyby otaczał się złotem, błyskotkami, chwostami i Bóg wie czym jeszcze. Ale chociaż w pomieszczeniach upchnięto tyle tego wszystkiego, odnosiła wrażenie, że każdy przedmiot znajdował się... na swoim miejscu. Nic nie świadczyło o tym, że czegokolwiek dotykano. W obu garderobach były sejfy, ukryte tak, że znalazłby je każdy umorusany dziesięciolatek. Trzeba wypytać żonę denata, ale Eve nie sądziła, by cokolwiek skradziono. Wróciła do głównej sypialni i znów bacznie się po niej rozejrzała. - Odciski palców potwierdzają, że denat to Thomas A. Anders, zameldowany pod tym adresem - powiedziała Peabody. - Miernik podaje trzecią trzydzieści dwie jako godzinę zgonu. To dość późno albo zbyt wcześnie, żeby się bawić w „zwiąż mnie, rozwiąż mnie”. - Jeśli zabójca i ofiara przyszli tu razem, to gdzie są ubrania Andersa? Peabody odwróciła się w stronę swojej pani porucznik i wydęła usta. - Ponieważ jesteś żoną najbardziej seksownego faceta na Ziemi i poza nią, nie powinnam ci tłumaczyć, że jedną z zasad zabawy w „zwiąż mnie, rozwiąż mnie”, jest

robienie tego na golasa. - Jest też inna: żeby nawzajem się rozbierać. Jeśli przyszli tu razem - ciągnęła Eve - jeśli przyszli tu, żeby pobaraszkować, czy rozebrał się, a potem odwiesił ubranie do szafy, a majtki wrzucił do kosza na brudną bieliznę? Jeśli ma się w planie to... - wskazała erotyczne gadżety - ... nie myśli się o składaniu ubrania w kostkę. Ściąga się ciuchy i rzuca na podłogę. Nawet jeśli się w to grało wiele razy, z tym samym partnerem, czy nie zostawia się koszuli na krześle? - Ja wieszam swoje ubrania. Czasami. - Peabody wzruszyła ramionami. Przechyliła głowę, żeby ponownie przyjrzeć się sypialni, i machinalnie odgarnęła włosy, które opadły jej na policzek. - Ale racja, zachowuję się tak, kiedy nie myślę o rzuceniu się na McNaba albo on nie zdążył jeszcze rzucić się na mnie. Panuje tu idealny porządek, podobnie jak w innych pomieszczeniach, przez które przechodziłam, idąc tu. Może ofiara należała do pedantów. - Może. Zabójca mógł też się pojawić, kiedy Anders już był w łóżku. Trzecia nad ranem. Niespodzianka. Potem sytuacja wymknęła się spod kontroli - niechcący lub celowo. Wchodzi zabójca - jest wielce prawdopodobne, że ofiara albo służący go znali. Żadnego śladu włamania, a dom jest wyposażony w nowoczesny alarm. Może to jeszcze jeden element gry. Przyjść, kiedy Anders już zaśnie. Zaskoczyć go. Obudzić. Związać, podniecić. Gadżety i igraszki. - Posunąć się za daleko. Eve pokręciła głową. - Posunęli się tak daleko, jak tego chcieli. Nie wydaje mi się, że został uduszony w ferworze miłosnych uniesień. - Ale... - Peabody znów uważnie przyjrzała się zwłokom, sypialni, ale nie dostrzegła tego, co widziała Eve. - Dlaczego? - Jeśli to była zabawa i coś poszło nie tak, dlaczego zabójca zostawił pętlę wokół szyi Andersa? Załóżmy, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Dlaczego nie próbował poluzować sznura, reanimować ofiary, kiedy zaczęła się dusić i dostała drgawek? - Może w ferworze... Zgoda, to naciągane, ale jeśli wszystko wydarzyło się szybko i któreś z nich wpadło w panikę... - Tak czy owak, mamy trupa, więc mamy śledztwo. Przekonamy się, czy lekarz sądowy przychyli się do tego, iż śmierć nastąpiła w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Chodźmy przesłuchać gospodynię, pozwólmy, by technicy zbadali miejsce wydarzenia. Greta Horowitz była kobietą mocnej budowy ciała, o pociągłej twarzy. Okazała się osobą wielce konkretną, co Eve bardzo lubiła. Zaprosiła je do dużej, srebrno - czarnej kuchni i zaproponowała kawę. Kiedy ją podawała, ręce jej nie drżały, oczy miała suche. Mówiła z

twardym, niemieckim akcentem i spoglądała rozmówcy prosto w twarz swoimi niebieskimi oczami. Eve uznała, że ta kobieta, przypominająca z wyglądu walkirię, ze spokojem przyjmowała to, co jej przynosił los. - Pani Horowitz, od jak dawna przebywa pani w USA? - Przyjechałam tu dziewięć lat temu i od dziewięciu lat pracuję u państwa Andersów. - Przyjechała pani do Stanów z... - Berlina. - Jak znalazła pani zatrudnienie u Andersów? - Przez biuro pośrednictwa pracy. Chce pani wiedzieć, dlaczego przyjechałam właśnie tutaj. Zaraz to wyjaśnię i będziemy mogły porozmawiać o tym, co istotne. Mój mąż był wojskowym. Poległ dwanaście lat temu. Nie mieliśmy dzieci. Umiem prowadzić dom, więc zgłosiłam się do biura pośrednictwa pracy w Niemczech. Chciałam przyjechać tutaj. Będąc żoną żołnierza, poznałam kawałek świata, ale nigdy nie widziałam Nowego Jorku. Złożyłam podanie o pracę tutaj i po kilku rozmowach zostałam zatrudniona. - Dziękuję. Zanim przejdziemy do tego, co istotne, proszę mi powiedzieć, czy wie pani, dlaczego Andersowie chcieli mieć gosposię akurat z Niemiec? - Jestem gospodynią. - Gospodynię. - Babka pana Andersa pochodziła z Niemiec, jako chłopiec miał nianię Niemkę. - Rozumiem. O której godzinie przyszła tu pani dziś rano? - O szóstej. Punktualnie. Codziennie rano przychodzę punktualnie o szóstej. Z wyjątkiem niedziel, które mam wolne. Wychodzę punktualnie o czwartej z wyjątkiem wtorków i czwartków, kiedy kończę o pierwszej. W razie potrzeby mogę zmienić godziny pracy, o ile zostanę odpowiednio wcześnie powiadomiona. - Więc przyszła tu pani dziś punktualnie o szóstej i co pani zrobiła? Proszę nie pominąć żadnego szczegółu. Usta Grety lekko drgnęły. Może był to uśmiech. - No więc zdjęłam płaszcz, kapelusz, szalik, rękawiczki i schowałam do szafy. Potem uruchomiłam wewnętrzne kamery ochrony. Pan Anders wyłącza je wieczorem, zanim uda się na nocny spoczynek. Nie lubi być obserwowany, nawet kiedy nikogo nie ma w domu. Moim pierwszym obowiązkiem jest ponowne uruchomienie kamer. Następnie przyszłam tutaj. Włączyłam wiadomości, jak to mam w zwyczaju, a potem sprawdziłam zostawione dla mnie polecenia. Moi pracodawcy zwykle poprzedniego wieczoru wydają dyspozycje, co chcą zjeść na śniadanie. Wolą, żebym to ja im przyszykowała jedzenie, a nie autokucharz. Pan Anders

zamówił pokrojonego melona, omlet z samych białek ze szczypiorkiem i dwie grzanki z chleba pszennego z masłem i marmoladą pomarańczową. Kawę - pije ją ze śmietanką i jedną kostką cukru - oraz szklankę soku pomidorowego. - Wie pani, o której godzinie wydał dyspozycje? - Tak. O dwudziestej drugiej siedemnaście. - Więc przystąpiła pani do szykowania śniadania? - Nie. Pan Anders miał dziś zjeść śniadanie kwadrans po ósmej. Moim następnym porannym obowiązkiem jest uruchomienie androidów służących, wyłączanych każdego wieczoru, zanim państwo Anders udadzą się na spoczynek, i wydanie im dyspozycji, co mają wykonać danego dnia. Androidy są trzymane w pomieszczeniu ochrony, o, tutaj. - Wskazała ręką. - Poszłam, żeby je uruchomić, ale zobaczyłam na monitorze, że drzwi do sypialni pana Andersa są otwarte. Pan Anders nigdy nie zostawia otwartych drzwi. Czy przebywa w pokoju, czy go opuścił, drzwi są zawsze zamknięte. Jeśli jestem proszona do pokoju, zostawiam drzwi otwarte i zamykam je po wyjściu. Takie same zasady obowiązują androidy. - Dlaczego? - Nie do mnie należy zadawanie pytań. Ja od tego jestem, pomyślała Eve. - Zobaczyła pani, że drzwi są otwarte, ale nie zauważyła pani nieboszczyka na łóżku? - Kamery w sypialni pokazują tylko część wypoczynkową pomieszczenia. Pan Anders sam tak to zaprogramował. - Może był trochę przewrażliwiony? - Może. Uważam, że cenił swoje prawo do prywatności. - Czyli drzwi były otwarte. - Przez dziewięć lat - ciągnęła Greta - drzwi nigdy nie były otwarte, kiedy tu przychodziłam rano, chyba że moich pracodawców nie było w domu. Zaniepokoiło mnie to, więc ruszyłam na górę, nie włączywszy androidów. Kiedy zajrzałam do sypialni, zobaczyłam ogień w kominku. Pan Anders nie pozwala, żeby palił się ogień, kiedy on śpi albo kiedy nie ma go w sypialni. Jeszcze bardziej się zaniepokoiłam i weszłam dalej. Od razu go zobaczyłam. Podbiegłam do łóżka i stwierdziłam, że już w niczym nie mogę mu pomóc. Pospiesznie zeszłam na dół i zadzwoniłam pod dziewięćset jedenaście. - Dlaczego zeszła pani na dół? Greta zrobiła zaskoczoną minę. - Myślałam, że nie powinnam niczego dotykać w sypialni. Czy źle zrobiłam? - Wprost przeciwnie, postąpiła pani właściwie. - Cieszę się. - Greta skinęła głową, wyraźnie z siebie zadowolona. - Następnie skontaktowałam się z panią Anders i zaczekałam na przyjazd policjantów. Pojawili się po

pięciu, może sześciu minutach. Zaprowadziłam obu funkcjonariuszy na górę, potem jeden z nich sprowadził mnie do kuchni i razem ze mną zaczekał na przybycie pani. - Dziękuję za tak szczegółową relację. Może mi pani powiedzieć, kto zna kody domowego alarmu? - Państwo Anders i ja. Kody zmieniane są co dziesięć dni. - Poza tym nikt ich nie zna? Jakiś dobry przyjaciel, inny pracownik, krewny? Greta stanowczo pokręciła głową. - Poza nami nikt nie zna kodów. - Pani Anders nie ma w mieście. - Tak. W piątek wyjechała z kilkoma przyjaciółkami na tydzień na St. Lucię. Jeżdżą tam każdego roku, chociaż niekoniecznie w to samo miejsce. - Skontaktowała się pani z nią. - Tak. - Greta lekko się przesunęła na krześle. - Teraz, kiedy myślę bardziej racjonalnie, uświadomiłam sobie, że może powinnam była zaczekać, aż policja powiadomi panią Anders. Ale... To moi pracodawcy. - Jak się pani z nią skontaktowała? - Zadzwoniłam do ośrodka wypoczynkowego. Kiedy pani Anders wyjeżdża na wakacje, często wyłącza komórkę. - Jak zareagowała? - Powiedziałam jej, że zdarzył się wypadek i że pan Anders nie żyje. Chyba w pierwszej chwili mi nie uwierzyła albo mnie nie zrozumiała. Musiałam jej to dwa razy powtórzyć. Uznałam, że w tych okolicznościach nie mogę jej powiedzieć, co to za wypadek, kiedy mnie zapytała. Oświadczyła, że natychmiast wraca do domu. - Greto, jakie stosunki panują między panią a Andersami? - Są bardzo dobrymi pracodawcami, bardzo uczciwymi. Zawsze zachowują się jak należy. - A jakie panują stosunki między nimi? To nie plotkowanie - powiedziała Eve, bezbłędnie odczytując myśli Grety. - Jest całkowicie słuszne i absolutnie na miejscu, aby powiedziała mi pani wszystko, co może mi pomóc ustalić, co spotkało pana Andersa. - Uważałam ich za ludzi w pełni zadowolonych z życia, stworzonych dla siebie. Według mnie lubili swoje towarzystwo i wspólne życie. Eve pomyślała, że widok miejsca przestępstwa nie świadczył o tym, by lubili swoje towarzystwo. - Czy któreś z nich bądź oboje utrzymywali stosunki pozamałżeńskie?

- Chodzi pani o stosunki seksualne? Nie wiem. Prowadzę im dom. Nigdy nie natknęłam się na nic, co by mnie skłoniło do przypuszczenia, że jedno z nich bądź też oboje są cudzołożnikami. - Czy zna pani kogoś, kto życzyłby sobie jego śmierci? - Nie. - Greta wolno się odchyliła na oparcie. - Myślałam... Przypuszczałam... że ktoś się włamał do domu i złodziej zabił pana Andersa. - Czy zauważyła pani, że czegoś brakuje albo coś jest nie na swoim miejscu? - Nie. Nie. Ale nie sprawdzałam. - Chciałabym, żeby teraz to pani zrobiła. Jeden z policjantów będzie pani towarzyszył. - Eve obejrzała się, kiedy weszła Peabody. - Peabody, wezwij któregoś z mundurowych. Chcę, żeby towarzyszył pani Horowitz, kiedy będzie się rozglądała po domu. Potem będzie pani wolna - zwróciła się do Grety. - Proszę tylko zostawić mnie albo mojej partnerce informację, jak można się będzie z panią skontaktować. - Jeśli to możliwe, wolałabym tu zostać do czasu przyjazdu pani Anders. Może mnie potrzebować. - W porządku. - Eve wstała, dając znak, że wstępne przesłuchanie dobiegło końca. - Dziękuję pani. Kiedy Greta wyszła, Eve udała się do pomieszczenia przylegającego do kuchni. Stały tam dwa androidy. Oba były wyłączone. Jeden płci męskiej, drugi żeńskiej, oba w stosownych mundurkach i wielce dystyngowane. Monitory, o których wspomniała Greta, zajmowały całą ścianę. Rzeczywiście, kamera zainstalowana w sypialni pokazywała tylko część wypoczynkową. - Dallas? - Tak? - Alarm wyłączono o drugiej dwadzieścia osiem, ponownie włączono o trzeciej dwadzieścia sześć. Eve odwróciła się i spojrzała na Peabody, marszcząc brwi. - Włączono go przed przypuszczalną godziną śmierci ofiary? - Tak. Wszystkie dyski rejestrujące obraz z kamer ochrony przez ostatnią dobę przed ponownym uruchomieniem alarmu zniknęły. - Przyznaję, że to dziwne. Ściągniemy tu ludzi z wydziału przestępstw elektronicznych, może się do czegoś dokopią. Czyli nocny gość Andersa wyszedł, kiedy ofiara jeszcze żyła. Nie wygląda mi to na miłosne igraszki, które posunęły się za daleko. - Masz rację - zgodziła się z nią Peabody. - Wygląda to na morderstwo. Eve

wyciągnęła swój komunikator, jak tylko zabrzęczał. - Dallas. - Właśnie przyjechała pani Anders. Czy mam ją przyprowadzić? - Tak, przyprowadź ją prosto do kuchni. - Eve się rozłączyła. - Dobra, zobaczmy, co ma nam do powiedzenia wdowa. Zwróciła się w stronę monitorów i patrzyła, jak Ava Anders wchodzi drzwiami frontowymi. Była szczupła, miała na sobie ciemnoniebieską garsonkę, na którą narzuciła sobolowe futro. Blond włosy zaczesała do tyłu. W jej uszach błyszczały kolczyki z dużymi perłami, a ciemne okulary zasłaniały oczy, kiedy szła w botkach na szpilkach przez szeroki, marmurowy hol, pod ozdobnymi łukami. Towarzyszył jej policjant. Eve wróciła do kuchni i zajęła miejsce w jasnym kąciku śniadaniowym na kilka sekund przed tym, zanim weszła Ava. - Pani tu dowodzi? - Wskazała palcem Eve. - Pani tu dowodzi? Żądam wyjaśnień, co się tutaj dzieje. Kim, u diabła, pani jest? - Porucznik Dallas z wydziału zabójstw nowojorskiej policji. - Z wydziału zabójstw? Jak to „z wydziału zabójstw”? - Zdjęła okulary przeciwsłoneczne, pokazując oczy tak niebieskie, jak jej kostium, i rzuciła je na szafkę. - Greta powiedziała, że to wypadek. Że Tommy miał wypadek. Gdzie mój mąż? Gdzie Greta? Eve wstała. - Pani Anders, z przykrością zawiadamiam panią, że dziś nad ranem zabito pani męża. Ava znieruchomiała, ściągnęła brwi, jej oddech stał się krótki, urywany. - Zabito... Greta powiedziała... Ale pomyślałam... - Złapała się blatu i wolno zrobiła kilka kroków, po czym usiadła. - Jak? Czy... Czy się przewrócił? Zachorował albo... Eve uważała, że zawsze najlepiej powiedzieć wszystko od razu i bez ogródek. - Uduszono go we własnym łóżku. Ava uniosła dłoń i przycisnęła ją do ust. Drugą dłoń też uniosła do twarzy. Ciemnoniebieskie oczy wypełniły łzy, które potoczyły się po jej policzkach, kiedy pokręciła głową. - Przykro mi, ale muszę pani zadać kilka pytań. - Gdzie jest Tommy? - Zajęliśmy się nim, pani Anders. - Peabody podeszła do niej i zaproponowała szklankę wody. Kobieta wzięła ją, a kiedy ręka jej zadrżała, uchwyciła szklankę obiema dłońmi. - Ktoś się włamał? Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. Mamy alarm, jest tu

bardzo bezpiecznie. Mieszkamy tu od piętnastu lat i nigdy nie było żadnego włamania. - Nie znaleźliśmy śladów włamania. - Nie rozumiem. - Osoba, która zabiła pani męża albo znała kod alarmu, albo wpuszczono ją do środka. - To niemożliwe. - Ava pospiesznie machnęła ręką. - Tylko Tommy, ja i Greta znamy kod. Chyba nie sugeruje pani, że Greta... - Nie, skądże. - Eve postanowiła jednak dokładnie sprawdzić gospodynię. - Nie było żadnego włamania, pani Anders. Jak do tej pory nie stwierdzono, by cokolwiek zginęło z domu. Ava położyła dłoń na sznurze błyszczących pereł. - Mówi pani, że Tommy wpuścił kogoś, kto go potem zabił. Ale to pozbawione sensu. - Pani Anders, czy pani mąż miał kogoś? Odwróciła się gwałtownie. - Nie chcę teraz o tym mówić. Nie będę teraz o tym mówić. Mój mąż nie żyje. - Jeśli zna pani kogoś, kto mógł mieć dostęp do domu, do jego sypialni... Kiedy pani nie było w kraju... Wiedzielibyśmy, kto zabił pani męża i dlaczego. - Nie znam. Naprawdę. I nawet nie chcę myśleć o czymś takim. - Spojrzała gniewnie na Eve. - Proszę zostawić mnie samą. Proszę opuścić mój dom. - To niemożliwe. Do zakończenia dokładnych oględzin dom stanowi miejsce popełnienia przestępstwa. Podobnie jak sypialnia pani męża. Proponuję, żeby na ten czas zatrzymała się pani gdzieś indziej. Ale musimy znać miejsce pani pobytu. Jeśli nie chce pani teraz rozmawiać, dokończymy naszą rozmowę później. - Chcę zobaczyć mojego męża. Chcę zobaczyć Tommy'ego. - Postaramy się umożliwić to pani jak najszybciej. Czy życzy pani sobie, żebyśmy skontaktowali się z kimś w pani imieniu? - Nie. - Ava spojrzała na okno. - Nie chcę widzieć nikogo. Nie chcę teraz widzieć nikogo. Kiedy wyszły, Eve usiadła za kierownicą, a Peabody zajęła miejsce obok niej. - Coś okropnego - zauważyła Peabody. - W jednej chwili człowiek sobie siedzi na słońcu, sącząc tropikalne drinki, a w następnej dowiaduje się, że mąż nie żyje. - Wie, że pieprzył się z kim popadnie. Wie coś na ten temat. - Przypuszczam, że oni prawie zawsze wiedzą. Znaczy się, zdradzani małżonkowie. I sądzę, że często nie dopuszczają tego do świadomości. Tak mocno udają, że nic się nie dzieje, że w końcu zaczynają w to wierzyć. - Czy płakałabyś nad trupem McNaba, gdyby cię zdradzał? Peabody wydęła usta.

- Cóż, ponieważ to ja bym go zabiła, prawdopodobnie płakałabym nad sobą, bo natychmiast byś mnie aresztowała. To naprawdę by mnie zasmuciło. Dość łatwo sprawdzić, czy Ava Anders była za granicą, kiedy zamordowano Andersa. - Tak, zajmij się tym. I sprawdzimy stan jej finansów. Mieli kupę szmalu. Może część forsy przeznaczyła na wynajęcie kogoś, kto by zabił jej męża. Albo zapłaciła jego towarzyszce zabaw, żeby to zrobiła. - Rany, czy można być aż tak wyrachowanym? - Sprawdzimy przyjaciół, wspólników, partnerów do gry w golfa... - W golfa? - Na dziś rano miał zaplanowaną partię golfa z Edmondem Luce'em. Może uda nam się ustalić, z kim oddawał się innym igraszkom, kiedy jego żona wyjeżdżała z przyjaciółkami. - Nie masz czasem ochoty na wyjazd z przyjaciółkami? - Nie. - Och, Dallas, daj spokój. - Na samą myśl ó tym głos Peabody stał się radośniejszy. - Wyjechać gdzieś z przyjaciółkami, pić wino albo wymyślne drinki, poddawać się zabiegom kosmetycznym twarzy i chodzić do centrum odnowy biologicznej albo leżeć na plaży i przez pół nocy plotkować. Eve spojrzała na nią z ukosa. - Już wolałabym, żeby nago przeciągnięto mnie po tłuczonym szkle. - Cóż, myślę, że możemy kiedyś spróbować. Ty, ja, Mavis, może Nadine i Louise. I Trina... Mogłaby zająć się naszymi włosami i... - Jeśli Trina wybrałaby się z nami na tę koszmarną wyprawę, ją przeciągnęłabym nago po tłuczonym szkle. Skończmy ten temat. - Na pewno dobrze byś się bawiła - mruknęła Peabody. - Prawdopodobnie tak. Dziesięć czy dwadzieścia lat później żałowałabym, że przeciągnęłam ją po tłuczonym szkle, ale wtedy dobrze bym się bawiła. Peabody się poddała, westchnęła głęboko, wyciągnęła swojego laptopa i przystąpiła do pracy.

ROZDZIAŁ 2 Eve nie zdziwiło, że główna siedziba Anders Worldwide mieści się w smukłym, czarnym wieżowcu przy Piątej Alei. Znajdowało się tu również biuro Roarke Enterprises, właściciela każdego centymetra kwadratowego tego budynku. - Chcesz przy okazji wstąpić do... - Nie. Peabody wzniosła oczy do góry, wchodząc za Eve do przestronnego, eleganckiego holu tonącego w kwiatach, z wyświetlonymi planami budynku i butikami pełnymi klientów. - Pomyślałam sobie, że skoro już tu jesteśmy... - A dlaczego tu jesteśmy, Peabody? I jeśli jeszcze raz wzniesiesz oczy do góry za moimi plecami, wydłubię ci je patykiem. - Nie masz patyka. - Tam jest drzewo. Ułamię gałązkę. Peabody westchnęła. - Jesteśmy tutaj w związku ze śledztwem w sprawie morderstwa. - Czy podejrzewamy Roarke'a o zabicie Andersa? - Nie. Eve zatrzymała się koło ochroniarzy, żeby pokazać im policyjną odznakę. Strażnik wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Porucznik Dallas, może pani udać się prosto na górę. - Nie przyszłam do Roarke Enterprises, tylko do Anders Worldwide. Dotknął monitora komputera. - Dwudzieste pierwsze i dwudzieste drugie piętro. Recepcja jest na dwudziestym pierwszym. Proszę się udać do pierwszego bloku wind. Czy życzy sobie pani, żebym ściągnął windę? - Nie, dziękuję. Eve przywołała windę, wsiadła i poleciła się zawieźć na dwudzieste pierwsze piętro. - Myślisz, że Roarke znał Andersa? - Najprawdopodobniej tak. - Może okazać się przydatny. - Być może. - Eve była bliska przyznania, że fakt, iż Roarke zna tyle osób, nie zawsze wywołuje u niej irytację. - Źródła podają, że majątek Andersa jest wart pół miliarda dolarów, jeśli uwzględnić pakiet kontrolny w Anders Worldwide. - Wsunęła ręce do kieszeni. - To niezły motyw morderstwa. Jeśli dodać do tego jego bujne życie erotyczne, czegóż więcej trzeba? Chciwość, zazdrość, korzyść materialna, zemsta. - Facet właściwie sam się o to prosił. Eve uśmiechnęła się szeroko.

- Przekonajmy się. - Kiedy drzwi windy się rozsunęły, przybrała poważną minę i wyszła na korytarz. Trójka recepcjonistów ze słuchawkami na uszach siedziała za długim, czerwonym kontuarem. Wszyscy byli zajęci, ale i tak siedząca w środku śniada brunetka rzuciła im promienny uśmiech. - Dzień dobry. Czym mogę służyć? - Chciałam się zobaczyć z szefem. - O jaki wydział pani... Och. - Urwała, zrobiwszy wielkie oczy na widok odznaki, którą Eve rzuciła na czerwony blat. - O wszystkie. Kto tu jest najważniejszą osobą po Thomasie A. Andersie? - Pracuję tu dopiero od tygodnia. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Frankie! - O co chodzi, Syl? - Mężczyzna siedzący po jej lewej ręce uniósł wzrok, a potem spojrzał na odznakę. - W czym mógłbym pomóc, pani... - Porucznik. Chcę porozmawiać z zastępcą Thomasa Andersa albo z kimś, kto tu piastuje najwyższe stanowisko i jest teraz obecny w firmie. - Przypuszczam, że właściwą osobą będzie pan Forrest. Benedict Forrest. Akurat ma spotkanie, ale... - Już nie. - Tak jest. Proszę dać mi chwilę, skontaktuję się z jego sekretarzem. Zejdzie i zaprowadzi panie na górę. - Sama mogę się tam udać. Proszę powiedzieć sekretarzowi, żeby wyciągnął Forresta ze spotkania. - Eve znów wsiadła do windy i poruszyła ramionami. - To było zabawne. - Dość wredne. - I właśnie dlatego zabawne. Kiedy Eve wysiadła z windy, chuda jak szczapa kobieta na wysokich, cieniutkich szpilkach wypadła przez szklane drzwi. - Bardzo proszę za mną. - Pani jest sekretarzem? - Nie, jestem asystentką administratorką. Zaprowadzę panie do gabinetu pana Walsha. - Czyli do sekretarza. - Zgadza się. - Jak można tu pracować, kiedy trzeba tłumaczyć, co oznaczają te wszystkie nazwy stanowisk? - Pan Walsh właśnie informuje pana Forresta o wizycie pań. Najwyraźniej w recepcji nie orientują się, jaki charakter ma sprawa, którą przyszły panie omówić. - Z całą pewnością nie.

Kobieta otworzyła usta, ale po chwili zastanowienia zamknęła je. Szły przez labirynt sal, w których praca wrzała jak w ulu, potem zrobiły zwrot o czterdzieści pięć stopni i znalazły się w przestronnym gabinecie Leopolda Walsha, jak informowała mała onyksowa tabliczka umieszczona koło drzwi. Pracował za długim, czarnym stołem, na którym, praktycznie rzecz biorąc, widać było jedynie komputer i konsolę telekomunikacyjną. Na drugim stole, pod ścianą, znajdowały się laserowy faks i zapasowy komputer. Trzeci stół pełnił rolę barku, z autokucharzem i lodówką. Trzy ustawione obok siebie nieskazitelnie białe sześciany bez oparć służyły jako siedziska dla gości. Jedyny barwny akcent w pokoju stanowiła pretensjonalna roślina doniczkowa o czerwonych kwiatach, umieszczona na parapecie środkowego okna z potrójnymi szybami. Eve przypuszczała, że materiały biurowe i wszystkie niezbędne papiery umieszczono w szafce wbudowanej w ścianę. Prawdę mówiąc, wolała swój gabinet klitkę w komendzie policji. - Zechcą panie usiąść, pan Walsh powinien... - Asystentka spojrzała na drzwi i na jej twarzy pojawiła się wyraźna ulga. - Oto pan Walsh. - Dziękuję ci, Delly. - Do gabinetu wkroczył mężczyzna o imponującej posturze i skórze barwy ciemnej czekolady. Miał na sobie garnitur w prążki. Jego fryzura przypominała myckę, uwydatniając twarz o wyrazistych rysach. Głęboko osadzonymi oczami koloru dobrej, mocnej kawy spojrzał krótko na Peabody, a następnie dłużej zatrzymał wzrok na Eve. - Leopold Walsh. A pani jest porucznik... - Dallas. - Dla porządku Eve znów pokazała swoją odznakę. - I detektyw Peabody. Chciałyśmy się zobaczyć z Benedictem Forrestem. - Tak mi powiedziano. - Oddał jej odznakę. - Jak pani wie, pan Forrest jest na spotkaniu. - Ta odznaka przerywa wszelkie spotkania. - Dobrze byłoby, gdybym mógł powiedzieć panu Forrestowi, co panie tu sprowadza. Widziała, że próbował grać na zwłokę. Nie mogła mieć o to do niego pretensji, sama w takiej sytuacji zachowałaby się identycznie. - Pan Forrest... - Urwał i uniósł dłoń, kiedy słuchawka, którą miał w uchu, zamigotała niebieskim światełkiem. - Tak jest, proszę pana. Naturalnie. Pan Forrest - zwrócił się do Eve - czeka na panie. Proszę tędy. Gabinet Benedicta Forresta znajdował się tylko kilka kroków od gabinetu jego sekretarza, ale dzieliły go lata świetlne, jeśli chodzi o wystrój. Na biurku znajdowało się

wszystko, co niezbędne, a poza tym wiele przedmiotów, które Eve uważała za męskie zabawki - opatrzona autografem piłka baseballowa na podstawce, komputerowa gra w golfa, parę trofeów, gumowa piłka futbolowa. Na ścianie konkurowały o miejsce zdjęcia oraz plakaty sportowców i sprzętu sportowego. Skórzane, przepastne fotele sprawiały wrażenie wygodnych. Sam Forrest był z dziesięć centymetrów niższy od swojego sekretarza. Miał na sobie rozpiętą pod szyją koszulę, sportowe spodnie i modne żelowe ślizgacze. Potargane, rudawozłote włosy, wesołe, orzechowe oczy i niewymuszony uśmiech na ustach sprawiały, że wyglądał na całkiem zwyczajnego, sympatycznego gościa. - Przepraszam, że kazałem paniom czekać. Musiałem dograć szczegóły kilku spraw. Ben Forrest. - Mówiąc, przeszedł przez gabinet i wyciągnął rękę. Eve uścisnęła mu dłoń i przyglądała mu się uważnie, kiedy witał się z Peabody. - Porucznik Dallas, detektyw Peabody. - Proszę usiąść. Czego sobie panie życzą? Kawa, woda, napój energetyzujący? - Nie, dziękujemy. Przyszłyśmy tu porozmawiać z panem o Thomasie Andersie. Na wyrazistej twarzy Forresta pojawił się wesoły uśmiech. - Proszę mi tylko nie mówić, że wujek Tommy ma jakieś kłopoty. - Wujek? - Brat mojej matki. Proszę usiąść. - Wskazał im fotele i sam też klapnął w jednym. - Prawdę mówiąc, więcej niż wujek, bo właściwie to on mnie wychował po śmierci mojej matki. - Co było powodem jej zgonu? - Pożarł ją rekin. Eve usiadła. - Naprawdę? - zapytała zaintrygowana. Uśmiechnął się szerzej. - Naprawdę. Miałem jakieś sześć lat i niezbyt dobrze ją pamiętam, więc dla mnie to raczej ciekawostka niż tragedia. Nurkowała u wybrzeży Madagaskaru. Ale co takiego z moim wujkiem? Eve poczuła się niezręcznie. - Z przykrością muszę pana poinformować, że dziś nad ranem zabito pana Andersa. Rozbawienie w jednej chwili zastąpił szok, który pozbawił twarz mężczyzny zdrowego kolorytu. - Co takiego? Zabito go? Jak? Jest pani pewna? Chwileczkę. - Wstał i wyciągnął z kieszeni miniłącze. - Panie Forrest, dopiero co opuściłyśmy dom pańskiego wuja, w którym zostawiłyśmy wdowę. - Ale... Dziś wieczorem wybieramy się na mecz Knicksów. W niedzielę graliśmy w

golfa. On... - Ben. - Leopold przeszedł przez gabinet. Wyjął aparat z dłoni Bena, położył dłoń na ramieniu szefa i pomógł mu usiąść w fotelu. - Bardzo mi przykro. Naprawdę. Odwołam resztę dzisiejszych spotkań. - Podszedł do szafki i nacisnął drzwiczki. Kiedy się otworzyły, wyjął butelkę schłodzonej wody i odkręcił nakrętkę. - Napij się. Ben go posłuchał. Zachowywał się jak marionetka. Eve nie zgłosiła żadnych zastrzeżeń, kiedy Leopold stanął niczym anioł stróż za fotelem swojego przełożonego. - Co się stało? - Został uduszony. - To niemożliwe. - Ben wolno pokręcił głową. - To zwyczajnie niemożliwe. - Czy zna pan kogoś, kto mógłby mu źle życzyć? - Nie. Nie. - Gdzie pan był dziś w nocy między godziną pierwszą a czwartą? - Jezu. W domu. W łóżku. - Sam? - Nie. Z... przyjaciółką. - Dotknął zimną butelką twarzy. - Z Gatch Brooks. Spędziła u mnie całą noc. Wstaliśmy koło szóstej, razem poćwiczyliśmy. Wyszła... Oboje wyszliśmy koło ósmej. Może to pani sprawdzić. Nie skrzywdziłbym wujka Tommy'ego. Traktuję go jak ojca. - Łączyły pana z nim bliskie stosunki. Jak by pan opisał małżeństwo pana Andersa? - Jako niezwykle udane. Dobre. Ava... Powiedziała pani, że rozmawiała pani z nią. Powiadomiła ją pani o tym. Boże. Leopoldzie, zdobądź mi numer telefonu tam, gdzie obecnie przebywa. Muszę... - Jest w domu, panie Forrest - powiedziała mu Peabody. - Ona... Och, wróciła do domu. Wróciła do domu, kiedy się dowiedziała... - Ben przycisnął palce do oczu. - Nie mogę teraz jasno myśleć. Muszę pojechać do domu, do Avy. I muszę... Gdzie on jest? Wciąż w domu czy... - Zabrano go do kostnicy. - Eve zauważyła, że nie starał się powstrzymywać łez. Pozwolił, by płynęły. - Pan... Pańska rodzina będzie mogła zająć się pogrzebem, jak tylko skończymy sekcję zwłok. - Dobrze. - Przycisnął dłonie do oczu i pochylił się, opierając łokcie na udach. - Dobrze. - Z kim utrzymywał stosunki seksualne pański wuj? - Co? - Ben spojrzał na Eve oczami już czerwonymi od płaczu. - Dobry Boże, z Avą. Przecież byli małżeństwem.

- Pomijając Avę. - Z nikim. - Gniew i oburzenie sprawiły, że kolory wróciły na twarz Bena. - To okropne podejrzewać go o coś takiego. Nie zdradzał jej. Był wiernym mężem. Nie wie pani, jakim był człowiekiem. Wierzył w uczciwość, w sportowego ducha walki, w grę o zwycięstwo, ale uczciwą. - Kto odniesie korzyść z jego śmierci? - Nikt - odparł Ben. - Wszyscy stracimy na jego śmierci. Chodzi pani o finanse? Ja zyskam, a także oczywiście Ava. - Zrobił głęboki wydech. - Nie wiem, jakie są ustalenia. Prawdopodobnie coś zapisał organizacjom dobroczynnym i Grecie... Gospodyni. Ale głównymi spadkobiercami jesteśmy ja i Ava. Muszę tam pojechać. Kiedy wstawał, zabrzęczało łącze, które wciąż trzymał Leopold. Sekretarz rzucił okiem na wyświetlacz i podał je Benowi. - Pani Anders. Ben złapał aparat i odwrócił się plecami. - Tryb poufny - polecił. - Ava. Boże. Ava, właśnie się dowiedziałem... Wiem. Wiem. Już dobrze. Tak, jest tu policja. Dobrze. Już jadę. Nie... - Głos mu się załamał, ale zapanował nad nim. - Nie mogę uwierzyć, że nie żyje. Nie mogę tego pojąć. Przyjadę najszybciej, jak tylko będę mógł. Rozłączywszy się, Ben zwrócił się do Eve. Widać było, że jest zdruzgotany. - Potrzebny jej ktoś z rodziny. Muszę do niej pojechać. - Chciałybyśmy obejrzeć gabinet pana Andersa - powiedziała mu Eve. - I musimy mieć dostęp do jego sprzętu elektronicznego. - Dobrze. W porządku. Muszę już iść. Leo, zrób wszystko, czego panie sobie życzą. Eve odezwała się, dopiero kiedy jechały z powrotem na dół. - Czy to nie dziwne, że gabinet Andersa, podobnie jak jego siostrzeńca, jest całkiem zwyczajny, nawet trochę przypomina królestwo wyłącznie dla mężczyzn z tymi wszystkimi trofeami i sprzętem sportowym na każdym kroku? Nie ma tam niczego na wysoki połysk ani awangardowego. Całkowite przeciwieństwo domu, w którym mieszkał. - No cóż, sprzedaje sprzęt sportowy. A wiele domów bardziej odzwierciedla gust kobiety niż mężczyzny. Albo jednego z partnerów związku. Pomyślała o sobie i Roarke'u. Jeśli chodzi o wystrój wnętrz... Musiała przyznać, że nigdy nie przywiązywała do tego wagi. Jednak miała swój gabinet, mało reprezentacyjny w porównaniu z pozostałymi pomieszczeniami domu, ale można powiedzieć, że pasował do tego, co można by nazwać jej stylem.

- W domu nie zauważyłam takiego typowo męskiego pomieszczenia - stwierdziła i wzruszyła ramionami. - Co sądzisz o Forreście, Peabody? - Forrest albo zasłużył na nagrodę w kategorii „aktor stulecia”, albo był szczerze zaszokowany, kiedy mu powiedziałaś, że jego wujek nie żyje. Ta wiadomość wstrząsnęła nim do głębi. Nie zauważyłam ani jednej fałszywej nuty. Wierzę mu. - Sprawia wrażenie dość prostolinijnego. Sprawdzimy jego alibi. Jeśli wierzyć Forrestowi, że Anders był dla Bena jak ojciec, odkąd chłopak skończył sześć lat, to znaczy, że trwa to z ćwierć wieku albo coś koło tego. Dziwne, że Ava oświadczyła, iż nie mają dzieci. - Bo nie mają. - Nawet o nim nie wspomniała i zadzwoniła do niego dopiero kilka godzin po tym, jak gospodyni poinformowała ją, co się stało. Może to fałszywa nuta - snuła rozważania Eve - a może tylko szok i mętlik w głowie. Forrest sprawia wrażenie sympatycznego faceta... Sympatycznego i dobrze sytuowanego. Teraz stał się sympatycznym, bardzo bogatym facetem. - Sprawdzę go. Nie powiedziałaś, że jest naprawdę fajnym facetem - dodała Peabody, kiedy zjeżdżały do podziemnego garażu. - Zachowuje się swobodnie, naturalnie. Natomiast jego sekretarz... - Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby. - Budzi pożądanie. - Tak, u facetów. - Słucham? - To gej, Peabody. - Dlaczego tak uważasz? - Może biseksualista. - Eve znów wzruszyła ramionami i oparła się o ścianę. - Tak czy owak jest wyraźnie zakochany w swoim szefie. - Nie zauważyłam tego. - Ponieważ uległaś czarowi osobistemu Leopolda. Mnie, praktycznie rzecz biorąc, zalały wibracje nieodwzajemnionej miłości i pożądania. Czarujący Leopold panował nad nimi, póki Forrest się nie rozkleił. Twardziel z niego. - Może miłość i pożądanie wcale nie są nieodwzajemnione? Eve pokręciła głową. - Forrest pozostaje pod tym względem w pełnej nieświadomości. Nawet nie zauważył, jak Leopold się wzdrygnął, kiedy wspomniał, że spał z kobietą, która daje mu alibi. Sprawdźmy też naszego czarusia. - Odsunęła się od ściany, kiedy otworzyły się drzwi windy. - Czasami zakochani robią różne głupstwa. To prawda, pomyślała chwilę później, kiedy zobaczyła Roarke'a, niedbale opierającego się o policyjny wóz. Wysoki, szczupły, z grzywą czarnych włosów okalających

twarz godną bogów, spojrzał na nią tymi swoimi zabójczo niebieskimi oczami. Pomyślała, że to śmieszne czuć na jego widok ściskanie W żołądku i przyspieszone bicie serca. Chociaż może śmieszniejsze jest oglądać, jak mężczyzna, będący właścicielem sporej części znanego wszechświata, gra na podręcznej konsoli, spacerując po podziemnym garażu. Wsunął konsolę do kieszeni i uśmiechnął się. - Witam, pani porucznik. Cześć, Peabody. - Nie powinieneś być na górze i kupować Alaski? - Zrobiłem to w zeszłym tygodniu. Doszły mnie słuchy, że w budynku są gliny. Co mogę zrobić dla policji nowojorskiej, czego jeszcze nie zrobiłem? O, tak, pomyślała, głos też miał zniewalający, przywodził na myśl zielone, zamglone wzgórza Irlandii. I doszła do wniosku, że powinna się domyślić, że „dojdą go słuchy”. Przed Roarkiem nic nie dało się ukryć. - Tym razem nie chodzi o ciebie, bo masz alibi na czas, kiedy popełniono morderstwo. - I to niepodważalne - wtrąciła Peabody. - Spałeś z kierującą śledztwem. - Widząc zimne spojrzenie Eve, Delia się skuliła. - Tak tylko powiedziałam. Roarke uśmiechnął się do niej szeroko. - A kierująca śledztwem wstała ze skowronkami i wyszła z domu. - Znów spojrzał na Eve. - A więc kogo tym razem zamordowano? - Thomasa A. Andersa z Anders Worldwide. Uśmiech zniknął z jego twarzy. - Naprawdę? Szkoda faceta. - Znałeś go? - Trochę. I nawet go lubiłem. Czyli byłaś w jego firmie i widziałaś się z Benem... Z Benedictem Forrestem. - Punkt dla ciebie. Jak dobrze znasz Forresta? - Tak sobie. Całkiem normalny gość. Sympatyczny i bystrzejszy niż to się wydaje większości ludzi. - A wdowa? Roarke przechylił głowę. - Wygląda na to, że jednak mnie przesłuchujesz. Powinnaś udać się ze mną na górę, porozmawialibyśmy w przyjemniejszym miejscu. - Muszę jechać do kostnicy. - Ciekaw jestem, ilu mężczyzn poślubiło kobiety, które stale to powtarzają. No cóż. - Spojrzał na zegarek. - Tak się akurat składa, że mam coś do załatwienia w centrum. Możesz mnie podrzucić, a po drodze poddać brutalnemu przesłuchaniu. Ten pomysł miał swoje plusy. Eve odkodowała wóz.

- Możesz z nami pojechać do kostnicy, dalej musisz liczyć na siebie. - No proszę, ilu jest takich szczęściarzy jak ja? - Otworzył drzwiczki z przodu dla Peabody, ale dała mu znak ręką, żeby sam wsiadł. - Usiądę z tyłu. Mam dużo pracy. - W pierwszej kolejności sprawdź alibi Forresta - poleciła jej Eve, a potem zajęła miejsce za kierownicą. - Jak zabito Andersa? - spytał ją Roarke. - Najpierw powiedz mi, co sądzisz o denacie, wdowie, wszystkich, którzy mogą mieć z nimi związek. - Anders należy do drugiego pokolenia właścicieli firmy. Przejął interesy po ojcu, który zmarł chyba rok czy dwa lata temu. Może trochę wcześniej. Całkiem dobrze sobie radzą, oferują towar dobrej jakości po rozsądnych cenach. - Nie interesuje mnie jego firma - powiedziała Eve, wyjeżdżając z garażu. - Przynajmniej nie teraz. - Jedno wiąże się z drugim. O ile wiem, prowadził dość spokojny tryb życia. I on, i Ben mają fioła na punkcie kultury fizycznej, ale to chyba dobrze, skoro handlują sprzętem sportowym. Wydaje mi się, że szczególnie lubił golfa i inne gry, w których uderza się piłkę lub ją toczy. Chyba wolał, o ile to tylko było możliwe, załatwiać interesy na jakimś korcie lub polu golfowym niż w biurze. Według mnie lubił swoją pracę i dobrze sobie w niej radził. Eve włączyła się do ruchu, zajechała drogę jakiemuś maksibusowi, a potem zaczęła się przebijać przez miasto. - A małżonka? - Atrakcyjna, kulturalna, ładnie mówi. Zdaje się, że zaangażowana w jakąś działalność charytatywną. Anders organizuje obozy sportowe dla dzieci z biednych rodzin. Żona zajmuje się szukaniem sponsorów. Nie mogę powiedzieć, żebym ich widział razem więcej niż kilka razy, ale Anders cieszył się opinią człowieka unikającego życia towarzyskiego... Nie jest wyjątkiem. Spojrzała w jego stronę. - Przecież bywam na różnych imprezach. A jakie panowały stosunki między nimi? - Trudno mi powiedzieć, bo nie byliśmy kumplami. Sprawiali wrażenie zgranego zespołu, darzącego się uczuciem. Zaryzykuję twierdzenie, że nadawali na tych samych falach. - Czy krążyły jakieś plotki o tym, że kręcił z kimś na boku? Roarke uniósł brwi. - Niczego takiego nie słyszałem, ale nie dam głowy. Czy to zwykły cynizm funkcjonariusza policji, czy też masz powody przypuszczać, że zdradzał swoją żonę?

- W chwili jego zgonu żony nie było w mieście. Sprawdziliśmy to. Gosposia Andersa... Gospodyni - poprawiła się Eve - znalazła go dziś rano tuż po szóstej. Nagiego, z rękami i nogami związanymi czarnym, aksamitnym sznurem. Takim, jakie sklepy dla sadomaso sprzedają na metry. Trzeci kawałek miał zaciśnięty wokół szyi. Wyglądało to na nieudaną sesję erotyczną połączoną z krępowaniem. Na szafce nocnej były liczne gadżety i zabawki ożywiające seks, a nieboszczyk nadal mógł się poszczycić imponującym wzwodem, kiedy przystąpiono do oględzin. Nie było śladów włamania ani walki, na ciele ofiary nie stwierdzono innych obrażeń poza tymi, które spowodowały śmierć. Roarke milczał przez chwilę. - Wiem, że ludzie mają swoje tajemnice i upodobania, które ukrywają przed innymi. Ale i tak nigdy bym nie pomyślał, że Anders gustuje w tego rodzaju rozrywkach. To pikantne szczegóły, a dziennikarze z lubością będą je rozgłaszać. Bliskim, których zostawił, nie będzie lekko. - Przychodzi ci na myśl ktoś, kto mógłby chcieć go załatwić i zrobił to w taki sposób, żeby dziennikarze mieli używanie? - Jaki miałby w tym cel? Jeśli masz na myśli konkurencję, zabicie Andersa ani nie zniszczy firmy, ani jej nie zaszkodzi. Tego rodzaju skandal nie wpłynie na wartość akcji ani na obroty, przynajmniej w zauważalny sposób. Prawdę mówiąc, mogą nawet zanotować chwilowy wzrost sprzedaży. Ludzie są dziwni. Ktoś może pomyśleć: „Potrzebne mi nowe buty z kolcami. Kupię je od tego faceta, któremu sterczał fiut po śmierci”. - Jeśli on przetrwał, to im też się uda. - No właśnie. Mogą nawet tego użyć jako sloganu reklamowego. - Sprawdziłam alibi Forresta - odezwała się Peabody z tylnego siedzenia. - Skontaktowałam się z wydziałem przestępstw elektronicznych, wysłali już na miejsce zdarzenia ekipę komputerowców. Druga zajmie się sprzętem elektronicznym Andersa w biurze. Pierwszy raport potwierdza moje ustalenia. Alarm wyłączono o drugiej dwadzieścia osiem i ponownie uruchomiono o trzeciej trzydzieści sześć. Czyli nie działał przez ponad godzinę. - Musieli to zrobić zdalnie. - Eve spojrzała na Roarke'a. - Musieli mieć kod dostępu albo znać rodzaj alarmu, żeby zabezpieczyć się przed samoczynnym uruchomieniem aparatury. - Są na to sposoby. Na wszystko jest sposób. - O ile zabójca nie działał z premedytacją, nie trzeba byłoby się uciekać do żadnych sztuczek. Jeśli jurny Tom chciał się zabawić, nic musiał wyłączać alarmu. Żony nie ma w

kraju, planowała powrót dopiero za kilka dni. Więc wpuścił swojego gościa albo dał temu komuś kod dostępu. Po co zaraz wyłączać alarm? To zbyt wymyślne, zanadto asekuranckie. - I wredne - dodał Roarke. - Zawsze znajdzie się jakiś sposób, i to nie jeden, żeby zabić człowieka. Czemu wybrano właśnie taki, który szarga dobre imię ofiary i jego rodziny? - Ustalimy to. Pierwszy przystanek. - Eve zjechała, żeby zaparkować w drugim szeregu pojazdów przed kostnicą. - Peabody, ja się tym zajmę. Ty wróć do komendy i zacznij rutynowe sprawdzanie. Jeśli uda ci się zlokalizować partnera, z którym Anders umówił się na golfa, sprawdź również jego. Chcę, żeby wydział przestępstw elektronicznych przystąpił do analizy, jakiego rodzaju zdalnym urządzeniem się posłużono. I ustalmy, co ofiara robiła wczoraj. Nie zwracając uwagi na wściekłe wycie klaksonów, zwróciła się do Roarke'a. - Koniec trasy, asie. Spojrzał przez okno na kostnicę. - Mam nadzieję, że upłynie jeszcze trochę czasu, zanim tu trafię. Powodzenia, Peabody - dodał, kiedy wysiadał z samochodu, by dołączyć do Eve. - Mógłbym popytać tu i tam. Znam ludzi, którzy go znali, robili z nim interesy. - Popytaj. - Zastanawiając się nad tym, Eve wsunęła ręce do kieszeni i zdziwiła się, kiedy wymacała w nich rękawiczki. - Na pewno wiadomość o jego śmierci już się rozeszła, więc nie zaszkodzi to sprawie. Naprawdę masz coś do załatwienia w śródmieściu? - Tak. Ale nawet gdybym nie miał, warto było się przejechać z tobą. Spojrzała na niego. - Rozmowa o morderstwie sprawia, że warto się ze mną przejechać? - Chociaż jak zawsze była interesująca, nie dlatego warto było się z tobą przejechać. Tylko z tego powodu. Złapał Eve - powinna się domyślić, na co się zanosi - i przycisnął usta do jej warg. Natychmiast zalała ją fala ciepła, każąc jej zapomnieć o przedwiosennych mrozach i czynniku chłodzącym wiatru. Roarke pocałował ją tak namiętnie, że aż się zachwiała. Ciekawa była, czy z palców jej dłoni wystrzeliły promyki światła słonecznego. Ujął ją pod brodę i uśmiechnął się z tryumfem. - Zdecydowanie warto było. - Przestań. - Dobra robota, ogierze. Obydwoje spojrzeli na bezdomną, kulącą się w pobliskiej bramie. Kobieta - przynajmniej Eve uznała, że to kobieta, bo była okutana w tyle warstw odzieży, że przypominała mały pękaty tobołek, zszyty z różnobarwnych łatek - uśmiechnęła

się i uniosła kciuk w górę. Eve wbiła palec w tors Roarke'a, żeby dać mu wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnych bisów. - Idź już. - Bezwzględnie warto było się przejechać. Udanych łowów, pani porucznik. Odszedł wolnym krokiem, a ona skierowała się do wejścia do kostnicy. Ale kiedy obejrzała się za siebie, nie mogąc się oprzeć, stwierdziła, że Roarke przystanął, żeby porozmawiać z bezdomną. Zaintrygowana zwolniła kroku, by móc mu się przyglądać chwilę dłużej. Nie zdziwiła się, kiedy zobaczyła, jak sięgnął do kieszeni i dał coś kobiecie. Przypuszczała, że były to kredyty, do tego prawdopodobnie więcej, niż kobiecie udawało się wyżebrać przez cały tydzień. Eve pomyślała, że bezdomna najpewniej wyda je na browarek, a nie na łóżko w jakimś schronisku dla ubogich. Niewątpliwie o tym wiedział, ale mimo to... Mimo to, pomyślała, jest zadowolona, że pokochała mężczyznę, który wyrzuca garść kredytów tak na wszelki wypadek. Zastanawiając się nad tym, weszła do budynku, gdzie zawsze znalazło się miejsce dla śmierci.